7. Deszczowa niedziela
czerwiec 93
MICHAŁ
Kolejna niedziela okazała się pochmurna, choć bardzo ciepła. Nie umawialiśmy się z Agnieszką na spacer, ale czekałem na nią pod kościołem. Ucieszyła się na mój widok. W dwie minione niedziele, mimo że za każdym razem spędziliśmy ze sobą kilka godzin, nie umówiliśmy się jeszcze, a wesele miało się odbyć w najbliższą sobotę. Żałowałem, że ostatnio nie odbywały się zabawy, albo dyskoteki w naszej wsi, mógłbym potańczyć z Agnieszką, miałem na to wielką ochotę.
— Cześć! Dzisiaj naprawdę musimy już umówić się na sobotę. Zabieram cię na lody. Masz ochotę? — zapytałem bez wstępu.
— Chętnie — odpowiedziała — ale nie wzięłam z domu torebki ani portfela i pieniędzy.
— No popatrz! W takim razie, być może, pozwolę ci polizać mojego loda. — nie mogłem sobie odmówić żarciku — Przecież mówię, że cię zabieram, więc to chyba oczywiste, że zapraszam. Myślę, że nie zrujnuje to moich finansów.
Jedyna lodziarnia na wsi była na stacji PKS, blisko mojego domu. Poszliśmy okrężną drogą. Postanowiłem sprawdzić jej znajomość przydrożnych roślin i pytałem ją co chwila o którąś. Niesamowite, bez pudła znała wszystkie! Mówiła ich nazwy, również te łacińskie i jakieś ciekawostki o danej roślinie. Autentycznie byłem pod wrażeniem!
— Naprawdę jesteś w tym dobra! — powiedziałem, patrząc na nią z podziwem.
— Tak na serio, to wszystko zmyślam, a że ty się nie znasz, to łykasz wszystko, co powiem — zaśmiała się.
— Tak? — na chwilę zabrakło mi słów — Nie doceniasz mnie! Zapamiętuję wszystko i zamierzam porównać to z twoimi zapiskami w zielnikach. Serio, bardzo chciałbym zobaczyć twoje zielniki.
— Może kiedyś ci pokażę, oczywiście, jeśli ładnie poprosisz. — odpowiedziała z niewinnym uśmieszkiem i w tym właśnie momencie zaczął padać deszcz.
— Biegnijmy do mojego domu — chwyciłem ją za rękę — do lodziarni jest za daleko.
Pobiegliśmy szybko, deszcz padał coraz mocniej.
— Staraj się biec między kroplami, żeby deszcz nie zmył tego uroczego blondu z twojej głowy — zawołałem — już widzę, że spod spodu wychodzi taki rudawy kolor!
Zaśmiała się. Dobiegliśmy do domu, otworzyłem drzwi i obydwoje, nieco przemoknięci, wpadliśmy do środka, wprost na rodziców. Popatrzyli na nas zaskoczeni i bardzo zainteresowani pierwszą dziewczyną, którą przyprowadziłem do domu.
KRZYSZTOF
Pewnej niedzieli, kilka godzin po mszy, na dworze zaczął padać rzęsisty deszcz, a do naszego domu wpadli przemoczeni, zasapani i rozbawieni Michał z Agnieszką.
— Ledwo zdążyliśmy przed prawdziwą ulewą! Mamo, tato, to jest Agnieszka. Agnieszko poznaj moich rodziców — powiedział Michał od progu, przedstawiając nas sobie — Musimy w domu przeczekać deszcz. Później podrzucę cię do domu. — Michał zwrócił się do Agnieszki.
— Dzień dobry! Agnieszka Szymańska — dziewczyna podała rękę najpierw Bożenie, później mi.
Miała uśmiechnięte, błyszczące oczy, mokre włosy i zaróżowione, od biegu policzki. Nie sposób było nie uśmiechnąć się na ten widok!
— Witaj Agnieszko, miło cię poznać! — powiedziałem.
W końcu mogliśmy poznać ją osobiście, choćby zamienić kilka słów, na co wcześniej nie było jeszcze okazji.
AGNIESZKA
— Bardzo przemokliście? — zapytała mama Michała — może poszukać czegoś na przebranie?
— Dziękuję, nie trzeba, sukienka zaraz wyschnie, włosy też- —odpowiedziałam.
— Chodź, dam ci ręcznik, osuszysz się trochę w łazience. A później zapraszam na obiad, właśnie nakrywamy do stołu.
— Nie chciałabym robić kłopotu — byłam trochę speszona całą sytuacją.
— Ależ to nie jest żaden kłopot! Będzie nam bardzo miło.
— Dziękuję- —odpowiedziałam.
Poszłam do łazienki. Czułam się nieswojo. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Michała rodziców znałam jedynie z widzenia. Panią Bożenę, jako że była nauczycielką polskiego w sąsiedniej wsi, widywałam na różnych konkursach, akademiach, czy zabawach w mojej, albo w jej szkole. Robiła wrażenie osoby surowej, wymagającej, bardzo kulturalnej, ale niedostępnej.
Pan Krzysztof był sympatycznie wyglądającym facetem, dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo Michał jest do niego podobny! Ludzie na wsi mówili, że trochę zadziera nosa, nikogo do siebie nie dopuszcza. Teraz jednak nie robił takiego wrażenia. Uśmiechał się serdecznie i patrzył po przyjacielsku. Od razu poczułam się w jego towarzystwie dobrze, prawie tak samo, jak w towarzystwie Michała.
Michał miał jeszcze starszego brata, ale nie było go w domu. Z tego co wiedziałam, Adam mieszkał na stałe w Lublinie, ze swoją dziewczyną i niezbyt często bywał w domu.
Zostałam zaproszona do salonu, a później do połączonej z nim jadalni. Usiadłam przy stole.
Dom rodziny Sądeckich był ogromny i piękny! Różnił się znacznie od wszystkich domów, w jakich do tej pory byłam. Wszystko w nim, wykończenie, meble, wyposażenie, dekoracje było bardzo gustowne, eleganckie, z klasą i przypuszczalnie bardzo drogie.
KRZYSZTOF
Agnieszka usiadła z nami do stołu odrobinę speszona, z nie do końca wysuszonymi ubraniami i wilgotnymi włosami. Patrzyła na nas z uwagą i lekkim niepokojem, nie znaliśmy się i nie wiedziała, czego się po nas spodziewać, ale już po wymianie kilku zdań lody między nami szybko zostały przełamane i dziewczyna zauroczyła nas swoim sposobem bycia pełnym otwartości, ciepła i serdeczności. Świetnie się z nią rozmawiało, mówiła dużo i z humorem, była uważną słuchaczką, a do tego okazała się prześliczną dziewczyną, pełną naturalnego uroku, z błyszczącym spojrzeniem i czarującym, zaraźliwym, uśmiechem na ustach. Zrozumiałem, co miała na myśli Bożena, mówiąc o Agnieszce.
Przekonaliśmy się też, że z Michałem, rzeczywiście, nie łączy ich nic więcej poza koleżeństwem. Nie byłem pewien, ale zdaje się, że poczułem rozczarowanie z tego powodu...
AGNIESZKA
Atmosfera przy stole była bardzo miła. Rozmawialiśmy na luźne tematy, o wszystkim i o niczym: trochę o naszej wsi, urokach różnych pór roku i naszych ulubionych miesiącach w roku. Przekonywaliśmy innych do swojego wyboru, przytaczaliśmy różne argumenty, odwyłowaliśmy się do tekstów piosenek, filmów i książek, a wszystko z dużym luzem, dystansem i humorem. Każdy z uwagą słuchał innych, wywiązywały się bardzo sympatyczne dyskusje i mnóstwo tematów pobocznych. Żartowaliśmy, kilka razy udało mi się sprawić, że wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Michał ma naprawdę fajnych rodziców! Czas minął szybko i przyjemnie.
Po obiedzie poszliśmy z Michałem do jego pokoju. Nie zdziwiłam się, że wnętrze wyglądało tak, jakby za chwilę miało zostać obfotografowane i trafić do katalogu. Pierwsze wrażenie robiła już sama wielkość pomieszczenia. Swój własny pokój uważałam za duży, ale sypialnia Michała była minimum trzy razy większa. Stało w niej szerokie łóżko, przykryte ciemnoszarą narzutą, szersze, niż to, na którym spali moi rodzice, a przed nim, masywna ławka. Mój wzrok przyciągnęły drewniane, ciężkie i masywne meble, w tym ogromne, stylowe biurko. Największe wrażenie zrobiły na mnie piękne fotografie, które zdobiły ściany w jego pokoju. Były wydrukowane w różnych formatach, niektóre były naprawdę duże, wielkości plakatu, umieszczone w czarnych ramach, za szybą, jedne były kolorowe, inne czarno-białe. Prezentowały się imponująco! Michał pokazał mi obiecane zdjęcia naszej wsi, robione w różnych porach roku. Kompozycja czterech zdjęć wisiała na ścianie i wyglądała niesamowicie!
— Są piękne! Nic dodać, nic ująć! — powiedziałam, z prawdziwym podziwem oglądając zdjęcia — Podoba mi się w nich wszystko: kolory, kompozycja, oddają nastrój, energię, pory roku. Masz talent, Michał!
— Dzięki! — odpowiedział krótko — Mam do ciebie prośbę. Mógłbym zrobić zdjęcie z twojego balkonu? Jestem ciekawy, jak wieś wygląda z perspektywy twojego domu.
— No pewnie! Weź aparat i jedźmy do mnie.
— Ale wcześniej na obiecane lody!
— A może odpuśćmy sobie lody? — odpowiedziałam — Dzisiaj naprawdę nie dam rady nic już w siebie wcisnąć. No i nie będę miała u ciebie długu.
Michał popatrzył na mnie wzrokiem, w którym mieszało się zdziwienie i rozbawienie, ale nic nie powiedział.
MICHAŁ
Zdziwiłem się, że przy moich rodzicach Agnieszka zachowuje się równie swobodnie jak przy mnie. Na początku, co prawda, była trochę speszona. Byłem ciekaw, jak przetrwa ten niespodziewany, rodzinny obiad w moim domu. Szczególnie że rodzice, jak to oni, postanowili wciągnąć ją do rozmowy i zagadywali na różne tematy. Nawet trochę bawiła mnie ta sytuacja, choć starałem się ukryć ironiczny uśmiech. Okazało się jednak, że dziewczyna naprawdę jest inteligentna, szybko otrząsnęła się i dołączyła do rozmowy, jak równy z równym.
— Masz fajnych rodziców — powiedziała, kiedy odwoziłem ją do domu — Miło się rozmawiało! Jak to dobrze, że człowieka spotykają czasami takie niespodziewane przyjemności!
— Szacunek dla ciebie, dałaś radę w rozmowie z moimi starszymi i nawet nie bardzo byłaś zawstydzona. — powiedziałem szczerze — Patrzyli na ciebie jak w obrazek. Kupiłaś ich swoim gadulstwem.
— Wiesz, nie należę do wstydliwych osób, a na gadulstwo niestety nic nie poradzę. — nie dała się podpuścić.
W domu Agnieszki nie było nikogo. Poszliśmy prosto do jej pokoju. Obejrzeliśmy widok z jej okna, a właściwie z balkonu, zrobiłem kilka zdjęć i na chwilę usiadłem w fotelu, w jej pokoju. Agnieszka miała ładny, przytulny i oryginalnie urządzony pokój. Usiadła przy toaletce. Śmiejąc się, opowiadała mi jej historię, jak uparła się, żeby przywieźć ją z domu jej dziadków, gdzie od lat stała na strychu, a później samodzielnie malowała ją i jak na początku to jej się nie udawało. Jednocześnie, chyba bezwolnie, czesała szczotką swoje włosy. Patrzyłem na to zafascynowany. Zauważyła, że się jej przyglądam.
— Sorry, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? — powiedziała z pytającym wzrokiem wskazując szczotkę do włosów.
— Nie mam, skąd! — odpowiedziałem zbyt szybko.
— To taki nawyk. Trochę cię wtajemniczę: długie, proste włosy wymagają częstego szczotkowania.
— Ładny kadr.— odpowiedziałem — Mogę zrobić ci takie zdjęcie? To będzie prezent ode mnie w podziękowaniu za towarzystwo na weselu.
Bez czekania na odpowiedź pstryknąłem kilka fotek. Wiedziałem, że będą doskonałe. Ładna, zgrabna dziewczyna czesząca swoje długie, blond włosy, w dopasowanej do ciała sukience, siedząca na niewysokim stołku, przy oryginalnej toaletce, widoczna z tyłu, a jej odbicie z przodu, na tle zielonego od kwiatów pokoju.
— Ojej, dziękuję! — odpowiedziała speszona — Czytałam gdzieś, że tylko prawdziwi artyści widzą sztukę wszędzie dookoła siebie. Jesteś artystą?
Roześmiałem się i podszedłem do niej.
— Tego nie wiem, może? W każdym razie ty jesteś całkiem interesującą sztuką! — odpowiedziałem i zauważyłem, że znowu się speszyła.
— Zawsze chciałem zobaczyć, jak się zaplata warkocz, pokażesz mi? — popatrzyłem na jej włosy i zapytałem wyłącznie po to, żeby speszyć ją jeszcze bardziej.
— Nauczę cię. To łatwe! — odpowiedziała niespodziewanie — Na początku musisz odłożyć aparat, będziesz potrzebował obydwu rąk.
Podszedłem bliżej do niej, stanąłem tuż za jej plecami, tak, że jej głowa była na wysokości moich bioder. Dotknąłem jej włosów. Były miękkie i gładkie. Poczułem się dziwnie, nieswojo. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak zareagowałem, zdecydowanie nie po raz pierwszy dotykałem dziewczynę, w dodatku dotknąłem tylko jej włosów i to w uzasadnionych zamiarach! Tymczasem sytuacja zrobiła się niemal intymna, a mnie ogarnęła jakby słabość. Miałem tylko nadzieję, że ona tego nie zauważyła.
Mówiła jak rozdzielić włosy na trzy części, a później przekładać je naprzemiennie. Nie mogłem się skupić i słuchać jej instrukcji. Wycofałem się. Powiedziałem, że jednak wolę zostać przy fotografowaniu.
Szybko zmieniłem temat.
— Rozumiem, że jesteśmy umówieni na najbliższą sobotę? Przyjadę po ciebie pół godziny przed ślubem, okej?
— Daj spokój, pojadę z Igorem! Spotkajmy się przed kościołem.
— Mowy nie ma! Zaprosiłem cię, więc przyjadę po ciebie, a po weselu odstawię cię pod drzwi twojego domu.
— Dobrze, niech będzie, jak chcesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top