Trop
– Pięć zaginionych kobiet! Pięć! A my nie wiemy, co się z nimi stało!
– Nie zajmuje się takimi sprawami, Lestrade – powiedział twardo Sherlock, podchodząc do laptopa.
– Nie ma żadnej zależności! Żadnej wspólnej cechy! – Mówił, a właściwie krzyczał dalej policjant, przechadzając się po salonie na 221B Baker Street – Żadnego kochanka, kłopotów, długów, nic!
– A sprawdzaliście ich przeszłość? – Wtrąciła się Amber, która siedziała na fotelu – Wspólny pracodawcę, a może razem chodziły do szkoły?
– Nic – Odparł zrezygnowany Lestrade, opadając na krzesło – Nic. Kompletnie nic. To po prostu wybrane losowe z tłumu ofiary.
– Nie mogą być losowe...
Sherlock wziął od Grega akta i zaczął je przeglądać.
– Czyli zajmujesz się tą sprawą?
Detektyw nie odpowiedział, więc Lestrade spojrzał na jego asystentkę, która już zaglądała mu przez ramię, żeby także poznać szczegóły.
– Amber?
Jednak ona także nie odpowiedziała. Lestrade westchnął, wstał poirytowany i ruszył w kierunku drzwi.
– Liczę na was. – rzucił i już go nie było.
***
John, który przyszedł godzinę później, bo miał nadzieję, że zmiana otoczenia pomoże małej Rosie przestać płakać, zastał detektywów w salonie. Poprzypinali przeróżne kartki i zdjęcia na ścianie z buźką, szukając tropu, który by im podpowiedział, co łączy te pięć kobiet.
– Nie chcę wam przeszkadzać – powiedział Watson lekko obrażony, bo nie odpowiedzieli na jego powitanie – Ale wyjaśnicie mi, o co chodzi?
– Koty... – mruknął Sherlock, wodząc palcem po mapie myśli.
– Tu nie – odpowiedziała Amber, stukając w jedno zdjęcie – ślepy zaułek...
– Powiecie mi, o co chodzi? – irytował się Watson.
– Nowa sprawa – dostał lakoniczną odpowiedź.
Westchnął ciężko. A pomyśleć by można, że już się przyzwyczaił...
Posadził małą Rosie na fotelu Sherlocka, pozwalając jej pobawić się jego stetoskopem, a sam udał się do kuchni, aby zrobić herbatę.
– Chcecie herbaty?
Amber pokiwała głową, bo w jej ustach aktualnie znajdowała się szpilka, którą chciała przypiąć kolejną kartkę do ściany. Zdała sobie jednak sprawę, że John nie może zobaczyć jej reakcji.
– Zielona z jedną łyżeczką cukru – wyręczył ja detektyw.
John wychylił głowę za framugę.
– A ty, Sherlocku?
– Czarna, dwie łyżeczki – uśmiechnęła się Amber, wbijając szpilkę w ścianę.
Watson pokiwał głową z niedowierzaniem i znowu znikł w kuchni, upewniając się przedtem, że Rosie wciąż bawi się stetoskopem.
– Więc, powiecie mi o co chodzi? – ponowił pytanie John, wręczając im kubki pełne parującego napoju.
– Poszukujemy pięciu kobiet, które z pozoru nie mają nic wspólnego.
– Może nie mają? - zainsunował doktor, siadając w fotelu i wąchając aromatyczną woń herbaty.
– To raczej mało prawdopodobne.
Znowu zapadła cisza, wypełnioną tylko wesołym świergotem małej Rosie.
Nagle komórka Sherlocka oznajmiła przyjście SMS–a. Sięgnął po nią i uśmiechnął się do ekranu.
– Mamy kolejną sprawę – oznajmił.
Amber odwróciła się zdziwiona.
– "Do góry nie patrzcie, na stopy swe uważajcie" – zaczął czytać na głos detektyw – "bo kiedy wy szukać będziecie, ja zaatakuję, podcinając wam nogi."
Watson zmarszczył brwi.
– Co to wszystko oznacza?
– To jeszcze nie koniec – odparł Sherlock, czytając dalej:
– "Szukacie skarbu, ale jest on przeklęty.
Stawiacie żagle, ale wiatr urywa liny.
Okręt powoli zmierza ku celu,
A burza już od dawna szaleje w głowie kapitana.
Ale pamiętajcie:Gdy nadchodzi koniec, on idzie na dno razem ze statkiem."
– Teraz to już zupełnie nic nie rozumiem... - westchnął Watson, biorąc córeczkę na ręce.
Detektyw wpatrywał się w ekran telefonu, jakby chciał z niego coś jeszcze wyczytać.
– To nie może być... – mruknął, po czym zamrugał i potrząsnął głową. Schował telefon i powrócił do mapy myśli – Skupmy się najpierw na tych zaginionych.
Mimo usilnych starań (zarówno ich, jak i Johna i Mary, która również ich odwiedziła) nie udało im się ustalić motywu zbrodni ani żadnego elementu wspólnego.
W końcu poddali się i Sherlock opadł na swój fotel, wyciągając przed siebie nogi. Za oknem było już ciemno. Wieczór zapadła już dawno, przechodząc teraz powoli w noc. Watsonowie poszli jakiś czas temu, gdy Rosie zasnęła skulona na fotelu Sherlocka.
– I co teraz? – spytała zrezygnowanym tonem dziewczyna.
Nie odpowiadał przez jakiś czas, myśląc.
W końcu poderwał się z fotela.
– Trzeba zastosować inne metody...
***
Wysiedli z taksówki i zagłębili się w korytarz ulic, oddalając się od głównej drogi. Skręcili i ruszyli ciemną, obskurną uliczką.
– Dokąd idziemy? – spytała Amber, ale - tak się spodziewała - nie dostała odpowiedzi.
Sherlock szedł naprzód, rozglądając się uważnie.
Zatrzymał się niespodziewanie. Amber rozejrzała się i dopiero teraz dostrzegła krępego mężczyznę w płaszczu, który opierał się o kamienną ścianę. Jego twarz ukryta była w cieniu.
– Jakieś nowości? – spytał Sherlock.
– Nic szczególnego – wychrypiał tamten – parę napaści niewiadomego sprawcy, a stary Moore przysięga, że duchy obrabowały jego magazyn.
– A jakieś podejrzane ciała?
– Bo ja wiem... – mężczyzna widocznie się zawahał – Jest jedna rzecz... Ale lepiej w to się nie mieszać... Nawet ja się tam boję podejść, cholera jasna...
– Gdzie to jest? – zapytał rzeczowym tonem detektyw.
Otrzymali dokładnie wskazówki, gdzie się udać i Holmes podał coś swojemu informatorowi. Skinął na Amber i ruszyli zgodnie z tym, co powiedział im mężczyzna.
Dziewczyna zerknęła na Holmesa, niedowierzając, ale on nie odwzajemnił spojrzenia, wciąż idąc przed siebie. Skręcili i im oczom ukazał się straszny widok.
A więc je znaleźli...
Sherlock widział już wiele trupów w swoim życiu, ale i tak widok zmasakrowanych ciał spowodował dreszcz na jego plecach. Zostały one pozbawione co niektórych narządów, tak że ciężko było rozpoznać po zwłokach, że to owe zaginione kobiety, ale to były niestety one.
Amber poczuła, zbiera jej się na mdłości i przyłożyła dłoń do ust, aby nie zwymiotować. Sherlock zaś podszedł bliżej i przyglądnął się ciałom.
– Leżą tu jakiejś dwa dni... – stwierdził.
Był bardzo niezadowolony, że nie udało im się odnaleźć zaginionych, zanim spotkał je ten straszny los. No i wciąż nie wiedział, kto ich porwał i dlaczego to zrobił. Czuł, że trafił na ślepy zaułek.
Wyciągnął telefon i wybrała numer Lestrade'a.
Czekając aż odbierze obrócił się. Amber klęczała na ziemi z pochyloną głową, drżąc na całym ciele. Dłoń miała przyłożona do ust. Najwidoczniej miała mdłości. Nie dziwiota, widok tych ciał przeraził by niejednego lekarza, nawet jeśli widział już wiele wypadków.
Klęknął przy niej, ale nie wiedział co powiedzieć, więc milczał. Przełknął ślinę, bo pragnął ją pocieszyć. Nie wiedział jednak jak. To John zawsze potrafił się dogadywać z ludźmi.
Pogłaskał ją delikatnie po policzku, mając nadzieję że to jakoś pomoże. Ale jaką miał pewność?
– Halo? – rozległ się głos Grega w telefonie Sherlocka.
– Lestrade? Znaleźliśmy te kobiety. A właściwie to, co z nich zostało...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top