#2 wstęp ½
Per. Violetta
- wstawaj! Violaa! - krzyczy mój
zjeb-brat. - Violkaaa! Chjuu!
- No już, zatkaj dziurę. - odpowiedziałam mu z wściekłością. - Dzisiaj, jedziemy na kolejną stację, tej tam, twojej trasy koncertowej.- mówił z niechęcią.- echhhh. Nie rozumiem, czemu ci na tym tak zależy, przecież to 7 godzin jazdy!- zaczął się na mnie wydzierać.
- Jadę tam, ponieważ to jest w Krakowie, gdzie mieszka Werka! I mamy się spotkać! Dla niej mogłabym przejechać nawet i 20 godzin jazdy. - miał taką zdziwioną minę, że myślałam, że się posikam że śmiechu.- ha ha ha. - śmiałam się zwijając się że śmiechu na podłodze.
- siora, co ty robisz??? Co ci odpierdala?!- patrzył się na mn takim wzrokiem że po prostu szczałam po nogach. - ha ha ha ha!!! - śmiałam się jeszcze bardziej. - xD. - powiedział i zaczął się śmiać razem ze mną.
- ej! Gówniaki wy moje! Wstawać z podłogi!!! - do mojego pokoju wbiła moja mama. - okej. - wstałam, podałam rękę mojemu bratu, podniosłam go i podeszłam do szafy. wyjęłam z niej biały top z levis'a i czarne krótkie spodenki, a do tego czarne Vans'y. Poszłam do mojej łazienki, wykonałam poranną rutynę i ubrałam się we wcześniej przygotowane ciuchy.
- cześć! - powiedziałam schodząc że schodów.
- Cześć kochanie! - powiedział tata dając mi buziaka w czoło.
- Co jemy? - spytałam mamy.
- jajecznice. O! Już jest. Siadajcie. - powiedziała, siadając przy wysepce na wysokim krześle.
- już idę. - powiedziałam siadając obok zjeb-brata. - cześć grubciu. - powiedziałam do jakże chudego chłopaka.
- mamo ona mnie przezywa! - poskarżył się mamie, gówniak.
- Viola. - zaczęło się.
- ojoj zaraz dzidziuś się popłacze. - zaczęłam się z niego nabijać.
- mamo! - biedne, pokrzywdzone dziecko. (Czujecie ten sarkazm dop. Aut.)
- Viola! Bo za raz nie pojedziemy na ten cały koncert! - teraz to się załamałam.
- no dobra. - powiedziałam fochnięta. - sory... zjeb-brat. - no po prostu nie mogłam ok?! - hłe hłe. - szybko skończyłam jeść i uciekłam do pokoju. - aaaa! Nieeee! Nie gilgocz... Ha ha! Mnie! - uff na szczęście puścił mnie. - dzięki!
- odszczekaj to! - krzyknął.
- hał hał. - szczeknęłam.
- może być. Zaliczam. - odpowiedział.
- xD. To o której jedziemy? - spytałam rodziców.
- około 10. A co? - spytała mama.
- po prostu chcę wiedzieć. - odpowiedziałam. - napiszę Werce, że będziemy w Krakowie za 8 godzin. - powiedziałam rodzicom.
Konwercacja:
V: hejka Werka!
W: no cześć co tam???
V: jedziemy razem na ten koncert?
V: bo ja jadę.
W: serio? Ja też!
V: to spotkamy się tam razem???
W: no oczywiście!
V: ja będę tam za 7 i pół godziny.
W: uuu. Wsp. Czekaj powiem Karolowi i ekipie. Paaa😘
V: paaa😘😘😘
Po rozmowie spakowałam ostatnie rzeczy do walizki i poszłam do samochodu, razem z walizką.
Wsiadłam do samochodu i nawet nie wiem kiedy, usnęłam.
***
Obudził mnie mój kochany zjeb-brat trzaskając drzwiami, wchodząc z auta, już w Krakowie.
- cześć. - powiedziałam zaspanym głosem.
- o! Nasza śpiąca królewna już się obudziła! - powiedział ze swoim głupim uśmieszkiem kiedy wychodziłam z samochodu.
- dobra piszę do Werki. - już wyciągnęłam telefon, gdy nagle...
~~~~
C.D.N
Hłe hłe ja to umiem wybrać moment c'nie. Poraz kolejny bawię się w Polsat'a. Ha ha ha.
Mam nadzieję że rozdział się wam spodobał, zapraszam do przeczytania następnego rozdziału który pojawi się nwm kiedy bo jestem nad morzem i odpoczynam. No tak pół na pół. Bo dużo piszę rozdziałów. Z różnych książek.
Słów 530
Bayooooo kochaniiii 😘😍❤😻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top