Nożownik, przyjacielska wizyta, tajemnica i zaproszenie

Amber prawie bezszelestnie skradała się w cieniu rzucanym przez drzewa. Rozejrzała się, szukając czegoś podejrzanego, ale park, w którym się znajdowała, wyglądał na opustoszały. Nie dając się tak łatwo wyprowadzić w pole, ruszyła dalej, kryjąc się, wciąż wypatrując i nasłuchując jakiś oznak, że coś się dzieje.

No, gdzie jesteś? pomyślała.

Przykucnęła przy krzaku, próbując przeniknąć wzrokiem ciemność. Nie zauważyła skradającego się za nią w pewnej odległości cienia z długim narzędziem w ręce.

– Ponownie zachwyciłeś nas swoimi umiejętnościami –powiedział Lestrade, gdy jego ludzie pojmali dwóch przestępców szukanych już od jakiegoś czasu przez Interpol – Skąd wiedziałaś, że mają kryjówkę właśnie w tym parku?

– Kwestia obserwacji i wysnucia wniosków.

– Ale mówiłeś, że będzie ich trzech. Gdzie więc ten trzeci?

– Amber się nim zajmie.

– I myślisz, że da sobie radę? –spytał sceptycznie inspektor.

Wiem, że da sobie radę.

Postać zaatakowała od tyłu, wyciągając przed siebie długi i ostro zakończony przedmiot, który odbił blask pobliskiej latarni. Sztylet.

Amber, zaalarmowana cichym szelestem liści pod stopami atakującego, w ostatniej chwili odwróciła się, unikając o włos niechybnej śmierci.

Napastnik zaatakował jednak znowu, zręcznie machając bronią, zmuszając dziewczynę do robienia serii uników. Gdyby nie jej dobre umiejętności w walce i gdyby nie fakt, że czasami trenowała z Sherlockiem, na pewno nie miałaby żadnych szans w pojedynku. Czuła pulsujący ból w okolicach obojczyka, ale nie miała czasu się tym zająć.

Dyszała już ciężko, zmęczona ciągłym uciekaniem przed ostrzem. Spróbowała nie tylko się bronić, ale także i zaatakować. Robiąc kolejny unik, rozstawiła szerzej nogi, aby zamachnąć się i przełamując przez gardę przeciwnika, kopnąć go w brzuch.

Mężczyzna zgiął się w pół, oszołomiony bólem i Amber wykorzystała ten moment słabości i wytrąciła mu sztylet, wykręcając nadgarstek.

– Nie było większych problemów? – spytał Sherlock, kiedy przyprowadziła do Lestrade'a ostatniego poszukiwanego. Spojrzała na niego z wściekłością, dobrze wiedząc, że się z nią droczy.

– Żadnych – odpowiedziała hardo, podnosząc podbródek i patrząc mu prosto w oczy.

On odwzajemnił spojrzenie, unosząc lekko brwi.

– Więc wracamy na Baker Street – powiedział, wciąż nie odwracając wzroku – Zaraz zacznie świtać.

***

– Wpadliśmy z wizytą! – zawołała wesoło Mary, wchodząc następnego dnia w południe do salonu na Baker Street z córeczką w ramionach. Mała Rosie, ubrana w niebieską sukienkę, machała wesoło rączkami, najwidoczniej ciesząc się z odwiedzin u wujka Sherlocka.

John nie odezwał się, tylko usiadł w swoim dawnym fotelu. Wyraźnie wyglądał na zmęczonego. Miał sińce pod oczami, a jego cera była w niezdrowym szarym kolorze.

Amber przyjrzała się mu uważnie, chcąc poznać przyczynę jego złego samopoczucia. Nie wywnioskowała jednak nic z jego wyglądu.

Poniosła wzrok, natrafiając na spojrzenie pani Watson, która dyskretnie przekazała jej, aby wycofały się do kuchni.

– John ma ostatnio problemy – wyjaśniła, gdy znalazły się już w tym zagraconym pomieszczeniu – Nawiedzają go obrazy z czasów, gdy był lekarzem wojskowym. Pomyślałam, że może Sherlock mu pomoże. Albo sama jego obecność... Człowieka od wojny uratujesz. Ale nigdy nie pozbawisz go wspomnień.

Amber tylko pokiwała głową, wpatrując się w róg stołu. Przez chwilę panowało milczenie. Potem Mary wstała i podała jej Rosie ze słowami:

– Popilnujesz, proszę? Zrobię herbatę.

Dziewczyna wzięła małą, która od razu zaświergotała radośnie i chwyciła za jej koszulę, bawiąc się najwyższym guzikiem. Amber uśmiechnęła się nerwowo, starając się nie upuścić dziewczynki, co nie było takie łatwe, bo Rosie wierciła się okropnie.

Mary z uśmiechem nalała wrzątku to kubków, zerkając jednocześnie przez szparę w drzwiach, żeby zobaczyć, co się dzieje w salonie.

Sherlock Holmes i John Watson siedzieli w swoim fotelach jak za starych dobrych czasów. John ukrył jednak twarz w dłoniach, jakby zbierając siły.

– Mam koszmary. Wciąż powracające, straszne koszmary. Widzę twarze, chcę pomóc...

Głos mu się załamał, zacisnął dłonie w pięści, a w jego oczach zaszkliły się łzy.

– Jak coś to ja zawsze, ja zawsze...  – zaczął Sherlock, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć, ale John znał go wystarczająco dobrze.

Pokiwał tylko głową na znak, że rozumie, po czym zacisnął zęby i otarł łzy pięścią.

– A co... co u ciebie? – spytał kiedy już udało mu się opanować drżenie głosu, chcąc zmienić temat na przyjemniejszy –Jak sprawy z Amber? Czy między wami coś... jest?

Sherlock nie odpowiedział, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.

– Sherlock? Halo? – John machnął mu ręką przed twarzą, ale on wciąż wpatrywał się, tym razem w Amber, której mała Rosie właśnie oderwała pierwszy guziczek koszuli. Potoczył się on po podłodze i zatrzymał na ciemnym panelu, przez chwilę jeszcze kręcąc się wokół własnej osi.
Sherlock wstał gwałtownie, podchodząc do Amber, która właśnie ze śmiechem oddawała Rosie Mary.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – wysyczał przez zęby.

Amber powoli podniosła głowę, napotykając swoimi orzechowymi tęczówkami na jego stalowoniebieskie.

– Nie musiałeś wiedzieć. – odparła hardo.

Watsonowie śledzili tę konwersację, nie wiedząc, o co chodzi. Sherlock chwycił –mimo swej złości delikatnie –kołnierzyk koszuli Amber, odsłaniając niezbyt głębokie, ale dobrze widoczne na linii obojczyka nacięcie.

– Mogło się wdać zakażenie!

– Opatrzyłam ją!

Mierzyli się wzrokiem, a atmosfera w kuchni zrobiła się gęsta.

– Może zerknę? – spytał uprzejmie Watson, czując się trochę niezręcznie z powodu zaistniałej sytuacji, a kiedy żadne z nich nie zareagowało dodał – Jestem lekarzem.

To dopiero przywróciło Sherlocka do rzeczywistości i pozwolił Johnowi zbadać ranę Amber.

– Nie wygląda źle – stwierdził – niedługo powinna się zagoić, może zostać mały ślad, ale raczej nie bardzo widoczny. Narzędzie przejechało po kości, nie raniąc żadnego ważnego naczynia krwionośnego.

Amber spojrzała na detektywa z wyrazem twarzy "a nie mówiłam", ale ten już do końca dnia się do niej nie odzywał.

Wieczorem, nie mogąc już wytrzymać w czterech ścianach, udał się na mały spacer po Londynie. Zaczynał się właśnie grudzień i wokoło czuć było atmosferę zbliżającej się zimy, mimo iż nic nie wskazywało na to, że niedługo spadnie śnieg.

Sherlock szedł szybkim krokiem po znajomych mu ulicach, nie myśląc o tym dokąd zmierza, tylko zastanawiając się nad tym, co zaszło. Dlaczego tak zareagował na widok tej rany? Przecież nie była wcale poważna, a wiedział że Amber nie jest głupia. A jednak... Coś sprawiło że poczuł się tak dziwnie patrząc na wyraźny ślad sztyletu na bladej skórze dziewczyny. Może po raz pierwszy dotarło do niego, że pracując z nią naraża ją na niebezpieczeństwo? Ale czy nie był już tego świadomy? A może on po prostu...? Nie, to niemożliwe. Absolutnie niemożliwe.

Przystanął, wciągając chłodne powietrze. Znajdował się przed budynkiem małego teatru. Przez chwilę przyglądał się wchodzącym do środka ludziom, a potem ruszył powoli w drogę powrotną.

Pół godziny później wkroczył do salonu, napotykając Amber siedzącą z nieodgadnionym wyrazem twarzy na fotelu.

Co się stało?

Podała mu bez słowami złożoną w pół kremową kartkę papieru. Przeczytał napisany ozdobną czcionką tekst i aż opadł na swój fotel. Westchnął, po czym zerknął na dziewczynę.

– Kiedy? – spytał.

– Jak wyszedłeś.

– I ja też?

Nic nie powiedziała, potwierdzając jego obawy.

Zapadł się głębiej w fotelu.

– Kto to? – spytał po chwili milczenia.

– Nie znam go.

Zapadła cisza.

– A gdybyśmy...? – zaczął, ale dziewczyna pokiwała przecząco głową.

Znowu westchnął.

– To pozostaje tylko stanąć z tym twarzą w twarz.

Potaknęła niechętnie. Jeszcze raz zerknęła na zaproszenie.

Na zaproszenie dla niej i Sherlocka na ślub Megan, jej siostry.

+-+
Tak dawno mnie tu nie było... Did you miss me?

Wiecie, to bardzo zabawne - im więcej mam do roboty, tym więcej czasu znajduję na robienie czegoś innego. Wiem że bardzo dawno nie było rozdziału, ale nie obiecuję że od teraz wrócą regularnie, chociaż myślę że wena powoli wraca. Ta część miała być tak żeby wpaść znowu w dryg i myślę że dlatego jest taka... nijaka? Mam nadzieję że i tak chcecie ze mną i z naszymi detektywami przeżywać kolejne przygody. Na rozdział świąteczny jest już chyba za późno, ale myślałam o specjalu na sylwestra. Zobaczę co mi wena podyktuje. Na razie się z Wami żegnam, mam nadzieję nie na długo :)

I dziękuję bardzo​ za ponad 17 tysięcy wyświetleń! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top