#6 |,,Zaginiony bliźniak Severusa Snape'a"|
Gabriel opadł na swój ulubiony fotel. Był zmęczony tą całą ,, bohaterską" akcją.
W końcu, co tu dużo mówić, tylko biegał po dachach, skakał po nich i bił się z typem w żółtym lateksie. Odpoczynek jednak przerwał mu Nooroo.
- Gabrieeeeeel...
- Co jest?
- Mówiłem ci przecież, że przemiany mnie bardzo męczą - tu stworzonko spojrzało na niego z wyrzutem. - Mógłbyś mi załatwić trochę jagód?
- Ach, no tak! Prawie bym zapomniał. Już lecę!
To mówiąc, nie pozostał mu dłużny. Puścił się biegiem w stronę kuchni. Wpadł do niej jak burza i zaczął szukać tych małych granatowych kuleczek.
W końcu trafił na właściwe opakowanie. Chwycił je w rękę i wrócił do pokoju. Podał kwami owoce i wrócił do poprzedniego zajęcia, czyli odpoczywania.
Niestety i tym razem ktoś mu przeszkodził. Była to Rozalia, która wezwała go na kolację. Chłopak tylko westchnął i wykonał polecenie.
Posiłek, jak każdy, był wystawny i serwowany w formie szwedzkiego stołu. Tym razem jadł bez ojca, gdyż pan Pierre musiał wyjechać w niespodziewaną delegację służbową.
Skończył swoją kaszę gryczaną i udał się do siebie. Mimo że była dopiero dwudziesta pierwsza, on chciał już iść spać.
Migiem ruszył do łazienki, wziął prysznic i umył zęby. Zmienił ubranie codziennie na piżamę, a gdy tylko zobaczył swoje łóżko rzucił się na nie, jak Reksio na szynkę.
- Już idziesz spać? - zapytał Nooroo.
- Mhm...
- Ale jest przecież wcześnie... Mógłbyś jeszcze coś zrobić.
- Yhyyy...
- Czy ty mnie wogóle słuchasz?
- Mhm... Thylkooo tak móóówię, bo chszę juuuusz iś spaaaać... - tutaj ziewnął. - Dobhraaanoc Nhooroo... - wymamrotał z twarzą wtuloną w poduszkę.
- Ehh... Dobranoc.
Nazajutrz obudził się zaskakująco wypoczęty. Z niepodobną do siebie energią życiową wstał z łóżka, zaliczył poranną toaletę i ubrał się w ubranie przyzwoite jak na szkołę. Oczywiście, nie obyło się bez jego ulubionej pary czerwonych rurek i okularów.
Zmienił w tym stroju jedno - pod kołnierzyk wpiął broszkę, a żeby nie wzbudzać podejrzeń, zakrył ją czerwono-białą apaszką.
Na śniadanie zjadł swoje ulubione tosty z serem, a do szkoły zabrał całe pudełko jagód dla fioletowej istotki, która chowała się w jego torbie.
Gdy to robił, zauważył go Carl, jego lokaj.
- Paniczu... Proszę mi wybaczyć tę sugestię, ale panicz chyba nie powinien zabierać tych owoców ze sobą. Przecież panicz zawsze ich strasznie nienawidził.
- Ach, tak... No więc... - szesnastolatek plątał się, nie wiedząc jak z tego wybrnąć. - Jaaaa... Je polubiłem!
- Naprawdę paniczu?
- Ależ naturalnie, że tak! Teraz je uwielbiam! - żeby nie rzucać słów na wiatr, wyjął jedną i wsadził ją do ust. - Whidziszsz? Bałdzo dobłe! - wymamrotał wciąż z pełną buzią.
- No cóż... Przepraszam panicza za wątpliwości.
- Nhie maaa sphraffy...
Mężczyzna oddalił się. Chłopak tymczasem zmusił się do połknięcia owocu.
- Ochyda! Nooroo, jak ty możesz to jeść?
Kwami tylko wzruszyło ramionkami.
Młody Agreste znowu dotarł do szkoły jako jeden z pierwszych. Już miał usiąść w ławce i czekać na geografię, kiedy spostrzegł że do pomieszczenia wszedł też Francois Jarr. Ci dwaj od zawsze się nie lubili. Od przedszkola aż do teraz jeden ciągle zachodził drugiemu za skórę i odwrotnie.
Francois był wzrostu Gabriela. Jego kruczoczarne włosy kontrastowały z szaroniebieskimi oczami. Cerę miał bardzo bladą, szczękę ładnie zarysowaną a mięśnie rozbudowane. Robił dzięki temu za szkolnego Casanovę. Wiele dziewczyn zaprzedałoby pewnie własne dusze, aby tylko cesarz podrywu, imperator bajeru, absolwent Wyższej Szkoły Lansu i Bamsu oraz nałogowy łamacz damskich serc zwrócił na nie uwagę.
Czarnowłosy podszedł do miejsca jego wroga i uderzył w nie pięścią.
- Słuchaj mnie ty pedałku w czerwonych rureczkach. Masz się natychmiast odwalić od Emilie, jasne?
- Ciekawe czemu, deklu? Ja z nią tylko siedzę i pożyczam jej zeszyty, jasne? To na razie nic poważnego.
- Wiesz czemu? Bo to fajna loszka! A takie są moje, a nie jakiś pseudo artystów, czaisz?
- Mhm, tak se wmawiaj pustaku. - syknął. - Masz się od niej odjaniepawlić!
- Bo co mi zrobisz?
Nastolatek pomyślał natychmiast o podrzynaniu mu gardła jego sztyletem, zrzuceniu go z Wieży Eiffla, wydaniu go Królowi Pszczół...
- Wolisz nie wiedzieć śmieciu.
- Aww, kociak wysuwa pazurki...
- Nie mówiłeś, że wolisz chłopców.
- Hrrgh! - warknął pod nosem. - To może ustawka, idioto?
- Jasne. O której mam przyjść cię sprać?
- O szesnastej, w zaułku przy alei Pierre'a Curie. I to ja spuszczę manto tobie!
Już mieli wyzywać się dalej, gdy nagle do klasy wkroczyła Remarquable. Jarr skoczył do przodu niczym młody jeleń, i próbując popisać się galanterią, chciał pocałować ją w dłoń. Dziewczyna jednak zgrabnie go ominęła, siadając tym samym obok blondyna. Zielonooka przywitała się z nim, a on zrobił to samo.
W mięśniaku aż się zagotowało. Nie miał jednak czasu toczyć piany z pyska, bo zaczęli się schodzić ich koledzy z klasy.
Dzień w szkole wlókł się niemiłosiernie. Tak więc gdy tylko wybrzmiał końcowy dzwonek, wszyscy zerwali się z miejsc i popędzili do domów.
Emilie i Gabriel wracali razem. Droga minęła im przyjemnie, z wyjątkiem momentu kiedy nastolatek opowiedział przyjaciółce o sytuacji z rana. Ona natomiast skwitowała to z politowaniem:
- Nie rozumiem, jak ten cały Francois może kogokolwiek interesować. Tylko wkurza innych i przy tym wygląda jak jakiś wampir albo zaginiony bliźniak Severusa Snape'a.
Na to porównanie oboje roześmiali się. Jego blade oblicze, nieprzyjaźnie patrzące oczy i czarne włosy nie pomagały w budowaniu przyjaznego wizerunku. Ale jednak pomagało to w podrywaniu fanek ,,Zmierzchu", ubóstwiających wampiry.
Po około pół godzinie, każde z nich już było w domu. Po obiedzie Agreste zaczął się szykować na tą zaplanowaną bójkę. Miała się odbyć za dwadzieścia minut. Ruszył na nią, ubrany w czarną bluzę z kapturem i czarne spodnie.
Na miejsce dotarł pięć minut przed czasem. Oparł się o ścianę jakiejś obskurnej kamienicy, i przykazał Nooroo, aby ten na siebie uważał. Kwami tylko przytaknęło i schowało się w jego obszernych kieszeniach.
Czekał na bruneta, czekał i czekał. Około szesnastej trzydzieści postanowił wracać. Ten idiota na pewno stchórzył i nie przyszedł.
Gdy już miał świętować zwycięstwo, do jego uszu dotarły jakby odgłosy walki. Nie czekając na nic, wszedł w jakiś ciemny kąt, gdzie nikt nie mógł do zobaczyć. Wypuścił stworzonko z jego kieszeni.
- To na pewno Król Pszczół! Nooroo, daj mi motyle skrzydła!
Transformował się i ruszył na miejsce zdarzenia. Momentalnie otoczyły go akumy. Skakał po budynkach i już przygotowywał się do walki, kiedy nagle zobaczył co się tam dzieje.
Króla Pszczół chyba... Nie było?
A, nie, jednak był. Uciekał jak najdalej, wykrzykując coś w stylu ,, Najpierw ten fioletowy, potem niebieski!" czy ,,Co za głupi paw!". Za nim podążały jego roje pszczół.
Motyl stał jak słup soli. Kiedy się ocknął, zauważył na ziemi coś niecodziennego. Leżało tam bowiem najprawdziwsze pawie pióro...
*****
I jak podobał się rozdział?
Może ktoś ma jakieś teorie?
Kim jest ten Paw?
Dlaczego Francois uniknął ustawki?
Kto pierwszy zgadnie, dla tego dedykuję następną część!
Niech czerwone rurki będą z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top