Rozdział 20- Matka Teresa








Seth

Zerkałem na Kyana, który siedział na podłodze korytarza, kawałek od nas.

Teoretycznie wyglądał ciągle tak samo. Jednak zauważyłem tą drobną różnice jaką był brak telefonu w jego ręce.

Zazwyczaj kiedy tylko mógł to pisał do, jak mniemam Pana Noah'a.

Teraz jednak po prostu siedział i patrzył się z poker facem przed sienie.

W końcu westchnąłem ku zdziwieniu rozmawiających Cassandra, Octavii i Harrego. Odepchnąłem się od ściany i podszedłem do Kyana.

Popatrzył się na mnie pytająco. Głową dałem mu znak, żeby poszedł za mną.

Beta przewrócił oczami, ale wstał.

Poszliśmy kawałek dalej, gdzie w ścianie znajdowało się wgłębienie wielkości mniej więcej metra kwadratowego.
Oparłem się o jedną ze ścian we wgłębieniu. Kyan oparł się o tą na przeciwko mnie.

-Czego chcesz?- zapytał się obojętnie.

-Gadaj, co jest?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

-A co ma niby być?- prychnął niezadowolony.

-Posprzeczaliście się z Panem Noah'em- bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Specjalnie powiedziałem to trochę ciszej, mając na uwadze chodzących korytarzem uczniów.

-Wszystko między nami w porządku- warknął. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się wtrąciłem.

-Nie kłam. Wyszedłem na poprzedniej lekcji do toalety i tak się składa, że mijałem Pana Noah'a. Nie dość, że mnie nawet nie zauważył, bo był pogrążony we własnych myślach. To jeszcze w dodatku prychnął zdenerwowany. Nigdy nie widziałem, żeby w ogóle był zdenerwowany. - powiedziałem, patrząc mu w oczy. Po czym jeszcze dodałem- A ty magicznie odkleiłeś się od telefonu i patrzysz się przed siebie jak sroka w gnat.

Mierzyliśmy się przez chwile spojrzeniami. W końcu beta westchnął.

-Tak. Pokłóciliśmy się- przyznał z miną męczennika- Ale co ty masz do tego?

-Wiesz. Wychodzę z założenia, że tylko ja o was wiem. A jak już ostatnio bawię się w Matkę Teresę, to tobie też mogę pomóc.- odpowiedziałem szczerze.

-Matkę Teresę?- zapytał zainteresowany i nawet się lekko uśmiechnął.

-Taaa. Rozwiązałem sprzeczkę między moją siostrą, a jej narzeczonym. Potem pomogłem starej przyjaciółce z jej crushem. Octavia jakimś jebanym cudem, zrobiła ze mnie dobrowolnie tragarza jej zakupów. A Harremy wczoraj robiłem za stylistę-fryzjera w szkolnej łazience, bo nie mógł rozczesać swoich kłaków.- wyjaśniłem, przywracając oczami. Po czym dodałem z uśmiechem na półgębek- Kolekcjonuje pomoce, a wątpie abym miał jeszcze szanse komuś pomóc z romansem z nauczycielem.

-Bardzo śmieszne- prychnął mimo wszystko rozbawiony.

-O co poszło?- spytałem pognalająco.

Westchnął znowu.

-O przyszłość.- powiedział w końcu wbijając wzrok w swoje buty.- Niedługo matura i koniec szkoły. Studia na które chciałem się wybrać są na drugim końcu kraju. Musisz wiedzieć, że nie jestem długo z Noah'em. Raptem pół roku. Nie chce tego kończyć, w końcu tyle co się zaczęło. Dlatego powiedziałem mu, że rezygnuje ze studiów. Jak się możesz domyślić nie był tym zbytnio zachwycony. Łagodnie mówiąc. Powiedział, że to czysta głupota. Że nie powiniem dla miłości rezygnować z dobrej pracy i przyszłości. Zabolało mnie to. Brzmiało jakby mu na mnie nie zależało, choć wiem, że powiedział to z bólem.- mówił, a mi naprawdę zrobiło się ich szkoda. W oczach Kyan'a było widać, że naprawdę kocha nauczyciela matematyki. I, że rozłaka z nim rozerwie mu serce.

-Na jakim kierunku chcesz studiować?- zapytałem głównie z ciekawości, a nie z nadzieją, że mu pomogę.

Spójrzał na mnie smutno i wziął głęboki wdech.

- Architekt terenów zielonych- mruknął znowu patrząc sobie na buty.

Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś w tym stylu. Ale z drugiej strony szybko stwierdziłem, że jakoś pasuje do Kyana.

Już miałem powiedzieć, że to faktycznie trudna sytuacja, kiedy miałem jakiś przebłysk wspomnienia.

Czyżby narzekająca Aurora w końcu na coś się przydała?

Chwyciłem za telefon i wygooglałem interesującą mnie rzecz.

Przy okazji klnąc na wolny internet.

Jest!

Miałem racje!

-Przypomniałem sobie jak moja siostra marudziła, że  nowy Uniwerek w Dakocie Południowej robi im straszną konkurencje a propo nowych studentów. Z czystej ciekawości zapytałem o kierunki. Tak mi się zdawało, że słyszałem tam podobną nazwe- powiedziałem i pokazałem mu telefon. Na wyświetlaczu była otwarta strona uniwersytetu z Dakoty Południowej, gdzie wyświetlał się kierunek interesujący Kyana tylko pod trochę inną nazwą.- Mają go otworzyć właśnie od przyszłego roku.

Kyan patrzył się w ciszy na wyświetlacz. Po czym nagle mnie przetulił.

-Dziękuje Seth.- powiedział mi szczęśliwy, po czym się odsunął i dodał żartobliwie- Dobra z Ciebie Matka Teresa.

-Wiem- zaśmiałem się.

-To ciągle kawałek drogi, ale przynajmniej nie druga strona kraju. Będę mógł przyjeżdżać na choćby weekendy, albo gdyby coś się stało.- mówił jakby pogrążony w swoim świecie.

-W takim razie leć i podziel się moim geniuszem z Panem Noah'em. - rzuciłem z uśmiechem, po czym dodałem w żartach- Nie obraziłbym się za piątkę z matmy.

-Nie jestem pewny, czy to tak działa- odpowiedział mi Kyan i szybko znikł między uczniami.

Z dobrym humorem wróciłem do reszty.

-Co ty taki wesoły Seth?- zapytał Harry, sam się szczerząc jak głupi.

-Nie jestem Seth- powiedziałem, kręcąc głową, po czym dodałem- Od dzisiaj mówcie mi Matka Teresa.- powiedziałem, udawając, że przerzucam włosy na plecy.

Cala trójka wybuchła śmiechem.

-Dobrze, Matko Tereso- rzucił między salwami śmiechu, Harry.

Śmialiśmy się jeszcze przez chwile, aż w końcu zadzwonił dzwonek i weszliśmy do klasy.

Kyan zdarzył na lekcje i od razu było widać, że miał dobry humor.

Ah, może ja powiniem po skończeniu szkoły założyć jakąś poradnie zwiazkową?

Zaśmiałem się wewnętrznie na tą myśl. To było cholernie głupie.

Lekcja minęła szybko i nadeszła przerwa obiadowa.

-Wow, Set... Znaczy, Matko Tereso!- zaśmiała się za mną Octavia.- Jak żeś wyrwał na tą stołówkę, aż się za tobą kurzy- powiedziała, doganiając mnie razem z pozostałą trójką.

-Po prostu jestem głodny- wzruszyłem ramionami, wchodząc do wspomnianego pomieszczenia.

Ustawiłem się w kolejce, a reszta za mną.

-Uwaga. Głodna Matka Teresa, to zła Matka Teresa- rzucił groźnie Harry, który stał za Octavią.

Na jego słowa Octavia i Cassander parstkneli śmiechem.

-Tu nie ma nic do śmiechu. To najświętsza prawda- zagroziłem im, odwracając tylko głowę.

Po chwili, uprzejemnianej żartami z mojej nowej osobowości, każdy z nam miał swoją tacę z jedzeniem.

Usiedlismy wyjątkowo w centrum sali. Niezbyt lubiłem to miejsce, ale nie chciało mi się lecieć w kąt.

Zaczęliśmy jeść, rozmawiając właśnie o przyszłości i o nadchodzącej maturze.

-Serio, mam nadzieje, że nie zawale matmy- jęknęła Octavia.

-Stara, będzie dobrze- poklepał ją po plecach Harry.

Zdałem sobie sprawę, że skończył mi się sok. Dlatego wstałem.

-Zaraz wracam- rzuciłem i miałem odejść, ale odbiłem się od czegoś. A raczej od kogoś.

-A co to? Mała, słodka omega odbiła się właśnie od mojej klaty. Mam nadzieje, że sobie siniaka nie nabiłeś- zakpił Wyatt.

-Nie martw się. Twoje mięśnie są tak zaniedbane, że bliżej im zakrochmalonego prześcieradła.- rzuciłem i chciałem go minąć.

-A ty gdzie?- warknął rozzłoszczony Alfa, łapiąc mnie mocno za ramię.

-Puść go. Teraz- zawarczał Cassander, wstając i stając przy Wyatt'cie.

Przez chwile mierzyli się wzrokiem, kosztem mojego bolącego ramienia.

W końcu jednak brązowłosy mnie puścił.

Prychnął zaczynając odchodzić.

-Nic mi nie jest- rzuciłem tylko do Cassandra, wiedząc ze zaraz będzie się pytał.

Ten tylko kiwnął głową i usiadł z powrotem na swoim miejscu.

Chciałem w końcu iść po ten sok, gdy nagle usłyszałem krzyk za sobą.

Odwróciłem się i mignęły mi brązowe włosy.

Poczułem pchnięcie, jakby coś rozdarło mi skórę na brzuchu.

Spojrzałem w dół.
Widziałem scyzoryk wbity w mój bok. Patrzyłem jak zahipnotyzowany na krew, która wsiąkała w moją bluzkę.
Ból tępił moje zmysły.

Wiedziałem, że ktoś odciągnął ode mnie Wyatta. Słyszałem krzyki, płacze oraz zawieruchę.

Sam nie wiem kiedy znalazłem się na podłodze.

-...eth! Seth!- doszedł w końcu moich uszu, krzyk.

Uniosłem z trudem głowę.

Zobaczyłem przerażonego Cassandra.

-Co się stało?- zapytałem o wiele ciszej niż zamierzałem.

-Zostałeś pchnięty scyzorykiem przez Wyatt'a.- wytłumaczył i pomógł mi się położyć.

Chciałem chwycić za scyzoryk i go wyjąć.

-Nie! Nie ruszaj!- krzyknęła Octavia, która kucnęła obok.- Tylko pogorszysz sprawę!

Po chwili kucharka przybiegła z apteczką. Cassander i Octavia zaczeli zabezpieczać nóż i tamować krwawienie.

Ból był cholernie tępy i miałem ochotę szamotać się po całej podłodze. W ogóle chciałem wyrwać z siebie ten scyzoryk. Jednak moja świadomość gdzieś ciągle była i kazała mi się nie ruszać.

W końcu nad raną pochylała się Octavia, Harry i Kyan. Cassander położył moją głowę na swoich kolanach i zaczął mnie gładzić po włosach.

-Wytrzymaj jeszcze chwilę. Juz niedługo przyjadą ratownicy. Wszystko będzie dobrze- mówił, ale trudno mi stwierdzić, czy próbował pocieszyć mnie, czy siebie.

Zebrałem w sobie siły i słabo się uśmiechając, uniosłem swoją rękę. Położyłem ją na jego policzku.

-Nie rób takiej miny. Takie zrzędy jak ja, przeżywają wszystkich- szepnąłem ochryple.

-Matka Teresa, ty się już lepiej nie odzywaj!- podniosła głos Octavia, widziałem jak z jej oczu strumieniami lecą łzy.

-I nie ruszaj!- dodał Kyan.

Wow, to pierwszy raz kiedy widzę na jego twarzy tyle emocji.

Moja ręka bezsilnie opadła, jednak w locie złapał ją Cassander.

Lekko ją ścisnął, jakby chcąc dać mi znać, że ciągle przy mnie jest.

To było nawet urocze.

Byłem strasznie senny, dlatego zacząłem przymykać powieki.

-Seth? Seth! Nie zasypiaj! Słyszysz mnie?!- słyszałem jeszcze krzyk Cassandra.

Zanim całkowicie straciłem świadomość, słyszałem stanowczy głos mówiący, ze teraz mnie przejmą.









Opublikowane: 11.08.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top