#11 |,,Nie myślałem, że jesteś aż tak głupi"|
Przemierzał Paryż w niezwykle szybkim tempie. Skakał po kolejnych miejscach zamieszkania nieświadomych niczego mieszkańców stolicy Francji.
W głowie kotłowało mu się pełno myśli. Co jeśli Król Pszczół chce powybijać mu całą rodzinę i przyjaciół jak kaczki? Co jeśli Motyl już nie żyje? Dlaczego ich antagoniście tak zależy na zdobyciu miraculów Pawia i jego kompana?
Oddech chłopaka stał się nierówny i przyspieszony. Adrenalina buzowała mu w żyłach, a obraz przed jego szaroniebieskimi oczami stawał się coraz bardziej rozmyty przez cisnące się do nich łzy.
Z rekordowym czasem dotarł na wspomnianą w korespondencji alejkę.
Zeskoczył na kamienny chodniczek. Był on jedynym tam eleganckim elementem, poza tym całe miejsce było strasznie obskurne.
Pośpiesznie rozejrzał się dookoła. Nic tam nie było.
Dosłownie pustka.
Gorączkowo zaczął zastanawiać się, gdzie w takim razie jest posiadacz Broszki Motyla. I czy jest cały?
Już miał zamiar wrócić do domu i jeszcze raz sprawdzić adres, kiedy nagle usłyszał za sobą szmer.
Odwrócił głowę przez ramię, ale nic nie zauważył. Rozejrzał się dokładnie i spostrzegł leżącą na starej gazecie karteczkę. Żółtą w czarne paski.
Podniósł ją ze skupieniem. Spodziewał się pułapki, zasadzki lub zwykłego pranka. Jego przypuszczenia jednak się nie sprawdziły.
Kanarkowy papier z detalami o kolorze węgla był złożony na pół, więc bohater w granatowym stroju powoli rozchylił warstwy papieru i odczytał zapisane na nim litery.
Mój drogi Francoisie,
nie myślałem że jesteś aż tak głupi. Miło mi było, ale się skończyło. Możesz się już żegnać :)
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia niedługo,
👑🐝
Czarnowłosy musiał przyjrzeć się liścikowi jeszcze raz. Szybko zrozumiał, że był to tylko blef ,,żółtej cioty".
No jasne, pomyślał. Mogłem się domyślić. Wiadomo że to ja byłbym lepszym zakładnikiem i to Motyl miałby mnie ratować!
Warknął wściekle i już chciał opuścić tą obrzydliwą alejkę, aż tu nagle poczuł uderzenie w tył głowy.
I jeszcze jedno.
I kolejne.
Po około siedmiu ciosach osunął się na kolanach na twarde podłoże. Przed oczyma Francoisa zaczęły majaczyć drobne punkciki, które z czasem powiększały się zasłaniając mu pole widzenia.
W końcu zakryły cały świat. Paw tylko cicho jęknął z bólu. Próbował walczyć, ale przegrał z tajemniczym napastnikiem.
A potem widział już tylko ciemność...
***
Agreste, który był totalnie nieświadomy tego co działo się z jego przyjacielem, właśnie szedł do kuchni po kolejną porcję jedzenia dla Nooroo.
Po drodze zauważył jakiś cień na końcu korytarza. Postanowił sprawdzić co to.
Zbliżył się do tego czegoś i ze zdziwieniem ogarnął, że to nikt inny jak Michael cały drgający w spazmach.
Blondyn nie był pewny czy dobrze robi, lecz delikatnie szturchnął piwnookiego w ramię.
- Emm... Michaelu? Wszystko w porządku?
- Wyobraź sobie że nie! - wrzasnal. - Ty to masz dobrze! Masz przyjaciół, perspektywy w życiu i pewnie niedługo znajdziesz dziewczynę! A ja? Nic! Jestem samotnym narkomanem!
- Och... - chłopak był zaskoczony tym nagłym wybuchem. - Przykro mi. Ale nie wszystko stracone. Na pewno znajdziesz przyjaciół, twoje perspektywy zależą tylko od ciebie, a dziewczynę przecież już masz...
- J...już ni...ie m...mam. Rzu...rzuciła mni...ie...
- CO!? Co się stało?
- Jessie stwierdziła że z ćpunem chodzić nie będzie. Spoliczkowała mnie i kazała spadać na bambus banany prostować...
- Przykro mi... Ale bądź dobrej myśli. Ona po prostu nie była ciebie warta!
- Może tak... Ale nieważne, miałem przecież przygotowywać kolację. Dziękuję Gabrielu.
- Proszę. Miło mi, że choć trochę ci ulżyło.
Młodzi mężczyźni pożegnali się i każdy z nich poszedł w swoją stronę.
Niebieskooki już tego nie usłyszał, ale po drodze świeżo upieczony singiel mamrotał pod nosem coś w stylu ,,Wezmę się za siebie i pójdę na odwyk! Niech wie, co straciła!".
Tymczasem projektant amator wracał do pokoju z całym pudełkiem jagód. Dosłownie cisnął nimi na fotel, oczekując dzikiego ataku istotki na owoce, ale nic takiego się nie stało.
Ba, fioletowego stworzonka nawet nigdzie nie było!
- Nooroo! Gdzie jesteś?
Odpowiedziała mu cisza. Nastolatek sam nie wiedział co mogło się stać, ale był pewny jednego: musi się dowiedzieć, gdzie jest jego kwami.
Już chciał ruszać na poszukiwanie, kiedy usłyszał cichutkie chlipanie dochodzące zza poduszki.
Odchylił ją i zauważył tam nic innego, jak opiekuna Broszki Motyla. Ale coś było nie tak. Widać było, że motylopodobne zwierzątko jest bardzo smutne.
Gabriel podsunął mu jego przysmak. Nooroo niespiesznie je przeżuł, cały czas szlochając.
- Co się stało?
- Duusu... Paw... Król Pszczół... Żyłka... Szybko...
Pożeracz małych granatowych owocków wyszeptał to tak cicho, jakby to było imię jednego z tych antycznych demonów które można przyzywać właśnie wypowiadając właśnie ich imiona.
Ale jego opiekun zrozumiał co się święci.
- Nooroo, daj mi motyle skrzydła!
Poczuł na ciele przyjemny chłód lateksu. Wyskoczył przez okno szukać Pawia. Szkoda tylko, że nie miał wyczucia czasu...
***
Powoli odzyskiwał świadomość. Niestety to co zobaczył, nie było tym czego się spodziewał.
Znajdował się w bielszym niż śnieg pomieszczeniu bez drzwi czy też okien. Ale co najdziwniejsze, przed nim stała Grace.
- Braciszku... Musisz wybrać... Zostań tutaj ze mną albo walcz dalej...
- Co się dzieje? Grace? Przecież ty nie żyjesz!
- Owszem. A ty jesteś bardzo ciężko ranny i balansujesz na krawędzi życia i śmierci. Wybierz walkę lub wywieś białą flagę.
- Ale jak to?
- Wybierz Francois... Nie masz dużo czasu...
- Będę walczyć.
Blondynka uśmiechnęła się tylko i rozpłynęła się w powietrzu.
Jarr zaraz potem po raz kolejny dziś ujrzał ciemność. Zamknął oczy i poczuł jakby spadał z wysokości.
Ale nie poczuł upadku. Rozchylił powieki i spostrzegł, że stoi na krawędzi wysokiego wieżowca.
Co gorsza, był w swojej cywilnej postaci.
Usłyszał za sobą szyderczy śmiech. Odwrócił się ostrożnie i znów zauważył list w takiej kopercie, jak te poprzednie.
Jednak tym razem żółty przedmiot nie leżał na ziemi. Trzymał go sam Król Pszczół.
- Na co czekasz? - mruknął ochrypłym głosem. - Otwórz Pawiku.
Szesnastolatek dokładnie to zrobił. Napisane tam było, że albo odda mu miraculum, albo zginie.
Przeraził się nie na żarty. Dopiero teraz zauważył, że na jego szyi oplata się broń ich wroga czyli jo-jo na żyłce.
- Nigdy go nie zdobędziesz.
Brunet tylko uśmiechnął się do siebie i kopnął go w brzuch.
Czarnowłosy zaczął spadać. Szybko odpiął broszkę i wcisnął ją w łapki Duusu.
- Z..zanieś to nowemu właścicielowi. Pamiętaj, że zawsze będę o tobie pamiętał...
- Och Fran... Ja ciebie też... Żegnaj...
- Żegnaj...
Kwami Pawia odleciało szybko w tylko sobie znanym kierunku.
Jarr po kilku sekundach poczuł ucisk na tchawicy. Zawisł kilkanaście metrów nad ziemią.
Powoli umierał.
- Już idę Grace...
Wyszeptał te słowa i zginął...
*****
Znicze dla Francoisa tutaj [*]
I jak tam rozdział?
Przyznać się, kto płakał?
Kim będzie kolejny Paw?
I jak zareaguje Gabryś?
Do nexta!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top