Pojedynek Królów
Sherlock rozejrzał się wściekły dookoła, ale w pokoju z odrapanymi ścianami poza nimi i fortepianem nikogo i niczego nie było.
Amber podeszła do instrumentu, bo muzyka wciąż grała. Klawisze same się naciskały pod wpływem jakiegoś mechanizmu.
- Wykiwał nas! - zdenerwował się detektyw - Pewnie siedzi teraz w sąsiedniej kamienicy i zdalnie steruje tym fortepianem, wygrywając melodię, która miała nas zmylić.
Muzyka nagle przyspieszyła, jakby na potwierdzenie jego słów. Klawisze naciskały się z niesamowitą prędkością, a wprowadzające w ich serca niepokój dźwięki rozbrzmiewały wokół nich, wypełniając pomieszczenie.
Ostrym akcentem utwór skończył się i nastała złowieszcza cisza, jeszcze bardzo przerażająca po tamtej szybkiej melodii.
Amber słyszała tylko swój oddech i uderzenia swojego bijącego szybko serca.
A potem inny dźwięk. Jakby... kapnięcie?
Kap... kap... kap...
Obrócili się jednocześnie w stronę źródła dźwięku i wtedy woda zaczęła wylewać się już strumieniami ze starej rury w kącie pomieszczenia.
Powoli, chociaż wystarczająco szybko, zimna ciecz wypełniała pomieszczenie. Pomieszczenie, które było specjalnie wzmocnione, aby ściany nie przepuszczały wody. Pomieszczenie, z którego nie było wyjścia. Pomieszczenie, w którym zostali uwięzieni.
Amber poczuła zimny pot na plecach, gdy woda dotarła do jej butów i powoli sięgała coraz wyżej.
- Ile? - spytała Sherlocka, który badał uważnie rurę.
- Dwadzieścia minut. - odparł - Plus dwie minuty, zanim zabraknie nam powietrza.
Podszedł teraz do okna, pukając w grube szkło. Dziewczyna wyjęła telefon, ale - tak jak się spodziewała - nie było zasięgu.
Sherlock kopnął w szybę, ale nie pojawiła się na nim nawet jedna rysa.
Woda sięgała im już do kostek.
Amber usiadła na taborecie przy fortepianie i zdjęła buty.
- Sam powiedziałeś, że on chce gry, a nie wygranej.
Przygryzł wargę, biorąc się pod boki i przeniósł wzrok na fortepian.
Usiadł obok niej i nacisnął klawisz, który wydał niski dźwięk. Przez chwilę jakby się zastanawiał, błądząc wzrokiem po instrumencie.
W końcu przeniósł wzrok na swoją asystentkę.
- Nie potrafisz grać na fortepianie, prawda?
Pokręciła głową, jak się spodziewał.
Przez chwilę patrzyli na siebie i słuchać było tylko szum wody.
Potem, słuchając brzmienia poszczególnych klawiszy, próbowali odtworzyć główną linię melodyczną granego wcześniej utworu. Za którymś udało im się to, trochę wolniej i toporniej, ale nic się nie stało. Żadne drzwi się nie otworzyły, woda nie przestała napełniać pomieszczenia, a ich serca wcale nie zwolniły tempa.
Amber teraz naprawdę zaczęła się bać. Po raz pierwszy w pełni uświadomiła sobie, że mogą umrzeć. Przedtem zawsze miała nadzieję, że Sherlock ich uratuje. Że w ostatnim momencie wymyśli genialny sposób i znowu unikną śmierci.
Ale teraz, patrząc na Sherlocka, który celował pistoletem w grubą szybę, straciła nadzieję.
Detektyw zagryzł wargę, a broń lekko zadrżała w jego dłoni.
- Odbije się rykoszetem. - mruknął, bardziej do siebie niż do Amber, i opuścił pistolet.
Ponownie odwrócił się, lustrując wzrokiem pomieszczenie, unikając wzroku dziewczyny. Nie chciał zobaczyć strachu w jej oczach.
Podszedł do drzwi, a potem do wszystkich ścian, ale na nic. To pomieszczenie było jak szczelnie zamknięte pudełko z ścianami z grubego i niezniszczalnego metalu.
Amber znowu usiadła na taborecie i podciągnęła pod siebie nogi, bo woda sięgała jej już do kolan. Starała się w całych sił znaleźć jakiejś rozwiązanie, sposób, żeby wydostać się z połapki.
Detektyw był coraz bardziej zdenerwowany. Przecież nie może nie znaleźć rozwiązania tej zagadki. Jest wielkim Sherlockiem Holmesem, do jasnej cholery, on zawsze zna odpowiedź na zadane pytanie!
Poczochrał nerwowo włosy, krążąc po pokoju, co było trudne ze względu na sięgającą coraz wyżej i wodę.
Ostatnio rozbroił bombę z niemałą pomocą Amber. Udało im się znaleźć sposób, żeby zepsuć zegarek. A teraz? Co ma zrobić w obliczu strumienia wody? Gdyby próbował zatkać rurę, ciśnienie skutecznie by mu to uniemożliwiło.
Ręce lekko mu się trzęsły, więc zacisnął je w pięści. Przecież musi znaleźć drogę ucieczki!
Zerknął na Amber, która stukała nerwowo palcem o fortepian.
- I co teraz....? - wyszeptała pełnym przerażenia głosem.
Nie odpowiedział. Nie wiedział co.
Woda sięgała mu już prawie do pasa.
Myśl, Sherlocku, MYŚL!
Próbował wszystkiego, szukał wskazówek nawet w fortepianie. W końcu uświadomił sobie, że to wszystko na nic. Pozostało już pięć minut zanim woda całkowicie zapełni pomieszczeni, a oni...
Skierował wzrok na Amber, która drżała lekko, ni to z zimna, ni to ze strachu, jednak nie dała się łzom. Uniosła głowę, patrząc mu w oczy. Woda była już na poziomie ich klatek piersiowych.
- Ja... - zaczął Sherlock, chociaż nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć, ale Amber tylko uśmiechnęła się smutno na znak, że rozumie.
Przez chwilę słuchać było szum wody i ich oddechy. Stali obok siebie i tylko ich głowy wystawały ponad poziom wody (uściślając Amber wystawała tylko głowa, gdyż była ona niższa od detektywa).
Wpatrywali się w szybę, każde zatopione w rozmyślaniach. A potem ich spojrzenia się spotkały.
- Mam pewien pomysł... - powiedzieli jednocześnie.
***
- Jeśli uderzymy pod odpowiednim kątem parę razy z odpowiednią siłą, to nawet mimo oporu wody powinno się udać.
Wspólnymi siłami przesunęli fortepian do okna, chcąc rozbić je, używając instrumentu.
Ustawili się po dwóch stronach, wymieniając spojrzenia. Woda za chwilę miała im odciąć dostęp do tlenu.
- Na trzy - powiedział Sherlock.
- Raz...
- Dwa...
- Trzy!
Uderzyli w ogromną siłą w szybę, która tylko zadźwięczała w odpowiedzi. Uderzyli jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Za którymś razem na szybie pojawiło się pęknięcie.
Ostatnie mocne uderzenie i szyba zbiła się, a hektolitry wody, fortepian i detektywi wydostali się przez okno na zewnątrz.
Amber poczuła, że spada, a woda wokół niej wiruje. Potem było twarde i bolesne uderzenie i straciła przytomność.
***
Zakaszlała, wypluwając wodę. Zadrżała z zimna gdy zaatakowało ją chłodne powietrze.
Po swojej prawej dostrzegła leżąca postać w ciemnym płaszczu. Nie poruszała się.
Uklękła przy Sherlocku, pełna obaw. Na szczęście oddychał. Najwyraźniej tylko stracił przytomność.
Zaczęła klepać go dłonią po policzku, aby oprzytomniał. Podziałało, bo po chwili otworzył oczy i zamrugał gwałtownie. Uśmiechnęła się z ulgą, poprawiając mokre włosy.
Detektyw usiadł, rozglądając się uważnie. Jego bystre stalowoniebieskie oczy dokładnie analizowały wszystkie szczegóły otoczenia.
- Przedtem deszcz i bomba, teraz o mało co nie utonęliśmy... Ciekawa jestem, co będzie następnym razem. - Zażartowała Amber, ale Sherlock nie zaśmiał się. Wpatrywał się uważnie w otaczające ich budynki. Myślał nad czymś intensywnie.
O mało co nie zginęli... To co będzie następnym razem...?
- Nie będzie następnego razu. - powiedział w końcu - Mycroft miał rację, to zaszło za daleko.
Wstał, sprawdzając, czy ma pistolet i ruszył, kuśtykając, w kierunku najbliższej kamienicy.
Na pewno jest gdzieś blisko, aby kontrolować całą zasadzkę. W pomieszczeniu nie było kamer, jeszcze nie wie, że im się udało. Mogą go zaskoczyć...
- Poczekaj... - Amber wciąż siedziała na ziemi - Co... co chcesz zrobić?
Nie odpowiedział od razu, podchodząc do drzwi i przykładając do nich ucho.
Dziewczyna wciąż nie ruszała się z miejsca, wpatrując się w niego uważnie.
- Zabić go.
Serce zabiło jej szybciej. Objęła rękami ramiona, aby uchronić się przed zimnem.
- Będę potrzebował Królowej. - powiedział ostro Sherlock, trzymając pistolet w pogotowiu.
Po plecach Amber przeszedł dreszcz.
- A co jeśli się nie zgodzę?
Obrócił się w jej stronę, patrząc prosto w jej pełne determinacji oczy.
- Ale tak nie zrobisz... Przecież ty też chcesz się pozbyć tego szaleńca, czyż nie?
Zapadało milczenie.
Oczywiście, że chciała, ale... zabić człowieka z zimną krwią?
Spuściła głowę, patrząc na swój pistolet, który trzymała w lekko drżących dłoniach. Zagryzła wargę, żeby powstrzymać łzy. Nie może płakać. Ona nie płacze.
Wzięła płytki oddech, myśląc nad całą sytuacją.
Przeniosła wzrok na stalowoniebieskie oczy Sherlocka, który wciąż czekał na jej decyzję.
A co, jeśli nie potrafię...?
***
Kopnął w rozmachem drzwi, na dzień dobry kierując pistolet w sylwetkę wysokiego mężczyzny, stojącego na środku pomieszczenia. Biały Król nie poruszył się, tylko uśmiechnął się szeroko na jego widok, jakby spodziewał się, że im się uda. Jakby to zaplanował...
- Cóż za spotkanie! - zawołał, a jego piskliwy głos odbił się od ścian.
Sherlock ostrożnie podszedł nieco bliżej, wciąż trzymając wysoko pistolet. Rozejrzał się. Pomieszczenie wyglądało jak stary, opuszczony magazyn, pełen zakurzonych pudeł i kartonów. Oświetlone było tylko przez wąskie snop światła, padającego z szczeliny w dachu, wysoko w górze. Podłoga była w niektórych miejscach popękana, pokryta warstwą kurzu, czarno - biała, tak, że przypomniała szachownicę. A więc to Pojedynek Królów...
- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że tym razem wam się uda - szeroki uśmiech wciąż nie schodził z twarzy mężczyzny, a jego różnokolorowe oczy błyszczały. - A raczej tobie. Czyżbyś jednak źle wybrał asystentkę? A może mała tajemnica wyszła na jaw?
Świdrował Sherlocka wzrokiem, ale on zignorował jego uwagę, kalkulując szybko.
Biały Król stał przed nim nie chronią się przed ewentualnymi pociskami. Nie miał się gdzie schować. Nie miał żadnej ochrony, ani zabezpieczenia. Wież nie było widać. Byli tylko oni dwaj przeciwko sobie. Ale to Sherlock miał broń w ręku.
Biały Król nie wyglądał jednak, jakby odczuwał zagrożenie. Był wręcz wyluzowany - dłonie włożył do kieszeni spodni i wciąż się uśmiechał.
- Dwaj Królowie przeciwko sobie... To zabawne, że Król, pozornie tak silna figura, tak naprawdę... nie ma żadnej władzy. Przemieszcza się o jedno pole w tę stronę, o jedno w tę... Ale to inne figury wciąż go chronią, nawet dając się zabić, bo gdy umiera Król... kończy się gra...
Urwał na chwilę, spoglądając na detektywa, który, zachowując kamienną twarz, wciąż celował w niego pistoletem.
- Ale co mogą zrobić dwaj Królowie sobie nawzajem...? - spytał, unosząc ręce i rozglądając się, jakby oczekiwał, że nadejdzie odpowiedź. - Nic. Zupełnie nic. Jeśli jeden podjedzie za bliżej, chcąc zabić drugiego... zginie pierwszy.
Sherlock dalej się nie poruszał. Czuł jak krew krąży mu w żyłach na dłoni, ciasno trzymającej broń. Nie obchodziły go zasady grania w szachy. Znał je bardzo dobrze. Jednak to zaszło za daleko. Zabije Białego Króla, ale najpierw musi się dowiedzieć...
- Dlaczego pozbyłeś się Białej Królowej?
Mężczyzna rzucił mu rozbawione spojrzenie, ale nie odpowiedział od razu, uśmiechając się pogardliwie.
- Była mi niepotrzebna... - powiedział w końcu. - Królowe mają to do tego, że często szybko opuszczają plansze... Ale ty chyba wiesz o tym najlepiej...
Sherlock poczuł ogarniającą go wściekłość. Tego już za wiele...
- Mogę cię zabić - powiedział wolno - I skończyć grę. Czarny Król pokona Białego. I patria dobiegnie końca...
- Dlaczego więc tego nie zrobi...?
Rozległ się huk.
Biały Król otworzył szeroko oczy, ale było już za późno. Upadł martwy na podłogę, a na jego białym fraku wykwitły szkarłatne plamy krwi.
Detektyw podniósł wzrok, bo usłyszał drugi odgłos wystrzału. Ktoś strzelił równocześnie z nim.
Natrafił na orzechowe oczy Amber, która stała pod drugiej stronie z pistoletem w ręku i również na niego spojrzała. W jego oczach mógł dostrzec niepewność, strach i... zdziwienie.
Dlaczego dał nam się zabić...?
- Myślał, że przyjdzie pomoc...
Rozejrzał się jeszcze raz po magazynie, dostrzegając w rogu małą, migającą w jego kierunku kamerkę. Ktoś ich obserwował...
Nie mógł powstrzymać małego uśmiechu. Amber jednak wróciła...
Przyklęknął przy Białym Królu, przeszukując jego kieszenie, jednak nie znalazł tego, czego się spodziewał.
- Czyli, że jest... jest ktoś jeszcze? - spytała Amber drżącym głosem. Jej twarz była nienaturalnie blada, a kolana trzęsły się w jej tak, że chwiała się lekko - Ktoś, kto kto kontrolował ruchy Białego Króla...?
Sherlock nie odpowiedział, ale to samo pytanie pojawiało się w jego głowie. Partia się skończyła... Ale gra wciąż trwa...
Tylko kto przestawia figury...?
+-+
Mam wobec tego rozdziału sprzeczne odczucia, więc może lepiej nie będę go komentować. Wy to możecie zrobić :)
Chciałam go rozbić na dwa krótsze rozdziały, ale jakoś tak wyszło, że pozostał taki długi..
Tak przy okazji - dziękuję Wam bardzo za prawie 3,5 tysiąca wyświetleń i że moje fanfiction jest na 485 miejscu! Nigdy bym nie sądziła, że dojdę tak daleko 💗 DZIĘKUJĘ!
Przy okazji chciałam Was zaprosić na moje opowiadanie na podstawie fanfiction "Uczennica Sherlocka Holmesa", które możecie znaleźć na moim profilu. Nie jest ono co prawda długie, ale opowiada o Sherbette, czyli moim drugim ulubionym Sherlockowym shipie 💗 Serdecznie zapraszam!
http://my.w.tt/UiNb/smoFJyOw5C
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top