#2 |,,Nazywam się Emilie"|
Następnego dnia ledwo co zmusił się do uciszenia swojego upierdliwego budzika. Serio, taki sposób pobudek powinien zostać prawnie zakazany!
Czemu nie można do pobudek używać na przykład talerza z ciepłą, parującą pizzą lub wielkiego kubka z czarną kawą?
Był wyczerpany wczorajszymi przeżyciami; w szczególności tym że jedną z ich konsekwencji było siedzenie do około trzeciej nad ranem i myślenia, dlaczego ojciec go nie cierpi.
Dlatego też postanowił po prostu spaść z łóżka, przy okazji spotykając się z zimniutką i twardą podłogą.
Poszedł się trochę ogarnąć. Gdy doprowadził się do jakiegokolwiek stanu w którym nie wyglądał jak skacowany człowiek z depresją, zaczesał włosy do tyłu.
Przybrał poważny wyraz twarzy. W ten sposób wyglądał jak jakiś wiecznie poważny pracownik jednej z wielkich korporacji. Ohyda! Postanowił zostawić włosy w takimż eleganckim stanie, ale starał się uśmiechać.
Wrócił do pokoju i wybrał ubranie na dzisiaj. Były to eleganckie czerwone rurki i biała koszula. Na nogi przywdział gustowne i wypastowane na błysk czarne buty, a na nos wsunął czerwone okulary w okrągłych oprawkach.
Stwierdził iż wygląda na tyle dobrze, aby móc czuć się pewnie i zdobyć nowych znajomych.
Kiedy w końcu dotarł na śniadanie, jego ojciec już tam był. Żadne z nich nie ośmieliło się odezwać po tym co wczoraj zaszło. Jedli w milczeniu. Co jakiś czas było słychać ciche pobrzękiwania sztućców i szklanek. Oboje nawet na siebie nie patrzyli.
W końcu pan Pierre postanowił uczynić pierwszy krok. Wstał i podszedł do swojego syna.
- Słuchaj... Pewnie trudno będzie ci to zrozumieć, ale ja wcale nie obwiniam cię o śmierć twojej mamy. Nie śmiałbym... Byłeś wtedy tylko bezbronnym niemowlęciem, które świadomie mogło co najmniej upomnieć się o zmianę pieluchy.
- Tto... Too - jąkał się Gabriel. - Dlaczego? Dlaczego mnie unikasz, traktujesz jak powietrze, i czemu to ma związek z moją mamą?
- Młody... Po prostu jesteś jej żywą kopią. Te same blond włosy, i takie same czysto błękitne oczy. Kiedy na ciebie patrzę, widzę ją. Widzę w tobie Jacqueline.
Chłopak zaniemówił. Nie miał o tym zielonego pojęcia. Nie myślał jeszcze, jak może się teraz wytłumaczyć.
- Ja... Ja... Przepraszam - bąknął nieśmiało. - Nie wiedziałem...
- Spokojnie. Ja też przepraszam. Obiecuję ci, że dotrzymam obietnicy danej twojej matce - szepnął mu na ucho starszy Agreste. - Zgoda?
- Jasne. Ale o co chodzi z tą przysięgą?
- Tuż przed śmiercią Jacque powiedziała mi, żebym o ciebie dbał - westchnął. - Z małym opóźnieniem, ale to zrealizuję.
Nim zdążył się zorientować, był przytulany przez syna. Mile go to zaskoczyło i już po chwili odwzajemnił uścisk.
- No, już leć bo się spóźnisz - rzekł starszy mężczyzna. - Powodzenia w szkole!
- Dzięki tato - uśmiechnął się. - Do zobaczenia!
***
Dotarł pod budynek szkoły. Poprawił szarą torbę na ramieniu i wszedł po wysokich schodach wykonanych z jasnego kamienia. Jeszcze raz spojrzał na swój rozkład dnia. Pierwszą lekcję, czyli godzinę wychowawczą, miał w sali numer pięćdziesiąt siedem, czyli na drugim piętrze.
Westchnął i ruszył. Po drodze zauważył parę ciekawych osobistości, takich jak na przykład kilka dziewcząt, które widocznie postanowiły stworzyć nową armię klonów i ubrały DOKŁADNIE te same zestawy ubrań, czerwonowłosego chłopaka bijącego się właśnie z wyższym od niego szatynem, czy blondynka wokół której kręciła się cała świta koleżanek.
To tylko potwierdziło jego przypuszczenia, że nie pasuje do tej klasy. Był za mało oryginalny, aby nie wyróżniać się spośród tłumu. Ironia, prychnął cicho.
W końcu trafił do tej sali. Wkroczył przez drzwi i spostrzegł, że jest pierwszym uczniem na posterunku.
Bez słowa postanowił wybrać miejsce, na którym będzie siedział ,,na wieki wieków amen"! A przynajmniej przez ten rok szkolny.
Usiadł w ostatniej ławce po prawej stronie. Nie minęła minuta, a zaczęli się schodzić ludzie. Były wśród nich naprawdę interesujące persony. Rozległ się wesoły, zdaniem niektórych, gwar.
W końcu dotarła do nich przyszła wychowawczyni. Miała krótkie czarne włosy, szare oczy i bladą cerę. Okazała się być również nauczycielką matematyki.
Poinformowała wszystkich obecnych o nowych zmianach w planie, sprawdziła obecność, i już miała przejść do następnego tematu gdy przypomniała sobie o czymś ważnym.
- Och, bylebym zapomniała - zachichotała. Musiała być bardzo wesołą osobą. - W tym roku dojdzie do nas ktoś nowy. Mam nadzieję, że ją polubicie i szybko zaakceptujecie.
,,Ją" czyli to jest dziewczyna, przemknęło młodemu Agreste przez myśl. Tymczasem mowa pani Mary Bruille, bo tak się nazywała, dobiegała końca.
- ... czas, abyście się poznali. Emilie, możesz wejść!
Do klasy wkroczyła wspomniana uczennica. Była średniego wzrostu, miała długie blond włosy zaplecione teraz w warkocz francuski, ale tym co przykuło uwagę Gabriela na dłużej, były jej tęczówki. Trawiastozielone. Były takie piękne, takie niespotykane, hipnotyzujące... Mógłby się w nie wpatrywać bez końca. Ale to były tylko jego młodzieńcze marzenia. Dlaczego taka dziewczyna miałaby się zainteresować takim chłopakiem jak on?
- Cześć wszystkim! - odezwała się. Miała niezwykle melodyjny głos. - Nazywam się Emilie Remarquable i mam nadzieję iż po kilku tygodniach będę mogła swobodnie stwierdzić, że znalazłam tu wielu dobrych przyjaciół - uśmiechnęła się.
- Dobrze. Panno Remarquable, proszę zająć wolne miejsce. Wszystkie siedzenia obok dziewcząt są zajęte. Mam nadzieję, że to nie kłopot dla ciebie. Tak?
- Oczywiście.
Serce blondyna biło jak oszalałe. Przecież ona minęła ławki w których siedzieli Jack Kante, który był prymusem i zawsze pomocnego Siriusa Lavillant. Został tylko on i szkolny przystojniak - Francois Jarr. Był o krok od potrzeby użycia respiratora, gdy go minęła i spoczęła obok niego.
Ledwo co wymienili się pozdrowieniami, a pani Bruille rozpoczęła lekcję. Nie było to nic ciekawego ani nowego; ot zwykła godzina organizacyjna podczas uczniowie robili, co tylko uznali za ciekawsze od słuchania nauczycielki.
I tak na przykład Marlena Souflette postanowiła odsłuchać parę razy z rzędu swoją ulubioną piosenkę ,,Take on me" zespołu A-ha, Fred Haphrèle udawał mima, czym rozbawił sporą część klasy, a sąsiad nowej uczennicy tworzył w zeszycie od francuskiego nowy projekt.
Gdy wykańczał misterny haft na samym dole sukni, dziewczyna zajrzała mu przez ramię. Zatrzepotała naturalnie długimi rzęsami i nadal lustrowała szkic.
- Wow... Jesteś bardzo utalentowany, wiesz yyy... - zawahała się, bo przecież nie znała godności blondyna. - Właśnie, jak ci na imię?
- Gabriel. Gabriel Fèlix Agreste. Miło mi poznać - delikatnie uniósł kącik ust i podał jej rękę w geście powitania. - I dzięki za komplement.
- Gabriel... Pasuje do ciebie. To bardzo ładne imię.
Serce nastolatka chciało wyrwać się z piersi. Nie dość że ktoś się nim zainteresował, to jeszcze była to dziewczyna! Podziękował jej za miłe słowo i postanowił poznać ją bliżej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top