#1 |,,Przeze mnie ona nie żyje"|
Rozległ się dźwięk budzika. Chłopak co rano odkrywał na nowo, że to urządzenie jest z całą pewnością wytworem samego Lucyfera. Przetarł oczy i jęcząc pod nosem, zwlókł się że swojego dużego łóżka.
Zarzucił na ramię swój czerwony ręcznik frotte, wziął ze sobą grzebień i udał się do łazienki. Gdy już tam dotarł, spojrzał na siebie w lustrze. No tak, pomyślał. Już jutro zacznie się kolejny rok szkoły. Pewnie jak zwykle nie będę miał do kogo gęby otworzyć. Wynikało to z jego nabytej z czasem niechęci do ludzi.
Jeszcze parę minut myślał nad swoją sytuacją i statusem społecznym. Ba, prawdę mówiąc powinien mieć całe tabuny znajomych! Przecież jego ojciec jest jednym z bogatszych ludzi w całej Europie! Ale niestety, pieniądze nie grały tutaj zbyt dużej roli.
Były co najwyżej ,, krzakiem numer trzy", jeśli wiecie o co chodzi.
Otrząsnął się z tego rozmyślania i wziął prysznic. Po nim umył zęby i uczesał swoje włosy o kolorze dojrzałego zboża. Wrócił do pokoju. Założył na siebie szarą bluzę, czarny T-shirt i ciemne jeansy. Na nos nasunął parę czerwonych okularów.
W tym momencie do jego małego azylu ktoś zapukał. Młody Agreste zaprosił gościa. Okazało się, że to gosposia jego taty - Rozalia.
- Paniczu Gabrielu, pański ojciec zaprasza pana na śniadanie do jadalni.
- Dobrze Rozalio - westchnął. - Przekaż mu proszę, że zaraz będę.
Kobieta tylko skinęła głową i wyszła. Szesnastolatek założył na nogi swoje ulubione kapcie - czerwone futrzane bambosze, w których chodził tylko po domu.
Aby dotrzeć do jadalni, ruszył przez długie, puste korytarze. Wszystkie ściany w ich willi były pomalowane na wyblakłe, smutne kolory. Nic dziwnego. Jego lokaj Carl opowiedział mu, że willa straciła dawny blask i radość wraz ze śmiercią jego matki.
Prawie nic o niej nie wiedział. Wiedział tylko że nazywała się Jacqueline, miała tak jak on blond włosy i niebieskie oczy, oraz że zmarła przy jego narodzinach.
Przypuszczał, że to dlatego Pierre jest dla niego taki oziębły. Bo obwinia go o jej śmierć...
Przez takie traktowanie ze strony własnego rodzica stał się bardziej nieśmiały, wycofany i introwertyczny. Nie wiedział, że przyczyną tego stanu rzeczy jest jego niezwykłe podobieństwo do pani Agreste.
Dotarł na posiłek. Jak zwykle, na śniadaniu był tylko on i służba jego taty. Przywitał się ze wszystkimi i zasiadł do długiego stołu.
Po zjedzeniu śniadania i filiżance nektaru bogów, to znaczy czarnej kawy już chciał się udać do jego pokoju, ale w drzwiach stanął jego ojciec.
Obaj wyglądaliby jak dwie krople wody, gdyby nie kolor oczu. Tęczówki Gabriela były czysto błękitne, jak niebo po burzy. Natomiast u starszego z nich były szare, w kolorze zimnej stali. Nie wyrażały jakichkolwiek uczuć. W końcu inwestor postanowił rozpocząć rozmowę między nimi.
- Synu, pamiętasz chyba, że jutro będzie pierwszy dzień szkoły. Dlatego też powinieneś udać się dziś na zakupy, po książki i przybory szkolne.
- Ojcze - tu zrobił krótką przerwę. - Przecież dawno to zrobiłem. Wszystko miałem przygotowane pod koniec lipca! Nie zauważyłeś tego, prawda?
- Ja... Naprawdę nie chciałem abyś tak się czuł... Ale twoja matka... - zająknął się. Westchnął i kontynuował - Chyba muszę ci to powiedzieć...
- Tak, ciekawe co? Że to przeze mnie ona nie żyje, ty wpadłeś w depresję i o tym nie mówisz bo jesteś za słaby!? - wyrzucił to na jednym oddechu i nie dał starszemu Agreste dojść do słowa. - Za późno. Mogłeś się już dawno zorientować, że ja wiem. A teraz wybacz, twój ,,potomek morderca matek" uda się teraz do własnego pomieszczenia. Żegnaj.
Nie czekał na odpowiedź. Po prostu wyminął Pierre'a i w furii dotarł do siebie. Wszedł do środka i zabarykadował drzwi. Ze złości kopnął z całej siły w swoje biurko. Po chwili zaczął pięściami okładać szafę. Przy tym wszystkim myślał tylko o jednym. Że jego ,,kochany" tatuś obwinia go o śmierć matki, której prawie wogóle nie znał.
Kiedy atak nagłych emocji minął, wyjął z apteczki bandaże i opatrzył swoje czerwone od krwi kostki. Ochłonął i zajął się tym, co wychodziło mu najlepiej. Zaczął projektować.
***
Po kilku godzinach pracy miał przy sobie całą teczkę projektów. Było to zasługą wyłącznie jego nieopisanej weny, której napadu doświadczył przez silne emocje dzisiejszego dnia.
Jego ostatnim na dziś był piękny rysunek przedstawiający sukienkę. Cała była wykonana z karmazynowego materiału. Miała długie rozkloszowane rękawy, w pasie była przewiązana czarną satyną i nie miała typowych ramiączek, bo trzymała się za sprawą cienkiej, lecz mocnej koronki kończącej się około pięciu centymetrów pod podbródkiem. Nie była zbyt długa, sięgała do kolan. Również krój był prosty i skromny. Spojrzał zadowolony na swoje dzieło.
Nie zdążył się nawet zachwycić własnym geniuszem (jak to miał w zwyczaju), ponieważ ktoś zapukał do pokoju. Wejście nadal było zabarykadowane, więc krzyczał przez drzwi.
- KTO TAM?
- TO JA, ROZALIA - odpowiedziała też krzycząc. - PANICZU GABRIELU, PROSZĘ UDAĆ SIĘ NA KOLACJĘ!
- BĘDZIE TAM MÓJ OJCIEC?
- NIE. DZIŚ WYJĄTKOWO CHCE ZJEŚĆ SAM. DZIWNE, BO POWINIEN CHYBA COŚ SOBIE Z PANICZEM WYJAŚNIĆ!
- DOBRZE! ZARAZ BĘDĘ.
Z ulgą ruszył na ostatni posiłek dzisiaj. Przez to całe wpadanie w białą gorączkę strasznie się zmęczył. Gdy pojawił się w jadalni, było zupełnie pusto. Żadnej służby, ojca nie było, nawet rybki w gigantycznym akwarium schowały się gdzieś między wodorostami, kamyczkami, lub małymi figurkami przedstawiającymi na przykład wraki statków. Nawet stary glonojad, którego bohater nazywał ,,Pierre".
Sama kolacja była po prostu ogromnym szwedzkim stołem. Było tam wszystko : od bułeczek maślanych, przez spaghetti bolognese po homara w cieście francuskim. Pomiędzy potrawami znajdowały się dzbanki z sokiem pomarańczowym, wodą i czerwonym winem. Nastolatek przewrócił oczami i nałożył na talerz kilka tostów z serem i nalał sobie do wysokiej kryształowej szklanki wody z miętą i cytryną.
Usiadł na jednym z mahoniowych krzeseł obitych czarną skórą (naturalną!) i zjadł to wszystko. Wytarł usta serwetką i odstawił brudne naczynia.
Wrócił do siebie. Przez cały czas poza pokojem przybrał kamienną, bezuczuciową maskę. Nie chciał, aby ktokolwiek widział jego ból. Pozdrowienia zatrudnionych w willi ludzi zbywał jakimiś pomrukami. Jego chód był prosty, sztywny, ale dystyngowany. Tak było mu łatwiej.
Żeby już dłużej nie znosić tego okropnego dnia, wziął szybki prysznic i ubrał swoją ulubioną piżamę. Na koszulce był napis ,,Bez tej koszulki też wyglądam całkiem dobrze".
Wskoczył pod beżową kołdrę i zasnął.
Wtedy jeszcze nie wiedział, jak wspaniały rok szkolny go czeka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top