1. 🍪

Cała książka dedykowana moim kochanym PorucznikPuszek oraz _Hajsowniczka_.


- Może mi któryś z was, debili, powiedzieć co ja tutaj robię?

- Levi, bo to jest tak, że...

- Zamknij się, Kirschtein!

- Marco, odsuń się trochę!

- Nie mam gdzie, Conny!

     Eren westchnął zirytowany. Jak to się stało, że on, Jean, Levi, Marco i Conny trafili do męskiego kibla i teraz w piątkę gnieżdżą się w jednej z kabin? I to w dodatku tej najmniejszej. Chłopak chciał się poruszyć, jednak nie było to zbytnio możliwe. Tyłem przylegał do brzucha Jeana, a przodem do klatki piersiowej Levia, za którym jeszcze jakoś ściskali się Marco wraz z Connym. Nawet wzięcie głębszego oddechu było teraz dla niego nie lada wyzwaniem. Chciał odchylić głowę do tyłu, jednak wtedy ułożyłby ją na ramieniu Kirschteina. A gdyby pochylił ją do przodu, to nosem zetknąłby się z włosami Ackermanna. I tak źle i tak niedobrze. Już wystarczał mu sam fakt odczuwania ciepłego oddechu chłopaka za sobą na swoim karku. Ten z przodu przynajmniej też nie wykonywał nagłych ruchów.

- Odpowie mi ktoś? - chwilową ciszę znów przerwał oziębły głos Levia.

- Jean zobaczył, że dyro ma bajaderkę - westchnął Conny.

- I stwierdził, że on chce tę bajaderkę - wtrącił się Marco.

- I dyro nas przyczaił - dodał Eren.

- A ty byłeś po drodze, Levi - Jean się nerwowo zaśmiał. - Łatwiej było cię z nami pociągnąć, niż ominąć i...

- A po chuj ci bajaderka Doka? - warknął rozzłoszczony.

- Właśnie, po co? - do pytania podłączył się Jaeger.

- Chciałem ją dać Mikasie i...

- Mikasa nie lubi bajaderek - westchnęli naraz obaj pytający.

- A-ale...

- Dobra, Kirschtein - prychnął Ackermann. - Robi się tu duszno i gorąco, a tak poza tym ta sytuacja ogólnie jest dość kłopotliwa. Powiedz mi teraz czemu akurat kibel? Rusz tą swoją pustą głową. Nie mogliśmy uciec na podwórko?

- Ja...

- Nie, nie mogliśmy, bo jesteś zidiociałą końską mordą, która...

- Levi, cicho! Ktoś wszedł! - poinformował Marco, ściśnięty najbliżej drzwi.

     Czarnowłosy zacisnął zęby, po czym oparł czoło o klatkę piersiową Erena. Szatyn nie był przyzwyczajony do takich gestów ze strony swojego przyjaciela, dlatego lekko się zarumienił. Pocieszała go jedynie myśl, że już długo tutaj nie zabawią, bo naprawdę ktoś był ledwo za ścianką.

- Jean... - szepnął chłopak, czując coś niewłaściwego w okolicach pośladków, a przy tym orientując się, że ten bawi się krańcem jego koszulki.

- No?

- Co ty mi wbijasz w... no... - momentalnie wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę tych piwnych, należących do chłopaka o jasnobrązowych włosach.

- J-ja... t-to klamra od paska!

- Ciszej - jednocześnie syknęła reszta.

     Jean westchnął ciężko, czując delikatny rumieniec na policzkach. Może jednak Levi miał rację i powinni zwiać na podwórko szkolne? Przynajmniej by teraz nie siedzieli w tak krępującej sytuacji. Chłopak znów omiótł wzrokiem kark Erena i delikatne, zapewne miękkie, brązowe włosy, które na niego opadały. Dopiero po chwili dotarł do niego słodki, owocowy zapach z nutką mięty.

- Jakiego szamponu używasz?

     Za późno ugryzł się w język. Tak naprawdę nie chciał zapytać, ale słowa same wypłynęły z jego ust. Zagryzł wargę, a głowę oparł o ścianę za sobą. Na jego twarz zawitał jeszcze wyrazistszy odcień szkarłatu.

- Mięta z truskawką - uzyskał odpowiedź, której za nic się nie spodziewał. Myślał, że Jaeger prędzej go wyśmieje albo powie coś w stylu "spierdalaj, końska mordo", ale ten kulturalnie mu odpowiedział. Uderzył się w głowę podczas tej ucieczki?

- Myślę, że możecie już stamtąd wyjść, chłopcy - niski, pewny siebie i dość zdenerwowany głos dobiegał zza drzwi kabiny.

     Bodt był tym, który przekręcił kluczyk w drzwiach. A to co stało się później trwało niecałą sekundę. Cała piątka uczniów znalazła się pod nogami dyrektora Doka.

     Marco i Conny jeszcze jakoś znośnie wylądowali na podłodze, ale Eren był przyciśnięty Jeanem, a dodatkowo leżał na Leviu. Ta sytuacja była więcej niż krępująca, kiedy czuł na sobie dwa, różne ciała.

- Kirschtein, Jaeger, Ackermann, Springer i Bodt. Bodt? Nie mam pojęcia jakim cudem ty też tutaj trafiłeś. Do mojego gabinetu, już!

🍪🍪🍪

     Jean wciąż tęsknym wzrokiem wpatrywał się w zgniecioną bajaderkę, która teraz leżała na biurku dyrektora. Westchnął głęboko, po czym raczył zacząć słuchać wywodu Doka na temat ich niepochwalanego zachowania.

- ...więc waszą karą będzie wysprzątanie sali chemicznej.

- Ja już mówiłem, że nie mam nic wspólnego z tą zasraną bajaderką! - warknął rozzłoszczony Levi.

- Ackermann, cisza! Cała wasza piątka ma dziś po lekcjach wysprzątać tę klasę! Już i tak idę wam na rękę, że nie obniżam nikomu zachowania. A teraz wracać na lekcje!

     Niski, czarnowłosy chłopak jako pierwszy wyszedł z gabinetu, nie zwracając uwagi na kolegów, którzy jeszcze przez chwilę jakby upewniali się, czy na pewno mogą wyjść.

- Hej, Levi! - zagadał Jean, wyrównując z nim kroku.

- Spieprzaj, Kirschtein, jeszcze mi za to zapłacisz - fuknął, nie racząc spojrzeniem chłopaka.

- Ale...

- Powiedziałem spieprzaj.

     I spieprzył, z poharataną dumą.

🍪🍪🍪

     Ostatnie lekcje minęły dość znośnie, przynajmniej dla Erena. On w przeciwieństwie do Jeana i Conny'ego nie dostał dwóch jedynek na matematyce, ale za to zapomniał zrobić pracę domową z historii. Oczywiście Kirschtein mu musiał za to dogryzać.

- Ja przynajmniej wiem ile to cztery do potęgi - prychnął rozjuszony szatyn.

- Ej, ja też wiem!

- Jean, powiedziałeś osiem. O-s-i-e-m. Szczerze mówiąc, to nawet konie są mądrzejsze od ciebie - zadrwił.

     Kirschtein w przypływie nagłej złości złapał Jaegera za koszulkę i przygwoździł do ściany.

- Odszczekaj to! - warknął, z wściekłością wpatrując się w szmaragdowe tęczówki.

- Nie jestem psem! - odkrzyknął mu ten, łapiąc dłońmi za nadgarstek chłopaka, który go trzymał. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął desperacko wbijać w niego paznokcie.

- Kirschtein, zostaw go - w jednym momencie Jean poczuł dziwne uczucie w żołądku. Czyżby strach? Powoli przeniósł wzrok na osobę, która wydała ten rozkaz. Przeszły go nieprzyjemne dreszcze, kiedy ujrzał te znudzone, kobaltowe tęczówki.

- Levi zawsze musi ci dupę ratować - stwierdził cicho, puszczając Erena.

- Nie tylko mi - prychnął tryumfalnie.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia, Jaeger?!

- Przestańcie już! - zarządził Marco. - Jesteśmy na miejscu, właźmy, sprzątamy i nas nie ma.

     Wszyscy mu zgodnie przytaknęli, prócz Levia, który nie zdawał się być tym w jakikolwiek sposób wzruszony.

     Już po chwili każdy z chłopców zajmował się w klasie swoimi obowiązkami. Eren wraz z Leviem mieli za zadanie umycie okien, Jean miał pozamiatać, a później umyć podłogi, Marco powycierać kurze, a Conny podlać i poprzycinać wszystkie roślinki, których było tutaj od groma.

- Czemu ja to robię? - zapytał jakby sam siebie Jaeger, pryskając na szybę płynem do mycia okien. Zwinął kolejny kawałek papieru i zaczął nim pocierać powstałą pianę. W tym samym momencie poczuł na sobie dość karcące spojrzenie, które z początku starał się zignorować. Zażenowanie zaczynało w nim jednak rosnąć, bo nie wiedział co robi źle.

     W końcu odważył się spojrzeć pytająco w kobaltowe tęczówki przyjaciela, który mierzył go wzrokiem.

- Czy ty kiedykolwiek myłeś okna?

     W klasie nastała dziwna, niezręczna cisza. Momentalnie wszyscy zaczęli spoglądać na zdezorientowanego chłopaka.

- M-myłem - stwierdził cicho, jakby samemu nie będąc przekonanym co do prawdziwości wypowiadanych przezeń słów.

     Levi tylko westchnął przeciągle, po czym na powrót założył na nos chustę, w której zwykł sprzątać.

     Tym razem ciszy nie pozwolił zapanować Jean, który to zarzucił nowy temat, niedbale wymiatając brud spod jednej z ławek.

- Jaeger, a jak to w ogóle się stało, że Levi przyjaźni się z taką pokraką jak ty?

     Dopiero po kilku sekundach przeklął się w myślach za ponownie nieugryzienie się zawczasu w język. W końcu Levi mógł to odebrać za podśmiewanie się z niego, a ostatnie czego chciał, to mieć w Ackermannie wroga.

- Po prostu od dziecka spędzaliśmy razem czas - odparł szatyn, wpatrując się w uczniów wychodzących z budynku szkolnego. Jakoś szczególnie nie ubodła go kolejna obraza ze strony Kirschteina. - Często przychodził do mnie z Mikasą i...

- I wystarczy - dokończył zań czarnowłosy, dając tym samym znać, że nie życzy sobie podawania większej ilości informacji na jego temat, niż jest to konieczne.

     Eren delikatnie przygryzł wargę. Nie chciał powiedzieć nic złego. Rozumiał ciekawość Jeana, bo zdarzało mu się samemu nie wierzyć w to, że Levi uważa go za przyjaciela. Ackermann sam w sobie był postacią bardzo małomówną, z którą trudno było nawiązać jakąś bliższą relację. Dlatego fakt przyjaźni z nim dawał mu swego rodzaju satysfakcję, a nawet poczucie wyższości nad innymi.

- Mikasa się kłóci z Annie - stwierdził Levi, wyglądając przez otwarte okno. Eren dopiero po chwili zrozumiał jego wypowiedź, która wyrwała go z rozmyślań i także podążył wzrokiem dwa piętra niżej, na plac przed szkołą.

- One się zaraz pobiją - dodał szatyn, widząc żywe gestykulacje między dziewczynami.

     Już po chwili wszyscy chłopcy stali przy oknach, wpatrując się w kłócące dziewczyny. Conny'emu dziwnie błysnęły oczy, kiedy Annie pchnęła czarnowłosą, nie powstrzymując swojej siły.

- Jean! To twoja okazja! Możesz iść na pomoc Mikasie, może zwróci na ciebie uwagę! - stwierdził, spoglądając w piwne tęczówki kolegi.

     Kirschtein zamarł na moment, a kiedy uświadomił sobie powagę sytuacji, z której może skorzystać, już dawno biegł w kierunku schodów na niższe piętra.

     Eren z początku nie przejął się nagłą reakcją Jeana. Jednak dopiero po chwili do niego dotarło, że ten właśnie rusza między dwie, rozjuszone lwice. Miał już okazję doświadczyć wściekłej Mikasy i nie życzył tego nikomu, nawet końskiej mordzie.

- Jean, czekaj! - krzyczał, biegnąc za nim, jednak nie sprostał wyrównania mu kroku.

     Przebiegł przez wejście główne szkoły, zauważając, że wkoło dziewczyn zrobiło się niemałe zbiorowisko, a chłopak o jasnobrązowych włosach już się do nich przeciskał.

- Hej, dziewczyny, uspokójcie się! - krzyknął Kirschtein, wbiegając między nie. Jednak tylko im przeszkodził, a mógł tego się dowiedzieć na własnej skórze, a raczej nosie, kiedy blondynka mu wymierzyła siarczysty cios pięścią.

     Zachwiał się, dostrzegając, że brunetka także nie będzie mu dłużna i już niemalże czuł uderzenie od niej na swojej twarzy, kiedy coś go nagle odepchnęło na ziemię, a po chwili bez jakiejkolwiek gracji nań spadło.

     Pulsujący ból potylicy i tępy nosa wraz ze zdradzieckimi promieniami słońca, które zuchwale przedzierały się przez jego zaciśnięte powieki nie pozwoliły mu otworzyć oczu. Musiał skupić swoją uwagę na pozostałych zmysłach. Pierwszym był dotyk. Nie licząc bólu były to zdarte ręce i obity tyłek, spowodowane upadkiem na szorstkie, kamienne płytki, a w dodatku dziwny ciężar, zaczynający się na jego nogach, a kończący na klatce piersiowej. Drugim był słuch. Jednak krew pulsująca w jego uszach nie pozwalała usłyszeć niczego, co miałoby większy sens. Trzecim zaś był zapach. I dopiero wtedy Jean zorientował się, że czuje ten słodki zapach mięty wymieszanej z truskawką. Czyżby on...?

     Udało mu się otworzyć oczy i właśnie wtedy dostrzegł czekoladową czuprynę, której pojedyncze kosmyki opadały na jego obojczyki, łaskocząc go w najlepsze. To Jaeger na nim leżał, brudząc krwią płynącą z jego nosa koszulkę Kirschteina. Czas jakby się zatrzymał, dając chłopakowi możliwość przyglądania się Erenowi. Nie mógł zobaczyć za wiele, ale dokładnie widział jego czarne rzęski, teraz splecione między siebie. Dostrzegł też ten zadarty nosek, który z tej perspektywy zdawał się być jeszcze mniejszy, niż zazwyczaj.

     Czas ruszył wraz z nagłymi uderzeniami serca Jeana. Mimowolnie zakręciło mu się w głowie. Ponownie zacisnął powieki, ponieważ zdradzieckie słońce najwidoczniej chciało wypalić mu gałki oczne. Jednak dopiero wtedy zorientował się, że to właśnie Eren go odepchnął, narażając swój nos na nagły atak Mikasy. Czemu go ochronił? Czy może zrobił to zupełnie przypadkiem?

- I coś ty zrobiła, idiotko?! - szybko rozpoznał ten głos. Należał do Annie.

- Ja? - odparła Mikasa. - To ty to wszystko zaczęłaś, kretynko!

- Zamknij się już i lepiej powiedz czy nic mu nie jest - ponownie odezwała się blondynka.

     Już po chwili Jean poczuł, że jest z niego ściągany Eren. Otworzył oczy, przekręcając głowę w kierunku Jaegera. W myślach mu już podziękował kilka razy, ale nie omieszka zrobić tego ponownie, gdy ten tylko zacznie kontaktować.

     Gdy już usiadł, zaczął z niemałą zazdrością spoglądać na szatyna, którego bezskutecznie próbowały ocucić dziewczyny. Krew z jego nosa, której część była na koszulce Jeana teraz płynęła po jego policzkach w kierunku uszu. Nie wiedzieć czemu, ale Kirschteinowi zaczęła się przypominać lekcja pierwszej pomocy.

- Odwrotnie go! - krzyknął, jednym ruchem zbliżając się do chłopaka. Nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie dziewczyn, złapał go pod pachami, po czym ułożył sobie na ramieniu tak, że teraz krew ponownie moczyła jego ubranie, aczkolwiek płynąc w stronę łopatki.

- Kirschtein, co ty... - zaczęła zdenerwowana Annie.

- Ta krew płynęła mu do gardła, idiotko - warknął, przerywając jej. - Jeszcze by się zachłysnął. Lepiej idźcie po pielęgniarkę czy kogoś, a nie bijecie się o jakieś pierdoły.

     Chłopak odetchnął z niemałą ulgą, dostrzegając, że blondynka posłuchała go chociaż tym razem. Nie wiedział tylko czemu Eren zemdlał zaraz po uderzeniu w nos. Czyżby siła Mikasy była aż tak rażąca? Przestał o tym rozmyślać, skupiając się na utrzymaniu Jaegera w jednej pozycji. Prawą ręką złapał się za swój lewy nadgarstek, nieznacznie wciskając dłonie w dół pleców szatyna. Wdychał słodki zapach szamponu, drażniący jego nozdrza i napawał się przyjemnym ciepłem jego ciała.

     Wmawiał sobie, że go nie przytula, a jedynie pomaga.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top