Natura horret vacuum (natura nie znosi próżni) - w epoce wiktoriańskiej (1)
Postanowiłam cofnąć trochę w czasie Sherlocka i Amber. No bo jakby to było, gdyby akcja mojego fanfiction rozgrywała się w tych samych latach co oryginał?
Wena dopadła mnie dzięki WielbicielkaHerbaty tak więc Tobie dedykuję ten rozdział! Odnośnie świątecznego speciału - nie wiem, czy się wyrobię, ale zrobię co w mojej mocy.
Ten fragment nie ma większego wpływu na to, co się aktualnie dzieje w opowiadaniu. Może być kontynuacją, ale nie musi.
Miłego czytania!
Sherlock Holmes usiadł w fotelu i założył nogę na nogę. Wyjął z kieszeni marynarki złoty zegarek i przyjrzał się mu, wzdychając.
- Spóźnia się... - powiedział sam do siebie, po czym wyjął fajkę i nabił ją tytoniem, pragnąc umilić sobie tak czas oczekiwania.
Kiedy zaciągnął się po raz pierwszy, do salonu wszedł dumnym krokiem John Watson, wspierając się na lasce. Jego siwe miejscami włosy zdobił elegancki melonik, a na garniturze nie widać było ani jednego zagięcia. Życie małżeńskie widocznie mu służyło.
Tuż za nim dreptał niepewnie drobny młodzieniec z buzią lekko ubrudzoną, jakby przekładał węgiel w ładowni. Miał na sobie za dużą koszulę i kapelusz na swoich brązowych, potarganych włosach. Chude jak patyki ręce ukrył w kieszeniach spodni.
- Jest dziesiąta zero osiem. - powiedział oschle Sherlock, gdy Watson usiadł naprzeciwko niego i również zapalił fajkę.
- Mieliśmy problem ze złapaniem dorożki. - odrzekł spokojnie John, dobrze wiedząc, jak ważna dla jego przyjaciela jest punktualność. - Chyba pół Anglii przyjechało, aby podziwiać królewskie klejnoty na uroczystej wystawie, która już dziś.
- Wiem, mój drogi Watsonie, o wystawie, zaiste. Zostałem na nią zaproszony.
Watson zakrztusił się dymem.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?!
Sherlock zerknął na młodzieńca, który przez całą ich rozmowę opierał się o framugę drzwi do kuchni. Detektyw popatrzył uważnie w orzechowe oczy swojego asystenta. Wyraźnie mógł w nich dostrzec rozbawienie.
- Jeszcze nie wiem, czy je przyjmę.
Watson znowu zakaszlał zdumiony.
- Na miłość boską, Sherlocku! - wykrzyczał. - To jedno z największych wydarzeń tej epoki! A ty zostałeś zaproszony!
Sherlock przeniósł wzrok na swojego przyjaciela.
- Anthony! - Watson obrócił się do młodzieńca. - Musisz go przekonać, taka szansa! - znowu zakaszlał. -Taka szansa!
Anthony tylko uśmiechnął się, nic nie mówiąc.
- A co u Mary? - zmienił temat Sherlock.
***
- Musisz bardziej uważać. - powiedział Sherlock, gdy John już wyszedł i teraz jego fotel zajmowała drobna osóbka o niesamowicie orzechowych oczach, które wpatrywały się w niego intensywnie.
- John nic nie podejrzewa. - odpowiedziała Amber, otaczając rękami kolana.
- Ale twoje zachowanie rzuca się w oczy. - detektyw wstał i zaplótł dłonie za plecami, podchodząc do okna.
- Nie będę palić tytoniu! Wystarczy mi, że wdycham to, co ty wypalasz.
- Ale wtedy byłabyś bardziej wiarygodna jako mężczyzna. Nie pamiętasz już, jakie były warunki umowy?
Obrócił się, a ona spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Muszę udawać mężczyznę. Ale... - przygryzła wargę. - To jest niesprawiedliwe! Dlaczego kobiety nie mogą normalnie pracować? Głosować?!
Podszedł bliżej, patrząc na nią z góry.
- Nie będę się z tobą kłócić o coś, co trwa od wieków. Zostałaś moim asystentem, ale nikt nie może dowiedzieć się prawdy.
Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, ale wiedziała, że ma rację. Nie mogła normalnie pracować ze względu na swoją płeć, a Sherlock mimo to pozwolił jej rozwiązywać z nim zagadki. Nie powinna się z nim kłócić, ani sprawiać kłopotów.
Westchnęła.
- Pójdziemy na tę wystawę, prawda?
- Tak, zaraz wychodzimy, Przygotuj się.
I wyszedł.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę siedziała w fotelu, myśląc. Potem wstała i ruszyła do swojego pokoju.
Znowu ubrała za dużą męską koszulę i ukryła swoje delikatne rysy twarzy pod kapeluszem. Na stopy założyła niewygodne, męskie buty i jej kamuflaż był gotowy.
Wzięła z komody rewolwer i chciała ukryć go w kieszeni płaszcza, ale czyjaś dłoń chwyciła jej w połowie ruchu. Uniosła głowę i napotkała na stalowoszare oczy Sherlocka.
- Nie potrzebny ci rewolwer.
- Ale ty masz... - powiedziała, akcentując przedostatnią sylabę.
- Ale ja nie jestem tobą...
Wyjął jej broń z ręki. Amber sięgnęła po nią, ale detektyw był szybszy. Wyciągnął dłoń ponad głowę. Dziewczyna podskoczyła parę razy, chcąc dosięgnąć rewolweru, ale bezskutecznie. Sherlock był od niej wyższy.
- Sit modus in rebus.* (Niech będzie zachowany umiar.) - powiedział i odłożył rewolwer. Założył płaszcz i spojrzał na obrażona Amber, a właściwie Anthony'ego.
- Gotowa?
Naciągnęła kapelusz mocniej na twarz.
- Chyba chciałeś powiedzieć "gotowy". - syknęła. - Fugit hora. (Czas ucieka.)
Opuścili mieszkanie, wychodząc na ulicę. Deszcz padał intensywnie, tworząc kałuże w popękanej kostce.
Złapali dorożkę i pognali oświetlonym lampami ulicznymi Londynem do Muzeum Narodowego.
- Pan Sherlock Holmes? - upewnił się strażnik. - I...? - zerknął pytająco na Anthony'ego.
- Anthony Arelun.
- Mój asystent. - dodał Sherlock.
- Rozumiem. - odparł strażnik. - Panowie pozwolą tędy.
Zaprowadził ich do przestronnego holu, gdzie już zbierali się goście z całego świata, aby popodziwiać cenną biżuterię królewską.
- Pański brat znajduje się aktualnie a w skrzydle zachodnim.
- Rozumiem. - odparł Sherlock.
Strażnik ukłonił się i odszedł.
Detektyw momentalnie skręcił, pociągając za sobą Amber. Kierował się w stronę skrzydła wschodniego.
- Aż tak źle? - zaśmiała się Amber.
Holmes zignorował ją, prowadząc w tłumie ludzi.
W końcu zatrzymał się pod jakimś obrazem, tak, że mogli ogarnąć wzrokiem całą salę.
Amber zerknęła na wysoką postać Sherlocka.
- Zapowiada się nudny wieczór... - westchnęła. - Zero zbrodni, zero seryjnych morderców, zero zabawy...
- Quid vesper ferat, incertum est. (Nie wiadomo, co wieczór przyniesie.)
- Sherlock! - ucieszył się nieco otyły mężczyzna z krótko przyciętą brodą i wąsami. - I Anthony! Jak miło was widzieć!
- Witaj, Lestrade. - odpowiedział beznamiętnym głosem detektyw.
- Pozwólcie że wam kogoś przedstawię.
Obok inspektora stanął przysadzisty mężczyzna z rzadkimi, rudymi włosami. W ręce trzymał ozdobną laskę, a z kieszeni jego marynarki wystawał łańcuszek złotego i (co nie umknęło uwadze detektywów) drogiego zegarka.
- Oto pan Gorge Fusé. Z Francji. To znany i szanowany biznesmen...
- To powinien się nauczyć, że romans ze służącą nigdy nie przynosi nic dobrego. - powiedziała poirytowana Amber.
Pan Fusé zbladł, a z twarzy Lestrade'a zniknął uśmiech.
- Skąd pan...?
- Manifesta non egent probatione. (Oczywiste nie wymaga dowodu.) - powiedzieli jednocześnie Sherlock i Amber, wprawiając Lestrade i jego towarzysza w jeszcze większe osłupienie.
Inspektor już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale właśnie wtedy na sali wybuchło zamieszanie.
- On ukradł królewskie klejnoty!
- Łapcie go!
- Złodziej, złodziej! - krzyczeli ludzie.
Sherlock bez namysłu puścił się biegiem za uciekającym, a Amber popędziła za nim.
Biegli pomiędzy tłumami, starając się, aby złodziej nie zniknął z zasięgu ich wzroku.
Mężczyzna przepychał się, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że go gonią. Skręcił niespodziewanie. Kiedy detektywi dotarli do tego miejsca ujrzeli wąskie schody, prowadzące na górę. Na kopułę muzeum.
Amber zawahała się przez chwilę, ale Sherlock bez zastanowienia zaczął wbiegać po coraz węższych i bardziej stromych stopniach.
Dotarli na dach i wiatr rozwiał im włosy. Obejrzeli się dokoła. Złodzieja nigdzie nie było.
- Na Jowisza! - zdenerwował się Holmes, miotając się niespokojnie.
- Tam jest! - dziewczyna wskazała na ciemną sylwetkę, przeskakującą właśnie na dach starszej części budynku.
Znowu zaczęli biec, ale przewaga uciekającego była za duża.
Holmes wyjął z kieszeni rewolwer, wciąż nie przestając biec, i strzelił tuż nad uchem złodzieja, mając nadzieję, że go wystraszy.
Mężczyzna zatrzymał się i wycelował. Rozległ się huk.
Kula ze świstem pokonała dzielącą ich odległość i utkwiła w lewym ramieniu Sherlocka.
Ten syknął z ból i zachwiał się.
Złodziej, widząc że osiągnął to, co chciał, znowu zaczął uciekać.
Amber spojrzała to na rannego Sherlocka, to uciekającego mężczyznę, który ukradł biżuterię samej królowej.
Przecież nie zdąży go dogonić.
Ale czy Sherlock będzie zadowolony, że uratowała go zamiast złapać złodzieja?
Czas uciekał. Amber wiedziała, że nie może zwlekać.
Wyjęła rewolwer z ręki Sherlocka i wycelowała.
Czy na pewności chcesz to zrobić?
Nie mam innej opcji, nie dogonię go.
Kolejny huk i mężczyzna upadł, chwytając się za udo, z którym utkwiła kula. Amber miała nadzieję, że nie trafiła w tętnicę i nie wykrwawi się na śmierć, zanim zgarnie go policja.
Upuściła pistolet i uklękła przy Sherlocku, który już odwinął rękaw koszuli, odsłaniając ranę.
Dziewczyna zaczęła opatrywać jego ramię, ignorując protesty z jego strony, że przecież nic mu nie jest.
- A chcesz jeszcze kiedyś zagrać na skrzypcach? - warknęła i to go ostatecznie go przekonało, bo zamilkł i w milczeniu, przyglądając się poczynaniom dziewczyny.
Owinęła mu ranę prowizorycznym opatrunkiem.
- Miałeś szczęście, że kula nie została w ciele, tylko cię drasnęła. - mruknęła.
Nie odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.
Przyglądał się jej ubrudzonym policzkom i za dużej koszuli.
Tak bardzo jej zależało na byciu detektywem, że zgodziła się udawać mężczyznę...
- Dlaczego zawsze te wszystkie dziwne rzeczy przytrafiają się akurat nam? - spytała retorycznie Amber, mocniej zaciskając "bandaż" na ramieniu detektywa.
- Natura horret vacuum. (Natura nie znosi próżni.) - odrzekł Sherlock.
- To tak samo jak Sherlock Holmes. - odpowiedziała ostro Amber. - Też nie znosisz próżni, prawda?
Uśmiechnął się.
- I właśnie dlatego postanowiłem, abyś była moim asystentem...
+-+
Rozpisałam się, ale myślę, że było warto. :)
*Oczywiście nie umiem łaciny, żeby brać te mądre sentencje z głowy. Większość pochodzi z serii książek "Jeżycjada" Małgorzaty Musierowicz (polecam), które autorka wzięła z kolei w większości z dzieł starożytnych poetów.
Mam nadzieję, że Wam się podobało.
Jak ładnie poprosicie, to wstawię jeszcze dziś kolejny rozdział :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top