Powracające wspomnienia

Poranek jak co dzień na Baker Street.

Pojedyncze promienie słońca wpadały do salonu, gdzie Sherlock Holmes już od  godzin dumał w swoim fotelu, zastygnąwszy w jednej pozycji tak, że zdawać by się mogło, że jest kamiennym posągiem. O czym tak dumał? To dla wszystkich, oprócz jego samego, pozostaje tajemnicą. W końcu poruszył się. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wyraźnie zadowolony wyprostował się lekko i jego wzrok padł na skrzypce.

Amber właśnie dokonywała porannej toalety. Przyglądnęła się swojemu odbiciu w lustrze. Duże, orzechowe oczy, jasna, lekko piegowata cera, przycięte na chłopaka włosy.

Dmuchnęła w szkło, by zakryć parą wodną odbicie i sięgnęła po szczoteczkę do zębów, jednak zatrzymała dłoń w połowie drogi, bo usłyszała pojedyncze nuty, tak dobrze znanego jej utworu. To Sherlock grał na skrzypcach.

Zamarła, wsłuchując się w kojącą melodię. Zamknęła oczy, a do jej głowy napłynęły wspomnienia. Ostatnio coraz częściej powracały. Przysiadła na skraju wanny, drżąc lekko i próbując powstrzymać ciąg powracających z przeszłości obrazów, ale było już za późno, bo zalewająca jej myśli niczym miód muzyka, już przeniosła ją do pełnego słonecznego blasku ogrodu, wśród wesołych, dziecięcych pisków.

- Amber? - rozległ się zaniepokojony głos i w jej polu widzenia pojawił się niewysoki, chudy chłopiec z jasnymi, kręconymi włosami.

- Przepraszam. - wychlipiała, chowając twarz w dłoniach - Zepsułam ci urodziny.

- No co ty. - usiadł obok niej na kamiennym murku - Nic nie zepsułaś.

Uniosła mokrą od łez twarz i spojrzała na niego z wdzięcznością. Przytulił ją nieśmiało, a ona położyła głowę na jego klatce piersiowej.

- Ja po prostu nie nadaję się do życia w społeczeństwie. - powiedziała po chwili.

Znowu spojrzał na nią i założył jej za ucho kosmyk, długich wtedy jeszcze, włosów.

- Jesteś po prostu zainteligentna. - odparł.

- Nawet nie ma takiego słowa. - zaśmiała się.

- Jest. Ale tylko ty i ja je znamy.

Znowu się do niego przytuliła.

- Wrócimy do gości? - spytał po chwili chłopiec - To moje urodziny. Mogą się zdziwić, jak zniknę.

- Zauważą dopiero, jak przyjdzie pora na dmuchanie świeczek.

Rozległy się krzyki, bliższe niż przedtem, nawołujące Fabiana, czyli owego jasnowłosego chłopca.

- Czyli teraz... - powiedziała smutno Amber.

- Chodź. - chłopiec pociągnął ją za rękę i zaprowadził na przód ogrodu, gdzie podekscytowani goście zapalali już świeczki na torcie. Fabian zdmuchnął je, ku uciesze swoich koleżanek i kolegów, przez cały czas jednak trzymając dziewczynę za rękę i nie puścił jej, dopóki nie nadszedł czas rozpakowania prezentów. Jeden przyciągnął jego uwagę - małe, kwadratowe pudełeczko, mieszczące się w dłoni, obłożone papierem nutowym. Było puste w środku, ale chłopiec uśmiechnął się i schował je do kieszeni na piersi.

- Przyszedłem po prezent. - powiedział, gdy wszyscy goście już się rozeszli. Odnalazł ją, siedzącą przy strumieni i moczącą bose stopy w wodzie w blasku księżyca.

Obróciła się do niego, a w jej oczach zabłysła radość.

- Wedle życzenia. - wstała, stając po kostki w zimnej wodzie i podparła skrzypce o ramię. - "Sonata księżycowa"?

- "Sonata księżycowa". - potwierdził Fabian, sadowiąc się na niewielkim kamieniu.

Amber zaczęła grać, przymykając oczy i dając się porwać muzyce. Melodia, tak dobrze znana jej melodia, roznosiła się po małym zagajniku, dotykając ser ich obojga.

Nagle muzyka urwała się.

Amber zaczęła szybko oddychać, zaciskając palce na krawędzi wanny i wciąż nie otwierając oczu.

Teraz obraz jej grającej w świetle księżyca zastąpił straszny widok trawionego przez ogień pokoju i dwójki dzieci uwięzionych w środku.

Amber szybko otworzyła oczy, pragnąc pozbyć się tego wspomnienia, ale wciąż miała przed oczami zbliżające się płomienie. Straciła równowagę i osunęła się na dno wanny, podkulając nogi. Po twarzy ciekły jej łzy. Czuła, że ktoś uderza w drzwi łazienki, krzycząc coś, ale nic do niej nie docierało, bo znowu utonęła we wspomnieniach. Ogień, wszędzie ogień. Gryzący dym i ten zapach... Siedzący obok jasnowłosy chłopiec, próbujący ją jakoś pocieszyć, mimo że na jego twarzy gości wyraz przerażenia.

- Fabian... - wyszeptała, obejmując rękami nogi i chowając twarz w kolanach.

- Amber...?

Podniosła głowę i spojrzała na Sherlocka, stojącego w drzwiach łazienki z zaniepokojoną miną. Wszystko wskazywało na to, że przed chwilą wyłamał zamek w drzwiach.

- Co się stało? - spytał spokojnym głosem. - Siedzisz tu już pół godziny. Myślałem, że...

- Ta melodia... - powiedziała dziewczyna - To była "sonata księżycowa", prawda?

Pokiwał głową, siadając na skraju wanny.

- Mam z nią wiele wspomnień... - przez chwilę nic nie mówiła, zamknąwszy oczy, a potem potrząsnęła głową i gwałtownie wstała na chwiejące się lekko nogi - Ale co było to było, co? - dodała raźniej i wyszła z wanny, unikając spojrzenia Sherlocka.

Podążył za nią wzrokiem, gdy wychodziła z łazienki. Siedział jeszcze na krawędzi wanny, myśląc. Potem wstał i ruszył do salonu. Zastał ją stojącą w oknie i patrzącą na zaczynający właśnie padający deszcz, który z każdą chwilą nabierał mocy.

- Od jak dawna nie grałaś? - spytał, stając w drzwiach.

- Odkąd... Od pożaru... - wciąż stała przodem do okna. - Moje skrzypce się spaliły, a ja nie miałam serca zagrać na innych. Za dużo bólu i... wspomnień...

Milczeli przez chwilę, każde krążące wokół swoich myśli.

- A ty - przerwała ciszę Amber - czemu zacząłeś grać?

- To był mój sposób, żeby poradzić sobie z nieakceptacją innych. Muzyka dawała mi siłę.

- Widzisz... - powiedziała smutno - nie pasujemy do społeczeństwa... Jak puzzle z innej układanki.

Objęła rękami ramiona, a po policzku pociekła jak pojedyncza łza. Pozwoliła jej popłynąć i skapnąć na kołnierz jej koszuli.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - powiedział po chwili Sherlock.

Odwróciła się, uśmiechając się lekko.

- Nawet nie będę pytać, skąd to wiesz. Z statystyk najpopularniejszych imion dla dzieci dwadzieścia lat temu czy z mojego horoskopu?

- Z twojego dowodu osobistego.

Uśmiechnął się, widząc jak uśmiech wraca na jej twarz.

Wyjął zza pleców dziwnokształtne opakowanie i Amber zabłysły oczy.

- Nie wierzę... - powiedziała wyjmując z pudła śliczne skrzypce w kolorze jasnobrązowym. - Ale... - spojrzała na niego - Musiałeś się strasznie wykosztować!

- Otrzymaliśmy dość spore honorarium za ostatnią sprawę i... Pomyślałem, że to ci jest bardziej potrzebne niż cokolwiek innego.

- Dziękuję... - powiedziała głosem łamiącym się z emocji.

- Musisz je rozegrać, żeby się przystosowały.

Uśmiechnęła się, teraz już całkowicie szczerze i tak, jak dawniej.

- Da się zrobić.

Już po chwili z mieszkania na 221B Baker Street dał się słyszeć niesamowity duet smyczkowy.

+-+
Musiałam, po prostu musiałam! Zakochałam się w duecie Sherlocka i Eurus i właśnie ta muzyka była moją muzą przy powstawaniu tego rozdziału. Podoba się?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top