Ce n'est pas possible! - w epoce wiktoriańskiej (2.2)
Następnego popołudnia, gdy siostry popijały kawę na tarasie, do posesji przybyli pierwsi goście zainteresowani kupnem domu. Służąca wprowadziła ich do salonu, gdzie usiedli niepewnie na kanapie.
Kiedy siostry weszły do pomieszczenia im oczom ukazała się dwójka ludzi: młoda kobieta, dziewczyna jeszcze, i starszy mężczyzna, najpewniej jej ojciec.
Kobieta ubrana była w długą, prostą suknię i kapelusz z szerokim rondem. Miała jasną cerę i długi, ciemny warkocz spływający spod kapelusza. Błądziła po salonie pełnym zachwytu wzrokiem. Mężczyzna zaś był zgarbiony i siedział na kanapie, nie podnosząc wzroku. Jego szczupła twarz ukryta była pod potarganymi, prawie czarnymi włosami, na których miał zniszczony kapelusz. Ubrany był w wyświechtany płaszcz, a w ręce miał laskę. Wyglądał jak emerytowany marynarz, który widział w świecie tak dużo, że już mu wystarczy.
- Dzień dobry - powiedziała Elizabeth.
- Bonjour! Och, to znaczy... Dzień dobry! - Odrzekła śpiewnym głosem dziewczyna. Mówiła z dobrze słyszalnym i lekko zniekształcającym wyrazy, ale miłym dla ucha francuskim akcentem. - My przyjechali, żeby zobaczyć ten trés manifique dom. My widzieli ogłoszenie, że jest na sprzedaż, więc przyjechali tu z moim papa.
- Oprowadzę państwa - zaoferowała Elizabeth.
- 'Oć, papa!
Mężczyzna wstał z trudem i ruszył powoli w ich stronę, wspierając się na łasce.
- Jak my to już kupimy - powiedział niskim głosem, podobnie jak córka z francuskim akcentem - To tu my zamieszkamy, aby moje wnuki miały gdzie się bawić, wie pani, Madame...
- Och, arrête! (przestań!) - wtrąciła córka - Jaki tu wnuki, co ty odpowiada! My tu je zrobimi 'otel! Très magnifique 'otel! Kiedy my zobaczyli, że tu taka okazja! Taka tanio!
Elizabeth oprowadziła gości po całym domu, słuchając co chwilę ich sporów po francusku. W głębi duszy czuła ból, że mogłaby stracić swój dom rodzinny. Ale pan Holmes powiedział, że mają go tylko wystawić na sprzedaż, a nie sprzedawać. Może jeszcze uda im się go uratować.
- I to wszystko. - Powiedziała, gdy skończyli obchód domu - Czy chcą się u nas państwo zatrzymać, zanim zdecydują się na kupno? Mamy dużo sypialni gościnnych, zaraz zadzwonię na służącą, żeby przyszykowała państwu dwie.
- Oui, merci! - Ucieszyła się dziewczyna. - Madame jest tak dobra... A czy możemy później zwiedzić też ten przepiękny jardin?
- Ja nie będę po ogrodzie chodził! - Obruszył się mężczyzna, pukając laską w ścianę, jakby coś sprawdzał. Oczy wciąż przesłaniał mu kapelusz, którego uparcie nie chciał zdjąć.
- Och, papa!
- Oczywiście, mogą państwo. - Zgodziła się Elizabeth. - Najlepiej przed kolacją, gdy będzie jeszcze widmo.
Przyszła Geralda, aby pokazać gościom ich pokoje, a Elizabeth wróciła na taras, do swojej siostry, która stała, opierając się o barierkę i patrząc w dal.
- Myślisz, że uda nam się sprzedać im ten dom i pozbyć się problemu? - spytała Katreen.
Elizabeth ścisnęła usta w wąską linię, poprawiając nerwowo okulary.
- Wierzę, że pan Holmes rozwiąże tę zagadkę i nie będziemy musiały sprzedawać domu naszego ojca. Tym bardziej, że byłoby to oszustwo, gdybyśmy nie uprzedziły tych Francuzów, że w tym domu dzieją się takie rzeczy...
Jej siostra zaśmiała się krótko i pogardliwie.
- Naprawdę sądzisz, że ten cały detektyw nam pomoże? Nie przyjechał od razu, bo się boi. Wie, że nie może nam pomóc.
- Obiecał, że pomoże - broniła go Elizabeth.
- Obiecanki cacanki... - odparła sceptycznie Katreen.
***
Przed kolacją, zgodnie z wolą młodej Francuzki ("ojej, j'ai oublié! (zapomniałam!) Nazywam się Anna de Parapulons, a mój papa to Teodore de Parapulons.") udali się na przechadzkę po ogrodzie. Towarzyszył im ogrodnik Darek Mofings, który z zapałem opowiadał Annie o hodowlanych przez niego kwiatach.
- A te tu - wskazał na niski krzaczek - To są róże, ale nie byle jakie róże. Ta konkretna odmiana róży rośnie tylko w Holandii.
- Trés manifique! - zachwyciła się Anna i pochyliła się, żeby powąchać kwiatki.
Elizabeth zerknęła na ojca dziewczyny, monsieur Teodore'a. Mężczyzna, opierając się na łasce, oglądał krytycznym wzrokiem ogród.
- A sąsiedzi normalni? - Zapytał, łypiąc spod swojego kapelusza na widoczną w oddali najbliższą posiadłość.
- Tak, to naprawdę spokojna dzielnica, proszę pana. - Odpowiedziała Elizabeth, czując gulę w gardle. Ciążył jej fakt, że nie mówi swoim gościom o powodach dla których zdecydowały się sprzedać dom. Miała jednak dziwne przeczucie, że Monsieur Teodor przeczuwa, że coś jest nie tak. W końcu podana przez nich cena była śmieszniej niska. - Mamy jednego najbliższego sąsiada, pana George Hopkinsa, bardzo spokojny i dobrze wychowany człowiek. Często grywał z naszym ojciec w karty przed jego śmiercią.
Monsieur Teodor nic nie odpowiedział, wciąż podejrzliwie się rozglądając.
Kiedy słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, wszyscy udali się do środka na kolację, przygotowaną przez Geraldę, a następnie do swoich pokoi na zasłużony odpoczynek.
***
- Ja słyszała straszne odgłosy w nocy... - powiedziała przy śniadaniu Anna - Czy w tym domu żyje jakiś chat (kot)? Te odgłosy byłi bardzo niepokojąci.
Zaległa niezręczna cisza.
Teodor powiódł podejrzliwym wzrokiem po siostrach, które nagle uznały, że ich talerze są niezwykle interesujące.
- Czy jest coś, czego nam panie nie mówią? - zachrypiał, powoli podnosząc się z krzesła.
- Papa... - zaczęła Anna, ale mężczyzna już zwracał się do Geraldy, która zbierała ze stołu brudne talerze:
- Czy z tym - powiódł wzrokiem po pomieszczeniu - domem jest coś nie tak?
Służącą zagryzła wargi, a ręce widocznie jej drżały.
- Tutaj straszy, sir... - Prawie wyszeptała, wbijając w mężczyznę przerażony wzrok. - Podobno to duch właściciela tego domu, nieboszczyka. Na pana miejscu nie decydowałabym się na zakup tego domu. - Urwała i zakryła usta dłonią, jakby powiedziała za dużo. Wzięła w ręce tace i szybko wycofała się z pomieszczenia.
Teodor wbił gniewny wzrok w Elizabeth która chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.
- Papa... - zaczęła Anna, chcąc jakoś wpłynąć na ojca, w którym widocznie zbierała się furia.
- Dlaczego nam panie nie powiedziałi? - powiedział głosem, przepełnionym jadem. - Chciałi panie tak po prostu nasz oszukać?! Ce n'est pas possible! Nie zostanę w tym domu ani minuty dłużej!
Odsunął z hukiem krzesło, upuszczając widelec na stół za złością i ruszył utykając w kierunku drzwi.
Anna puściła się za nim.
- Ale, papa, nie mamy gdzie nocować, a nasza ciotka, która mieszka najbliżej, dopiero jutro wraca do domu...
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzała na nią
Anna mówiła coś do niego szybko po francusku uspokajającym tonem. Mężczyzna wyraźnie się trochę opanował. Przejechał dłonią po twarzy, a potem łypnął spode łba na właścicielki domu.
- Tylko jedna noc. - Powiedział, wymachując ostrzegająco palcem. - Bo nie mamy innego wyboru. A jak jakiś duch będzie chciał mnie przestraszyć - dodał nieco głośniej, teraz rozglądając się po pomieszczeniu - to niech się, że mam rewolwer i potrafię się nim obsługiwać.
Elizabeth zacisnęła wargi w jedną linię.
Sherlocku Holmesie, gdzie jesteś? pomyślała.
+-+
No właśnie, gdzie jest Sherlock Holmes? Cóż, ja wiem, ale nie powiem :D Będzie niespodzianka.
Mam nadzieję, że Wam się podobało. Wiem, jest inaczej i wiem, że opisywanie wszystkiego jakby to się działo w epoce wiktoriańskiej nie do końca mi wychodzi, ale jestem tu po to żeby się uczyć, prawda? A czym by była nauka bez wyzwań?
Pozdrawiam wszystkich uczniów, którzy jutro zaczynają rok szkolny. I pozdrawiam studentów, którzy mają jeszcze miesiąc wolnego :D Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top