2. Zaproszenie na wesele

Maj 93

KRZYSZTOF

Dzwonek domowego telefonu usłyszałem przez otwarte okno, kiedy siedziałem na ławce przed domem, po długim dniu spędzonym na pracach w sadzie. W domu nie było nikogo, więc chcąc nie chcąc musiałem podnieść się w miarę szybko i odebrać połączenie.

— Halo!

— Cześć Krzysiek! — usłyszałem głos mojego przyjaciela Romka — Co słychać, wszystko w porządku?

— Tak, wszystko dobrze, dzięki. A co u Ciebie?

— Mam sprawę. A właściwie to obydwoje z Gośką i naszą córą mamy do was sprawę, możemy do was wpaść w najbliższy weekend?

Dobrze wiedziałem, jaka to sprawa. Córka moich przyjaciół wychodziła za mąż, szykowało się huczne weselisko i spodziewałem się, że na dniach otrzymam zaproszenie.

Umówiliśmy się zaraz następnego dnia. Był koniec maja, co dla mnie oznaczało ostatnie, względnie spokojne dni, przed sezonem. Jestem sadownikiem. Mam duże gospodarstwo, kilkadziesiąt hektarów sadów owocowych, w przeważającej większości są to sady jabłoniowe. Koniec maja to czas już po kwitnieniu, a jeszcze przed pracami z zawiązkami owoców. Do tego długie, gorące wieczory aż się prosiły o miłe towarzystwo. Wiedziałem, że z rodziną Romana takie właśnie będzie.

Z Romanem znaliśmy się od dziecka, razem chodziliśmy do szkoły, razem graliśmy w piłkę, a później razem chodziliśmy na dyskoteki i zabawy taneczne w naszej okolicy. Obydwaj byliśmy dobrymi tancerzami, obleganymi przez dziewczyny. Mieliśmy wiele wspólnych wspomnień, nie o wszystkich wiedziały nasze małżonki... Nasza przyjaźń przetrwała wiele lat, a nawet wzmocniła się, mimo że każdy z nas miał inną pracę i inną codzienność.

Roman, tak jak ja osiadł na ojcowiźnie na drugim skraju tej samej wioski, tyle że ja znacznie rozbudowałem i unowocześniłem gospodarstwo ojca, a Roman ziemię sprzedał i prowadził własną firmę – warsztat samochodowy i stację kontroli pojazdów. Obydwu nam całkiem dobrze się powodziło.

Roman był wesołym, łatwo nawiązującym kontakty, lubianym facetem. Siedzący tryb pracy sprawił, że miał nieco więcej kilogramów niż potrzeba i wystający brzuch, którego nie umiał zrzucić.

Moja praca sprawiała, że cały czas byłem w ruchu, dlatego nie miałem problemu utrzymaniem dobrej kondycji. Zachowałem młodzieńczą sylwetkę, byłem wysoki, zawsze starannie ogolony, uczesany i ubrany. Lubiłem dobrze wyglądać i wiem, że uchodziłem za przystojnego mężczyznę. Nie miałem za to potrzeby, ani łatwości w nawiązywaniu bliższych kontaktów z ludźmi, nie lubiłem spoufalania się, dlatego byłem uważany za niedostępnego, zdystansowanego, a nawet samotnika.

Obydwoje z Bożeną, moją żoną, nie mieliśmy rodzeństwa. Roman był jedynym moim przyjacielem.

Często i od wielu lat spotykaliśmy z naszymi rodzinami, nasze żony Bożena i Gośka bardzo się lubiły. Nasze dzieci razem dorastały i były w podobnym wieku, chociaż, mimo że mieszkaliśmy w tej samej wsi, w dzieciństwie chodziły do różnych szkół podstawowych. Obydwaj z Romanem byliśmy w tym samym wieku i mieliśmy podobne rodziny. Ja dochowałem się dwóch synów Adama, dzisiaj już dwudziestotrzylatka i dwa lata młodszego Michała, a Romek miał Ewę w wieku mojego Michała i młodszego, osiemnastoletniego dzisiaj Grzesia.

W sobotni wieczór Roman przybył do nas w towarzystwie swojej całej rodziny.

— Zapraszamy na taras, jest taka piękna pogoda, że grzechem byłoby siedzieć w domu — moja Bożenka poprowadziła gości przez salon, na taras, gdzie nasi synowie rozpalali grilla.

Bożena to humanistka i estetka. Przez lata małżeństwa niewiele się zmieniła, była niska, szczupła, z ciemnymi, prawie czarnymi włosami obciętymi na pazia i okularami z dużymi szkłami i w grubej oprawie. Miała specyficzny styl ubierania się, określany czasami jako artystyczny: zawsze nosiła długie, szerokie spódnice, obszerne bluzki, swetry i męskie marynarki i buty.

Tworzyliśmy zgraną parę. Szczęśliwie naszą rodzinę omijały większe burze, a z mniejszymi radziliśmy sobie wspólnie. Żadne z nas nie miało porywczej natury, obydwoje uważaliśmy się za ludzi na poziomie, którzy każdy problem potrafią rozwiązać życzliwą rozmową, z dużą ilością dobrej woli.

Taras zaaranżowany przez Bożenkę, jak wszystko, czego dotknęła, wyglądał imponująco. Stół nakryty lnianym obrusem, rattanowe kanapy z miękkimi poduchami, świece, lampiony, donice z pięknymi kwiatami – wszystko idealnie skomponowane, pasujące do siebie, jak z katalogu wnętrzarskiego. Tak, Bożena miała dobry gust i talent do dekorowania, a ja miałem odpowiedni budżet, dzięki któremu realizowała wszystkie swoje fantazje.

Grill przy tarasie był lepiej wyposażony niż kuchnia w niejednym domu.

— Ciociu i wujku — oficjalnie zwróciła się w naszą stronę Ewa — chcielibyśmy, wraz z moim narzeczonym i naszymi rodzicami, serdecznie zaprosić was na nasz ślub, który odbędzie się dwudziestego szóstego czerwca w naszym parafialnym kościele — uśmiechnięta Ewa wręczyła nam zaproszenie — a po ślubie zapraszamy na wesele! I nie przyjmę do wiadomości odmowy ciociu i wujku, musicie być! — dodała żartobliwie

— My nawet bez zaproszenia byśmy przyszli do naszej ulubienicy! — odpowiedziałem ze śmiechem

— Oczywiście! — dodała Bożenka — Już dzisiaj potwierdzamy naszą obecność i dziękujemy bardzo za zaproszenie!

— Adam, serdecznie zapraszam ciebie i Magdę — zaproszenie trafiło do rąk mojego starszego syna

— Michał, serdecznie zapraszamy także ciebie z osobą towarzyszącą — zaproszenie dostał mój młodszy syn — Ciekawa jestem, z kim przyjdziesz?

Ewa i Michał byli równolatkami. Przez jakiś czas mieliśmy nawet z Romkiem nadzieję, że spodobają się sobie, a my zostaniemy rodziną, ale nasze dzieci, mimo że przyjaźniły się, przez cztery lata chodziły do jednej klasy w liceum, w pobliskim miasteczku, były nawet razem na wspólnej studniówce, w ogóle nie miały się ku sobie.

Michał, w przeciwieństwie do Adama nie miał dziewczyny. Kończył już drugi rok studiów, ale ani w mieście, ani w okolicy, żadna dziewczyna nie skradła jeszcze jego serca, żadnej jeszcze nigdy nie przyprowadził do domu.

Oczywiście młodzież miała z tego powodu okazję do żartów.

— Michał, zaproś Kaśkę, ona co prawda zbytnio tańczyć nie umie, ale jaka za to jest wygadana!

— Albo Anetę, trochę starsza, więc ma nóż na gardle, zgodzi się na wszystko! — zachichotał Grzesiek.

- A może ogłoś casting? "Michał, przystojny i romantyczny, najlepsza partia w okolicy, poszukuje partnerki na wesele, a może i na całe życie. Zainteresowane kandydatki są proszone o zaprezentowanie swojego talentu przed starszym bratem" - śmiał się Adam i młodzież wybuchnęła śmiechem

— Bardzo śmieszne. — burknął Michał.

Wieczór był bardzo udany. Młodzież ożywiła go swoją energią. Było dużo śmiechów i żartów, a później, kiedy już młodzież nas opuściła, nasi przyjaciele Roman i Gosia opowiadali, jak dużo zadań jest, przy organizacji takiej imprezy i jak czują się rodzice, których dziecko wyfruwa z gniazda, jak szybko płynie czas i mija młodość...

Wiedziałem, że niebawem i do mojego domu zawitają takie tematy.

Adam studiował już na czwartym roku, miał już plany na pracę i mieszkanie w mieście, a w tych planach zawsze mówił „my z Magdą chcemy", „my z Magdą mamy zamiar", przyzwyczailiśmy się do tego, że on i Magda to stała para, a niebawem zalegalizują swój związek i zamieszkają na stałe w mieście. Obydwoje pragnęli miejskiego życia i mieli sprecyzowane plany na przyszłość. Magda pochodziła z Lublina, mieszkała we własnym mieszkaniu, które kupili jej rodzice. Adam właściwie też już mieszkał w mieście, kupiliśmy mu mieszkanie na czas studiów i na dobre zadomowił się w nim. Magda i Adam byli sąsiadami i w ten sposób się ze sobą zapoznali. Mój syn studiował na Politechnice i był pasjonatem nowych technologii, miał zamiar otworzyć własną firmę i działać w tej rozwijającej się branży. Adam był typowym frontmanem, energicznym i pewnym siebie. Pociągało go życie pełne wyzwań. Zawsze przewodził w każdym towarzystwie. Był stworzony do zarządzania ludźmi, podejmowania ryzyka i odważnych decyzji, wyznaczania sobie celów i osiągania ich wszelkimi metodami.

Michał był inny. Był bardzo podobny do mnie z każdej strony, z wyglądu i charakteru. Wysoki, szczupły, z kasztanowymi włosami, z wyglądu różniliśmy się tym, że moje włosy były zawsze starannie przystrzyżone, a jego celowo zbyt długie, wpadające w oczy, zachodzące na uszy. Poza tym był jak młodsza wersja mnie samego. Tak jak ja kochał pracę na wsi, w sadach i teraz studiował Ogrodnictwo. Odkąd dorósł, razem wprowadzaliśmy innowacje do naszego gospodarstwa, a nawet prowadziliśmy eksperymenty nad nowymi, ulepszonymi odmianami. Lubiliśmy pracować, ale też spędzać czas razem. Mieliśmy też podobne usposobienie i charaktery. Michał, tak jak ja był spokojny, lekko zdystansowany do świata i ludzi, był obserwatorem z ciętym językiem i nieco ironicznym poczuciem humoru.

Odkąd Michał był chłopcem, rozmawialiśmy otwarcie o wszystkim, nie było dla nas tematów wstydliwych, zbyt intymnych, czy trudnych pytań. Byłem powiernikiem jego tajemnic. Rozumiałem go, wyczuwałem jego nastroje, wiedziałem, co chce mi powiedzieć, nawet jeśli on sam nie umiał się precyzyjnie wyrazić. Mogę śmiało powiedzieć, że się przyjaźniliśmy.

Wiadomo było, że Michał jest moim następcą.

MICHAŁ, 21 lat

Tak jak się spodziewałem, obydwoje rodzice zaczęli namawiać mnie, żebym na wesele zaprosił dziewczynę. Tak, jakby sformułowanie "zapraszamy Michała Sądeckiego z osobą towarzyszącą" było nakazem. Mama wręcz naciskała.

— Jak to, pójdziesz sam? — mówiła — To nawet nie wypada! Naprawdę nie masz żadnej koleżanki, którą mógłbyś zaprosić? Przecież nie chodzi o to, żebyś z tej okazji szukał sobie narzeczonej! Zaproś kogoś, z kim będziesz dobrze się bawił.

— Bez partnerki też mogę dobrze się bawić. — droczyłem się z mamą.

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi! Nie jesteś już dzieckiem, chcesz siedzieć przy stoliku między nastolatkami? Wszyscy w twoim wieku będą z partnerami, ty też dostałeś zaproszenie z osobą towarzyszącą, więc zachowaj się, w tej sytuacji, jak należy!

— Chyba że zamierzasz odbijać dziewczyny innym chłopakom? — dodał ojciec.

— Krzysiek, nawet tak nie żartuj! — mama była zła na ojca -A ciebie Michał bardzo proszę, przemyśl tę sprawę! Przecież jesteś przystojny, sympatyczny, każda dziewczyna, zarówno stąd, jak i z twoich studiów, którą poprosisz o towarzystwo, będzie z tego powodu szczęśliwa, jestem tego pewna!

W tym tkwił problem. Dziewczyny, o których pomyślałem przy tej okazji, byłyby za bardzo szczęśliwe. Przez dwa dni wesela musiałbym znosić umizgiwanie się, zalotne uśmiechy i próby rozkochania mnie w sobie. A po weselu, taka dziewczyna byłaby przekonana, że ma prawo nadal zawracać mi głowę.

Dawniej nawet podobało mi się, kiedy dziewczyny wzdychały do mnie, albo otwarcie mnie podrywały. Wiem, że podobałem się, ojciec nauczył mnie, że zawsze warto dobrze wyglądać, dlatego dbałem o siebie, ubierałem się starannie i w dobre ciuchy. Po ojcu odziedziczyłem też wysoki wzrost, szczupłą sylwetkę i tak jak on uchodziłem za przystojniaka. O powodzenie u dziewczyn nigdy nie musiałem zabiegać. Teraz przestało mnie to bawić. Wolałbym sam zdobywać jakąś dziewczynę, choćby trochę się postarać, jednak nie poznałem jeszcze takiej, która nie byłaby chętna do zawarcia bliższej znajomości ze mną wcześniej niż ja sam...

Prawda jest jednak taka, że na to wesele dobrze byłoby pójść z kimś. Choćby dla świętego spokoju. Dziewczyny ze studiów odpadają, bo byłby dodatkowy problem i zachód z noclegiem. Muszę zaprosić kogoś ze wsi i zrobić to tak, żeby od razu było jasne, że to zaproszenie to nie są żadne zaloty.

Dobrze by było, jakby dziewczyna umiała tańczyć, jako-tako wyglądała, była w miarę na poziomie i znała innych, z którymi będę siedział przy stole, aby rozmowa mogła toczyć się sama, a ja byłbym zwolniony z konieczności zabawiania jej rozmową.

"Może Agnieszka Szymańska? — pomyślałem —  Wydaje się okej, zna wszystkich, jest kontaktowa, lubi tańczyć... Jest trochę młoda, ale to może nawet lepiej. Nie będę musiał jakoś szczególnie się przy niej wysilać. Przyjrzę się jej na zabawie i zdecyduję."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top