3. Problemy? Tak, znamy się. To moi dobrzy koledzy.
Znacie to uczucie, kiedy budzicie się rano z dziwnym i niepokojącym przeczuciem, że w tym dniu coś się mocno schrzani?
Cóż, mi towarzyszyło przez pół mojego życia.
Dlatego już wiedziałam że stanie się coś niedobrego, kiedy rano jadłam śniadanie. Mój tata już wyszedł do pracy, mimo że była dopiero 7.00, a bliźniacy szykowali się do wyjścia z macochą. Mimo że minęło kilka lat odkąd żona taty z nami mieszka, ja nigdy nie nazwałam jej mamą. Dla mnie nie było drugiej mamy.
- Ann, słonko. Przepraszam za to, ale muszę być dzisiaj wcześniej w pracy, więc musimy już wyjść - do kuchni połączonej z jadalnią weszła kobieta i uśmiechnęła się ze skruchą.
- Nie ma sprawy - odparłam, nie kryjąc się z uśmiechem. Rzadko kiedy byłam sama od samiutkiego rana.
- Dziękuję skarbie. - pomachała mi na pożegnanie, co zrobili również moi przyrodni bracia. Westchnęłam z euforii, kiedy drzwi się wreszcie za nimi zatrzasnęły.
Byłam aspołeczna? Może. Ale nie potrafiłam tego zmienić. Po co się zaprzyjaźniać z ludźmi i zawierać nowe kontakty, skoro i tak wiedziałam że z moim szczęściem wszyscy by mnie zranili?
Na spokojnie się ubrałam, oczywiście zerkając na zegarek co jakiś czas i sprawdzając tym samym, czy się na pewno wyrobię. O 7.30 wyszłam z domu, żeby na spokojnie, nie spiesząc się, dojść do szkoły.
Pewnie wasza droga do szkoły wygląda następująco: Wychodzicie już na wstępie zmęczeni perspektywą siedzenia w budynku. Kopiecie znudzeni kamyk, a kiedy już dojdziecie to witacie się ze znajomymi i wspólnie stawiacie czoła wejściu.
Czy ja tak mam? Hah, chciałoby się.
Nigdy nie jestem znudzona, za często przydarzają mi się dziwne przygody. Na przykład, ostatnim razem jakaś Azjatka podeszła do mnie wrzeszcząc coś o Australii i zarzucając swoją rękę przez moje ramię. Po szoku oczywiście odeszłam, ale nadal nie wiem czy była pijana czy jeszcze coś innego.
Co się stało tym razem? Z moim szczęściem to przecież wiadome co się mogło stać.
- Annabeth!
Prawie podskoczyłam na ten głos. Nie. Nie, nie, nie, nie, nie. W myślach przewijało się tylko "UCIEKAJ KRETYNKO ZANIM PODEJDZIE", ale nogi miałam jak z ołowiu.
- Dawno nie rozmawialiśmy.
Obróciłam się powoli, czując że powinnam to zrobić. Stał za mną, mimo że nie słyszałam jak podchodzi. Tak jak zwykle poruszał się bezszelestnie.
To. Jest. Żart.
- Cześć. - odparłam powoli. - Sorry, muszę iść bo za niedługo mam pierwszą lekcję.
- W takim razie spotkajmy się po szkole.
- Niestety nie mam czasu. - odparłam chłodno, wymijając go. Na szczęście mnie nie zatrzymywał.
Szłam nadal w szoku. Nie, proszę. Nie teraz. Nie, kiedy już się ogarnęłam.
Co chwila oglądałam się za siebie, żeby upewnić się czy na pewno on za mną nie idzie. Jednak chłopak dalej stał w tym samym miejscu dalej, nie poruszył się ani na milimetr.
Szybkim krokiem dotarłam do szkoły. Pocieszałam się myślą, że zaraz się skupię na historii którą miałam pierwszą, ale jakoś nie wychodziło. W szatni prawie się przewróciłam przebierając buty.
- Heeeeeej! - specjalnie przedłużyła Piper podchodząc do naszych szafek - A co to za mina, hę?
- Jaka mina? - spróbowałam udawać głupią.
- Mnie nie oszukasz kochana. Nie wzbraniaj się, i tak to z ciebie wyciągnę - mrugnęła do mnie. Przewróciłam oczami, idąc za nią w kierunku sali w której będziemy mieć lekcje.
- Masz pracę domową? - spytała, rzucając plecak na ziemię i przyglądając mi się uważnie. W duszy odetchnęłam z ulgą, że zakończyła ten temat, chociaż dobrze wiedziałam że nie na długo.
- Mnie się o to pytasz? Serio? - spojrzałam na nią niedowierzająco.
- A tak, faktycznie.
Równo z dzwonkiem do sali weszła nauczycielka, otwierając przed nami drzwi i czekając aż wejdziemy. Coś ma za dobry humor dzisiaj.
- Ależ mamy piękny dzień! - zawołała, kiedy wszyscy już siedzieliśmy na swoich miejscach.
- Rzeczywiście, ładny. Taki pochmurny. Wprost idealny na założenie kurtki - skomentował Leo, jeden z uczniów w naszej klasie.
- Daruj sobie Valdez - spiorunowała go wzrokiem, jednak po chwili znów się uśmiechnęła na swój przerażający sposób. - Ale tu się z tobą zgodzę. Dlatego w ten jakże cudowny dzień piszemy niezapowiedzianą kartkóweczkę!
I już wszystko wiadomo.
***
- Będzie dwója jak nic - westchnęła brunetka, kiedy razem wychodziłyśmy z sali.
- Nie przesadzaj, nie było tak źle - poklepałam ją po ramieniu.
- No bo ty kurde wszystko umiesz! To jasne że nie było dla ciebie tak źle. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- To fakt, ale baba się postarała - odparłam - W niektórych się nawet zawahałam.
- Trzeba jej pogratulować, że się zawahałaś. Wooow - powiedziała z sarkazmem.
Zaśmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Była niemożliwa.
- Idziemy do biblioteki?
- A co, książki się skończyły? - odpowiedziała pytaniem, podnosząc jedną brew do góry.
- Dobrze wiesz, że kocham czytać - odparłam na to.
- Ale dziewczyno, to pod uzależnienie podchodzi! Ty całymi dniami siedzisz w swoim pokoju z książką! Robisz się antyspołeczna, jeżeli już nie jesteś.
Wzruszyłam ramionami. W sumie to miałam to w nosie.
- Trudno. Chodź, za pięć minut się kończy przerwa a ja chcę nową książkę.
Piper już nie protestowała. Po prostu poszła za mną piętro niżej do szkolnej biblioteki, w której o dziwo znajdowały się jeszcze książki których nie czytałam. Byłam tu co najmniej trzy razy w tygodniu.
Pogrzebałam trochę między książkami i znalazłam taką, której nie znałam. Szybko ją wypożyczyłam (pani bibliotekarka pokręciła tylko niedowierzająco głową na mój widok), wyszłyśmy z pomieszczenia i wspięłyśmy się po schodach żeby się nie spóźnić. Uśmiechałam się zadowolona, że będę miała co robić wieczorem.
Ale nic nie trwa wiecznie. Nawet szczęście z powodu nowej książki.
- Annie! - rudowłosa podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła. Zaskoczona tym gestem z początku stałam jak kołek, ale po chwili również ją objęłam.
- Annie? - podniosłam brwi. Rachel machnęła ręką.
- Wczoraj wieczorem zastanawiałam się, jakie jest zdrobnienie twojego imienia, ale nic nie mogłam wymyślić.
- Wystarczy Ann - zaśmiałam się.
- No wiem właśnie! Ale bardziej podoba mi się Annie, więc tak zostanie - odparła pewnie.
I o ile spotkanie zielonookiej mi nie przeszkadzało, tak obecność drugiej osoby już owszem.
Nie wiem czemu, ale Percy okropnie irytował mnie swoją postawą bycia. Był ciekawski, zabawny, towarzyski, zawsze pewny siebie. I no tak, przystojny też. Połowa dziewczyn w szkole się za nim oglądała, jednak widać było jak bardzo zależy mu na rudowłosej, i że to ją naprawdę kocha. Wkurzał mnie swoim cynizmem i patrzeniem na wszystko i wszystkich.
- Cześć Annie - uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Spiorunowałam go wzrokiem, na co on tylko się zaśmiał.
Ugh, na dodatek jest wyższy o jakieś osiem centymetrów co cholernie irytuje.
- Wy też tu macie? - spytała zaskoczona Piper.
- Nie, w sali obok. - Percy wskazał głową na pomieszczenie. - A co teraz macie?
- Angielski - załamana brunetka jęknęła. To był jej znienawidzony przedmiot.
- Uuu, my geografię - Rachel się skrzywiła. Widać, że też nie była jakąś wielką fanką tej lekcji.
Przerwał nam dzwonek, a ja wybudziłam się z dziwnego transu, uświadamiając sobie że uważnie lustruję zielonooką i jej chłopaka.
- To do zobaczenia później! - rzuciłam, biorąc w rękę swoją torbę.
- Tak, do później - potwierdził czarnowłosy uśmiechając się do mnie na pożegnanie. Objął swoją dziewczynę w talii, po czym odwrócił się jeszcze na chwilę do mnie tylko po to, żeby puścić mi oczko.
***
Cześć :) Dawno mnie tu nie było, za co bardzo przepraszam. Ale znalazłam jakoś czas, żeby skończyć pisać ten rozdział.
Nie wiem jak u was to wygląda, ale ja mam cztery sprawdziany i dwie kartkówki zapowiedziane, więc rzadko będę pisała. Jednak w weekend może skończę czwarty rozdział i wstawię go za tydzień, ale tylko może.
Miłego dnia/nocki i do zobaczenia w kolejnym rozdziale <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top