10. 🔥

– Czemu wszyscy zapomnieli o moich urodzinach? – westchnął smutno Conny.

     Jean tylko zerknął na przyjaciela, udając, że jest tak zajęty graniem na konsoli, iż nie zauważył, że ten w ogóle cokolwiek mówił. Coraz bardziej zaczynał się niecierpliwić. Minęło już kilka dobrych minut od wybicia godziny osiemnastej, a chłopaków jak nie było, tak nie ma.

– Kurwa, przegrałem! – rzucił, po czym odłożył kontroler na łóżko, o które się oparł. Jednak od razu niby od niechcenia wstał, po czym podszedł do okna. Trójka przyjaciół właśnie szła w stronę domu Conny'ego, niosąc coś wielkiego pod jasnym kocem. – Idę do łazienki – stwierdził chłopak, po czym wyszedł z pokoju, zostawiając znudzonego Springera przed telewizorem. Jednak tak naprawdę nie poszedł do łazienki, a piętro niżej, by otworzyć drzwi wejściowe. Wpuścił do środka Erena, Levia i Marco.

– I jak tam? – zapytał Jaeger.

– Narzeka i się nudzi. Dawajcie ten tort, trzeba zapalić świeczki.

     Levi odstawił na stolik plastikowe opakowanie z ciastem, po czym je otworzył, a Jean z Erenem zaczęli układać na nim świeczki. Kiedy skończyli Jaegerowi przypadło zapalanie ich. Marco wciąż stał w jednym miejscu, trzymając coś ukrytego pod kocem.

– Czemu go nie zdejmiesz? – zapytał Jean.

– Bo strasznie piszczy.

     Kiwnął głową w geście zrozumienia, po czym ruszył w stronę schodów, a reszta za nim. Levi, który niósł tort wyszedł na przód, by wejść do pokoju Conny'ego jako pierwszy. Kiedy przekroczył próg cała czwórka zaczęła śpiewać „sto lat", jednak nie wychodziło im to idealnie, więc szybko skończyli. Aczkolwiek Springerowi to nie przeszkadzało. Cieszył się z samego faktu urodzinowej niespodzianki, szczególnie kiedy zdmuchiwał świeczki, myśląc nad życzeniem. Jednak czymś, co go najbardziej zaintrygowało było coś, co wciąż trzymał Marco. W końcu Bodt postawił, jak się okazało, klatkę na ziemi i zabrał z niej koc. Momentalnie pokój wypełnił się piszczeniem gryzonia, który koniecznie chciał wyjść z „więzienia".

– Ta świnka jest serio dla mnie? – zapytał zdezorientowany jubilat. Kiedy dostał potwierdzenie, natychmiast klęknął przed klatką. – Ma jakieś imię?

– Nie, musisz nazwać – odparł Eren.

– Rysiek. Rysiek zza krat.

     Eren z Jeanem spojrzeli po sobie, jednak nic nie powiedzieli. Levi za to podszedł do biurka i postawił na nim tort, by zaraz po tym wysłać Marco po nóż, łyżeczki i talerzyki. Conny zdążył już wyciągnąć Ryśka z klatki, jednak zwierzątko nie przejawiało chęci zwiedzania jego pokoju.

– A tak poza tym to kupiłem dobre alko – zaczął Eren, wyciągając ze swojego plecaka butelkę. – Jägermeister!

     Conny niemalże od razu odłożył świnkę morską i wyrwał chłopakowi alkohol z rąk. Spojrzał na etykietę, po czym postawił butelkę na biurku obok tortu i wybił do drugiego pokoju po kieliszki. Kiedy wrócił, Eren już otwierał likier i od razu nalał do każdego naczynia.

– Za Conny'ego! – rzucił Eren, po czym wyciągnął dłoń z kieliszkiem w stronę reszty towarzystwa, by wzbić toast. Chłopcy powtórzyli jego słowa ku radości rozentuzjazmowanego jubilata.

     Dźwięk uderzenia o siebie kieliszków rozszedł się po pokoju w akompaniamencie pisków Ryśka.

🔥🔥🔥

     Tort smakował prawie tak dobrze, jak alkohol. Jednak w przeciwieństwie do trunku z procentami nie skończył się równie szybko. Conny uparł się, że jego urodziny muszą być świętowane z rozmachem, więc nie może im zabraknąć wódki. Przypomniał sobie, że takowa była schowana na działce Springera. A nawet nie jedna, a trzy butelki! Tak więc cała piątka wyruszyła w dobrze sobie znanym kierunku, w końcu to nie pierwszy raz mieli alkoholizować się w małym, drewnianym domku w okolicach malowniczego jeziora.

     Kiedy dotarli do miejsca docelowego, rozpalili ognisko. Z początku czarny dym buchał w ich twarze, gdziekolwiek nie usiedli. Jednak ogień szybko stawał się coraz większy i nie wytwarzał dymu w aż takiej ilości. Chłopcy usadzili się wokół ogniska. Zapatrzeni w czerwone płomienie, które tańczyły na kawałkach drewna. Rozmowa szybko się rozkręciła, tak jak i butelka z wódką. Conny miał wszystko doskonale przemyślane, ponieważ prócz kieliszków znalazły się nawet jakieś chrupki i orzeszki.

     Czas im mijał szybko. Na rozmowach, piciu i śmiechu. Eren wspominał swoje poprzednie wakacje, na które wybrał się z Leviem. Pochwalił się chłopcom, że ma świetne zdjęcie z chłopakiem, na którym ten się uśmiecha, jednak nie chcieli mu wierzyć, a sam zainteresowany nic na ten temat nie mówił. Ostatecznie rozmowa o wakacjach skończyła się fochem Erena, który położył się na trawie i zaczął wpatrywać w czerwone niebo.

     Wieczór powoli zaczął przeistaczać się w noc. W dodatku armia komarów nie dawała nikomu spokoju. W pewnym momencie skrajnie pijany Conny ruszył do domku z zamiarem przyniesienia kolejnej butelki alkoholu. Marco stwierdził, że doniesie jeszcze trochę gałęzi i drewna do ogniska, a Levi oznajmił, że Erwin do niego dzwoni po raz drugi, więc chciałby odebrać. Jedynie Jean nie miał chwilowo żadnych planów, więc przysiadł obok leżącego na trawie Erena.

– Czuję jak mi w głowie szumi – stwierdził cicho Jaeger. – Nigdy się nie mogę przyzwyczaić.

     Jean ułożył się na boku obok chłopaka. Wpatrywał się w jego twarz z profilu, mimo że znał już kształty jego nosa i ust na pamięć. Oddech mu przyspieszył, kiedy nagle się podniósł i zbliżył do szatyna. Jednak Eren w tym samym momencie planował wstać, co skończyło się zderzeniem czołami.

– Kirschtein, co ty odpierdalasz? – jęknął chłopak, łapiąc się za głowę. Jednak Jean nic nie odpowiedział, za to położył się na plecach i zaczął żałować swoich poczynań. Tępym wzrokiem wpatrywał się w granatowe niebo, kiedy Eren coś tam mamrotał pod nosem.

     Jednak chwilę później Jaeger znów się podniósł, tym razem ostrożniej. Kiedy usiadł, podparł się rękoma za sobą i zerknął na Jeana. Chłopak teraz miał zamknięte oczy, jednak nie spał. Rozkoszował się zapachem nocy i ogniska, które ich ogrzewało.

     Kiedy poczuł niespodziewany dotyk na ustach, nagle otworzył oczy, dostrzegając przed sobą Erena. Moment później jego nadgarstki zostały złapane przez chłopaka.

     Takim bym go narysował – przeszło Jeanowi przez myśl, gdy widział splątane między sobą rzęski okolone wokół szmaragdowych oczu; zdeterminowane, pewne siebie i swoich poczynań spojrzenie i rozczochrane, brązowe włosy.

     Jaeger się nagle zaśmiał, zupełnie jakby słyszał myśli Kirschteina. Moment później wtulił się w jego szyję, łaskocząc swoimi włosami o mocno truskawkowym zapachu.

– Co my robimy? – zapytał cicho. – Ale serio, Jean, dokąd to prowadzi? Będziemy to tak ciągnąć, zdradzać się wzajemnie z Mikasą? Kto tu jest z kim w ogóle?

     Jednak Jean milczał. Miał na ustach mnóstwo słów, których nie potrafił wypowiedzieć. Zależało mu na Erenie, jak jeszcze na nikim. Chciał spędzać z nim wieczory, tulić przed snem, całować na dzień dobry. Był zakochany i dobrze o tym wiedział. A Eren dawał mu bardzo jednoznaczne sygnały, że chce, aby coś z tego było. Chociaż może nie był tego świadom?

     Największym problemem była Mikasa. Dziewczyna była największą przeszkodą, chwilowo nie do przeskoczenia. Przyczepiona jak rzep do Jaegera. I mimo że Eren wiedział o jej zdradzie i fałszywym zachowaniu, tak z jakichś powodów dalej z nią był. I nie wydawało się, aby zamierzał zerwać.

     Zawsze każdy mówił, że Eren nie widzi chemii między innymi ludźmi. Więc może trzeba mu to wprost pokazać?

– Jesteś dla mnie...

     Kirschtein nie dokończył, bo usłyszał dziwny dźwięk. Eren też się natychmiast podniósł i spojrzał na ognisko. Właśnie Marco dorzucał przyniesione przez siebie drewno.

– Pójdę po Conny'ego, coś długo go nie ma – stwierdził Jaeger, po czym natychmiast wstał i ruszył do domku.

     Jean usiadł i przetarł twarz dłońmi. Rozeźlony spojrzał na Marco, który bez emocji wpatrywał się w czerwony ogień.

– Dużo widziałeś?

– Wystarczająco.

     Zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskaniem drewna i pohukiwaniem sów. Bodt wziął patyczek, którym zaczął bawić się w popiele. Jean z jakichś dziwnych przyczyn zaczynał czuć się dość niekomfortowo przy przyjacielu.

     Moment później do towarzystwa wrócił Levi. Usiadł obok Kirschteina, po czym pokazał mu zdjęcie z telefonu, na którym był Erwin, Hange i Miche, wszyscy w wyśmienitych humorach z butelką alkoholu w tle i podpisem pod zdjęciem: "wsyzstkiego najlepszegi dla connyy;ego!!!!".

– Mają rozmach – stwierdził Jean.

– Ta. A dowiedzieli się ledwo godzinę temu, że świętujemy urodziny.

– To ile wypili w tę godzinę?

– Pytanie nie brzmi ile wypili, tylko ile wzięli – stwierdził sucho Ackermann, po czym spojrzał w stronę domku, z którego akurat wyszli pozostali dwaj chłopcy. – Tylko ani słowa Erenowi.

– Jasne.

     Marco też kiwnął głową w ramach dochowania tajemnicy. Spojrzał na Jaegera, który prowadził pijanego Conny'ego w stronę ognia. Miał już dość tego wieczoru i naprawdę chciał wrócić do domu. Jednak nie robił tego tylko ze względu na Springera.

– Ej, słuchajcie, ważne wieści – stwierdził poważnie Eren.

– Przepraszam! – krzyknął Conny, podrywając się nagle.

– Cicho, kondon, ja mówię. No to wódki już nie ma.

– Przepraszam!

– Oj, zamknij się – wtrącił Eren. – Conny zbił ostatnią butelkę.

     Profilaktycznie Jaeger zatkał dłonią usta chłopaka, który ponownie chciał przeprosić. Moment później usiadł z nim na ziemi, obok towarzystwa.

– To co robimy? – zapytał Jean.

     Eren wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Conny'ego, który położył się na trawie z nadzieją szybkiego zaśnięcia.

– On już chyba dogorywa – stwierdził Levi. – Zanieście go do łóżka i też idźcie spać. Ja jeszcze posiedzę przy ogniu.

– Zostanę z tobą – zaproponował Marco.

– Nie mam nic przeciwko – odparł na to.

     Chwilę później Jean z Erenem wzięli Conny'ego pod ramiona, ponownie prowadząc w stronę domku.

     Levi zapatrzył się w płomienie, które zręcznie się odbijały w jego oczach. W całym ciele czuł miłe ciepło, a jego nozdrza drażnił zapach palonego drewna. Był dzięki temu bardzo zrelaksowany.

– Co myślisz o Erenie i Jeanie? – zaczął cicho Marco.

     Ackermann przeniósł na niego wzrok. Odpowiedział od razu, niewiele myśląc nad słowami, które zaczęły się wydobywać z jego ust.

– Niech robią co chcą, póki nie robią tym nikomu krzywdy. Nie mam nic przeciwko temu, aby byli razem.

– Ty byłeś z Erenem, prawda?

     Levi westchnął cicho, w myślach przywołując tamte wspomnienia.

– To nie tak, że byłem. My raczej eksperymentowaliśmy, chcąc lepiej poznać samych siebie. Skoro się tyle znamy i mamy do siebie pełne zaufanie, pytanie tylko brzmiało: dlaczego nie?

– Czujesz coś jeszcze do niego?

– W taki sam sposób, jak ty do Jeana? Nie.

– Skąd...

– Nie jestem ślepy – przerwał Levi.

     Nastała cisza, której już żaden z nich nie przerwał. Marco z bezsilności, a Levi z czystej przyjemności delektowania się jedynie odgłosami ognia i nocy.

🔥🔥🔥

     Kiedy Eren wraz z Jeanem przytargali Conny'ego do domku, od razu położyli go na kanapie w głównym pomieszczeniu. Nie zaprzątali sobie głowy tym, aby go czymś przykryć ani tym, aby przynieść mu jakąś miskę w razie chęci zwymiotowania. To nie tak, że mieli to gdzieś. Po prostu o tym nie myśleli.

     Szatyn ruszył w stronę sypialni, w której były dwa łóżka. Zdjął bluzę i ułożył się na jednym. Miał zamiar po prostu spać. Picie go za bardzo wymęczyło.

     Minęło kilka minut. Eren, mając zamknięte oczy słyszał jakieś szmery. Rozchylił powieki i dostrzegł stojącego do niego tyłem Jeana, który właśnie ściągał koszulkę.

– Co ci się stało? – zapytał Jaeger cicho, widząc sporych rozmiarów siniaka na plecach Kirschteina.

     Jean odwrócił się w jego stronę na moment, po czym natychmiast wszedł pod koc na drugim łóżku i obrócił się w stronę ściany.

– Nic wielkiego, uderzyłem się o gałąź na podwórku.

– A w tej bajce były smoki? – zapytał Eren. – Kurwa, mów, kto ci to zrobił.

– Powiedziałem ci.

     Rozzłoszczony Jaeger wstał, po czym podszedł do Jeana i zerwał z niego koc.

– Widzę, jak to wygląda. Odpuść i powiedz mi.

     Jednak kiedy Jean nie reagował, Eren kucnął przy jego łóżku i pogładził go po plecach. Kiedy jednak przejechał po siniaku, Kirschtein się wzdrygnął.

– Ojciec? – zapytał cicho.

– Odwal się, Jaeger.

     Eren nie posłuchał. Zamiast kucać, stwierdził, że klęknie. Powoli przeniósł swoją dłoń na kark Jeana, który lekko musnął paznokciem. Później subtelnie przepływał przez każdy odstający kręg w kręgosłupie. Kiedy dotarł do spodni, przesunął dłoń na brzuch chłopaka. Czuł mięśnie zarysowane pod skórą i ciepło bijące od jego ciała. Sam nie wiedział do czego zmierza, niemniej jednak chciał tego.

– Przestań – poprosił Jean.

     A Eren niechętnie się do tej prośby zastosował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top