Sylwestrowe rewelacje

- Naprawdę? Kradzież brylantowej lampy ze sklepu jubilerskiego? - spytała z powątpiewaniem Amber - Naprawdę chcesz się zająć tą sprawą?

- Mój niezawodny instynkt mówi mi, że to nie jest tylko zwykła kradzież - Sherlock siedział z twarzą zwróconą na Londyn, który mijali jadąc taksówką. Nie chciał zdradzić Amber swoich prawdziwych zamiarów. Tak naprawdę jego ta sprawa też nie za bardzo zainteresowała. Ale minęły już dwa tygodnie od tej dziwnej wiadomości, a dalej nic się nie stało. Czyżby Moriarty czekał na stosowny moment, żeby uderzyć? Sherlock nie mógł już znieść tego czekania. A ponieważ od dawna nie mieli nic interesującego, co potrzebowałoby czegoś więcej niż paru trafnych dedukcji, niewymagających ruszania się z domu, postanowił zająć się kradzieżą brylantowej lampy.

- Jak dobrze, że pan przybył, panie Holmes! - powitał ich prawie ze łzami w oczach jubiler - Ukradli! Straszna zbrodnia! Złodzieje, bandyci! Ukradli! To naprawdę przerażające, w dzisiejszych czasach... Nie wiem, co zrobić, panie Holmes... Straszna zbrodnia! Musi mu pan pomóc! To jest naprawdę karygodne...

- Panie Stone, niech nam pan przedstawi, co się wydarzyło - powiedział Sherlock, mając już dość żywo gestykulującego jubilera.

Okazało się że poprzedniego dnia około godziny szóstej po południu ze sklepu zniknęła drogocenna brylantowa lampa. Jubiler, pan Stone, zeznał, że jak zawsze o szóstej zrobił sobie małą przerwę, wychodząc na zaplecze i zostawiając sklep pod opieką Jonesa, młodego mężczyzny, który pracował u niego od niecałego roku. W sklepie obecny był także pomocnik sprzedawcy, którego zadaniem było dbanie o porządek ("Nawet pan nie wie, jak kryształy i diamenty zbierają kurz!"). Brakowało drugiego sprzedawcy, zajmującego się pakowaniem i wysyłką zamówień złożonych przez internet. Pan Stone zostawił zakład wraz z tymi dwoma mężczyznami w środku, a kiedy wrócił około dwadzieścia minut później, lampy - do tej pory stojącej w dobrze widocznym miejscu - już nie było.

- To musiał być jeden z nich! - gorączkował się jubiler - Nie było wówczas żadnego klienta, ani nikt nie wchodził. To musiał być jeden z nich! Jednak każdy z nich uważa, że jest niewinny! Niewinny, ha! Jeden z nich musi być kłamcą, tak, właśnie tak, kłamcą!

- Skąd pan wie, że nikt nie wchodził do sklepu? - spytała Amber podejrzliwie.

- Niech panienka spojrzy na drzwi, o tam, tam wysoko. Ten dzwonek wydaje bardzo donośny dźwięk za każdym razem gdy ktoś wchodzi albo wychodzi, ot co. Słychać to nawet na zapleczu.

- Dobrze, panie Stone - powiedział Holmes - niech nas tam pan zaprowadzi. A potem chcę przesłuchać wszystkich świadków.

Zaaferowany jubiler zaprowadził ich na zaplecze z zadowoleniem prezentując, że ściana jest naprawdę bardzo cienka, ale Sherlock bardziej zainteresował fakt, że pan Stone był wielkimi koneserem herbaty oraz jego kolekcja egzotycznych gatunków.

- A czy może mi pan pokazać nagranie z monitoringu? - spytał detektyw, gdy skończył już zadawać pytania odnośnie herbaty.

Amber uniosła wysoko brwi. Jak mogła na to nie wpaść wcześniej? Przecież na nagraniu na pewno będzie widać, kto ukradł lampę.

- Niech pan nie myśli, że już tego nie sprawdziłem, panie Holmes! Niech pan tak nie myśli. To pierwsze o czym pomyślałem, gdy tylko doszedłem do siebie po szoku, jaki u mnie wywołała ta ogromna strata. Mamy dwie kamery w zakładzie, ale Bóg mi świadkiem, nie trzeba było ich nigdy używać. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że jedną z nich nie działa, a druga... A zresztą, niech pan sam zobaczy.

Podsunął detektywom obraz z kamery, ale na prostokątnym ekranie widać było tylko duży, ciemny kształt i kawałek czegoś jasnego w lewym dolnym rogu.

- Kamera została przypadkowo zasłoniętą przez kryształową wazę, tak że nic nie widać...

- Cudownie! - Sherlock aż zatarł ręce z zadowolenia.

- Cudownie? - spytał pan Stone, nie podzielając jego zadania.

- Wręcz fantastycznie! A teraz przesłuchamy podejrzanych.

***

Pierwszy mężczyzna, Jones, wyglądał na nieco zdenerwowanego całą tą sytuacją.

- Niech nam pan opisze dokładnie, co pan robił wczoraj od godziny szóstej po południu do wpół do siódmej - zaczął Sherlock.

- Pracowałem tak jak zawsze o tej porze po południu - odparł tamten jakby uważnie wybierając słowa.

- Dokładniej?

- Stałem przy kasie, ale ponieważ nie było klientów uporządkowałem i przejrzałam rachunki z poprzednich dni. Potem zająłem się lekturą książki. Nikt nie spodziewał się dużej ilości klientów, w końcu dzisiaj jest...

- I nie opuścił pan stanowiska za kasą przez cały ten czas?

- Nie. Mack, który zajmuje się dbaniem o nasz asortyment, raz mnie zawołał, ponieważ zauważył że na jednym pierścionku widnieje brudny ślad. Był on zamknięty w szklanej szkatule na klucz, poszedłem po kluczyk do niej.

- Jak długo mogło pana nie być?

- Maksymalnie parę minut.

- I przez ten czas Mack czekał na pana sam na sam z wszystkimi kosztownościami?

Jones widocznie się lekko zawahał.

- Wychodzi na to, że tak.

- A gdzie był wtedy ten drugi sprzedawca, zajmujący się wysyłka i pakowaniem?

- Macklemore? Nie wiem, nie widziałem go nigdzie. Pewnie wyszedł na pocztę. Jest teraz na terenie sklepu.

- A zauważył pan wtedy, czy lampy już nie było?

- Nie zwróciłem uwagi. Byłem lekko rozkojarzony.

- Kręciło się panu w głowie?

- Tak... Ale skąd...

- Ale kiedy wrócił pan do Macka poczuł się pan lepiej?

- Tak, ale...

- Dobrze, to już wszystko - powiedział Sherlock - Niech pan poprosił teraz Macklemore'a. Zobaczmy co on nam powie.

Macklemore był postawnym mężczyzną, który mówił donośnym głosem. Opowiedział dokładnie detektywom historię z jego punktu widzenia.

- Około szóstej, kiedy skończyłem pakować to, co miałem spakować, wyszedłem na pocztę. Wtedy jeszcze pan Stone nie wyszedł na swoją przerwę na herbatę.

- I o której pan wrócił?

- Wróciłem, ponieważ wezwał mnie pan Stone. Mogła być gdzieś za dwadzieścia szósta. Kiedy nadałem paczki, udałem się do domu, ale potem zostałem wezwany, więc wróciłem. Byłem tutaj około siódmej.

- Uważa pan, że to któryś z pana współpracowników ukradł tę lampę?

Macklemore wzruszył ramionami.

- Nie wiem, co o tym myśleć. Nie mogę uwierzyć, że to któryś z nich.

- Znał pan wartość tej lampy?

- Nie jestem dobrze zorientowany. Podejrzewam że była naprawdę droga. Jak wszystko tutaj.

Zaśmiał się, ale raczej nerwowo.

- Dobrze, jest pan wolny. Czas na ostatnio podejrzanego.

Wezwany przez nic Mack wyglądał na bardzo poddenerwowanego.

- Tak, to prawda, poprosiłem Jonesa, aby otworzył mi tamtą szkatułkę, ponieważ jeden z pierścionków był brudny, a moja praca polega na tym, żeby wszystko tu było czyste i zadbane.

- I czekał pan na niego, gdy ten poszedł po klucze?

- Nie do końca. Zakręciło mi się w głowie, więc postanowiłem napić się łyka wody. Wiedziałem, że nie mogę zostawić całego asortymentu samego, więc poszedłem poszukać butelki z wodą pod ladą. Jones zawsze ma ze sobą zapas, a mnie naprawdę zrobiło się słabo. Przysiadłem sobie na chwilę za ladą, żeby odpędzić nudności.

- Długo pan tak siedział?

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Zamknąłem oczy i kompletnie straciłem poczucie czasu.

- Był pan niewidoczny dopóki ktoś nie poszedłby bezpośrednio do ładu i nie nachylił się?

- Tak.

- A słyszał pan jakieś podejrzane dźwięki?

- Nie, chyba nie....

Mackowi trzęsły się lekko ręce, kiedyś dodał:

- Byłem w tak złym stanie, że nie docierały do mnie żadne odgłosy.

- Rozumiem. A potem poczuł się pan dobrze i wrócił pan do swojej pracy?

- Zgadza się.

- Dobrze, może pan pójść.

- Twardy orzech do zgryzienia - Powiedziała Amber, gdy Mack wyszedł - Jeden z nich musi kłamać. Tylko jedno mnie gryzie. Jeśli to jeden z nich, to gdzie ukryłby tę lampę? Nie ważne który to z nich, na pewno nie miał dużo czasu, aby to zrobić.

- Ta zagadka zapowiadała się ciekawiej... - odparł rozczarowanym tonem Sherlock, jakby nie usłyszał dziewczyny. No cóż, chodźmy do Stone'a, na pewno chce poznać tożsamość złodzieja.

***

- Więc wie już pan, panie Holmes. Niech mnie pan nie trzyma w niepewności. Kto to był? Kto miał czelność mnie okraść? Kto? Och, nie mogę sobie tego wyobrazić... Mój własny pracownik!

- Panie Stone, niech pan mnie słucha uważnie, bo nie będę powtarzał. - zaczął Homes, mówiąc bardzo szybko - Znam tożsamość złodzieja. Miał naprawdę mało czasu, żeby przeprowadzać kradzież, ale sprytu mu nie brakowało. Dokładnie wszystko zaplanował. Zasłonił kamerę, drugą zepsuł. Wiedział, kiedy pan ma przerwę. Wiedział, że jest pan fanem herbaty i że ziołowy zapach w powietrzu nie wzbudzi niczyich podejrzeń, a tak naprawdę miał on potępić na jakiś czas wszystkich, którzy mogliby mu przeszkodzić. Jednak napływ świeżego powietrza rozpędził tą woń. Skąd świeże powietrze? Odpowiedź jest prosta - drzwi zostały otworzone, nikt nie usłyszał dzwonka, ponieważ w tym samym momencie drzwiami trzasnął Jones. Dokładnie się i przyjrzałem, są naprawdę grube i potrafią narobić hałasu. Dzięki temu złodziejowi udało się otworzyć drzwi uciec. Pomyślał pan pewnie, że to Mack. Nie, ponieważ złodziej nie tylko uciekł przed te drzwi, ale i nimi wszedł, zostawiając je otwarte. Ponieważ złodziejem jest Macklemore.

Sherlock skończył swój wywód, wprawiając Stone'a w niemalże zdumienie. Nie przejął się jednak tym, tylko zawiązał szalik i ruszył ku drzwiom, a za nim podążyła Amber, także zdziwiona rozwiązaniem zagadki.

Wyszli na ulicę, opatulając się mocniej płaszczami, ponieważ śnieg padał gęsto. Ciemność zapanowała już nad miastem, więc szli w słabym świetle ulicznych latarni. Musiała być już późna noc.

- Ta zagadka wcale nie była tak nuda, jak myślałam, że będzie. - powiedziała Amber, ale ponieważ Sherlock nie podjął tematu, szli dalej w milczeniu.

- Pan Holmes? Panna Arelun? - usłyszeli nagle za sobą podekscytowany głos - Nie wierzę! Czytałam wszystkie artykuły o was! Jestem taka szczęśliwa, ojej, czy mogę...

Amber spojrzała na Sherlocka, a on spojrzał na nią. Ich wierna fanka, była coraz bliżej, brodząc w śniegu. Dziewczyna skinęła głową i detektywi jednoczenie puścili się sprintem, uciekają pośród gęsto padających płatków.

Zatrzymali się dopiero trzy ulice dalej, ciężko oddychając i opierają się o ścianę budynku. Amber chwyciła się pod boki, pochylając lekko głowę. Nadążanie za biegnącym Sherlockiem wcale nie było takie łatwe.

Próbowali złapać oddech, gdy gdzieś w pobliżu zegar kościelny wybił dwanaście razy, oznajmiając, iż to już północ. Niebo nagle rozbłysło wielokolorowymi fajerwerkami. Detektywi podnieśli głowy, przyglądając się temu ze zdumieniem.

Amber zaśmiała się i Sherlock spojrzał na nią, nie wiedząc, o co może jej chodzić.

– Z tego wszystkiego zapomnieliśmy! – odezwała się, gdy w końcu udało jej się opanować śmiech – Szczęśliwego nowego roku!

+-+
Mam nadzieję że Wam się podobało.

Jesteście wielcy <3 brak mi słów....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top