"He wanted to be a pirate..."
Chyba coś się zepsuło i rozdział się nie dodał ;-; jeśli to czytacie to znaczy, że jednak się udało, przepraszam za opóźnienie, miłego czytania
- Nie spodziewałem się twojej wizyty tak wcześnie, Sherlocku... - uśmiechnął się Moriarty stając przed nimi na tle światła -No dobra, spodziewałem się, że przybędziecie wcześniej. Myślisz, że po co próbowałem was uśpić? Chciałem oszczędzić wam nieprzyjemności związanych z podróżą.
Sherlock nic nie powiedział. Miał kamienną twarz i ciężko było poznać, czy jest zaskoczony, czy nakrycie ich przez Jima było jego planem od początku.
- Jak widzisz kupiłem sobie ten mały - zamachnął się ręką, wskazując na rozległ pokład - statek. Lubię bajki, jak wiesz. A najbardziej te o piratach.
Zaakcentował ostatnie słowo, świdrując wzrokiem Sherlocka, ale z jego twarzy dalej nie dało się nic wyczytać.
Moriarty milczał i słuchać było tylko szum wody i powiewające na wietrze żagle.
- Po co to wszystko? - odezwał się w końcu detektyw - Po co to całe zamieszanie? Najpierw szachy i Król, któremu pozwoliłeś umrzeć, gdy przestał być ci potrzebny. Potem Opowieść o trzech braciach. Groziłeś Mycroftowi i Johnowi, mimo iż chciałeś dorwać mnie. A potem ten śmieszny wierszyk. Po co, powiedz mi, po co...?
- Dobrze wiesz, po co... - odparł Jim - Przecież ty, tak jak ja lubisz się zabawić. Nuda dobija cię na każdym kroku. Całe to przedstawienie miało dostarczyć nam obu rozrywki. Ty rozwiązywałeś zagadki, co lubisz najbardziej, a ja obserwowałem cię, wymyślając coraz to nowsze. Oczywiście, że mógłbym cię tak po prostu zabić. Miałem do tego naprawdę aż za dużo okazji. Ale gdzie zabawa? Zabawa polega na tym, że ty próbujesz powstrzymać mnie przed powstrzymaniem ciebie. Co byłoby zabawnego, gdyby ludzie byli by po prostu zrzucani z urwiska albo przebijani mieczem, jeżeli mogli ginąć walcząc o swoje życie z dzikimi zwierzętami ku uciesze tłumu? Dlaczego kot zanim zabije mysz bawi się nią, pozwalając jej uciec chociaż nie za daleko tak, aby zawsze mógł sięgnąć po nią pazurami? Nie, śmierć jest o wiele ciekawsza gdy umierasz w sposób widowiskowy. Gdy przed nią uciekasz. Gdy walczysz o życie. Gdy błagasz o litość...
Jim urwał, a w jego oczach zapalił się niebezpieczny blask.
- A co jeśli mnie już znudziła się ta niekończąca się zabawa w kotka i myszkę? - Odezwał się nagle Holmes, a mimo iż mówił cicho, było go dobrze słychać - Powiedziałeś kiedyś, że jestem po stronie aniołów. A ja powiedziałem, że nawet jeśli to na pewno nie jestem jednym z nich.
Jim pokiwał głową, zgadzając się ze słowami detektywa.
Amber zerknęła na Sherlocka. Nie podobało jej się, w jakim kierunku to zmierza. On jednak nie patrzył na nią, mówiąc dalej:
- Ale postawiłem zrobić krok. Przejść na drugą stronę.
Przez chwilę wszyscy zamarli, gdy docierało do nich, co właśnie powiedział detektyw. Ten słynny detektyw. Znany Sherlock Holmes chce... przejść na złą ścieżkę....?
Na twarzy Moriarty'ego rozlał się obleśny uśmiech. Rozłożył ramiona i spojrzał w górę, jakby dziękował niebiosom za nadejście tego dnia.
Amber serce podskoczyło do gardła. Chyba się przesłyszała. Czy on właśnie powiedział, że... Czy on go mówi naprawdę?! Przecież nie może! Nie po tym... Nie...
- Razem zawładniemy światem. - wyszeptał Moriarty, nachylając się do detektywa - Nikt nam się nie oprze.
Kącik ust Holmesa drgnął, a Jim zaśmiał się pełną piersią.
- W końcu! - wykrzyknął z triumfem i zatarł ręce - Musimy wymyślić jakąś trafną nazwę, może Sheriarty, co ty na to? Chociaż nie, to brzmi jakbyśmy byli parą, a może...
Amber wciąż próbowała złapać spojrzenie Sherlocka, żeby się przekonać, że to nie jest prawda. Że on udaje. Że gra. Że zwodzi Moriarty'ego.
Detektyw jednak całkowicie ją ignorował.
- Ale - Moriarty obrócił się nagle - jaką mam pewność, że nie udajesz?
Holmes nie odpowiedział, więc ciągnął dalej:
- Muszę zbadać twoje posłuszeństwo. Twoją całkowitą lojalność. Twoje...
Jego wzrok po raz pierwszy spoczął na Amber i uśmiechnął się szeroko.
***
Amber spojrzała w dół na rozbijające się o burtę statku fale. Woda, która znajdowała się w odległości około dziesięciu metrów od niej, z pewnością była lodowata. Dziewczynie już było zimno, bo Moriarty kazał jej się przebrać w zwiewną, białą halkę, która teraz powiewała na wietrze.
Amber przełknęła ślinę i spojrzała na Jima oraz stojącego obok niego Sherlocka. Twarz tego drugiego była niewzruszona. Jakby nic go nie obchodził fakt, że ona zaraz zostanie zmuszona żeby skoczyć wprost w odmęty oceanu. Że zginie.
- Hop hop - popędził ją Moriarty - nie mamy całego dnia.
Popatrzyła jeszcze raz na Sherlocka, czując się jakby ktoś jej żywcem kroił serce.
Jak możesz mi co takiego robić...?!
Jego wzrok wciąż pozostał obojętny.
Amber poczuła, że w oczach zbierają się jej łzy. Czuła się zdradzona. Zaufała mu. Myślała, że łączy ich jakaś nić porozumienia... Może nawet coś więcej, a on... On po prostu...
Od jak dawna to planował? Od jak dawna chciał przejść na drugą stronę? Czy od zawsze go nie obchodziła? Przez ten cały czas... tylko udawał? To dlaczego nie pozbył się jej przy pierwszej lepszej okazji? Przecież uratował jej życie. Dlaczego...?
Zamrugała, aby pozbyć się łez.
To na pewno tylko zły sen. To nie może być prawda. To NIE MOŻE być prawda...
Ale niestety wszystko wskazywało na to, że to nie jest tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi. Szum wody, wiejący wiatr i słony smak powietrza upewniał ją, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Wciągnęła powietrze do płuc i uniosła podbródek. Jeśli ma zginąć, to z godnością. Jeszcze raz spojrzała w dół na szumiący ocean.
Czuła, że serce wali jej jakby chciało wyskoczyć jej z piersi. Zrobiła malutki krok w stronę krawędzi, słysząc za sobą śmiechy Moriarty'ego i jego załogi. Mimowolnie zatrzęsły się jej ramiona, ni to z zimna, ni to z przerażenia.
Rozległ się huk wystrzały i Amber cała się spięła, ale kula świsnęła jej tuż obok głowy.
To było ostrzeżenie...
Ścisnęła dłonie w pięści, ostatni raz zaczerpnęła powietrza i... skoczyła.
Najpierw lot, potem nagłe i bolesne uderzenie i otoczyła ją przeraźliwie zimna woda, napierając na nią i wdzierając się do jej płuc i dróg oddechowych. Machnęła rękami, aby wypłynąć na powierzchnię, ale namokła wodą sukienka i masy wody skutecznie jej w tym przeszkodziły.
Zresztą Amber nie była pewna, czy chce wypłynąć. Czy nie łatwiej byłoby zostać w odmętach oceanu?
Wyciągnęła rękę w kierunku światła przebijającego się przez taflę wody, które było coraz dalej od niej.
Dlaczego...? pomyślała.
Potem była już tylko ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top