#17 |,,Dwuheksylo-bursztynynian sodu"|

W czasie, gdy Emilie odkryła tożsamość Motyla (i udało się jej to wręcz wybitnie), Nathänael już był w domu.

Niezauważony, jak mu się wydawało, wślizgnął się do pokoju przez okno. Przez moment wyrównywał oddech, a gdy przestał dyszeć niczym staromodny parowóz, postanowił zdjąć przemianę.

- Detransformuj mnie.

Jak zawsze przy przemianach, w pomieszczeniu rozbłysło jaskrawozielone światło, kostium bohatera zniknął zastąpiony przez codzienne ubrania, a pierścień zmienił kolor z czarnego na srebrny.

Zaraz też z miraculum Czarnego Kota wyleciało kwami. Czarna istotka po chwili uniosła się na wysokość głowy turkusowookiego. Wyglądała na obrażoną lub zdegustowaną. Albo oba na raz.

- Co jest mały? - zapytał zdezorientowany nastolatek. - Czy coś zrobiłem nie tak? Użyłem kotaklizmu w niewłaściwym miejscu albo czasie? Niedostatecznie wykorzystuję moją broń? Nie umiem posługiwać się tymi umiejętnościami? Źle wyglądam w lateksie?

Istotka przybiła sobie solidnego facepalma.

- O żadną z tych rzeczy mi nie chodzi, rudy padalcu! Dawaj żreć.

- Ale co? - spytał nieprzytomnie. - Aaa, no taaak... Camembert, prawda?

- Mhm. Tysiąc punktów w ,,Jeden z dziesięciu".

- Zaraz ci dam, ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Mógłbyś?

- Cytując Szekspira, ,,Romeo i Julia", akt drugi, scena czwarta, wers dwunasty, słowo siódme: ,,Nie".

- Okej? To jak ci właściwie na imię? Wiem tylko, że imię kwami jest krótkie i musi zawierać parę takich samych liter obok siebie. Ale jakie jest twoje?

- Dwuheksylo-bursztynynian sodu.

- Naprawdę?

- Nie, głupia sarno. Plagg jestem, miło mi, witaj Ameryko, dawaj serek.

- Już, już daję! - rozległ się głos z przedpokoju.

Serce szesnastolatka podskoczyło mu do gardła. Czyli jednak komuś udało się dowiedzieć o jego alter ego bohatera... Tylko komu? Był tak oszołomiony, że nie mógł nawet rozpoznać właściciela głosu.

Przez drzwi wkroczył nikt inny, jak tylko jego brat - Alex Kutzberg z całym talerzem camemberta.

Ale to nie było tylko jedno pudełko wspomnienia sera. To było kilka, jak nie kilkanaście różnych rodzajów tego przysmaku!

Ledwo położył je na szafce, Plagg już rzucił się na nie jak tygrys na młodą gazelę.

Nathänael tymczasem spoglądał na brata oniemiały. Za nic w świecie nie mógł rozgryźć, jakim cudem Alex go rozpoznał.

- Ale jak się dowiedziałeś? Przecież magia miraculów chroni przed rozpoznaniem przemienionego posiadacza biżuterii! Można się najwyżej domyślić... Ale nigdy nie umiałeś zgadywać. Jak?

- No cóż. Ja po prostu... - urwał, spostrzegłszy pusty talerz i Plagga unoszącego się teraz obok głowy jego brata.

- Jak ty tak szybko to wszystko pożarłeś? - zdziwili się chłopcy.

- Równie dobrze mogę spytać waszego ojca, dlaczego nie porzucił was po odkryciu koloru waszych włosów. Proszę was, kto chce mieć rude bachory? Odpowiedź jest prosta: bo miałem taki kaprys.

- Plagg, ale czemu ty tak nie lubisz rudych? - odezwał się Nath.

- Właśnie! - poparł go brat. - Ranisz...

- To dobrze. Rudych trza tępić. Nara wam tępe gnidy aka Anki z Zielonego Paryża, idę spać czy coś.

Odleciał, a oni tylko przewrócili oczami.

- Wracając do tematu, jak ci się to udało Alex?

- Stałem pod drzwiami. Chciałem spytać czy oddasz mi te dwadzieścia euro, co pożyczyłeś ostatnio. Już prawie pukałem w drzwi, a tu nagle słyszę ciebie, rozmawiającego z kwami. Wiesz, że ja też interesuję się mitologią chińską i wiem co to jest. A rozpoznałem to małe paskudztwo po - tu zaczął się drzeć - PEDALSKIM CIENKIM JAK TYŁEK WĘŻA GŁOSIKU TEGO CZARNEGO WYBRYKU NATURY! TAK, TO DO CIEBIE PIJĘ, RUDOFOBIE, GŁĄBIE NIEDOROBIONY I ZROGOWACIAŁY!

Sądząc po odgłosach dochodzących z kosza na śmieci, Plagg właśnie się obraził. Jego właściciel tylko cicho parsknął śmiechem. Nie za bardzo widziało mu się narażanie tyłka jakiejś dziwnej miniaturowej kreaturze.

Po chwili postanowił jednak zaskarbić sobie chociaż tymczasową sympatię kwami jego jedynego brata. Mruknął coś w stylu ,,Zaraz wracam" i wyszedł z pomieszczenia.

Wrócił po chwili, z krążkiem camemberta niepasteryzowanego, dojrzewającego dwa lata.

Położył go sobie na dłoni i poczekał aż czarne stworzenie zwęszy jedzonko. Nie trwało to długo, zaraz podleciał do chłopaka z maślanymi oczętami godnymi prawdziwego kota.

- Nath... To znaczy się ty drugi rudy debilu... Wiesz jak ja cię lubię, prawda? A przyjaciele chyba dzielą się serkiem, co?

- Hmm... - nastolatek udał, że się zastanawia. - Powiedz tylko, że rudowłosi ludzie są fajni, mądrzy, ładni i że ich szanujesz. Wtedy dam ci to, czego chcesz. No dawaj... Powiedz magiczne słowa...

Na mordce miniaturowego kotka można było zobaczyć konsternację. Z jednej strony chciał camemberta, a z drugiej nie chciał w jakikolwiek sposób pochwalić tej dwójki.

Bił się chwilkę z myślami, aż w końcu podjął decyzję.

- Ewentualnie nie chcę was spalić na stosie. A nawet pozwolę wam w miarę spokojnie żyć bo sza...szu...sza... Szanuje i lubię rudych! - pisnął szybko jakby nie chciał, aby ktokolwiek usłyszał tą deklarację.

Zgodnie z obietnicą, dostał swój przysmak. Połknął go ,,na raz". W tym czasie rodzeństwo zanosiło się śmiechem.

- Ej Alex! - krzyknął drugi z nich, nadal się śmiejąc. - Masz to?

- Tak, mam to! - okrzyknął mu uradowany, chichocząc jak opętany. - Słuchaj tego! Plagg, ty też!

Opanowawszy śmiech, wyjął zza pleców mały dyktafon. Nacisnął jakiś guzik i po chwili słuchali ,,Szanuję i lubię rudych!" Plagga. Odtwarzali to raz za razem dobre pięć minut. Kwami w tym czasie zdążyło się zaszyć w szufladzie biurka, mrucząc że ,,i tak kiedyś przejedzie po nich jakimś ciężkim sprzętem".

***

Zielone stworzenie obudziło się przerażone. Ze strachem w oliwkowych ślepkach wyleciało ze starego gramofonu, aby po chwili znaleźć się obok staruszka w czerwonej hawajskiej koszuli.

- Mistrzu, mistrzu!

- Tak Wayzz? - zapytał nadzwyczaj spokojny mężczyzna. - Stało się coś? Sałata ci się skończyła?

- Nie mistrzu, to poważniejsza sprawa!

Starzec sięgnął po kubek naparu z imbiru, który stał na stoliczku do kawy. Uchylił łyk napoju i przymknął oczy.

- A więc Wayzz, opowiadaj. Co cię trapi?

- Znów miałem wizję mistrzu! Wiem z niej tyle, że musisz aktywować kolejne kamienie! Inaczej czekają nas ciężkie czasy. Otrzymałem też pewne proroctwo, ale nie umiem go odszyfrować.

- No cóż Wayzz... Spodziewałam się tego... On rośnie w siłę bardzo szybko. Powiedz jak brzmi to proroctwo. Może ja je zrozumiem...

- Brzmi jakoś tak:
,,Owady przeciw owadowi staną
Lecz za to kompanów nowych dostaną
Dwóch futrzastych i jeden pierzasty
W domu rodzinnym został tylko zieloniasty"

Strażnik zastanowił się chwilę, wziął łyk napoju i już znał odpowiedź.

- No Wayzz... Niegłupia ta przepowiednia... Sama wskazała które miracula mam wydać. I nawet mam odpowiednich kandydatów na te miejsca.

*****

Dziś mam dla was ankietę! Po prostu odpowiedzcie na kilka pytań odnośnie tej książki, ok? Ale szczerze!

Twój ulubiony bohater?

Twój znienawidzony bohater?

Najlepiej napisany rozdział?

Najgorzej napisany rozdział?

Najśmieszniejszy moment?

Moment, który cię wzruszył/zasmucił?

Co powinnam poprawić?

To chyba tyle jak na razie. To do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top