Rozgrywka

Ponieważ jutro jest Wielki Piątek dodaję rozdział dzisiaj.
Błagam, nie róbcie mi nic za końcówkę...

"Białe zawsze zaczynają".. Chodzi o szachy, to jasne. To stąd ten pionek w ręce ofiary. Proponuje rozgrywkę. Wie, że nie odmówię. Partia już się zaczęła. Pierwszy pionek ruszył. Ale kto jest Królem? Kto kontruje ruchy wszystkich figur?
Tego się dowiemy pod koniec rozgrywki...

Tym razem mężczyzna. Właściwie to młodzieniec. Niski i chudy z rudawą czupryną. Ktoś poderżnął mu gardło, związał ręce i powiesił za nogi na budynku szpitala. Jego ubranie, podobnie jak u pierwszej ofiary, było całe pomalowane farbą, tylko w tym wypadku czarną.

- To jest chore. - stwierdził Lestrade, kiedy ściągali ciało na ziemię - Czego on chce?

- Zabawy. - odpowiedział Sherlock. - A raczej gry.

Podszedł do ciała i zaczął grzebać mu w kieszeniach, szukając kolejnej figury szachowej i karteczki od mordercy. Znalazł ją i rozwinął.

- "Każda gra się kiedyś kończy" - przeczytała Amber, zaglądając mu przez ramię - "ale nasza dopiero się zaczyna. Dwa pionki już opuściły planszę. Co będzie dalej?" I co teraz robimy?

- Do konfrontacji królów nadchodzi zazwyczaj na końcu rozgrywki. - powiedział wolno detektyw, myśląc intensywnie.

- Ale nie możemy poświęcić tylu ludzi! Musimy przewidzieć, co planuje.

Zerknął na nią.

- Tak... A ja chyba wiem jak...

Wrócili pośpiesznie na Baker Street i Sherlock poukładał figury szachowe, zamiast na szachownicy, na mapie Londynu.

- Tutaj - powiedział Sherlock, wskazując palcem odpowiednie miejsca na mapie - był pierwszy zbity pionek. - A tutaj drugi.

Dziewczyna uważnie przypatrywała się mapie, analizując ją.

- Czyli południki i równiki wyznaczają szachownicę, pionki to ofiary, ten szaleniec to król, a ty jesteś... drugim królem?

- Najwyraźniej... Tylko że król, wbrem pozorom, ma w szachach bardzo małe pole do manewru i to jest niepokojące...  - zagryzł wargę, błądząc  wzrokiem po mapie - Ale najpierw skupmy się, żeby dowiedzieć się, gdzie rozegra się ostateczny pojedynek.

Zaczęli analizować szczegółowo dalsze posunięcia i ustalać wszystkie możliwości.

- Mamy aż siedem różnych wariantów. - powiedziała w końcu Amber, opadając na fotel. - Nie dojdziemy do tego, gdzie to ma się wydarzyć, dopóki mamy tak mało ruchów.

- Napiszę do Lestrade'a, gdzie mogą się spodziewać napaści. Raczej nic to nie da i nie zapobiegną śmierci, ale... Musimy mieć więcej ruchów, żeby przewidzieć koniec rozgrywki.                                                                                                                   

Starsza kobieta nad wejściem do opery i otyły mężczyzna na budynku banku.

Cztery pionki opuściły plansze. Kombinacji zostało mało.

Sherlock błądził wzrokiem po mapie, odtwarzając graną przez nich partie.

- Tutaj. - Amber wskazała drżącym palcem na kwadrat na szachownico-mapie. - Na dachu tego szpitalu.

Spojrzała na niego, obserwując jego reakcję.

- A więc to tak... - szepnął, bardziej do siebie - Historia zatoczy koło.

Obrócił się i podszedł do okna.

- Ale... Przecież wtedy nie umarłeś...

- Zobaczymy, co będzie tym razem. - powiedział, podszedł do wieszaka i zaczął zakładać płaszcz.

Amber jeszcze raz spojrzała na mapę i na dwie sylwetki drewnianych królów, stojące obok siebie na dachu szpitala i również ubrała płaszcz.

***

Sherlock otworzył oczy i zamrugał parę razy. Widział przed sobą tylko ciemny błękit nieba, zasłonięty prawie w całości przez gęste chmury. Uniósł się na łokciach i ujrzał przed sobą wysoką sylwetkę mężczyzny.

- A więc się obudziłeś, świetnie! Postawcie go do pionu!

Dwaj mężczyźni chwycili go pod ramię i pomogli mu wstać. Spróbował sam ustać na nogach, ale jego organizm wciąż był za bardzo osłabiony.

Rozejrzał się. Byli na dachu szpitala. Tego samego szpitala, z którego skoczył, a właściwie udał że skoczył, pozorując samobójstwo.

Oprócz dwóch mężczyzn i owego jegomościa w białym ubraniu nikogo z nim nie było. Gdzie jest Amber? I jak on się tu znalazł?

- A więc partia niedługo się skończy, Sherlocku.

Mężczyzna obrócił się. Miał bladą, pociągłą twarz i dwukolorowe oczy: jedno zielone, drugie niebieskie. Długie palce oplótł wokół laski, na której się podpierał, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Całe jego ubranie było białe, łącznie z niewielkim cylindrem na głowie. Wyglądał naprawdę ekscentrycznie.

- Nie zdążyłem się dobrze pobawić, a tu już przewidziałeś mój ostatni ruch. Więc - nachylił się do niego - niech rozpocznie się starcie Królów.

Sherlock nie odpowiedział, analizując sytuację. Zaczął sobie wszystko przypominać. Jak ich uśpili w taksówce, kiedy jechali w kierunku Reichenbach. I przerażoną twarz Amber, gdy traciła przytomność. No właśnie, gdzie jest Amber?

- Cóż, pewnie wiesz, że ty jesteś jednym z Królów, a ja drugim. Ja jestem tym białym, no bo powiedzmy sobie szczerze - nachylił się nad nim, patrząc mu prosto w oczy - nie wyglądał byś dobrze w bieli.

Sherlock spojrzał na niego, unosząc brwi. Dość już miał tej gry i gadki-szmatki.

Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął chodzić wte i we wte.

- Pewnie się zastanawiasz, po co ci to mówię, skoro to właśnie gubi wszystkich geniuszy zbrodni - zdradzają swój plan, przez co łatwiej im przeszkodzić w jego realizacji. Mówię to wszystko, żeby ci udowodnić w jak beznadziejnej sytuacji się znajdujesz. Można powiedzieć, że w sytuacji matowej.

Zaakcentował ostatni wyraz, świdrując detektywa wzrokiem.

- Ja mam dwie wieże. Ty jesteś samotny. A są samotny król niewiele zdziała. Ale jednak czasami obok Króla jest Królowa, nieprawdaż?

Strzelił palcami i zza winkla wyszła Amber na lekko chwiejących się nogach, ale miała kamienną twarz.

- Jest i nasza śliczna Amber! - zawołał mężczyzna.

- Wolę określenie inteligentna. - odgryzła się dziewczyna.

- Zabawne, że w szachach - powiedział mężczyzna, ignorując jej uwagę - Król wcale nie ma tak wielkiej władzy. Właśnie to jest zdany na inne figury. Ale Królowa - podszedł do Amber - Królowa może zdziałać wiele. Zaraz się przekonamy, czy dobrze wybrałeś asystentkę, Sherlocku Holmesie. Amber, mogłabyś?

Dziewczyna rzuciła mu pogardliwie spojrzenie i zaczęła rozpinać guziki swojego płaszcza

Gdzieś nad nimi rozległ się grzmot. Szła burza.

Amber odrzuciła płaszcz i stanęła przed mężczyzną, czując jak wiatr przewiewna przez cienki materiał jej czarnej koszuli w gwiazdki.

- Ty... - wykrzyczał Sherlock i chciał się rzucić na śmiejącego się szaleńca, ale trzymający go dwaj mężczyźni go powstrzymali.

Na ciele Amber znajdowały się liczne kabelki, umocowane na czarnej kamizelce, której próba zdjęcia spowodowałaby wybuch bomby, znajdującej się na klatce piersiowej dziewczyny, tuż obok jej szybko bijącego serca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top