Nadzieja, Nadzieja, która odmieni wszytko

2

*Pov: Elizabeth Williams*

Wstałam, przeciągnęłam się i wyłączyłam budzik. Była 7⁰⁰ rano. Zaraz mama wejdzie do pokoju, żeby oznajmić mi, że przed śniadaniem zrobimy poranne ćwiczenia. I tak jak przewidziałam, Susann weszła do pokoju I powiedziała:

- Dzień dobry Elizabeth! Słonko dziś świeci...

- ...I zaczynamy rozgrzewkę. Tak wiem. - przerwałam jej 

- A jakieś "Cześć"?

- Cześć- odparłam naburmuszona bardziej niż zazwyczaj. 

Po zaznaniu od wielu lat wolności, nie chciałam wracać do bycia "idealną dziewczynką" lub "księżniczką z bajki". Chyba mama chciała właśnie tego: bym była idealną, lekką jak piórko, delikatną i piękną jak kwiat córką

Traktowała mnie jak różę. Nie pozwalała, żeby żaden owad na mnie usiadł lub było mi zbyt sucho albo zbyt gorąco. Patrzyła, czy promienie słonecznie nie spiekają moich płatków... A przecież róża ma kolce...

Moje rozmyślania przerwała właśnie moja matka:

- Listy przyszły, ale najpierw ćwiczenia!

Susann włączyła muzykę, która była mi obojętna, ponieważ powróciłam do myślenia o tym jak się wyrwać z opiekuńczej klatki Susann.

Skończyliśmy poranne ćwiczenia. Mama poszła zrobić naleśniki, a ja ruszyłam, by odebrać listy. Pod drzwiami leżała trzy koperty I jedna pocztówka.

Pierwsza z nich była grupa i z żółtawego papieru. To chyba rachunki.

Drugi list wyglądał normalnie. Parę znaczków i zaadresowanie do Susann Williams.

Następna była pocztówka, wyglądało na to, że z Karaibów.

Ostatnia koperta zaadresowana była jadowicie zielonym atramentem i podobnie jak rachunki była z żółtawego pergaminu. Przeczytałam: " E. Williams, sypialnia Elizabeth, Wisteria Walk 21". 

Obróciłam list. Była na nim dziwną pieczęć. Borsuk, lew, wąż i orzeł, otaczały literę "H". 

Jeszcze raz obróciłam kopertę w rękach. Spojrzałam za siebie, by zobaczyć czy mama mnie obserwuje. Schowałam list do kieszeni. Weszłam do salonu i podałam Susann resztę przesyłek. 

- Idę na chwilę do pokoju, dobrze mamo?

- Jasne, ale wróć na naleśniki. - odpowiedziała mi matka, a ja wchodziłam już po pierwszych stopniach, kiedy usłyszałam- Czekaj chwilę. 

Przełknęłam ślinę. Susann podeszła do mnie. Gdyby zobaczyła list, zabrałaby mi go i przeczytała pierwsza. Nie chcę do tego dopuścić. Nagle ku mojemu zaskoczeniu ukucnęła i spojrzała prosto na moje rozdarte kolano. 

- O nie! Co ci się stało w kolano?! Kto ci to zrobił?! I kiedy?!- Mama awanturowała się, jakby właśnie ktoś złamał mi nogę. 

W zasadzie zapomniałam o tym rozdarciu. Spróbowałam się wytłumaczyć:

- Poślizgnęłam się na... podłodze i... walnęłam kolanem w.... komodę.

Chyba mi uwierzyła, bo powiedziała:

-O nie! Mój aniołku, jak mogłam być taka ślepa, że nie opatrzyłam Ci tej rany! Muszę cię bardziej pilnować, żebyś sobie więcej krzywdy nie zrobiła. 

- Nie mamo... naprawdę nie trzeba...

- Ale następnym razem możesz zrobić sobie coś gorszego! Na przykład uderzyć się w GŁOWĘ!! A wtedy wstrząs mózgu murowany! Nie mogę do tego dopuścić...

- To... mogę pójść do tego pokoju?

- Ta... znaczy nie! Muszę Ci najpierw opatrzyć nogę! - powiedziała dalej zbulwersowana matka

Zażenowana pozwoliłam, bo i tak by to zrobiła. Jak już porządnie opatrzyła mi nogę zapytałam znowu:

-Mogę już pójść do mojego pokoju?

-Teraz już tak. I pamiętaj, że masz uważać.

Z ulgą I starając, by nie wyglądało to podejrzanie, weszłam po schodach I zamknęłam za sobą drzwi do pokoju. 

Wiem, że to trochę dziecinne, ale nigdy wcześniej nie dostałam listu. Pewnie gdybym otworzyła go przy mamie, chciałaby go przeczytać pierwsza, żeby zobaczyć "czy nie ma tam obraźliwych i nieodpowiednich słów".

Usiadłam na łóżku i powoli otworzyłam kopertę. W zasadzie nie chciało mi się czytać tego wszystkiego, bo list był raczej długi, więc tylko go przejrzałam. 

Chwilę później mój wzrok padł na słowo "magii". Wpatrywałam się w to pojedyncze słowo. Jedno, jedyne słowo. Czy oni sobie żarty robią? 

Cofnęłam się do początku i przeczytałam wszystko od deski do deski. 

Z tego co zrozumiałam to jestem (choć trudno w to uwierzyć) czarownicą. Jest też jakiś Hogwart- szkoła Magii I Czarodziejstwa. Najwidoczniej zostałam do niej przyjęta. Jakiś Rubeus Hagrid przyjdzie do mnie o 12³⁰, żeby zabrać mnie na zakupy potrzebnych mi przyborów. Jest też lista potrzebnych mi rzeczy. Ku mojemu zdziwieniu prawie połowa książek było tego samego autora.

--------------------------------------------------------------

Siemka!!

Jak tam wam się podoba ten rozdział? Mi się wydaje, że jest całkiem spoko, ale posłucham też innych opinii.

Nasza mała Elizabeth wkracza w świat magii, a kazdy doskonalr wie, że sprzyja to przygodom

Narazie nic sie nie dzije wiekszego, wiem. Chcaiłam troche przedstawić główną bohaterkę, z którą (mam nadzieję) spedzimy sporo czasu

Tak czy inaczej, Miłego dzionka wszystkim!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top