#22 |,,Spokojnie Wróżbito Gabrielu"|
Agreste miał przeczucie że niedługo stanie się coś wysoce nieprzyjemnego. Nigdy nie ignorował swoich wróżbiarskich odpałów, przeciwnie, nawet sporo z nich spełniało się a on był na nie przygotowany. Myślał nawet nad karierą wróżbity, ale zrezygnował dla projektowania ubrań.
- Nooroo? Czy ty też coś czujesz? Taki no wiesz, niepokój w powietrzu? Może dostanę jakiś zły stopień w szkole, nasza relacja z Emilie ulegnie pogorszeniu lub, co gorsza, coś stanie się moim ulubionym rurkom?
- Spokojnie Wróżbito Gabrielu. To chyba nic z tego - blondyn odetchnął z ulgą. - To coś znacznie gorszego.
- Pocieszasz.
- Wiem, wiem. Ale chyba wiesz, że niedługo wypada piątek trzynastego?
- Tak. I co wtedy? Może na domiar złego Czarny Kot przebiegnie mi drogę i będę miał pecha? Pogadam z nim, może tego nie zrobi.
Kwami przybiło sobie facepalma.
- Lubię cię, ale czasami jesteś nie do zniesienia. W ten dzień ochronna moc miraculów znika. Po prostu nie będziesz niezniszczalny. Twoja siła, sprawność i moce zostaną, ale będziesz musiał na siebie i zresztą na całą drużynę bardzo uważać, dobrze?
- Dobrze. Obiecuję.
Ale co z tego, skoro znamy naszego Gabrysia z niedotrzymywania obietnic?
***
Gabriel, Marlena i Jack postanowili udać się do domu tego pierwszego, aby zacząć pracę nad projektem. Ledwo weszli, a już natknęli się na Michaela.
- Siema Gabryś! Wiesz, przez ten odwyk czuję się jak nowo narodzony! O, a ty już kumpli sprowadzasz? Przynajmniej chatę masz w miarę wolną, ojciec w pracy a reszta służby na urlopie.
Chłopak uśmiechnął się do piwnookiego i spojrzał na twarze Souflette i jej przyjaciela. Wyglądali na lekko skrępowanych całą sytuacją, więc postanowił ich sobie przedstawić. Ale brunet go ubiegł.
- Och, ale gdzie moje maniery? Otis Michael Cesairè, zazwyczaj przedstawiam się drugim imieniem, lat dziewiętnaście i trochę, generalnie zarabiam tu na życie przynosząc im homara z kawiorem, miło mi poznać.
- Jack Kante - uścisnęli sobie sobie dłonie. - Mi też miło. O, a to Marlena - wskazał na dziewczynę, która pomachała nieśmiało w stronę kelnera.
Otis odpowiedział jej miłym uśmiechem i oddalił się w kierunku kuchni. Niebieskooki natomiast zaprowadził pozostałą dwójkę do swojego pokoju.
Pomieszczenie było duże, urządzone w neutralnych kolorach i nieprzyzwoicie czyste oraz sterylne. Charakteru nadawała mu jedynie duża tablica korkowa, do której poprzyczepiane były różne notki, randomowe projekty i spersonalizowany kalendarz, na którego okładce (i zresztą wszystkich stronach) widniał sam Gabriel o kamiennej twarzy. A na samym środku wisiało zdjęcie jego i Emilie. Stali na nim przed wieżą Eiffla, uśmiechali się i machali do obiektywu.
- No to co? Zaczynamy pracę? - zapytał ciemnoskóry brunet, a dziewczyna i Agreste zgodnie mu przytaknęli.
Na początku ich rozmowa odnosiła się tylko do alkanów i alkinów, ale potem atmosfera się rozluźniła.
- Jack, nie wiedziałem że ty też czytałeś tę książkę! - zdumiał się właściciel Nooroo. - Ja wprost ją uwielbiam!
Nastolatek przytaknął.
- Święta racja! A scena finałowa...
Nie dokończył, bo przez drzwi wkroczył Cesairè z talerzem pełnym croissantów.
- Jesteście może głodni? Przyniosłem croissanty z masłem.
- O, dzięki Michael! - ucieszył się chłopak Emilie. - To miłe z twojej strony.
Dziewiętnastolatek odłożył jedzenie na biurko przy którym siedzieli i machnął lekceważąco ręką.
- Nie ma sprawy, to moja praca. Jakby coś, to krzyczcie! - rzekł, wychodząc z pomieszczenia.
Następne parę chwil spędzili w ciszy, opisując alkeny i przegryzając smaczne chrupiące z maślanym nadzieniem.
- Wiecie co, Michael wydaje się być całkiem sympatyczny... - odezwała się znienacka Souflette. - Fajnie by było gdzieś się z nim wybrać. Na kawę albo coś takiego...
- Załatwić ci to? - zapytał ją gospodarz.
- Nie, nie, nie trze...- urwała widząc, że jej zaprzeczenia spełzną na niczym.
- MICHAEEEEEEL! WEŹ CHODŹ NA CHWILĘ, MARLENA CHCE CI COŚ POWIEDZIEĆ!
Ciemnowłosy zjawił się po chwili i spojrzał pytającym wzrokiem na szesnastolatkę.
- Jack, chodź ze mną! - wykrzyknął z emfazą w głosie młody projektant.
- Czemu? - zdziwił się adresat wypowiedzi.
- Chyba zostawiłem klopsa w piekarniku, idziemy ugasić kuchnię!
Kante szybko zrozumiał aluzję i podreptał za nastolatkiem.
- Dobry plan - pochwalił go, gdy już oddalili się od pokoju. - Oby wypalił.
- Wypali, wypali... - przekonał go, zacierając ręce. - To tylko kwestia czasu, a już będą zapraszać nas na ślub, ewentualnie chrzciny, hehe.
***
- Julie-Anne, no weź!
Norbert od dłuższego czasu starał się przekonać dziewczynę do przyjścia do jego domu. Sirius miał remont, a Malicieux ciut za małe mieszkanie. Pozostał więc tylko on.
- W życiu tego nie zrobię, duporyjcu.
- Proszę! Musimy zrobić ten projekt u mnie!
- Pff...
- Ale czemu ty tak bardzo nie chcesz do mnie przyjść?
- Boję się, że twój pokój będzie przypominał muzeum, muzealny świrze. Poza tym umiem czytać z ludzkich twarzy.
- Na serio? I czego się dowiedziałaś z mojej?
- Powinieneś zmienić coś w twarzy. Najlepiej samą twarz.
Kubdel przeżywał załamanie nerwowe, stan poddepresyjny i kryzys egzystencjalny w jednym. A wszystko to przez huragan o czuprynie koloru outfitu szanującej się Barbie i wciśniętej na nią chłopięcej czapce z Adidasa.
Ale nie przestawało mu to marzyć o zdobyciu jej (prawdopodobnie kamiennego) serca.
Gdyby ich życie było komiksem lub bajką dla pięcioletnich dzieci, nad głową szesnastolatka zapaliłaby się staromodna żaróweczka. Bowiem nadszedł jeden z dni, w których doświadczał przebłysku geniuszu.
Niech Lavillant to załatwi! Jego przynajmniej metr pięćdziesiąt czystej złości nie chce pobić. Na razie.
Puścił się truchtem przez boisko, ponieważ zauważył blond włosy kolegi tuż obok szkoły. Dotarł do niego dosyć zdyszany, ponieważ bieganie zdecydowanie nie było jego mocną stroną. Przeciwnie, na W-F zawsze wykręcał się bólem głowy, brzucha albo nogi.
- Sirius... - wysapał, próbując złapać oddech. - Musisz pomóc!
Brązowooki oderwał się od rozmowy z młodszym bratem i zlustrował wzrokiem zmęczonego kolegę.
- W czym ja mam ci pomóc?
- Julie-Anne. Oświadczyła, że nie ma najmniejszego zamiaru przyjść do mnie aby zrobić ten projekt.
- Spokojnie Norbert. Załatwię to. Ale powiedz, czy twoja mama jest taka jak mówią?
- Dokładnie tak - przytaknął chłopak
I po chwili Malicieux przystała na propozycję blondyna, przekonana jednym, jedynym argumentem odnoszącym się do (rzekomo mającej udziały w londyńskiej mafii i pasującej do nastolatki charakterem) matki Kubdela - Władysławy.
*****
UPRZEDZAM HEJTERÓW, LEGALNIE POŻYCZAM TĘ POSTAĆ, MAM DOWODY!
Sorry za długą nieobecność, wynagrodzę wam to w 6 rozdziałach w 3 książkach.
Nara, idę opiekować się kuzynostwem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top