28. 🖤
Jean się denerwował. Nawet bardzo. Idąc w stronę domu Marco miał w głowie same złe scenariusze. W dodatku nie wiedział czemu. Próbując sobie przypomnieć rozmowę z chłopakiem z poprzedniej nocy, miał prześwity jakichś krzyków i szarpaniny. Wzdrygnął się. Nieważne co, już nigdy nie weźmie żadnych dragów. I tak mieli szczęście, że ich działanie ograniczyło się do zapomnienia o większości wydarzeń. Dobrze, że nie spowodowały niczego poważniejszego.
Wreszcie ustał przed drzwiami. Z głośnym przełknięciem śliny nacisnął na dzwonek, by następnie usłyszeć jego stłumiony dźwięk. Jeśli dobrze pamiętał, o tej porze rodzice Marco powinni być w pracy. Jakoś nie do końca podobała mu się wizja samotnego spotkania z chłopakiem, jednak nie zamierzał narzekać, o ile wreszcie się dowie, o co mu chodzi.
Pierwszym, co zobaczył, po tym jak drzwi się otworzyły, był Marco i jego podbite oko. Chłopak nie zaprosił Jeana do środka. W ciszy wyszedł z domu, by następnie pokierować się w stronę swojego podwórka. Kirschtein ruszył za nim, także nic nie mówiąc. Usiedli na drewnianej ławce. Obok siebie, jednak nadal w pewnej odległości. Między nimi przez chwilę wisiała cisza, do momentu, w którym Jean stwierdził, że to dalej nie może tak wyglądać.
– Ja ci to zrobiłem? – zapytał, spoglądając na chłopaka.
– Nie – Marco odpowiedział natychmiast. Chwilę później spojrzał na swoje ułożone na kolanach dłonie. – Co ty w nim widzisz? – dodał.
Jeana zbiło trochę z tropu to pytanie. W końcu to on chciał pytać, a nie odpowiadać na pytania Marco. Poruszył się lekko, ławka zaskrzypiała. Wziął głęboki oddech, po czym dokładniej przyjrzał się podbitemu oku chłopaka. Było fioletowe, a brew miała ledwo gojącą się ranę.
– Sam nie wiem – odparł cicho. – Po prostu podoba mi się jego charakter, jego oczy, twarz. Strasznie na niego lecę. Ma w sobie coś takiego, co mnie przyciąga. Nawet jeśli często się kłócimy, czy nawet bijemy. Rywalizujemy między sobą o wszystko. I uwielbiam to, tak naprawdę.
Marco miał już coś powiedzieć, jednak Jean dalej ciągnął:
– Jaki masz z nim problem? Chodzi o to wszystko, co odwalił z Mikasą? Ja też wcale nie byłem święty. I ja to wszystko zacząłem. Nie możesz go non stop winić. Chyba, że to kwestia tego, że obaj jesteśmy facetami. Jesteś homofobem, czy coś?
– Nie jestem. I tu nie chodzi o niego, Jean – chłopak zapatrzył się przed siebie. – Tu raczej chodzi o mnie i o moje uczucia. Kocham się w tobie od czterech lat. Myślałem, że to minie, że to tylko chwilowe. Ale jak widać nie minęło i jedynie się pogłębiło. Na początku myślałem, że nie lecisz na facetów. Jednak później, gdy widziałem wzrok, którym spoglądasz na Erena... Nie mogłem zrozumieć, dlaczego on. I nie mogłem sobie wybaczyć, że sam nie spróbowałem zrobić pierwszego kroku wcześniej. Dlatego byłem temu wszystkiemu taki przeciwny. Z zazdrości. Przepraszam.
Jean wstał. Przeszedł kilka kroków przed siebie, wpatrując się w swoje stopy. Musiał to wszystko przyswoić. Zrozumieć, zaakceptować, albo i nie. Dzięki tym informacjom miał lepszy obraz tej sytuacji w swojej głowie. O wiele więcej rzeczy wydawało się teraz jasnych.
– Co się stało w nocy? – szybko zmienił temat, na kolejny ważny.
– Ja... widziałem was przy tym aucie. Z początku nie chciałem ingerować, ale wiedziałem, że będą z tego problemy. Próbowałem cię odwieść od tego pomysłu, ale nie dało się z tobą porozumieć. Nie mam pojęcia, jakim cudem Eren dał radę kierować. Tak czy inaczej, trochę się z tobą pokłóciłem. A on mi nagle przywalił. Nawet nie wiem, kiedy wyszedł z auta. A jak odjechaliście... zadzwoniłem na policję. Anonimowo zawiadomiłem, że pijana osoba prowadzi samochód.
– Powiedziałeś, że tylko jedna?
Marco podniósł wzrok na Jeana.
– Powiedziałem, że pijany kierowca jedzie takim a takim samochodem, tu i tu. Nawet jeśli przysporzyłem ci tym problemów, przepraszam. Przez stan, w jakim byliście, cieszę się, że w ogóle żyjesz.
Kirschtein ponownie usiadł na ławkę. Zamyślił się, wpatrując w kępkę trawy gdzieś przed nim. Atmosfera była dosyć napięta. W dodatku fakt, że nie odpowiedział na wyznanie uczuć Marco, zaczynał doskwierać czarnowłosemu. Mimo to Bodt hardo czekał na dalszy rozwój rozmowy.
– Co dokładnie cię łączy z Mikasą?
– Już mówiłem – odpowiedział natychmiast. – Przyjaźnimy się. Mamy podobne doświadczenia i tok myślenia. Ona jako jedyna wie, co do ciebie czuję.
– I teraz nagle wszystko ma zacząć nabierać sensu? – prychnął Jean. Następnie westchnął, łapiąc się za głowę. – Mogę mieć prośbę?
– Zależy – odparł krótko Marco. Nie zamierzał mu pomagać w niczym, co jest związane z Jaegerem. Nie miał na to sił.
– W razie jakiegokolwiek przesłuchania mów, że Eren był sam – poprosił, a widząc pytające spojrzenie przyjaciela dalej ciągnął. – Udało mi się uciec i tylko jego złapali. Jak powiesz inaczej, zrobisz mi niepotrzebny przypał.
Marco kiwnął zrozumiale głową. Do tej prośby oczywiście mógł się zastosować.
– Mogę już iść, czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia? – zaindagował jasnowłosy.
– Czy będzie między nami tak, jak dawniej?
Jean spojrzał na niego szybko, po czym ponownie odwrócił wzrok. Następnie wstał.
– Jeżeli nie zmienisz swojego podejścia na pewno nie. Poza tym za dużo się dowiedziałem. To paskudny dzień – westchnął ciężko, następnie zerkając w pochmurne niebo. – A, spóźnione najlepszego. Sorry, ale na lepsze życzenia mnie nie stać. Na razie.
Czarnowłosy odpowiedział krótkie "dzięki", następnie spoglądając na oddalającą się sylwetkę Jeana. Myślał, że będzie gorzej, nawet dużo gorzej. Jednak mimo tego całego chaosu, który aktualnie figurował w jego życiu, było okej. Pozostaje mu tylko zmienić trochę swoje podejście i zachowanie, tak, by móc to wszystko odbudować. Nie chciał jedynie przyznać, że ma nadzieję na rozpad związku Jeana z Erenem. To już było za dużo i doskonale o tym wiedział.
🖤🖤🖤
Levi po wejściu do szpitala priorytetowo wybrał się do matki. Jednak mogli porozmawiać tylko chwilę, ponieważ została akurat zabrana na kolejne badania. Dowiedział się jedynie, że jest już o wiele lepiej i lada moment będzie mogła wrócić do domu. Bardzo go to ucieszyło, co nawet dał po sobie poznać delikatnym uśmiechem skierowanym do rodzicielki. Kiedy chwilowo się pożegnali na korytarzu, Ackermann podążył w stronę oddziału oraz sali Mikasy. Zapukał lekko w uchylone drzwi, a gdy usłyszał zaproszenie, wszedł do środka. Dostrzegł dziewczynę siedzącą na łóżku. Obok niej stała jej matka – ciotka Levia.
– Dzień dobry – przywitał się, następnie podchodząc do obu kobiet. Starsza go natychmiast objęła. Delikatnie pogładziła po plecach, następnie łapiąc za ramiona, by oddalić się od niego i spojrzeć mu prosto w oczy.
– Dziękuję ci, Levi. Nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć. Potrzebujecie czegoś, razem z Kuchel?
Chłopak kiwnął przecząco głową, następnie wyswobadzając swoje ramiona i lekko odsuwając od siebie kobietę.
– Nie ma za co mi dziękować. Zrobiłem jedynie to, co należało zrobić.
– Jesteś taki skromny – westchnęła. – Proszę, usiądź.
Wcale nie był skromny, co go z lekka rozbawiło. Zrobił tak, jak poleciła, siadając na krzesło przy łóżku Mikasy. Dziewczyna spojrzała na niego spod gęstych rzęs. Pisać było łatwiej, nie wiedziała dokładnie, jak się zachować, kiedy może rozmawiać z nim twarzą w twarz. Poza tym matka była obok, co też było lekko rozpraszające.
– Zgodzisz się na obiad w sobotę? Wybralibyśmy się do jakiejś restauracji. Chyba że wolisz domową kuchnię – zapytała kobieta ciepło.
– Mam już plany na sobotę, przepraszam. Ale kiedy nadarzy się okazja, liczę na spotkanie.
– Och, z pewnością. Przygotuję coś dobrego i upiekę z Miką ciasto. Pamiętam, że lubisz szarlotkę.
– Lubię – potwierdził. – O ile tylko nie ma za dużo cynamonu.
– Dlaczego rozmawiacie tak oficjalnym tonem? – westchnęła nagle dziewczyna. Usiadła na łóżku po turecku. – Levi, potrafisz być totalnym dupkiem, nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. A ty, mamo, przestań go traktować jak jakiegoś księcia. To tylko Levi.
Kobieta z początku chciała coś odpowiedzieć, jednak szybko odpuściła i zamiast tego uśmiechnęła się lekko. Nie w planach miała kłótnie z córką, a nawet lekkie przepychanki słowne. Po krótkim namyśle wzięła swoją torebkę i ruszyła do wyjścia z sali.
– Pójdę do maszyny z napojami, porozmawiajcie na spokojnie – oznajmiła, następnie wychodząc.
Drzwi się zamknęły, a wtedy Levi przeniósł swój kobaltowy wzrok na kuzynkę. Dziewczyna miętoliła w rękach kołdrę, która była z lekka narzucona na jej nogi. Wokół jej oczu widniał rozmazany makijaż, który miała na twarzy poprzedniego dnia. Najwidoczniej nie było odpowiedniego momentu na dokładne zmycie go.
– Jak się czujesz? – zapytał chłopak.
– Tylko trochę boli mnie głowa, poza tym wszystko w porządku – odparła naprędce.
– Składałaś już zeznania?
Pokręciła przecząco głową. Widząc pytający wzrok Levia, zaczęła:
– Tam było bardzo dużo ludzi. Większość była nie tylko pijana, ale i po czymś mocniejszym. Zrobiłabym problemy ogromnej ilości osób. Nie chcę...
– Racja, lepiej zostawić go na wolności, by udało mu się skrzywdzić kolejną dziewczynę – westchnął Ackermann.
Mikasa spuściła nogi z łóżka, siedziała na wprost czarnowłosego. Spojrzała głęboko w jego oczy, po czym na moment zerknęła gdzieś w ścianę. Przygryzła wargę.
– Jeżeli powiem, że wszystkie plotki o Erenie to kłamstwa, nie będę wiarygodna w tej sytuacji. Miałam to przecież odkręcić i chcę to zrobić. Ale nie mogę cofać wszystkich słów o Erenie, jednocześnie oskarżając jakiegoś gościa o dosypanie mi czegoś. Rozumiesz mnie?
Rozumiał. Nawet doskonale. Kiwnął twierdząco głową, po czym spuścił wzrok. Zastanawiał się nad tym, co on by zrobił w takiej sytuacji i to właśnie dzięki temu dylemat dziewczyny był dla niego zrozumiały. Przez moment nic nie odpowiadał. Myślał nad dobrym rozwiązaniem tej sprawy. Jasnym dla niego było, że Mikasa nie chce jeszcze bardziej mieszać w swoim życiu.
– Zrobimy tak – zaczął, nachylając się do niej lekko. – Wszystko mi dokładnie opowiesz, nie pomijając ani jednego szczegółu, a ja sam go znajdę i się nim zajmę.
– Nie – zaoponowała, podnosząc na niego wzrok. – Levi, nie. Nie ma opcji.
– Nie będzie miał pojęcia kto i dlaczego. Poza tym uznajmy, że ktoś to zrobi za mnie.
– Nie podoba mi się to i nie chcę tego.
Levi westchnął, po czym wygodniej się oparł na krześle. Omiótł dokładniej wzrokiem dziewczynę, zastanawiając się, czy jest coś, co może zrobić w tej sytuacji, prócz przekonywania jej.
– Jak zacznie ci to ciążyć i zechcesz zmienić zdanie, to się po prostu odezwij.
Mikasa przytaknęła, po czym wzięła głęboki oddech i niemal bezmyślnie zapytała:
– Eren jest z Jeanem, prawda? Jean wtedy przy fontannie miał na myśli siebie?
Ackermann wzruszył ramionami na jej pytanie. Nie zamierzał mówić tego wprost, jednak jego spojrzenie dokładnie to oznajmiało. Skoro już i tak ich przyłapała, nie powinno to być przed nią chronione tajemnicą. Dziewczyna westchnęła cicho, po czym się zaśmiała bezgłośnie.
– Czyli idealnie się dobrałam z Marco.
– Co konkretnie masz na myśli?
Szare oczy wbiły się w kobalt. Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. Ponownie zaczęła miętolić kołdrę w rękach.
– Oboje kochamy się w kimś bez wzajemności. A w dodatku te osoby są razem. Gorzej być nie mogło.
– Jaki jeszcze jest twój związek z Marco? – zapytał, przemilczając jej poprzednią wypowiedź.
– Tylko taki. Początkowo próbowałam mu pomóc dotrzeć do Jeana, jednak on już chyba wtedy był zaślepiony Erenem – podniosła na niego wzrok. – Prócz tego nic nas nie łączy. Znaczy, dobrze nam się rozmawia i wspólnie uczy, ale nic poza tym...
– Rozumiem – odparł chłopak, następnie sprawdzając godzinę w telefonie. – Słuchaj, muszę iść zaraz do mamy. Masz jeszcze jakieś pytania? Nie obiecuję, że odpowiem.
Pokręciła głową, po czym wstała, a Levi w ślad za nią zrobił to samo. Następnie zrobiła ku niemu mały krok i objęła go sztywno. Oparła lekko głowę na jego ramieniu, wpatrując się w drzwi do sali.
– Daj mi kilka dni. Naprawię to. I jeszcze raz dziękuję.
– Nie ma sprawy, ale przestań się tulić.
Odsunęła się natychmiast.
– Pozdrów mamę. Może ją odwiedzę w wolnej chwili.
– Jeśli chcesz – zauważył. – Leży zaraz na oddziale obok. Ale podobno ma niedługo wychodzić.
– To świetnie.
– No.
Oboje nienawidzili tak drętwych rozmów. Jednak taka już chyba była ich natura, że nieważne jak bardzo chcieli, tak nie potrafili się dogadać. Levi, widząc, że żadne z nich nie ma już nic do powiedzenia, udał się do wyjścia z sali. Uniósł rękę w geście pożegnania, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
🖤🖤🖤
Od nastania wieczoru minęło jeszcze kilka godzin, by wybiła idealnie pierwsza w nocy. Według Jeana była to już na tyle późna pora, by rodzice Erena spali i nie obudzili się od jego nieplanowanych szelestów i lekkich uderzeń. Kiedy dotarł pod dom Jaegera, wspiął się na balkon, po czym zajrzał przez szybę. Światło było zgaszone, więc nie widział nic, prócz przenikliwej ciemności. Zaryzykował, pukając delikatnie w okno. Matka Erena chyba nie jest na tyle wściekła i nieufna w stosunku do niego, by spać w jego pokoju, prawda? Właściwie nie wiedział, ponieważ pani Jaeger była często nieprzewidywalna, zupełnie jak jej syn. Wziął głęboki oddech, po czym zapukał głośniej. Światło latarni oświetlało jego sylwetkę, więc Eren nie powinien myśleć, że to jakiś włamywacz, czy coś podobnego. Miejmy nadzieję.
– Eren, wstańże – westchnął Jean, znów pukając.
Jak na zawołanie drzwi balkonowe się otworzyły, a zza nich wyjrzały szmaragdowe oczy. Chłopak był zaspany, przez co ledwo kontaktował. Uśmiechnął się jednak, następnie wpuszczając Jeana do pokoju. Zamknął za nim w ciszy drzwi, po czym zapalił delikatną lampkę przy łóżku.
Kiedy lekkie światło pozwoliło im siebie dostrzec, między nimi pojawiły się tak dziwne, nieplanowane uczucia. W Kirschteinie dominowała wdzięczność. Przeogromna, niepohamowana wręcz, za to, że Eren go nie wydał. Jednocześnie czuł swego rodzaju wstyd. Ponieważ uciekł i go zostawił, jak ostatni tchórz. Jaeger natomiast czuł przede wszystkim szczęście. Nie spodziewał się, że Jean go odwiedzi w środku nocy. A była to tak naprawdę jedyna rzecz, której potrzebował. Dlatego też podszedł do chłopaka, co prawda kulejąc i lekko się krzywiąc przez unieruchomioną i bolącą kostkę. A kiedy już był przed nim, natychmiast go objął. Wpłynął w silne ramiona, pozwalając, by te go czule otuliły. Zaciągnął się zapachem Jeana, po czym uniósł lekko głowę.
Pocałunek z początku był niewyobrażalnie delikatny, zupełnie jakby był jednym z pierwszych. Szybko jednak ewoluował w coś o wiele bardziej namiętnego i pożądanego. Połączonego z odważnym dotykiem i szybkimi oddechami. Kilkukrotnie dało się usłyszeć cichy jęk. Jednak niewychodzący poza ramy tego pokoju. Oddawali się tej subtelnej przyjemności przez chwilę, wkraczając na kolejny etap relacji.
Jean się jednak odsunął pierwszy. Ułożył dłonie na ramionach Erena, a widząc jego ciągłe zaspanie, postanowił poczochrać jego włosy. Następnie uśmiechnął się lekko i poprowadził go w stronę łóżka.
– Bardzo przejebane? – zapytał zaraz po tym, jak usiedli.
Eren wzruszył ramionami. Następnie ziewnął i się lekko przeciągnął.
– Mam wrażenie, że bardziej u matki, niż na policji. Przypierdala się o dosłownie wszystko. W dodatku rozwaliła mój telefon. I ciągle się kłóci z ojcem, bo on jakoś tak spokojniej do tego podchodzi.
– Mam dla ciebie to, bo Levi właśnie przewidywał, że coś się stanie z twoim telefonem – zauważył Jean, wyciągając z kieszeni urządzenie należące do Ackermanna. Następnie podał je Erenowi. – A jak kwestia prawna?
– Czekam na rozprawę – powiedział, spoglądając na swoje odbicie w ciemnym ekranie. – Będzie dobrze, nie przejmuj się – ułożył rękę na karku Kirschteina w pocieszającym geście.
Jean odpowiedział mu lekkim uśmiechem. Chciał w to wierzyć. Zaprzątał sobie głowę szczęśliwymi myślami, które miały mu choć trochę oczyścić umysł i uspokoić ten wewnętrzny strach. Dlatego też pozostały czas, jaki spędził w nocy u Erena przeznaczył na te dobre i miłe rzeczy, a nie ciągłe analizowanie wszystkiego. Poza tym w tym przypadku to Jaeger jest na zdecydowanie gorszej pozycji, więc to jemu należy się większe wsparcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top