21 - 21.12.2018

Wanda 21.12.2018

Wanda Maximoff zapukała do drzwi pokoju 463 w męskim akademiku. Otworzył jej współlokator Lokiego – Peter.

– Jest Loki? – spytała na powitanie.

Student pierwszego roku pokiwał głową i wpuścił dziewczynę do środka.

Laufeyson siedział po turecku na łóżku i pisał coś na laptopie.

– Co? – zerknął na nią.

– Zostawiam ci prezent ode mnie i Pietra, chociaż bardziej ode mnie Piet tylko hajs dał – studentka psychologii położyła pakunek na biurku Norwega, a potem się o nie oparła. – Daj mi potem znać czy ci się spodobał.

– Jasne Wan. Daj mi z kwadrans to skończę i podam ci te wasze.

– Pewka. Jestem już spakowana, a bagaż zostawiłam pod pokojem Pietro.

– Mhym – mruknął Loki, wracając do swojej pisaniny.

– Lepiej ci po imprezie Pete? – zapytała młodziaka.

Odwiedziła przyjaciela i Parkera w niedzielę po imprezie u Zoe. Pierwszak przedstawiał wtedy obraz siedmiu nieszczęść. Wyglądał jakby coś go kilkukrotnie zeżarło i wypluło, reagował jękiem na każdy głośniejszy odgłos.

– Już jest znośnie. Nigdy więcej nie pozwolę Bartonowi, ani Olegsenowi wciągać mnie w te ich głupie alkoholowe zabawy. Miałem przeraźliwie długiego kaca.

– Mniej przyjemny urok studenckiego życia.

– Udało mi się o tym przekonać na własnej skórze i powtórki bardzo nie chce.

– Musisz trzymać się z ludźmi, którzy w razie czego wybawią cię z opresji. Ta twoja koleżanka M.J wydaje mi się osobą, która nie daje sobie w kaszę dmuchać.

– Ta, to cała M.J.

– A jak wykłady? – zmieniła temat.

– Oceniam pozytywnie. Przy problemach wiem do kogo się zwrócić – lekko dostrzegalnym ruchem głowy wskazał w kierunku czarnowłosego.

– To miłe z jego strony. Czasem....

– Jeszcze jedno słowo, a szukasz sobie taksówki na lotnisko – przerwał jej, nie odrywając wzroku od ekranu.

Wanda wiedziała i przekonała się, że Loki nie rzuca słów na wiatr i gotowy jest spełnić swoją groźbę. Jej portfel pamiętał kurs z wesołego miasteczka. Wolała nie ryzykować powtórki i dlatego porzuciła psychoanalizę przyjaciela.

– Co będziesz robić w Święta?

– Jadę do cioci May. Wolę nie zostawać z Tonym, bo dalej mam na niego focha za wiadomo co. Dobrze pamiętam, że lecicie do Krakowa, tak?

– Dokładnie. Sokovia...

–....nie jest oficjalnym państwem – przerwał jej Parker. – Pamiętam.

– Trudno nie zapamiętać, kiedy powtarza to przynajmniej raz dziennie. Połowa kampusu na stówę już o tym wie. Jak nie cały.

Student czwartego roku odłożył laptop na mebel.

Maximoff zaczęła prowadzić monolog o tym, że wątpi w ową teorię, a czarnowłosy zwlekł się z łóżka i poszedł do szafy. Wyciągnął dwa podpisane pakunki.

– Nie otwierać przed świętami, czaisz? – wręczył prezenty przyjaciółce.

– To się rozumie samo przez się.

– No to możemy jechać – zawiesił sobie na palcu kluczyki od auta.

– Okej. Wesołych Świąt Pete! – pomachała pierwszakowi, wychodząc z pokoju. Zbiegła po schodach na niższe piętro. Chwyciła swoją walizkę i torbę podróżną. – Zbieraj się – rzuciła do brata.

– Ogarniam się znacznie szybciej niż ty Wandzia – powiedział Pietro, zamykając drzwi od swojego pokoju na klucz. Sportową torbę miał już na ramieniu.

– To weź prezenty od Lokiego.

Bliźniak wywrócił oczami, ale odebrał prezenty i schował je do torby.

Razem zeszli na dół i wpakowali bagaże do bagażnika, po czym zajęli miejsca w samochodzie. Loki zawiózł ich bezpośrednio na lotnisko. Akurat trafili na mniejszy ruch, większość podróżnych wracała do Nowego Jorku niż z niego wylatywała.

Wanda wyciągnęła swoją walizkę, postawiła ją na chodniku, zarzuciła torbę na ramię i ustąpiła miejsca bratu.

– Uściskałabym cię – Loki spiorunował ją wzrokiem – ale wiem, że tego nie lubisz – dokończyła. Wyciągnęła przed siebie dłoń. – Życzę ci spokojnych świąt i żeby twój nie-brat przestał cię nachodzić.

Odsunęła się pozwalając, żeby Pietro także wymienił się życzeniami z Lokim.

Idąc w kierunku budynku pomachała przyjacielowi, kiedy ten odjeżdżał.

– Masz bilety? – upewnił się chłopak.

– Oczywiście – wywróciła oczami.

Wyjęła bilety z portfela i pokazała je na bramce. Przeszli odprawę i po kwadransie zostali wezwani na pokład samolotu lecącego do Paryża, gdzie mieli przesiadkę do Krakowa.

Weszli na pokład samolotu, odnaleźli i zajęli swoje miejsca. Wanda nigdy nie kupowała im siedzisk obok siebie, a zawsze z jednym miejscem wolnym pośrodku. Zazwyczaj taka osoba zgadzała się na małą zamianę.

Dziewczyna wybrała fotel pod oknem, a Pietro to bliżej przejścia i poprosił stewardesę o przekąski.

– Wanda, Pietro was się tu nie spodziewałam – Wanda usłyszała znajomy głos. Odwróciła głowę i zobaczyła Natashę Romanoff, z jakąś blondynką, którą kojarzyła z widzenia, z akademika.

– A ja nie spodziewałam się, że też przesiadacie się w Paryżu.

– Wychodzi taniej niż bezpośredni lot do Petersburga – odezwała się blondynka. – Yelena.

– Wanda – odwzajemniła, wyciągając dłoń przed siebie.

– Moja młodsza siostra – dorzuciła Romanoff.

– Masz siostrę? Nie wiedziałam.

– Nie przechwala się mną – rzuciła Yelena, po czym spojrzała na numery miejsc i zajęła to obok Pietra. Natashy zostawiając przeciskanie się na ostatnie wolne miejsce pomiędzy.

– I strasznie cię to irytuje – Wanda wychwyciła odpowiednią nutę w głosie jasnowłosej rosjanki.

– Żadnych psychoanaliz proszę. Pietro mówi, że jesteś w tym świetna i ja mu wierzę, nie muszę próbować. No i masz świetny gust, bo chłop w końcu wygląda jak człowiek.

– Lena – warknął na blondynkę Pietro.

– Znacie się? – zapytała Romanoff. – Nie wspominałaś.

– Nie przypominam sobie, żebyś ty też mówiła wszystkim swoim znajomym o mnie – Yelena wywróciła oczami.

Osiem godzin lotu spędziła na oglądaniu filmów i cichej rozmowie ze znajomymi z uniwerka.

Wylądowali na paryskim lotnisku o trzeciej piętnaście czasu miejscowego. Ona i Pietro mieli trochę ponad pół godziny na przesiadkę na samolot do Polski, do Krakowa.

W czwórkę szli korytarzem do kolejnej hali odlotów. Natasha odblokowała komórkę i wyłączyła tryb samolotowy, żeby coś prawdopodobnie sprawdzić.

– Cholera – zaklęła.

– Co jest? – zainteresowała się Wanda.

– Właśnie – dołączyła Yelena.

– Alexiej i Melina napisali mi, że wyjechali do Moskwy, do wujaszka Dreykova i nie odbiorą nas z lotniska, ale mogą wysłać nam hajs na taksówkę.

– Yebena mat – blondynka przeklnęła po rosyjsku, otrzymując w odpowiedzi karcące spojrzenie starszej siostry. Wanda znała się na rosyjskim, był jednym z trzech języków jakimi posługiwała się od najmłodszych lat. Sokoviański jej rodzimy język łączył w sobie polski i rosyjski właśnie.

– Wcześniej obiecali, że was odbiorą – zgadywała Wanda.

– Da, i właśnie dlatego wolałam zostać w akademiku, z nimi co rok jest to samo – zaczęła narzekać Yelena.

Wanda wpadła na pomysł, żeby zaprosić obie dziewczyny do nich na święta. Spojrzała sugestywnie na brata, a ten jak zwykle ją zrozumiał. Uwielbiała ten niewytłumaczony przez naukowców fenomen bliźniąt.

– Możecie wpaść do nas – zaproponowała. – Jeśli chcecie.

– Czekaj, naprawdę?

– Mamy wolną sypialnię dla gości – dodał Pietro. – Co prawda tylko jedno łóżko, ale to chyba nie powinien być problem.

– Dla mnie najmniejszy – odezwała się jasnowłosa. – Tyle tylko, że bilety mamy do Petersburga.

– Mogę zadzwonić do Tony'ego, dałby radę to ogarnąć – oznajmiła Nat. – Jeśli naprawdę nie macie nic przeciwko nieproszonym gościom.

– Nasi rodzice właśnie po to kupowali większe mieszkanie, żeby przyjmować gości. A co dziwne nikt z rodziny nie chce wpadać – dorzucił chłopak. – Przywitają was z otwartymi ramionami – zapewnił.

Natasha kiwnęła i wybrała numer do Anthony'ego Starka.

– Sprawa wygląda tak – zaczęła – nasi rodzice znowu nas wystawili. Nie, nie chcemy wracać do Stanów. Wanda i Pietro zaprosili nas do siebie, dasz radę załatwić nam dwa miejsca w najbliższym locie do Krakowa? Super, dzięki, tak zaczekam. – Romanoff odsunęła komórkę od ucha. – Powiedział pięć minut.

Z podręcznymi bagażami stanęli w hali odlotów. Rudowłosa czekała z wciąż trwającym połączeniem na ciąg dalszy rozmowy.

– Jestem, nie musisz się unosić. – Wywróciła oczami i zaczęła coś sprawdzać. – Upuścili cię na głowę jak byłeś mały, czy co, że tak odwalasz Stark? – uniosła się wyraźnie zirytowana. – Jak ja mam ci to oddać? Tak, muszę to oddawać, nie jestem sępem – warknęła w komórkę. – Nie znoszę cię – westchnęła, zanim podała swój telefon Wandzie. – Tony chce zamienić z tobą kilka słów.

Maximoff popatrzyła ze zdumieniem na przedmiot wystawiony w jej kierunku. Pośpiesznie chwyciła komórkę i przystawiła do ucha.

– Tak?

– Cześć Wanda, potraktuj to jako prezent świąteczny, bardziej od Visiona niż ode mnie, ok? No i wesołych świąt – rzucił Stark, przed rozłączeniem się.

– Co zrobił? – zapytała Wanda po chwili ciszy. Uznała, że właśnie to jest przyczyną irytacji starszej studentki.

– Zakupił nam wszystkim bilety w pierwszej klasie – oznajmiła rudowłosa.

– O ja cię – powiedziała zaskoczona.

Nie znała zbyt dobrze Tony'ego Starka. Rzadko miała z nim styczność. Głównie kiedy zachodziła pod jego chawirę po Victora. Nie wierzyła plotkom o chłopaku, bo były tylko plotkami. O jednym wydarzeniu mogły krążyć dziesiątki różnych wersji wydarzeń. Dlatego była naprawdę zdziwiona taką hojnością chłopaka, który praktycznie jej nie znał.

Natasha natomiast nie wyglądała na nawet odrobinę zaskoczoną rozrzutnością jej kumpla. Ale zachwycona nie była.

– On tak często?

– Praktycznie zawsze. Ma za dużo hajsu i wkurza starego.

– Znamy kogoś o podobnym zachowaniu, co nie Wan? – wtrącił Pietro.

– Najpierw musi być w odpowiednim nastroju – sprostowała.

– Inaczej każe ci wracać na piechotę z Wesołego Miasteczka.

– Zdarzyło się raz i nie mam już zamiaru kusić losu – oburzyła się. – Chodźmy już na ten samolot.

Znaleźli odpowiednią bramkę i przeszli korytarzem do samolotu. Stewardessa wskazała im odpowiednia miejsca.

Pierwsza klasa była niezapomnianym doświadczeniem. Ogromnie wygodne fotele, więcej miejsca niż w ekonomicznej i większy wybór darmowych przekąsek i napojów.

Wanda poprosiła o kawę z mlekiem i zajęła się rozmową z Natashą, jako że ich rodzeństwo usiadło kilka rzędów dalej.

– Jeśli chodzi o ostatnią imprezę – zaczęła w pewnym momencie Romanoff.

– W życiu się tak nie uśmiałam, wiesz? – uśmiechnęła się na samo wspomnienie sugestii, że Barton mógłby mieć crusha w jej bracie.

Zachowania tej dwójki i często chamskie teksty ze strony Bartona temu przeczyły. Nie żeby miała coś przeciwko, uważała się za osobę tolerancyjną i związki osób jednej płci były dla niej czymś całkowicie normalnym. Więc gdyby Pietro ujawnił się jako osoba innej orientacji niż hetero, nie robiłaby z tego jakiegoś wielkiego halo. Zawsze wspierała swojego brata i tego nie zamierzała zmieniać. Miałaby jednak pewne zastrzeżenia gdyby druga połówka Pietra była skończonym nieszanującym go chamem, wolała oszczędzić bratu toksycznych relacji.

– Może zapomnijmy o tym? – zaproponowała Nat. – Byłam pod wpływem i nie wiedziałam co plotę.

– Pewnie, ja i Pietro uznaliśmy, że to dobry żart – powiedziała, zgadzając się. Jednak postawa starszej studentki zdradzała, że mimo wszystko coś jest na rzeczy.

Odnotowała sobie, żeby to później zbadać na własną rękę. Zaczęła już na lotnisku w Krakowie, o szóstej nad ranem od uważnej obserwacji Yeleny, Pietra i tego jak patrzała na nich Natasha. Coś było na rzeczy, ale jeszcze nie wiedziała co.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top