11. Znów odchodzi ktoś bliski

 Co jakieś dwadzieścia sekund patrzyłam na zegarek ze zniecierpliwieniem, siedząc na ławce i modląc się w myślach, żeby czas płynął jakimś cudem szybciej. Byłam dziesięć minut przed czasem, a i tak chciałam aby Piper jakimś magicznym cudem znalazła się tutaj szybciej. 

 Wreszcie po pięciu minutach zobaczyłam ją wchodzącą do parku i od razu jej pomachałam, żeby wiedziała gdzie jestem. Już wchodząc na teren parku mnie zauważyła, więc podeszła do mnie żwawym krokiem. 

 - Cześć - uśmiechnęła się sztucznie i usiadła obok mnie - Ładna pogoda, prawda?

 - Skończ udawać - spojrzałam na nią z powagą - I powiedz mi wreszcie, o co chodzi. 

 Brunetka westchnęła głęboko i odwróciła głowę w stronę fontanny, na którą miałyśmy doskonały widok. Woda bryzgała na pobliskich ludzi, w tym nas, co nawet było przyjemne. Kilkoro dzieci bawiło się obok niej, grając w berka. Ich mamy siedziały nieopodal rozmawiając pogodnie i co jakiś czas patrząc na swoje pociechy, czy aby przypadkiem się gdzieś nie przewróciły i nie stała im się krzywda. 

 - Annabeth, musisz wiedzieć, że to nigdy nie była moja decyzja. Nie chciałam tego, próbowałam przekonać ojca, ale on się tak strasznie uparł... - w jej oczach po raz kolejny już tego dnia pojawiły się łzy, przez co szybko się do niej przysunęłam i mocno ją przytuliłam. 

 - Pipes, ale co się dzieje? - spytałam znów coraz bardziej pełna niepokoju. 

 - Annabeth... Annabeth... - przez kilka chwil szeptała tylko moje imię, łkając mi w ramię. To słowo wyraźnie nie chciało jej przejść przez usta. - Annabeth... Chodzi o to, że ja... Ja się wyprowadzam.

 Przez kilkanaście sekund byłam jak martwa. Nie poruszałam się, nie oddychałam i nie mrugałam. Po prostu patrzyłam w jeden punkt na fontannie. Nic do mnie nie docierało. 

 Pierwszymi pytaniami które narodziły się w mojej głowie, to Dlaczego? oraz Po co?. Nie potrafiłam zrozumieć, przetworzyć. A może nie chciałam? Nie dawałam możliwości mojemu mózgowi, aby to przyswoił. Łzy zaczęły gromadzić się w moich oczach, a potem płynęły po kolei po moich policzkach. Najpierw pierwsza, a potem druga, trzecia, piąta...

 - Co? - udało mi się w końcu wydukać i spojrzałam na twarz Piper, która wyglądała tak samo jak moja.

 - Oh Ann... Nawet nie wiesz, jak długo próbowałam przemówić tacie do rozumu! Oznajmił mi to w sobotę wieczorem, po przyjściu z imprezy. Po prostu rzucił krótkie "Pakuj się, za tydzień się wyprowadzamy". Jest to tak ciężkie do zrozumienia... Przez całą niedzielę i sobotnią noc prosiłam go i błagałam, żebyśmy zostali. Nie chciał tego słuchać. Powiedział, że decyzja zapadła i jej nie zmieni. 

 Teraz rozpłakałam się na dobre. 

 - Gdzie jedziecie? - spytałam bezbarwnym głosem. 

 Z początku dziewczyna nie chciała odpowiedzieć. Unikała mojego spojrzenia, co doprowadzało mnie do szału i denerwowało bardziej. 

 - Piper, gdzie jedziecie?

 - Przepraszam, tak strasznie przepraszam... - wydukała - Do Nowego Jorku. 

 Przymknęłam oczy z bólu, który rozrywał moje ciało na wszystkie możliwe sposoby.  

 - Przecież to jest po drugiej stronie kontynentu - szepnęłam. 

 - Annabeth, proszę, nie złość się na mnie, to nie jest moja wina, na serio...

 - Nie miałam zamiaru nawet przez chwilę cię oskarżać - odparłam szybko. Przecież to nie była jej wina! To, że jej ojciec miał jakieś chore fantazje... - Ale nie stracimy kontaktu, prawda? 

 - Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła gwałtownie - Będziemy rozmawiały codziennie. Opowiesz mi co się dzieje w szkole, jak idą relacje z rodzicami. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko!

 Zaśmiałyśmy się obie przez łzy, nadal się przytulając.

 - Ale Ann, obiecaj mi coś - brunetka otarła policzki i spojrzała na mnie poważnym wzrokiem. Kiwnęłam głową, chociaż miałam mieszane przeczucia - Nie zamykaj się znowu. Ja wiem, ile cię w życiu spotkało rozczarowań i złych chwil. Ale jeżeli się znów odetniesz od świata i będziesz wszystkich traktować jeszcze bardziej na dystans, nie wybaczę sobie tego, że cię zostawiłam... Proszę, przyrzeknij mi, że będziesz się cieszyć życiem i spędzać miłe chwile z przyjaciółmi.  

 Wiedziałam, że się zgodzę. To była jej ostatnia prośba skierowana do mnie, nie mogłam odmówić. Ale z drugiej strony widziałam w myślach siebie, zabunkrowaną w pokoju i płaczącą przez kilka nocy z rzędu, aby potem założyć na resztę życia maskę chłodu i obojętności. Dam radę z tego zrezygnować?

 - Ann, obiecaj.

 Przecież nie mogę tego przyrzec, bo się z tego nie wywiążę. To był dla mnie za wielki ból. Nie było innego wyjścia niż cierpieć w milczeniu, a potem unikać ludzi. 

 - Annabeth. 

 Patrząc na to z innej perspektywy, teoretycznie mogłam próbować zapomnieć o mojej jedynej przyjaciółce. Mogłam próbować nawiązać nowe kontakty z rówieśnikami. Ale przecież to by nie wyszło. Nie mam talentu do zawierania znajomości. Chociaż niby mam jeszcze Rachel i Percy'ego, którzy może mi pomogą się pozbierać.

 - Annabeth!

 Nie wytrzymałam już jej natarczywego tonu głosu. Musiałam jej obiecać, bo co innego mogłam dla niej zrobić?

 - Obiecuję. 

 Po kilku sekundach pożałowałam tych słów. Jak mam iść dalej moją popierniczoną ścieżką życia, która miała na sobie tyle przeszkód ile wlezie, nie mając u boku mojej jedynej podpory, którą była Piper? To było niemal niemożliwe.

 - Dziękuję - brunetka wyraźnie odetchnęła z ulgą - Wylot mam w poniedziałek, a do tego czasu spędzimy ze sobą tyle chwil, ile to tylko możliwe. 

 Kiwnęłam od razu głową. Nie dam jej tak łatwo odejść. 

 - Spotkajmy się jutro od razu po szkole, w tym samym miejscu co dziś. Teraz muszę już wracać - wstałam nagle, przez co ona się wzdrygnęła zaskoczona. 

 - Dobrze, do zobaczenia jutro - odparła. Pochyliłam się aby ją po raz ostatni przytulić i odeszłam w stronę wyjścia z parku. 

 Czułam, że znów łzy zbierają się w moich oczach. Moim jedynym celem było to, żeby jak najszybciej dostać się do domu. 

 Kiedy tylko dobiegłam do drzwi frontowych, nacisnęłam klamkę i nie zdejmując butów wbiegłam na górę, ignorując protesty macochy i pokrzykiwanie ojca. Zamknęłam się w pokoju na klucz, żeby nikt mi nie przeszkadzał i położyłam się na łóżku. Dopiero wtedy na mojej twarzy pojawił się grymas bólu, łzy zaczęły płynąć do woli, a od czasu do czasu słychać było ciche łkanie.  

 Dlaczego to tak musi boleć? Czemu nie może być lżej? Nie wiedziałam. Wiedziałam za to, że ta noc nie będzie należała do przespanych. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top