W poszukiwaniu skarbu
Amber wbiegła szybko do mieszkania.
- O co chodzi?
Detektyw siedział nieruchomo w swoim fotelu, patrząc niewidzącym wzrokiem na żółtą buźkę na ścianie.
- Uczyłaś się kiedyś strzelać z łuku, prawda?
Spojrzała na drewnianą broń opartą o fotel i leżący obok kołczan pełen strzał.
- Tak, to prawda... Ale dlaczego musiałam przejechać pół Londynu? Czy...
- Muszę przeprowadzić eksperyment.
Wstał i podszedł do niej.
- Mogłabyś?
Zdjęła pospiesznie płaszcz i podeszła do łuku. Chwyciła go i chwilę wodziła wzrokiem po wyrzeźbionych w nim ornamentach. Potem wzięła strzałę i jednym zwinnym ruchem napięła łuk, ale nie wypuściła strzały, celując nią w żółtą buźkę.
- I co teraz?
- Stój tak.
Podszedł bliżej i zaczął mierzyć różne odległości, mrucząc coś pod nosem.
- A jak długo?
Nie odpowiedział.
Westchnęła w myślach. On jest niemożliwy...
Obszedł ją, kładąc jedna dłoń na ostrzu strzały, a drugą na cięciwie i licząc coś intensywnie. Potem pochylił się i sprawdził ustawienie jej stóp i odległość między nimi. Następnie znowu się wyprostował i sprawdził kąt napięcia łuku.
- Czy ma jakiś sens pytanie się co właściwie robisz? - spytała, wodząc za nim wzrokiem.
- Nie sądzę - odparł stając za jej plecami.
Dotknął jej kościstego ramienia, czując mięsień, który już drżał lekko (trzymanie napiętego łuku wcale nie było takie łatwe), a potem objął jej rękę dotykając palcami cięciwy, tuż poniżej jej dłoni.
Czuła jego oddech na swoim karku i chciało jej się śmiać, ale powstrzymała się, bo śmiech sprawiłby, że rozluźniłaby mięśnie.
Sherlock poczuł jednak mimowolnie drżenie, które przeszło jej ciało.
- Co cię tak śmieszy? - spytał zirytowany, badając kąt odchylenia łokcia.
Nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze - powiedział w końcu detektyw - możesz już opuść broń.
Zrobiła to, czując lekki ból w mięśniach pleców.
- To jeszcze nie wszystko. - powiedział, widząc, że chce odłożyć łuk i podszedł do okna po czym je otworzył - Widzisz tę deskę wystającą z drugiego okna po lewej na szóstym piętrze w tamtej kamienicy?
Kiwnęła głową i napięła łuk, po czym wypuściła strzałę w cichym świstem. Ta wbiła się w rzeczową deskę ku wielkiemu zadowoleniu detektywa
- Świetnie - powiedział bardziej do siebie niż do niej i odszedł od okna.
- A po co ci to? - spytała, odkładając łuk.
- Mamy nową ciekawą sprawę. Dzisiaj rano przyszła do mnie kobieta, której ojciec zapisał w spadku wielki skarb.
- Skarb? - Amber usiadł po turecku na fotelu.
- Skarb Azteków.
- Azteków? Poważnie? - zaśmiała się - Czuję się jak w jakimś serialu, w którym grupa nastolatków odkrywa tajemny skarb tuż pod nosem policji.
Spojrzał na nią, podnosząc jedną brew.
- Kontynuuj, proszę.
- Jej ojciec, kiedy był młody, podróżował dużo i odkrył skarb, po czym sprowadził go do Europy. Jak to zwykle bywa w takich historiach, zazdrość zaślepiła jego wspólnika i próbował wielokrotnie ukraść tak, że ojciec klientki ukrył skarb i nikt nie wie gdzie, chociaż na pewno na terenie swojej posiadłości lub chociaż w pobliżu. Cały sęk polega na tym, że nie wiadomo.
- I mamy go po prostu odnaleźć?
- Tak. Ale to może nie być takie proste. Jego dom to prawdziwa plątanina korytarzy i pomieszczeń.
Pokazał jej narysowany na specjalnym papierze plan budynku.
- Rzeczywiście ogromny. - mruknęła, przyglądając się układowi pomieszczeń - Nie będzie łatwo.
- Ale przynajmniej będzie zabawa.
Uśmiechnął się psychopatycznie.
- A co z...? - nie skończyła, wiedząc, że on wie, o kim mówi.
- Domyślam się, że jego taktyką jest przetrzymanie nas w niepewności, a potem zaatakowanie z najmniej oczekiwanej strony.
- Czyli, że wiesz, kto to?
Zamilkł na chwilę, przeklinając w duchu swoją nieuwagę.
- Domyślam się... - odparł lakonicznie - Ale dopóki znowu nie będzie próbował nas zabić, nie zamierzam siedzieć bezczynnie. - Podszedł do drzwi, zakładając płaszcz. - Nowa sprawa czeka!
***
Udali się na Gilberton Street, bo tam właśnie mieścił się dom ich klientki, i szybko odnaleźli właściwy budynek. Był on o wiele większy i bardziej majestatyczny niż pozostałe przy tej drodze. Cały zbudowany z ciemnej cegły z granatowym dachem, otoczony zielenią, rosnącej na wypielęgnowanym trawniku. Ogrodzenie było wykonane z metalowych elementów, misternie zdobionych. Widać było wyraźnie, że właściciel tego domu jest bogaty i ma dobry styl.
Drzwi wejściowe, wyglądające jak wrota pałacu, otworzyła im niska i korpulentna kobieta po pięćdziesiątce z różowym fartuchem na skromnej sukience. Od razu odkąd weszli do przestronnego holu, utrzymanego we fiołkowym kolorze, zaczęła mówić i widać było, że to bardzo prosta kobieta, ale z zasadami.
- Och, pan Sherlock Holmes, no nie wierzę! I panna Arelun, czytałam o pani w gazecie, naprawdę, co ci dziennikarze robią, byle by utrzymać wysoką poziom czytalności, zero poszanowania dla prywatności! Jestem pewna, że o tej sprawie też też dowiedzą, niech nas pan Bóg broni! Przyszli państwo zapewne w sprawie tego skarbu. Panienka Smith już mnie poinformowała, iż zamierza pan go odnaleźć. Naprawdę ma pan twardy orzech do zgryzienia panie Holmes, mimo pana niesamowitych zdolności, ten skarb jest bardzo dobrze ukryty.
- Naprawdę, pani Clark? - spytał Sherlock obojętnym tonem, dobrze wiedząc jak zachęcić ją do przekazania mu jak największej ilości informacji.
- Och, tak, na Boga, tak! Pracuje w tym domu już dwadzieścia lat, dwadzieścia lat, wyobraża sobie pan? Bardzo dobrze znałam ojca panienki Smith. On był bardzo sprytny i znał ten dom jak własną kieszeń. Na pewno dobrze ukrył skarb.
- W to nie wątpię, ale jestem tu po to, żeby go odnaleźć i liczę, że nie zawiodę mojej klientki. - ukłonił się lekko, na co pani Clark zarumieniła się, a Amber podniosła brew, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Och, pan Holmes. - do holu wszedł niewysoki mężczyzna, ubrany w granatowy garnitur. - Jestem Gerald von Hulimg. Przyjaciel pana Smitha. Zostałem tu wezwany z powodu testamentu pana Smitha.
- Przepisał panu fragment skarbu Azteków? - spytał Sherlock, uważnie się mi przyglądając.
- Tego nie wiem, sir, bo nie zostałem jeszcze o tym powiadomiony. Najpewniej tak.
- Skarb należy w całość do pani Smith. - wtrąciła się pani Clark, chłodnym tonem.
- I ja bym nie chciał zabierać należnej jej części - mężczyzna podniósł ręce, jakby w geście kapitulacji - Ale zostałem powiadomiony, iż Hubert wspomniał o mnie w testamencie, więc...
- Dobrze - przerwał im Holmes, nie chcąc by zaczęli się kłócić - Czy mogłaby nam pani pokazać dom, pani Clark?
- Już, sir. - powiedziała i obrzuciwszy pogardliwym spojrzeniem pana von Hulimg ruszyła długim holem.
Amber spojrzała na Sherlocka.
Ciekawe...
Nawet bardzo...
Obeszli dokładnie cały budynek, a pani Clark opowiadała im co jest gdzie i nawiązywała do historii domu. Wzrok Amber ślizgał się po ścianach i ozdobach. Zastanawiała się intensywnie, gdzie ukryłaby skarb w takim domu.
- A tu zapewne jest sypialnia pana Smitha? - spytał Sherlock, kładąc dłoń na ozdobnej klamce drugich drzwi na lewo w długim korytarzu.
- Tak. Skąd pan wiedział? - zdziwiła się kobieta i weszła jako pierwsza do pomieszczenia, zapalając światło.
Amber chwyciła go za ramię i spojrzała na jego podejrzliwie.
- Byłeś tu już, prawda? - spytała - Byłeś tu wcześniej?
Pochylił się w jej stronę.
- Owszem, byłem na małych zwiadach, wczoraj w nocy.
- Wiedziałam, że brak odgłosów to również powód do niepokoju. A ja jak głupia wierzyłam, że poszedłeś spać jak normalny człowiek...
Spojrzał na nią dziwnie, więc dodała:
- Mam delikatny sen.
Nic nie powiedział, tylko wszedł do pomieszczenia, rozglądając się uważnie, ale nie znaleźli w nim nic szczególnego.
Wrócili do głównej części domu.
- Od czego zaczniemy? - spytała Amber, gdy weszli do przestronnego salonu, pomalowanego niebiesko-fiołkową farbą z dużym kominkiem i drewnianymi meblami.
- A od czego proponujesz?
- Jeśli wiemy, że skarb nie jest ukryty w żadnym z pokoi, bo nie ma miejsca nigdzie, by go ukryć, to - jeśli jest w domu - powinien być w jakimś ukrytym schowku, albo nawet pomieszczeniu - obróciła się dokoła, dokładnie przyglądając się pomieszczeniu.
- Więc...?
- Więc zostało nam pukanie w ściany, sprawdzanie wymiarów pomieszczeń zgodnie z planem i liczenie okien.
Zmarszczył brwi.
- Liczenie okien?
- Jest taki sposób. Jeśli liczba okien od środka nie zgadza się liczbą okien na zewnątrz... Ale tak łatwo znaleźć ukryte pomieszczenie, a to zapewne jest zwykła skrytka. Więc to raczej w tym wypadku niemożliwe. Ta kobieta mieszkała tu od dziecka, więc... Ale to zawsze jest opcja.
Spojrzał na nią. Jak ona to robi, że wciąż go zaskakuje...?
- To może zacznijmy od szukania jakiś pustych przestrzeni.
Zaczęli obpukiwać poszczególne ściany, nasłuchując, czy może za nimi nie kryją się jakieś skrytki. Zajęło im to cały ranek. Bezskutecznie...
- Skup się - Sherlock zaczął się przechadzać po ich mieszkania na Baker Street, do którego wrócili po bezowocnych poszukiwaniach - gdybyś była bojącym się o swój skarb starszym mężczyzną i mieszkała w dużym domu, to gdzie byś go schowała?
Amber zastanowiła się przez chwilę, przygryzając wargę.
- W jakimś miejscu, którego byłabym pewna, że nie znajdzie go ten, kto nie ma go znaleźć.
- To jasne, ukrył go tak, żeby jego córka go mogła znaleźć...
- Tylko pytanie gdzie...
- Nie chcę wam przeszkadzać - powiedział John ze swojego fotela - ale gdybym ja chciał ukryć skarb to umieścił bym go w takim miejscu, żebym mógł o każdej porze móc sprawdzić, czy jest bezpieczny.
Sherlock zatrzymał się na środku pokoju.
- Muszę zobaczyć jeszcze raz plan tego budynku.
Zaczął szukać go gorączkowo w stercie papierów na biurku, a Amber mu pomogła.
Rozległ się dzwonek do drzwi i pani Hudson wpuściła klienta.
Do pomieszczenia wszedł niski i dość gruby mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur. W ręce miał melonik, który drżał lekko, wskazując na zdenerwowanie klienta.
- Dzień dobry - zaczął, a jego małe, mętnoniebieskie oczka błądziły niespokojnie po pomieszczeniu - mam bardzo ważną sprawę i tylko pan może mi pomóc.
- Tak, wiem - odparł lekceważąco Sherlock, szukając czegoś w stosie papierów na biurku - to pańska żona ukradła te pieniądze...
- Dla swojego kochanka - ogrodnika, który popadł w długi - powiedziała Amber, grzebiąc w dokumentach po drugiej stronie biurka.
- Pańska córka zerwała z chłopakiem, bo to myślała, że to on - znowu wtrącił Holmes.
- A służący to tak naprawdę pana brat, ale boi się przyznać - skończyła dziewczyna.
- Nuda! - powiedzieli razem.
Mężczyzna popatrzył na nich zdziwiony. Jak oni to...?! Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił i je zamknął.
- Ja dziękuję, naprawdę, i ...
- Do widzenia - powiedział nieuprzejmie detektyw i klient wyszedł, wciąż zdumiony.
John roześmiał serdecznie, klaszcząc w dłonie.
Sherlock spojrzał na niego chłodno.
- Co cię tak bawi?
Watson znowu wybuchnął śmiechem.
- Wy - wykrztusił wreszcie. - wy mnie bawicie. Zachowujecie się, jakbyście czytali sobie w myślach.
Sherlocka jakoś to nie rozbawiło. Wrócił do przeszukiwania zawartości biurka.
- Zdajesz sobie sprawę, że czytanie w myślach jest niemożliwe? - wtrąciła się Amber.
- Cóż, nie wiem, jak inaczej nazwać to...
- Jest! - krzyknął detektyw, unosząc w górę jakiś pomięty papier.
Dziewczyna podeszła do niego i zajrzała mu przez ramię. Zaczęli uważnie przeglądać układ pomieszczeń.
John zaś przypatrywał się im, przechylając głowę. Naprawdę byli bardzo do siebie podobni, nawet jeśli nie chcieli tego zauważyć. Obydwoje inteligentni, pewni siebie i uparci w dążeniu do celu. Byli też introwertyczni i zdrowo kopnięci. Nawet z wyglądu byli podobni - szczupli i i dosyć wysocy o bladej karnacji i długich palcach u rąk. Watson mógłby przysiąść, że włosy Amber (nieco dłuższe niż kiedy się poznali) kręciły się lekko na końcach, chociaż porównując je z burzą loków Sherlocka... Ubierali się elegancko - Sherlock w garnitur, a Amber w czarne eleganckie spodnie i koszule w różnych kolorach: granatowym, czarnym lub szmaragdowozielonym.
- A tu? - dziewczyna wskazała na małą komórkę na drugim piętrze - Nie pamiętam, żeby obok tego pokoju z balkonem było jakieś małe pomieszczenie.
- Bo nie było...
Sherlock zmarszczył czoło.
- Ale nie było tam drzwi... Ani nawet ich śladu...
- Czyli jednak kiedyś był tam schowek. Ale teraz go nie ma...
- Wejście zostało zamurowane, dlatego go nie znaleźliśmy. Ale pusta wnęka pozostała.
- Czyli, że to tam może być ukryty skarb?
Podniósł wzrok i spojrzał na nią.
- Bardzo możliwe... - uśmiechnął się kącikiem ust - John, jedziesz z nami? - zwrócił się do przyjaciela.
- O, nie, nie przekonasz mnie. Żadnych zagadek, pamiętasz? To już przeszłość. - Watson wstał z fotela - Pójdę już. Do zobaczenia. I - obrócił się przy wyjściu - powodzenia.
Amber uśmiechnęła się do niego, ale Sherlock zajęty był wkładaniem płaszcza.
- Gilberton Street, jak najszybciej. - powiedział Holmes taksówkarzowi i ruszyli przez osnuty w mgle Londyn.
- Powiesz mi jedną rzecz? - przerwała milczenie dziewczyna.
- Jaką?
- Na co ci był potrzebny ten eksperyment z łukiem?
Obrócił się do okna.
- Na nic. Chciałem coś sprawdzić.
- Coś sprawdzić? Nie wierzę ci. Ty zawsze robisz coś w jakimś celu.
Spojrzał na nią z zdziwieniem.
- Proszę?
- Dobrze słyszałeś.
Tym razem to ona obróciła się do okna, kończąc rozmowę.
Detektyw zastanowił się głęboko. Ona jest mądrzejsza niż się wydaje...
+-+
Coraz dłuższe wychodzą mi te rozdziały, ale jestem zadowolona. Podoba się? Nie bójcie się, wątek Białego Króla, a raczej tego, kto był jego "pracodawcą", jeszcze będzie, ale na niego jeszcze przyjdzie pora...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top