Rozdział 23- Przyszłość leży w poduszkach








Seth

-Spróbujcie nie rozwalić mi domu- poprosiłem grzecznie resztę.

-Nie przesadzaj. Co my moglibyśmy niby zrobić?- spytała Octavia, przeglądając szafki w kuchni.

-Potłuc szkło, spalić kuchnie, zapchać toaletę, rozwalić telewizor w salonie- wyliczałem na głos- Mam mówić dalej, czy to wystarczy?

-Nie jesteśmy dzikusami- rzucił żartobliwie Harry, grzebiąc w lodówce.

-Powiedział lider dzikusów- zkwitował go Kyan.

-No ej!- oburzył się Harry.

-Przypominam, że jesteśmy tu, aby się uczyć do matury. Nie chce wam przypominać, ale to już za tydzień.- odezwał się Cass, zanim w kuchni wybuchła mi III wojna światowa.

-Oh, jaki on odpowiedzialny- zaśmiała się Uranes.

-Seth'owi to się zawsze trafi- zawturowała jej wesoło Uroura.

-Dzięki dziewczyny za komplementy- rzucił rozbawiony Cass.

-Fajnie by było was poznać w realu- włączyła się do rozmowy Octavia.- Szkoda, ze Seth tak późno nas zapoznał.

-No. W życiu bym nie przypuszczał, że ma takie fajnie znajome- oznajmił Harry, na co bliźniaczki zachichotały.

Przewróciłem oczami i położyłem głowę na ramieniu Cass'a, czekając aż się towarzystwo wygada.

Alfa pogłaskał mnie po głowie, po czym pocałował w czoło.

Po kilku minutach w końcu udało nam się zasiąść do repetytoriów.

Przerobiliśmy kilka zadań z matmy, angielskiego i hiszpańskiego.

-Hej, gdzie macie toaletę?- zapytał w pewnym momencie Harry.

-Na dole jest zepsuta, więc musisz lecieć do góry. Drzwi na prawo.- wytłumaczyłem, nie odrywając wzroku od zadania.

-Dzięki- rzucił i szybkim krokiem poszedł w stronę schodów.

Reszta z nas na powrót zajęła się rozwiązywaniem zadań.

Właśnie pomagałem Kyan'owi z hiszpańskim, gdy na dół jak burza zleciał Bones.

-Seth ma cały pokój w żaby!- rzucił podekscytowany.

-Co ty robiłeś w moim pokoju?- wysyczałem zły.

-Pomyliłem z łazienką- wytłumaczył z głupawym uśmiechem.

-Chce to zobaczyć- zerwała się Octavia i poszła na górę.

Po chwili było słychać jej pisk.

-OMG, Seth. Jaki masz słodziachny pokój!- piszczała dalej, mimo wrócenia do kuchni.

-Sethcik zawsze kochał żaby- odezwała się Uranes.

-Jak byliśmy mali to kiedyś nawet rzucił we mnie jedną- wyznała Uroura.

-Zabrałaś mi wiaderko. Należało Ci się- broniłem się.

Wszyscy się zaśmiali.

-To co z tym przykładem?- zapytał Kyan.

-Już Ci tłumacze- pochyliłem się w jego stronę i mu pomogłem.

Potem wróciłem do swojego zadania.

Wisieliśmy nad książkami z dobre trzy, cztery godziny. W końcu wszyscy stwierdziliśmy, że na dzisiaj już dość. Uranes i Uroura pożegnały się i rozłączyły.

Natomiast ja zaproponowałem reszcie obiad na tarasie.

Choć rzecz jasna obiad nie był gotowy, no bo niby jak.

Otwierając lodówkę, zastanawiałem się co mógłbym podać.

-Potrzebujesz pomocy?- zapytał Cass, obejmując moją talie ramionami.

-Wiesz co im wejdzie, ale nie za szybko?- zapytałem z uśmiechem.

-Hm?- mruknął alfa i zajrzał do lodówki. Po chwili się odezwał- A może zrobimy grilla? Widziałem, ze macie na tarasie, a tu widzę kiełbasę.

-To nie jest taki głupi pomysł- przyznałem, po czym pocałowałem go w policzek.- Dzięki.

-Nie ma za co- odpowiedział mi i za mnie wyjął opakowanie. Po czym otworzył i w kilka chwil, kiełbasy były gotowe do wyrzucenia na ruszt.

-Poszukam jakiejś zapalniczki. Zaniesiesz ta kiełbasę na taras. I jakbyś mógł to jeszcze talerze i sztućce.- poprosiłem, idąc szybko do gabinetu. Liczyłem, że tam znajdę poszukiwane narzędzie.

-Jasne- odpowiedział mi.

Całe szczęście faktycznie zapalniczka była w biurku mamy.

Poszedłem na taras, gdzie wszyscy się śmiali i rozmawiali.

Poszedłem do grilla i uprzednio wsypując węgiel, zapaliłem go.

-Nie ma jak to kiełbaska z grilla po maratonie nauki- zaśmiał się Harry.

-No, najlepiej. Mamy wspaniałego gospodarza- rzuciła rozbawiona Octavia.

-Chyba Cass'a. Ja tu tylko za zapalniczką latałem- odpowiedziałem im z uśmiechem, kładąc pierwszą turę na ruszt.

-Miło na was patrzeć, jak tak razem się uwijacie- stwierdziła przyjaźnie beta.

-Jesteście niczym prawdziwe małżeństwo- dodał zgryźliwie Kyan.

-Jeszcze pierścionka na palcu nie mam- wystawiłem mu język, po czym zwróciłem się do alfy- Popilnujesz tej kiełbasy?

Nie czekając na odpowiedź, poszedłem do kuchni.

Wyjąłem sałatę, pomidory, ogórki i oliwki. Skroiłem je do wielkiej miski i zamieszałem, na koniec dodając oliwy z oliwek i przyprawy.

Po czym zaniosłem na stół.

-O, kurde. Sałatka grecka- zdziwił się Harry.

-Bon Appetit, czy coś- rzuciłem, podchodząc do grillujacego Cass'a.- Dobra, mogę się tym już zająć.

-Lepiej coś zjedz. Mogę nad tym postać- oznajmił wpatrzony w ogień.

-Oddaj mi te szczypce i siadaj, albo na kolacje będzie mięso z wilka- zagroziłem, na co dostałem w odpowiedzi rozbawione spojrzenie.

-Nie jestem zbyt smaczny. A przynajmniej chciałbym móc to powiedzieć, ale zważając na fakt, że tak lubisz mnie podgryzać...- specjalnie urwał wypowiedź, a ja poczerwieniałem.

-Nie migdalić się nad kiełbasą! Zabijacie jej smak!- oburzył się Kyan.

-Nie migdalimy się!- odpowiedziałem mu i wyrwałem szczypce Cass'owi- Won do stołu- rzuciłem i tym razem alfa posłuchał.

Po kilku minutach całe opakowanie kiełbasy było ugrillowane.

A ja po przyniesieniu soków z kuchni, usiadłem przy stole.

-Jednak perfekcyjna Pani domu- zaśmiała się Octavia.

-Ta, perfekcyjna jak tapeta na ryju nastolatki z gimbazy- rzuciłem, nakładając sobie sałatkę.

Octavia z Harrym parskneli śmiechem.

-Czasami nie jest tak źle- przyznała po chwili Octavia.- Chociaż kiedyś widziałam laskę, co walnęła sobie eyeliner na pół oka. Krzywy taki, że ja piernicze i upierała się, że taką miała wizję artystyczną.

-Ah, nie ma to jak wizja artystyczna kogoś kto nawet nie wie, że z połączenia żółtego i niebieskiego, wyjdzie zielony- skomentował Kyan.

-Jesteście jak staruszkowie narzekający na "teraźnieszą młodziesz"- parsknął Cass.

-Bo już jesteśmy starzy!- wypalił Harry.- Już maturę piszemy! Rozumiecie? Maturę! A potem studia i wszyscy rozejdą się w swoją stronę.

-To... trochę przerażające- przyznała Octavia, dłubiąc widelcem po jedzieniu.

-Co nie? Potem prawdopodobnie nie będziemy się widzieć kilka lat i co najwyżej spotkamy się na spotkaniu klasy licealnej- mówił przejęty Bones.

-Oj, smęcenie do was nie pasuje- rzucił do nich Kyan.- Zdziwiłbym się, gdyby wasza dwójka nie wydzwaniała do nas, zawracając dupę przynajmniej raz w tygodniu.

-No wiem, ale jestem zestresowana tym wszystkim- mruknęła Octavia pochylajac się nad talerzem.- Matura, zapisy na studia, szukanie ewentualnego mieszkania, same studia. Brak starych znajomych.- wyliczała.

-A propo matury- zaczął Bones.

-O, Panie Losu! Więcej się nie uczę- od razu ostrzegł Terriable.

-Nie. Chodziło mi o to, czy może po napisaniu przez nas wszystkich matury, nie wyszlibyśmy tak symbolicznie do jakiegoś baru na piwo- zaproponowała odzyskując swój dobry humor.

-Jasne jak słońce!- ożywiła się Rusell.

-W sumie, czemu nie- mruknął Kyan.

-Nie widzę problemu- uśmiechnął się Cass.

Wszyscy popatrzyli na mnie.

-W porządku, też pójdę- zgodziłem się po chwili.

-Jej!- klasneli w swoje dłonie Octavia i Harry.

Porozmawialiśmy jeszcze chwile, zjadając przygotowane jedzenie. Gdy zaczęło się ściemniać, wszystkie bety wróciły do domu.

Zacząłem zbierać naczynia.

-Pomogę Ci- oznajmił alfa i zaczął zbierać talerze.

-Wiesz, że nie musisz- westchnąłem, biorąc w drugą rękę miskę po sałatce.

-Ale chce- uśmiechnął się.

Przewróciłem oczami i zaniosłem wszystko do kuchni, a za mną czarnowłosy.

-Zamkniesz drzwi tarasowe?- poprosiłem, zabierając się za mycie.

Przytaknął i wykonał polecenie.

Szybko uporałem się z garami. Wytarłem jeszcze ręce w ręcznik papierowy i poszedłem do salonu. A Cass za mną.

-Twoja rodzina nie wraca?- zapytał nasłuchując.

-Rodzice pojechali na jakieś badania do innego rezerwatu, a Aurora i Sherry. Właściwie nie wiem gdzie są. Wyjechali wczoraj rano i ciągle nie wrócili. Może pojechali na przedwczesny urlop-
powiedziałem wzruszając ramionami i usiadłem na kanapie.

-Czy, żeby jechać na urlop nie trzeba mnieć najpierw pracy?- zapytał, przysiadając się do mnie i obejmując ramieniem.

-Przecież oni pracują- wyprowadziłem alfę z błędu.

-Serio?- zdziwił się, po czym dodał- Nie jestem tu za często, ale za każdym razem są w domu, albo na studiach.

-Aurora dorabia sobie jako grafik, ale już jakiś czas temu znalazła prace jako architekt wnętrz. Nie ma jakoś strasznie dużo zleceń, ale wystarczająco, żeby mogła kupić sobie własny dom.- wytłumaczyłem, po czym jeszcze dorzuciłem- A Sherry zarabia na sprzedawaniu swoich rysunków, obrazów i rzeźb. Osobiście uważam, że jego dzieła są wyjątkowe. Bardzo dobrze potrafi uczwycić emocje i wie jak robić swoje pracę, żeby wywoływały konkretne uczucia u obserwującego. Dlatego też ma już sporą sumkę na koncie.

-Czyli oboje pracują zdalnie?- przytaktnąłem mu- W takim razie, nie dziwię się, że są w domu. Skoro tutaj pracują.

Na chwile zamilkł, ale potem jeszcze dodał.

-Ale skoro stać ich na własny dom, to czemu mieszkają tutaj?- zapytał, marszczac brwi w niezrozumieniu.

-Prawdopodobnie to inicjatywa Aurory. Wydaje mi się, że martwiła się o mnie. Moja matka zawsze miała silny charakter i wychowujac nas stawiała właśnie na to, żebyśmy byli silni. Jednak poleciało to trochę w złą stronę, w wyniku czego powstały moje uprzedzenia. Aurora przyznała, ze martwi się o mnie z takim nastawieniem do życia. Zakładam więc, ze nie chciała opuszczać domu dopuki nie uzna, że matka trochę przystopuje ze swoimi wychowawczymi zapędami, a ja wyjdę na ludzi.- starałem się jak najlepiej to wyjaśnić.

-Rozumiem.- rzucił tylko, po czym się zamyślił.

Przyglądałem mu się kątem oka. W końcu jednak mi się to znudziło i położyłem głowę na jego kolanach.
To było słodkie, że automatycznie zaczął mnie głaskać. Nawet ciągle pozostając zamyślonym, miał ten swój odruch.

W pewnym momencie po prostu przymknąłem oczy.

Jednak nie na długo, ponieważ alfa się odezwał.

-A tak w ogóle Seth. To myślałeś już o przyszłości?- zapytał nagle.

-W jakim sensie?- łypnąłem na niego.

-No wiesz, studia.-  dopowiedział.

-No raczej. Za tydzień matura, a miesiąc później wyniki. Dziwne by było, gdybym nie wiedział co chce  robić potem- stwierdziłem, wstając do siadu.-Czemu tak nagle o to pytasz?

-Bo nigdy o tym nie rozmawialiśmy- odpowiedział jakby smutno.- Nie chciałbym, żeby się okazało, że musimy się rozstać.

-Też wolałbym tego uniknąć. Ale idę na studia i nawet najboleśniejsze rozstanie nie zmieni mojego zdania- przyznałem patrząc mu w oczy.

-Na jaki kierunek chcesz iść?- zapytał smętnie.

Patrzyłem na niego chwilę w ciszy.

-Zamierzam iść do wojska- powiedziałem z pewną powagą.

Widziałem jak smutek zamienia się w przerażenie.

-Jak to?!- zapytał wystraszony.

Nie odpowiadałem nic, czekając na jego dalsze słowa.

Po chwili się zmieszał i dodał.

-Oczywiście nie będę Ci tego, zabraniał. Ale to, to... niebezpieczne. I w ogóle- miałem wrażenie, że alfa się zaraz rozpłaczę.

Nie miałem serca dłużej ciągnąć tej szopki, dlatego po prostu się roześmiałem.

-Spokojnie, tylko żartowałem- rzuciłem, ocierając łzy z kącików oczu- Przecież powiedziałem, że idę na studia. Gdybym chciał iść do wojska to zaciągnąłbym się do szkoły wojskowej już trzy lata temu.

Poczułem jak gwałtownie mnie do siebie przyciągnął i mocno przytulił.

-Nie rób więcej sobie takich żartów- powiedział wręcz płaczliwie.

-Wybacz, wybacz- przeprosiłem go, klepiac uspakajająco po plecach.- Po prostu byłeś tak poważny i smutny, że nie mogłem sobie odmówić.

-Oczywiste, że jestem poważny. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie wiem jakie katusze bym przeżywał, gdybyś był ode mnie oddalony o cały kraj na kilka lat.- wyznał, wciskając swoją głowę w zagłębieniu mojej szyji.

-Zamierzam zostać leśniczym i właśnie na taki kierunek studiów będę iść. Dokładniej to na Uniwersytet w Oregonie, w moim starym mieście Redmond.- oznajmiłem, odsuwając się od alfy.

Nagle jego humor diametralnie się zmienił. Uśmiechnął się, a w jego oczach widziałem wręcz iskierki szczęścia.

-Co ty taki zadowolony?- spytałem, odwzajemniajac jego uśmiech.

-Ponieważ ten Uniwersytet był jednym z moich wyborów. Czyli razem będziemy mogli tam iść- powiedział szczęśliwy.

-Nie chce psuć twojego optymizmu, ale najpierw muszą nas tam przyjąć. A jeszcze wcześniej musimy napisać maturę.- powiedziałem, kręcąc głową.

-Z naszymi ocenami, nie mogą nas nie przyjąć. Zdziwiłbym się, gdyby wyniki z matury mielibyśmy ponieżej osiemdziesięciu procent- stwierdził ciągle wesoły.

Westchnąłem na to z uśmiechem.

-A ty? Na jaki kierunek chcesz iść?- spytałem ciekawy.

-Na gastro- rzucił, po czym widząc moje zdziwienie dodał- Możesz się śmiać do woli.

-Co? Nie! Niby czemu miałbym?!- natychmiast zaprzeczyłem, po czym dodałem głaszczac go po policzku- Jeśli to jest to, co chcesz robić w życiu to pozostaje mi Cię tylko w tym wspierać.

Alfa pochylił się nade mną i pocałował.

Spaliłem buraka, jak zwykle kiedy Cass mnie całuje.

-Nawet nie wiesz, jak wielkie znaczenie miały dla mnie słowa, które powiedziałeś- oznajmił, gładzac palcami rąk, moje policzki.

-T-tak. To cieszę się- mruknałem zakłopotany i ciągle zawstydzony pocałunkiem.

-Przy okazji, kocham twoją reakcje na moje całusy- powiedział i znowu złączył nasze usta w pocałunku, tym razem dłuższym.

-Głupi jesteś- bąknąłem gdy się ode mnie odsunął.

-Jeśli już to ogłupiałem przez miłość do Ciebie- zaśmiał się po czym dostał w głowę z poduszki.

-Walcz!- zakrzyknąłem i rozpocząłem bitwę na poduszki.

Alfa szybko chwycił kanapowego jaśka i zrobił z niego tarcze, wesoło się śmiejac.

-Nigdy mnie nie pokonasz!- rzucił rozbawiony i zeskoczył z kanapy, biegnąc w kierunku przedpokoju.

Zamachnąłem się poduszką i rzuciłem w niego, trafiając.

-Poległem!- zaskomlał teatralnie, a przynajmniej próbował, bo wybuchł śmiechem.

-Szybko poszło- zaśmiałem, i poszedłem do niego. Z diablicznym uśmiechem powiedziałem- A teraz czas na karę.

Pokazałem dłońmi, ze zamierzam go łaskotać.

Alfa natychmiastowo się przeraził i chwytając z powrotem poduszkę, uciekł, aż się za nim kurzyło.

-Nie uciekniesz i tak Cię dorwę!- krzyknąłem za nim i pobiegłem na przedpokój.











Opublikowane: 14.08.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top