#21 |,,Fani muzeów to jednak dziwaki"|
Julie-Anne była blisko niego. Tak blisko, że gdyby tylko chciała mogłaby swobodnie dać mu z liścia. Ale nigdy, przenigdy nie zrobiłaby tego przez to, co oznajmił jej mężczyzna.
Tym mężczyzną był sam prezydent Francji. Przed chwilą, z uśmiechem na twarzy zdradził jej, że to tak naprawdę ona powinna władać krajem.
Wtedy spełniłyby się jej wszystkie marzenia. Odwołałaby obowiązek szkolny, wbrew jej kuratorowi mogła używać patelni jako środka samoobronnego lub zrobiła coś mniej istotnego, jak pokonanie Króla Pszczół całą armią francuską.
Wystarczy, że powie jedno słowo i to wszystko się ziści.
- Dawaj pan tę władzę! - wrzasnęła ochoczo. - Trixx, bedziem żyć jak króle!
François Mitterrand skinął głową. Otworzył usta aby coś powiedzieć, ale jedyne co zdołał z siebie wydobyć to:
- DRRRRRRRRRRRR!
Malicieux wściekła podniosła się do półsiadu na łóżku. Jednym ciosem poduszki znokautowała budzik.
- Co za pomiot szatański! Trixx, kurde! Już miałam władać tym nędznym krajem, a tu to!
- Może i dobrze że nim nie zawładnęłaś... - mruknął cicho kwami.
- COŚ MÓWIŁEŚ!? - znowu wydarła się różowowłosa, mierząc w istotę czarnym cienkopisem.
- Nie, nie, nic! Tylko... Gdzie są pączki? Muszę odzyskać energię.
- Przyniosę ci - warknęła troszkę mniej zirytowana.
Z przedpokoju dobiegł głos jej mamy.
- Julie-Anne, czemu ty tak wrzeszczysz? Do łazienki i na śniadanie, ale już!
Nastolatka przewróciła oczami, rzuciła krótkim ,,dobra mamo" i zrobiła to co rodzicielka jej mówiła.
W biegu rozczesała włosy i spięła je w kitkę, wesoło podskakującą na jej plecach podczas biegu.
W kuchni siedzieli już oboje jej rodzice i siostra. Przywitała się z tatą i mamą, a do Mary nawet nie raczyła się odezwać.
Spoczęła na swoim miejscu i zjadła kilka kanapek z serem, papryką i szynką. Popiła to szklanką kakao i złapała kilka pączków oraz croissanta, tłumacząc państwu Malicieux że to do szkoły.
Uwierzyli jej na słowo, mimo świadomości psotnej natury córki. Dziewczyna wpadła do pokoju niczym huragan, rzuciła stworkowi jeden ze słodkich wypieków i złapawszy swój plecak wybiegła z mieszkania, po drodze mijając sąsiadkę – starszą panią Hedwig.
Kobieta po gwałtownym wypadnięciu szesnastolatki z lokalu numer dwanaście tylko syknęła coś o niewychowanej młodzieży i kontynuowała przechadzkę po bloku.
Tymczasem posiadaczka Naszyjnika Lisa była już prawie pod szkołą. Biegła co prawda sprintem i nie planowała niczego zmalować, ale z jej naturą to było niewykonalne.
W drodze roztrącała na boki randomowych ludzi, omal nie wpadła na pewną budkę z kebsem i stratowała jakieś trzy czwarte parkowych kwiatków.
Ale takie niszczycielskie skutki wiązały się też z efektem. Mianowicie, pobiła własny rekord na dystansie blok – szkoła! Weszła po schodach do budynku i po drodze zdążyła zwyzywać tego nudziarza, Norberta Kubdela.
A ten, zamiast odpowiedzieć jej tekstem w stylu ,,twoja stara" tylko westchnął cicho i uśmiechnął się. Fani muzeów to jednak dziwaki, przemknęło jej przez myśl.
Siejąc postrach wśród dzieciaków z młodszych klas i starając się ignorować mnóstwo okruchów pączków w plecaku dotarła w końcu od klasy.
Dotarła tam dobre piętnaście minut przed lekcją chemii, więc byli tam tylko Gabriel i Emilie. Ale oni i tak byli zajęci rozmową, czy jak to ona ujmowała, ,,migdaleniem się" w ostatniej ławce.
Zrezygnowana, usiadła na swoim miejscu w drugiej ławce, a jej plecak razem z Trixx w środku trzasnął głucho o podłogę w klasie.
Niedługo wszyscy uczniowie zaczęli się schodzić do pomieszczenia.
Po chwili pojawiła się też ich nauczycielka – pani Judith Hèrossi. Była to dosyć wymagająca, ale opanowana kobieta o blond włosach zawsze spiętych w ciasny kok. Jej szaro-zielone oczy patrzyły na uczniów przenikliwie zza okrągłych okularów o grubych szkłach.
- Dzień dobry klaso - rzekła wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
- Dzień dobry pani Hèrossi - odrzekli chórkiem.
Chemiczka stwierdziła, że jak na nauczyciela przystało teraz sprawdzi listę obecności. Wzięła więc w ręce zielony dziennik i zaczęła odczytywać nazwiska nastolatków.
- Agreste, Gabriel!
- Obecny!
- Bourgeois, Audrey!
- Tutaj!
- Bustier, Caline!
- Jestem!
Po dotarciu aż do ostatniego ucznia kobieta z radością stwierdziła że wszyscy są obecni. Postanowiła więc ogłosić im dobrą nowinę.
- Uwaga moi kochani! W tym tygodniu będziecie mieć trochę luźniejsze lekcje! - młodzież od razu się ucieszyła. - Ponieważ macie projekt grupowy na temat alkanów do zrobienia! - wszyscy nagle zmarkotnieli.
Judith zaśmiała się szczerze widząc ich reakcję. Jednak postanowiła zadziałać z czymś jeszcze. Przecież projekt będzie ciekawszy, gdy to ona dobierze ich w grupy!
- A teraz podzielę was na cztery trzyosobowe grupy, droga młodzieży.
Dało się słyszeć jęki niezadowolenia.
- Teraz proszę o chwilową ciszę! Uwaga! Grupa pierwsza to Caline Bustier, Nathänael Kutzberg i Anarka Couffaine. Grupa druga to Norbert Kubdel, Sirius Lavillant i Julie-Anne Malicieux. Grupa trzecia to Fred Haphrèle, Audrey Bourgeois i Emilie Remarquable. A czwarta grupa to Gabriel Agreste, Marlena Souflette i Jack Kante. Wszystko jasne?
- Aj, aj kapitanie! - krzyknął Fred, a reszta klasy się roześmiała. Nauczycielka również.
- Cieszę się że zrozumieliście. Ale kwestie organizacyjne zostawiam wam na przerwę! - dodała, słysząc rozmowy w tylnich rzędach.
Resztę lekcji spędzili, gawędząc na temat alkenów i alkinów. Kiedy po całych czterdziestu pięciu minutach katorgi pod tytułem ,,alkeny to nie alkiny, a tym bardziej alkany" oraz bezustannego powtarzania ,,słuchajcie, to wam się przyda w życiu" zabrzmiał dzwonek na przerwę, całą klasa zniknęła natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
W czasie, gdy wolniejsi z nich byli ,,dopiero" na korytarzu przed klasą chemiczną, Julie-Anne zdążyła śmignąć na szkolne boisko i odnaleźć najlepszą przyjaciółkę.
Ann Toùrtment chodziła do równoległej grupy, co jednak nie przeszkodziło ich przyjaźni rozkwitnąć. Była wysoką szczupłą szatynką o blond ombre i szarawych oczach. Tak jak Malicieux uwielbiała sport, robienie ludziom kawałów i sianie terroru wśród młodszych od siebie.
- Ann, nie uwierzysz co to za patola u mnie w klasie. Chemica każe nam zrobić projekt grupowy o alkanach!
Toùrtment wzruszyła ramionami.
- I co? Nam też kazała. To nie takie źle, jestem w grupie z Rudą i Laczkiem. Wiesz, te dwa największe kujony od nas. Będzie łatwo, zrobią wszystko jak tylko znajdę dobrą wymówkę.
Druga z nich uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Jak ty nic nie rozumiesz... Ta wiedźma też rozdzieliła nas na trzyosobowe teamy. I mnie trafiły się najgorsze partie! W sumie, Sirius będzie tylko miły, jak to on, nawet nie tak źle... Ale dali mi też palanta Kubdela!
- No to faktycznie słabo. Ale może jednak uda ci się to przetrwać... Wiesz, Alleluja i do przodu!
- Dobrze ci mówić... - mruknęła różowowłosa.
*****
Dwa rozdziały w dwa dni!
Znacie już całą klasę, zgadujcie kto jest tam kim.
Uwaga, od tej niedzieli do następnej będę w Karpaczu! Dlatego postaram się wrzucić trochę rozdziałów do soboty, mam nadzieję że zrozumiecie.
Any questions?
Goodbye my dear friends!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top