#12 |,,Będziemy mieć syna, któlego nazwę Adlien"|
Kiedy tylko posiadacz Grzebienia Pszczoły zauważył, że Paw, a raczej Francois Jarr już nie żyje, natychmiast wciągnął jego truchło z powrotem na dach. Chciał z tego martwego ciała zerwać najcenniejsze trofeum; miraculum denata.
Brunet z pewnym trudem, ale dopiął swego. U jego stóp leżał bezbronny chłopak.
Z gardła mężczyzny wydobył się maniakalny śmiech. Wygrał, a przynajmniej tak mu się przez chwilę wydawało. Potem dostrzegł jeden drobny szczegół.
Broszki nie było.
- Co!? Ale to przecież niemożliwe! Nikogo z nim nie było! Ale chwila przecież posiadał miraculum, a więc musiał mieć też kwami... To na pewno ono! Tylko jak ja je teraz znajdę? Cóż, chyba będę musiał uciąć sobie z Pollenem małą pogawędkę...
Po tym monologu przypomniał sobie, że teraz jego ofiara na nic się już nie przyda. Nie myśląc, co robi zepchnął go ponownie z dachu.
Patrzył z kamienną twarzą na to, jak trup bezwładnie opada w dół i w końcu roztrzaskuje się na ulicy. Odchrząknął tylko cicho i wrócił do swej kryjówki...ekhm... do domu.
***
Motyl szybko zauważył najwyższy budynek w Paryżu. To tam muszą być, przemknęło mu przez myśl.
Pobiegł tam ile sił w nogach.
Spóźnił się.
Ktoś, czyli zapewne Paw, spadał z dachu. Ale nawet nie walczył, leciał po prostu jak dziecięca kukiełka rzucona przez takową niewinną istotkę.
Gabriel nie zdążył i nie mógł zareagować. Był tylko biernym obserwatorem, który tylko patrzył na to jak jego przyjaciel ginie.
Kiedy usłyszał nikłe uderzenie człowieka o beton, otrząsnął się i zbliżył się szybko do szesnastolatka. Kiedy dotarł i przycupnął około dwóch metrów od niego, zdziwił się niepomiernie.
Ciało było dosyć pokaleczone, szczególnie szyja, ale dało się je rozpoznać.
To był Francois. Z ust Motyla wydobył się tylko cichy szept.
- Francois?
Bohater w fioletowym lateksie nie mógł w to uwierzyć.
Ten Francois Jarr, z którym kłócił się praktycznie każdego dnia, który bezczelnie podrywał Emilie i ten który obrażał go i wyzywał od przedszkola, on był równocześnie jego najlepszym przyjacielem i partnerem w tępieniu zbrodni?
Teraz Agreste zaczął żałować, tego co przedtem robił. Przypomniał sobie o wszystkim.
***
Grupka pięciolatków bawiła się na placu zabaw. Wśród nich znajdowali się chłopczyk o jasnych, wręcz platynowych włosach i jego czarnowłosy kolega.
Nieopodal nich, na huśtawce, siedziała mała rudowłosa dziewczynka. Była bardzo uprzejma, miła dla wszystkich i przewidująca. Zaplanowała nawet imię dla swojej przyszłej córki. Nazywałaby ją Sabrina.
- Gabliel! Hej Gab!
- Cio jest Fran?
- Pats tam! - wskazał paluszkiem na rudowłosą.
- Och! To psecież Ann! Ale cio ź nią?
- To będzie moja zona! - oznajmił z dumą maluch.
- Nieplawda! Moja! I będziemy mieć syna, któlego nazwę Adlien! Będzie fajny tak jak ja!
- Ty gupi... yyy... Ty gupi plosiaku!
Jak na przedszkolne lata to było straszne wyzwisko. Gabrielowi oczka się zaszkliły, ale chwilę potem zaczął się bić z drugim z nich.
Rozdzieliła ich dopiero wychowawczyni. Nakrzyczała na nich i kazała im iść do kąta.
Żaden z nich nie wyszedł z bójki do końca cało. Francois miał rozciętą wargę, a błękitnooki limo pod okiem.
- Juz cię nie lubię Flancioiś!
- Ja ciebie tez! I tak zostanie Gablielu!
***
Po policzkach spłynęło mu kilka nieznacznych łez. Uświadomił sobie, że mógł się z nim nadal przyjaźnić gdyby nie jego ośli upór.
Po minucie, dwóch lub ewentualnie piętnastu zaczął przyjmować do wiadomości, że Paw już nie żyje. A co za tym idzie, Jarr też.
Odszedł od niego z żalem.
***
Kiedy tylko powrócił do swojego pokoju, opadł na fotel i zaczął myśleć o wydarzeniach ostatnich kilku dni. Stracił przyjaciela, kompana i pocieszyciela w jednym.
Dostrzegał jednak, że to nie on poniósł tu największą stratę. Państwo Jarr stracili dwójkę dzieci przez zaledwie dwa dni.
Chciał się trochę uspokoić, więc włączył radio i nastawił je na lokalną radiostację ,,Paris Radio".
Zaczął słuchać słów spikera.
- Z ostatniej chwili! Nowy wróg naszego miasta spowodował dwa przypadki śmierci cywili! Sekcja zwłok wykazała...
Natychmiast wyłączył urządzenie. Westchnął ze smutkiem i skoczył na swoje łóżko.
- Ała! A dobrych manier cię nie uczono? - odezwał się płaczliwym tonem jakiś piskliwy głosik.
Blondyn w pewnej chwili pomyślał, że to Nooroo ale przypomniał sobie iż jego kwami siedzi na jego stoliku nocnym i uzupełnia energię.
Poderwał się na równe nogi. Spojrzał na pościel i spostrzegł usadowioną na niej istotkę. Wyglądała podobnie jak opiekun Broszki Motyla, ale musiała być jakoś powiązania z pawiem. Widać to było dzięki pięknemu ogonkowi maluszka.
- Kim jesteś? Jak się tu dostałeś? I czego ode mnie chcesz?
- J...jestem Duusu, kwami Pawia... - tu stworzonko chlipnęło. - Przyleciałem tu b...bo miałem zanieść miraculum ko...komuś zaufanemu... I Motyl wydał mi się naj... najbardziej odpowiednim... A przy... przyleciałem tutaj zaraz po... - Duusu wybuchł płaczem.
Jego łzy były niecodziennym zjawiskiem. Błyszczały jak żarówka po pijaku i opadając na kołdrę, nad którą magiczny stworek się znajdował, zamieniały się w małe, granatowe perełki.
Agreste zrozumiał, czemu istotka nie chciała mu odpowiedzieć. Nooroo mówił mu, że kwami zawsze przywiązują się bardzo do swego właściciela.
- Cii... Już dobrze Duusu. Mnie też ta strata boli, ale musisz się uspokoić. Skoro przyleciałeś tu do mnie i wydajesz się być w złym stanie psychicznym, pewnie nie chcesz na razie mieć nowego partnera, co?
Opiekun Broszki Pawia kiwnął twierdząco główką.
- To może na jakiś czas tu u mnie zostaniesz? Raczej dogadacie się z Nooroo, prawda?
Obaj zgodzili się z przedmówcą. Kwami Pawia i kwami Motyla dogadywały się ze sobą już od stuleci.
- Świetnie! - chłopak klasnął ochoczo w dłonie. - A teraz powiesz mi, co zjadasz?
- Czekoladę.
- Okay, zaraz przyniosę ci jedną. Od Cardbury'ego może być?
***
Następnego dnia Gabriel dotarł do szkoły przygnębiony. Dziś miał odbyć się pogrzeb Francoisa i Grace.
Przez żadną lekcję nawet się nie uśmiechnął. Nawet na fizyce, z którą do końca sobie nie radził, kiedy dostał szóstkę z testu.
Był smutny gdy rozmawiał z Emilie. Dziewczyna zauważyła to i postanowiła dowiedzieć się więcej.
- Czy coś się stało rurkomenie?
- Ech Emilie... - wziął głęboki oddech. - Nie chcę o tym mówić...
- Dobrze... Ale w razie co, pamiętaj że zawsze możesz skontaktować się ze mną!
- Miło że to szanujesz. Dzięki.
Szkoła skończyła się o godzinie piętnastej, a uroczystość żałobna miała odbyć się o szesnastej.
Blondyn nie czuł się na siłach, aby tam iść. Kłócił się z nim całe życie, a teraz ma przyjść na jego ostatnie pożegnanie? Co pomyślą sobie o nim żałobnicy?
Postanowił więc następnego dnia złożyć jego rodzinie kondolencje. Tak też uczynił.
Zapukał do drzwi ich domu. Nikt mu nie otworzył. Już chciał wracać do siebie, gdy nagle usłyszał głos sąsiadki Jarr'ów.
- Tu ich już nie spotkasz chłopcze. Wyjechali do Hiszpanii, po tym co się stało...
Niebieskooki poczuł się bardzo źle, bo nawet nie złożył kondolencji jego najbliższym.
Powrócił do willi, a z nieba padał rzęsisty deszcz...
*****
No elo!
Komu znów smutno?
Następne rozdziały nie będą (aż) tak depresyjne!
Teorie?
Poza tym, czy ktoś jeszcze chce przystąpić do Sekty Czerwonych Rurek? Należą do niej Kocia_Zwolenniczka i Minajna. I oczywiście ja hehe.
Ochotnicy tutaj! ----->
Pozdro wam wszystkim!
Na dziś koniec lekcji. Spocznij, w tył rozejść się!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top