"W końcu ów brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się"

Samotność... Straszna, ale jednocześnie zbawienna. Kto po całym dniu ciężkiej pracy, z chęcią nie wróciłby do cichego domu?

John zamknął drzwi i odetchnął z ulgą. Mary z Rosie wyjechały, a on miał cały wieczór tylko dla siebie i mógł spokojnie powylegiwać się na kanapie przed telewizorem.

Jakiś dziwny zapach unosił się w powietrzu. Doktor pociągnął nosem, ale potem przypomniał sobie, że po południu chodzili gazownicy i rozpylali w powietrzu środek przeciw pszczołom i szerszeniom.

Usiadł w fotelu, gdy usłyszał niepokojący odgłos. Jakby drzwi w pokoju obok same się zamknęły. Wstał zdziwiony z fotela i poszedł sprawdzić co to.

- Halo? Jest tu kto? - spytał, wchodząc do pokoju.

To, co tam zastał sprawiło, że nogi same się pod nim ugięły i musiał podeprzeć się o drzwi, żeby nie upaść.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

To nie może być prawda! Nie, to niemożliwe. Przecież one wyjechały. Nie...

Na środku pomieszczenia w kałuży krwi leżała Mary. Jej oczy były szeroko otwarte, a jej twarz zastygła w wyrazie przerażenia. Miała brudne od krwi ręce i klatkę piersiową, na której były widoczne liczne rany. Obok niej leżała malutka Rosie, również cała we krwi i również martwa...

Watson czuł złość... Smutek... Rozpacz... Przerażenie... Poczucie winy... Ale przede wszystkim tęsknotę. Czyli już na zawsze je stracił?!

Ze złością uderzył pięścią w łóżko, boleśnie obijając sobie palce. Uderzył jeszcze raz, pragnąc aby ból fizyczny zagłuszył ten wewnętrzny. Oddychał płytko, cały drżąc. Z gardła Johna wydostał się przeraźliwy okrzyk i opadł ciężko na podłogę.

Na trzęsących się kolanach przysunął do ciała swojej żony i córki, po czym pocałował obydwie czule w czoła, a parę jego łez skapnęło na ich oblicza.

Przez chwilę klęczał obok nich, a jego ciałem wstrząsnął szloch.

Potem opanował się. Wiedział, co robić.

Podszedł do szafy. Wyciągnął spod zimowych swetrów swój stary pistolet.

Wziął go do ręki, a do głowy napłynęły mu wszystkie wspomnienia z nim związane.

To nie czas na sentymenty...

Naładował go.

***

- John! John, do cholery, otwórz! - wydzierał się Sherlock, uderzając agresywnie w drzwi mieszkania doktora.

- Tak mu nie pomożemy! - próbowała przemówić mu do rozsądku Amber.

- A masz lepszy pomysł? - warknął detektyw i znowu zaczął uderzać w drzwi.

Dziewczyna rozejrzała się uważnie. Okna na parterze były zamknięte, te na piętrze też. Wybicie ich i przedostatnie się przez nie zajęłoby im za dużo czasu.

Jej wzrok przykuła niewielka donica, stojącą obok drzwi.

- Proszę. - powiedziała, poddając zaskoczonemu detektywowi klucz do domu.

- Jak...? - spytał, wkładając go w zamek.

Wzruszyła ramionami.

- Kobieca intuicja.

Pokręcił z powątpiewaniem głową i przekręcił klucz. Wbiegli do środka.

- John! - wydzierał się Sherlock, obawiając się najgorszego.

Zastali go w salonie z pistoletem przyłożonym do skroni. Zatrzymali się w wejściu, przerażeni, ale też z pewną ulgą, że wciąż żyje.

- Nie rób tego! - krzyknął Sherlock.

John popatrzył na niego zrezygnowany. Po jego twarzy spływały liczne łzy.

- Nie zbliżaj się. Proszę cię, nie zbliżaj się... Ja.. ja muszę to zrobić. Nic innego mi nie pozostało. One.. one odeszły... Ja muszę.. chcę je znowu spotkać...

- Co on bredzi? - spytała szeptem Amber, żeby Watson jej nie usłyszał.

Sherlock zaczął intensywnie myśleć. Skup się!

Nagle otworzył szeroko oczy. Pociągnął nosem... Tylko nie to...

- Johnie, posłuchaj mnie. Nie strzelaj, słyszysz? Nie strzelaj.. Mary i Rosie żyją. Rozumiesz? Żyją.

- Widziałem je! - krzyknął Watson. - Widziałem ich ciała!

Szloch wyrwał się z jego piersi.

Detektyw podał Amber swój telefon, a ta zaczęła gorączkowo coś w nim klikać, wiedząc co miał na myśli. Detektyw wciąż mówiąc uspokajającym tonem do swojego przyjaciela.

- To była fikcja. Wytwór twojej wyobraźni. Pamiętasz jak byliśmy w Baskerville? Tam też była wydawało ci się, że coś widzisz, a tego nie było. To ta sama substancja. Rozpylił ją w powietrzu. Chciał cię zwieść. One żyją. Żyją i mają się dobrze.

John opuścił pistolet.

- Żyją? - spytał łamiącym się głosem.

- Halo? - rozległ się spokojny głos Mary z telefonu Sherlocka. - Sherlock? Czemu dzwonisz?

John wyraźnie się rozluźnił słysząc głos swojej ukochanej.

- Więc... Więc to nie było prawdziwe?

- Nie... - odpowiedział z uśmiechem Sherlock, oddychając nieco lżej i z ulgą.

Pod Johnem ugięły się kolana. Detektyw podbiegł do niego i przytulił go po przyjacielsku. Po chwili doktor również go objął, tak, że Sherlock przez chwilę nie mógł złapać oddechu, i znowu zalał się łzami, tym razem ze szczęścia.

+-+

Przepraszam że taki krótki i że nie w piątek. Nie dałam rady. Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się podobało. Większość się domyśliła, o kogo chodzi, ale jestem ciekawa, czy ktoś przewidział, co dokładnie się stanie. Standardowo - do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top