Rozdział 6- Wilcze wyjście



Seth

-Seth! Pośpiesz się!- poganiała mnie z dołu Aurora.

-Zaraz!- odkrzyknąłem jej, na szybko szukając zguby.

-Zaraz to taka wielka bakteria!- doszło do moich uszu.

-To masz konkurentkę, bo jesteś tak samo chorobliwie wkurzająca!- wydarłem się, w końcu za krzesłem znajdując jedyną bluzę jaką miałem.

-Zaraz będziesz szedł tam na nogach!- zagroziła, tupiąc nerwowo nogą.

-Zaraz to taka wielka bakteria!- powtórzyłem jej wcześniejsze słowa, i ruszyłem przedpokojem do schodów.

-Nie będziesz używał moich zaklęć przeciwko mnie!- zacytowała głośno pewną postać, po czym prychnęła rozbawiona.

-Nie baw się w cytowanie, tylko wychodź już- powiedziałem schodząc ze schodów, po czym dodałem złośliwie, widząc ją pod drzwiami- Przecież nie mamy całego dnia.

-Ja Ci dam ty mały małpiszonie!- udała złość, po czym dodała- Dobra, ale na serio. Masz już wszystko?- zapytała po czym popatrzyła do telefonu na zagarek- Bo chciałabym w końcu wyjść po tych 43 minutach.

-Mam już wszystko. Możemy iść- odpowiedziałem i wyszedłem przez otwartę, przez nią drzwi.

-Świetnie, w takim razie zapraszam do auta- rzekła, otwierając garaż.

Wszedłem do środka pomieszczenia i chwyciłem za klamkę od auta.

Zdziwiłem się, gdy po pociągnięciu drzwiczki się nie otworzyły.

Ale za to usłyszałem kobiecy śmiech.

-Bardzo zabawne- mruknąłem, przewracając oczami.

-No i gdzie się tak śpieszysz co?- zachichotała, po czym odblokowując auto, z wrednym uśmiechem dodała - Żałuje, że nie można robić zdjęć umysłem, bo twoja mina była boska.

Prychnąłem w odpowiedzi i wgramoliłem się na miejsce pasażera z przodu.

Dziewczyna zasiadła na miejscu kierowcy, po czym odpaliła pojazd.

-Tak więc, po co dokładniej jedziemy do galerii?- zapytała, cofając i wyjeżdzając z garażu.

-Po kurtkę, jakąś bluze i jakieś inne ciepłe ubrania na zimę.- wymieniłem patrząc w szybę.

-To żeś się skapnął. Dobrze, że w listopadzie, a nie w grudniu.- skomentowała, wjeżdzając na ulicę.

-To matka mi kazała kupić. Ja chciałem przechodzić ten sezon w moim płaszczu i tej bluzie.- wyjaśniłem przenosząc wzrok na siostrę.

Kątem oka spojrzała na mnie z widoczną dozą niepewności.

-W tej bluzie, u której za jednym spojrzeniem jestem w stanie się doliczyć pięciu dziur?- zapytała unosząc brwi.

-Tak. W tej bluzie- odpowiedziałem stanowczo, po czym dodałem- Może już swoje przeżyła, ale jest wygodna i ją lubię.

-Wiem jakie to uczucie. Też mam takie ciuchy, ale w końcu nastaje ten czas kiedy trzeba pożegnać nawet najukochańsze ciuchy- powiedziała smutno.

-Ty po prostu za bardzo przywiazujesz się do rzeczy. Mi po prostu jest wygodnie w tej bluzie oraz jest ciepła- wyjaśniłem przyglądając się odzieniu.

-A jaka przewiewna- rzuciła.

-Zawsze można zszyć- mruknąłem.

-To musiałbyś ją uszyć na nowo- stwierdziła, a ja westchnąłem zirytowany.

-Możemy już zostawić temat mojej bluzy?- zapytałem z nadzieją.

-Jak chcesz. Myślę, że i tak wszystko zostało powiedziane- wzruszyła ramionami, skręcając na stacje paliw. Dodała- Zatankuje i zaraz wracam.

-Uhm- odmruknąłem jej, zakładając ręce na piersi i przymykając oczy, oparłem głowę o szybę.

Słyszałem jak Aurora kręci się w około auta i jak paliwo wlewa się do baku.

Ale muszę przyznać, że chwila świętego spokoju była tak cudowna, że mi się trochę odpłynęło.

-Hej, wstawaj- obudziła mnie farbowana na rudo, szatynka.

-Już zatankowałaś?- spytałem, gdy ta się usadzała w fotelu.

-Tak. Ruszamy i za kilka chwil będziemy w galerii- wyjaśniła, odpalając i ruszając.

Przyglądałem się krajobrazowi za oknem.

Galeria nie była daleko, ale nie widziało mi się wracać z torbami przez tyle.
Pewnie znowu kupie masę nie planowanych rzeczy, a tych co miałem bardzo mało.

-Ah, nie chce mi się- zajęczała nagle Aurora.

-A tobie znowu co?- spytałem spoglądając na zmarnowaną dziewczynę.

-Pojedziemy do galerii. Tam znowu spędzimy pewnie jakiejś trzy, cztery godziny. Jak wrócimy to muszę poprawić prezentacje na studia. Na za dwa dni mam jeszcze grafikę na zamówienie do narysowania, a ledwo co ją zaczęłam.- marudziła, wymieniając co ma do zrobienia.

-Marudzisz, ale i tak zrobisz to wszystko.- wytknąłem.

-No bo muszę. Jak już muszę to zrobię. Nie mniej jednak totalnie mi się nie chce.- dalej narzekała, po czym dodała- Nie chcesz się ze mną zamienić?

-Jak umiesz to załatwić to z wielką chęcią oddam Ci mój cyrk i moje małpy. Katinę, królową omeg. Ona chyba tylko czai się za rogiem i pojawia wtedy kiedy zrobie coś "nie omegowego". Przychodzi, da mi opieprz i odchodzi razem ze swoimi dwoma towarzyszkami. Wyatta, obrzydliwy alfa, który chyba próbuje mnie poderwać. Porywa do łazienki, przyszpilając do kafelek. Sypie obleśnymi tekstami, myśląc że jest fajny albo coś. A jak po nim pojade to się wkurza, ale nie ma jaj ,żeby ze mną walczyć. Dwie nagabujące mnie bliźniaczki, które chcą odemnie sprawozdanie. Powieniem zacząć się martwić, czy nie piszą przypadkiem książki o moim życiu. I na koniec Cassander. Wybrany mi przez Panie Losu, przeznaczony. Przystojny facet, który musi się ze mną użerać... Czego żeś się popluła?- zapytałem, patrząc jak dziewczyna wyciera sobie usta.

-Powiedziałeś, że jest "przystojny"- zauważyła, jakże inteligentnie.

-Może i jestem trochę wredny, złośliwy, czy coś. Ale mam patrzałki, widzę w hybrydach ich plusy- rzuciłem butnie.

Dziewczyna prychnęła rozbawiona.

-Może i widzisz, ale prędzej się hajtniesz z tym Cassandrem, niż powiesz o kimś dobre słowo- wytknęła Aurora, parkując auto pod galerią.

-Prędzej, czy później pewnie to nastanie- rzuciłem sam do siebie, wysiadając z auta.

-Dobra, to gdzie najpierw?- zapytał, również wysiadając. Postanowiła zignorować moje wcześniejsze słowa, które na pewno usłyszała.

-Do sklepu. Najlepiej z ciuchami- odpowiedziałem, kierując się do wejścia.

-Tyle to ja wiem- mruknęła, wlokąc się za mną.

-Nie znam się na marknach- rzuciłem.

-Ja też nie- powiedziała i zrównała ze mną krok, poprawiając kurtkę.

-To po co się pytasz?- spytałem, wchodząc przez samootwierające się drzwi.

-Żeby podtrzymać rozmowę?- zapytała głupio.

Przewróciłem oczami i wszedłem na ruchome schody.

-Będę chciała odpwiedzić księgarnie skoro już tu jestem- odezwała się po chwili.

-Zdziwiłbym się raczej, gdybyś powiedziała, że nie chcesz tam zajść- odpowiedziałem jej, wchodząc do pierwszego sklepu odzieżowego.

-Chciałam tylko ostrzec- rzuciła, kierując się w stronę interesujących ją rzeczy.

Ja natomiast ruszyłem na bluzy.

Przejrzałem wszystkie, nie znajdując ani jednej ciekawej. Poszedłem jeszcze na kurtki, ale też szału z nimi nie było. Rzuciłem okiem na szaliki, czapki i skarpety, ale stwierdziłem, że nie warto.

Razem z Aurorą odwiedziłem jeszcze jeden, drugi i trzeci sklep, nie mogąc znaleźć nic interesującego. A nawet jeśli już było, to było za małe, albo za duże.

Przechodziliśmy między sklepami, omijając ludzi. Nagle Aurora się jednak zatrzymała.

-Poczekaj, bo ktoś do mnie napisał- rzuciła i zerknęła w telefon- To mama. Mówi, że mamy jej kupić jakieś leki. Wysłała receptę.

-W takim razie idziemy jeszcze do jednego sklepu, potem do apteki, księgarni i wracamy do domu?- zaptoponowałem, a jej oczy zaświeciły.

-Jesteś moim aniołem, braciszku!- stwierdziła i przytuliła mnie mocno.

-Weź się odsuń wariatko- szepnąłem zawstydzony.

-Oj, już nie bądź taki wstydliwy- rzuciła puszczając mnie, po czym poczochrała po włosach.

Zrzuciłem jej dłoń i poszedłem do sklepu. Wchodząc do środka miałem przeczucie, że możliwe, że tutaj coś znajdę.

Nie myliłem się, już chwile później stałem zachwycony na dziale z bluzami.

Czarna, zakładana bluza z zielonym pyszczkiem żabki, która się rumieni.

Musiałem ją mieć!

Szybko odnalazłem swój rozmiar. Kamień spadł mi z serca, że w ogóle był.

Po czym niczym wilk biegnący z wiatrem, pobiegłem do Aurory. Była akurat na dziale z kurtkami.

-Seth. Znalazłam dla Ciebie kur...- nie dokończyła, po wręcz przyłożyłem jej do twarzy bluzę.

-Popatrz!- pisnąłem podekscytowany- Czyż nie jest cudna?

-Nie wiem, bo z takiej odległości nic nie widzę- odpowiedziała i odsunęła bluzę od swojej twarzy. Jak tylko dostrzegła żabkę na bluzie, w jej oczach pojawiły się jakby iskierki- Jaka cudna!- pisnęła podobnie do mnie.

-Prawda?! Prawda! Mogę ją? Proszzzzę- poprosiłem z nadzieją.

-Hmm- zamyśliła się, a mi serce zabiło szybciej- Jak mi dasz buzi w policzek.

-Tutaj?!- zapytałem, trochę za głośno. Dlatego powtórzyłem, tym razem szeptem- Tutaj?

-Takkkk- uśmiechnęła się, wskazując palcem na swój policzek.

Przez chwile myślałem nad wyborem, ale zbyt bardzo chciałem tą bluzę.

Dlatego szybko cmoknąłem ją w policzek. Całe szczęście, że jesteśmy tego samego wzrostu i nie musiałem stawać na palcach.

-Jak uroczo- skomentowała- ale wiesz, że i tak bym kupiła Ci tą bluzę. W końcu to pieniądze mamy.

Popatrzyłem na nią tępym wzrokiem, po czym syknąłem:

-Ty podstępną żmijo...- chciałem dodać coś jeszcze, ale ktoś mi wszedł w słowo.

-Też chce takiego całusa. Seth~- zamruczał ktoś za mną, a ja cały się spiąłem i odskoczyłem w bok, uderzając się przy okazji o sklepową półkę.

Odwróciłem się, wiedząc już kto to po obrzydliwym zapachu oliwy z oliwek.

-Wyatt- syknąłem, pocierając obolałe miejsce.

-Cześć Seth. To jak będzie, dostanę buziaka?- zapytał kpiąco.

-W żadnym z żyć- warknąłem.

-Oj, no nie bądź taki- rzucił i zrobił krok do przodu, aby do mnie podejść.

Jednak wtedy w około rozeszła się czysta żądza mordu.

Po moim ciele przeszły ciarki, a moje omedze zmysły wariowały, każąc się schować.

Jednak wiedziałem, że nic mi nie grozi. W przeciwieństwie do Wyatta.

-Radze Ci wypieprzać, albo wyjdziemy przed sklep i pokażę Ci jak postępują prawdziwe alfy, Little Boy- zagroziła takim głosem, że miałem wrażenie, że Wyatt wcale nie zastygł w bezruchu z przerażenia, tylko został zamrożony.

Siostra widząc reakcje Wyatta, szybko doszła do wniosku, że tyle wystarczy.

Żądza mordu opadła, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas wstrzymywałem oddech.

Gdy tylko mógł się już ruszyć brązowowłosy alfa chciał uciec, ale zatrzymał się i na szybko rzucił do mnie.

-Widzę, że masz alfy-ochroniarzy. Jednak kiedyś ich przy tobie nie bedzie- warknął niby wściekle, ale ciągle przestraszony.

Widziałem jak Aurora, już ma go chwycić za ubrania.

-Zostaw- powiedziałem, chwytając za jej dłoń. Po czym dodałem- Choćmy lepiej do kasy.

Kobieta dopiero po moich słowach rozejrzał się, dostrzegając że wszyscy się na nas patrzą.

-Masz racje. Znalazłam Ci kurtkę- wskazała na szybko ubranie, a ja po chwili zastanowienia stwierdziłem, że może być.

Poszliśmy do kasy i po zapłaceniu, wyszliśmy ze sklepu.

Jak planowaliśmy, ruszyliśmy do apteki po leki dla matki.

Zaszliśmy obowiązkowo do księgarni, która jest rajem dla Aurory.

Spędziliśmy tam dłuższą chwilę, bo Aurora musiała dokładnie przeanalizować, które tytuły chce kupić. Sam za ten czas znalazłem sobie dwie książki.

Po zapłaceniu, ruszyliśmy w stronę ruchomych schodów.

Jednak zauważyliśmy sklepy z różnymi rzeczami i postanowiliśmy "na chwilę" wejść i zobaczyć co tam jest.

Oczywiście po pół godzinie doszedłem do wniosku, że do takich sklepów nie wchodzi się "na chwilę" i na pewno nie wychodzi z niczym.

Po około dwóch godzinach spędzonych w takich sklepach, mieliśmy z Aurorą trzy pełne torby samych dupereli kupionych w tamtych sklepach.

-Wiedziałam, że tak to się skończy- westchnęła zawiedziona.

-Klątwa tanich sklepów- powiedziałem tylko.

-Klątwa tanich sklepów- powtórzyła za mną, po czym otwierając bagażnik samochodu, dodała- Dobrze, że przyjechaliśmy samochodem.

-Panią Losu dzięki. A nie czekaj. Mi.- rzuciłem, kłanianiąc się lekko po wpakowaniu swoich toreb do samochodu.

-Wielkie dzięki, tobie- zaśmiała się, wchodząc do samochodu.

Gdy oboje usiedliśmy i zapieliśmy pasy, pojechaliśmy do domu.




Opublikowane: 23.06.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top