#3 |,,Mógłbyś być świetnym bohaterem"|
Nazajutrz Gabriel obudził się z towarzyszącym mu uczuciu niepewności. Bal się, że to mógł być tylko sen i tak naprawdę nie poznał żadnej osoby, która zwróciłaby na niego jakąkolwiek uwagę.
Z przerażeniem podszedł do kalendarza i spojrzał na kartę. Był drugi września. A więc jednak! Będzie dziś siedział w ławce z kimś innym niż jego wymyślonym kumplem Marcusem (sorki kolego)!
Kiedy już załatwił wszystko co musiał w łazience, ruszył dobrać ubranie na dzisiaj. Wybór padł na białą bluzę, szarą koszulkę i te same spodnie koloru dojrzałych truskawek. Na nogi wdział czarne trampki marki NewBalance a niebieskie oczy teraz spoglądały na świat zza okularów.
W podskokach ruszył na śniadanie. Cały w skowronkach wpadł do jadalni i przywitał wszystkich z entuzjazmem.
Z uśmiechem na ustach wybrał, co chce zjeść. Postawił na naleśniki z dżemem truskawkowym oraz jogurt naturalny z dodatkiem musli. Popił to wszystko szklanką herbaty owocowej i pobiegł do jego pokoju, aby przygotować się do szkoły.
Po opuszczeniu przez nastolatka pomieszczenia, jego ojciec uśmiechnął się w stronę drzwi którymi wybiegł.
- Czy wy to widzieliście? - zapytał służbę. - Gabi z małego ponuraka stał się takim promyczkiem... Kto by pomyślał?
- Uff... - westchnął Michael. Był on młodym kelnerem w posiadłości panów Agreste. Miał czarne włosy i piwne oczy. - A już myślałem, że mam halucynacje, a co za tym idzie, towar był za mocny...
Pierre przewrócił tylko oczami. No tak, czego mógł się spodziewać zatrudniając młodych ludzi i do tego ćpunów? Uniósł lekko kącik ust, co w jego mniemaniu uchodziło za uśmiech, i dokończył jedzenie smażonego bekonu i jajecznicy. Popił to ulubionym latte macchiato i skierował się do swego gabinetu.
Tymczasem chłopak w pośpiechu złapał szkolną torbę i puścił się pędem do drzwi. Niemal wskoczył do grafitowego Forda. Oznajmił szoferowi, że może już ruszać. Mężczyzna wykonał polecenie i za chwilę szarawe auto mknęło ulicami jeszcze nie zakorkowanego o tej porze dnia Paryża.
Zatrzymał się przed College Francois Dupont. Otworzył drzwi pojazdu, pożegnał się z kierowcą i wbiegł do szkoły.
Na korytarzu zatrzymał się na moment i wymienił parę zdań z Alexem Kutzbergiem. Dotyczyły one przede wszystkim nowatorskich technik plastycznych i ich ostatnich dzieł.
Lekcję minęły jak z bicza strzelił. Emilie niestety nie mogła być na lekcjach; musiała pozałatwiać jakieś formalności.
Spotkali się dopiero po skończeniu dnia szkolnego.
- O! Hej Emilie! - uśmiechnął się. - Miło cię widzieć.
- Ciebie też. Właśnie, mógłbyś mi pożyczyć notatki z dziś?
- Jasne. Proszę, już ci podaję - to mówiąc, wyjął z torby wspomniane zeszyty i podał je pannie Remarquable. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzają ci projekty ubrań na końcach zeszytów.
- Oczywiście że nie! Bardzo ładnie szkicujesz i chętnie obejrzę twoje projekty.
- Miło mi. Gdybyś miała z czymś problem, możesz śmiało dzwonić.
Zlustrowała go wzrokiem.
- Tak poza konkursem, to fajne spodnie.
Wymienili się numerami telefonów. Agreste orzekł, że dziś wraca piechotą. Po krótkiej konwersacji stwierdzili, że idą w te samą stronę, bo oboje mieszkają na ulicy Celien Jollie.
Po drodze zauważali podejrzanie dużo pszczół, ale nie zwracali na to uwagi.
W połowie alei Bleu Roserre zastali niecodzienny widok. Na dachu jakiejś starej kamienicy stał postawny mężczyzna.
Miał wyrobione mięśnie i gęstwinę brązowych, kręconych włosów. Ubrany był w żółto-czarny obcisły kombinezon, który pod szyją miał kołnierz z jasnobrązowego futerka. Oczy i część policzków przysłaniała maska, która nadawała jego oczom owadzi wygląd. W ręce trzymał coś, co przypominało im również żółto-czarne jojo. Wirowały naokoło niego całe roje pszczół.
Oboje oniemieli. Nic nie mówili i myśleli o różnych rzeczach : on o tym, kto to jest i czego chce, a ona o tym, dlaczego nie mógł wybrać bardziej męskiego zwierzęcia.
Po chwili tajemnicza postać przemówiła.
- Mieszkańcy Paryża! Najwyższy czas, abym się wam ujawnił! Drogi Strażniku, wiem że mnie słyszysz! Rozumiesz o co mi chodzi, prawda? O miracula Pawia i Motyla. Możesz mi je oddać dobrowolnie. Nie martw się, będę często widywany na tych ulicach! - zaśmiał się złowieszczo. Po chwili jednak jego mina zrzedła. - O jejciu... Zapomniałem o malutkim, malusieńkim szczególe. PRZECIEŻ TY TEGO NIE ZROBISZ! Ale nawet jeśli oddasz biżuterię w ręce przypadkowych osób, ja i tak ją im odbiorę! Nie myśl, że uda ci się tak po prostu z nią ukryć! Przeszukam każdą zapleśniałą ruderę w całym mieście i w końcu cię znajdę! Szykuj się ty parszywy dziadzie!
Nikt nie śmiał się odezwać. Po chwili jakby wybudzili się z transu. Szesnastolatek zareagował odruchowo.
Sam nie wiedział kiedy ale gdy spojrzał na swą dłoń, okazała się spleciona z drobną dłonią Emilie. Spojrzeli sobie w oczy. Na krótko szafiry zatraciły się w szmaragdach i odwrotnie.
Jednak to nie był czas na takie romantyczne chwile. Nadal trzymając się za ręce, uciekli w bezpieczną stronę. Postanowili, że się rozdzielą.
W pewnym momencie Agreste zauważył jakiegoś staruszka w hawajskiej czerwonej koszuli spacerującego po dachu. Nagle potknął się i zaczął spadać.
Nastolatek nawet nie zdążył pomyśleć, a już gnał na złamanie karku żeby złapać tego człowieka. Udało mu się.
- Ach, dzięki ci młody człowieku! - podziękował mu starzec. - Niewielu podobnych do ciebie chłopców zdobyłoby się na takie coś... Nie wiem jak mam ci dziękować.
- To naprawdę drobnostka - odrzekł. - Nie musi mi pan za nic dziękować. To tylko zwykły, ludzki odruch.
- Wiesz co chłopcze? Moim skromnym zdaniem mógłbyś być świetnym bohaterem, obrońcą Paryża i tym, który pokona Króla Pszczół.
- To bardzo miłe słowa z pana strony - policzki przyozdobiły mu delikatne rumieńce. - Chwila, skąd wie pan jak nazywa się ten oszołom?
- Przed momentem darł się o tym na cały Paryż. Nie mów, że w takim wieku już ogłuchłeś.
- Oczywiście że nie! Byłem po prostu zdezorientowany tą całą sytuacją!
- Uff...
- Dobrze, raczej wrócę do domu. Tata pewnie się martwi. Do zobaczenia! I proszę więcej nie biegać po dachach!
- Oczywiście młodzieńcze. Do widzenia.
Chłopak szybko oddalił się w stronę willi. Po drodze jednak coś go zatrzymało. Wpadł bowiem na pewną parkę.
Chłopak był wysokim i postawnym brunetem o fiołkowych oczach. Natomiast stalowe tęczówki niskiej, drobniutkiej dziewczyny spoglądały na niego spod czarnej grzywki o granatowych refleksach.
- Najmocniej przepraszam. Chwila, my chyba chodzimy razem do liceum! - nie wierzył w to, co mówił. - Może zapoczątkujemy przyjaźń?
- Z chęcią. Jestem Tom Dupain.
- A ja Sabine Cheng.
- Gabriel Agreste. Miło mi poznać.
Pożegnali się i każde z nich wróciło do swoich domów. Gdy blondyn wszedł do pokoju, miał dziwne wrażenie, jakby coś się zmieniło.
Rzeczywiście tak było. Na biurku leżało jakieś małe, sześciokątne pudełko...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top