"Czyń, co widzisz"

Wawel, początek stycznia 1386r.

Komnaty najjaśniejszej pani

- Pani, proszę wysłuchaj mnie. – Spytek nie pamiętał jak długo już namawiał królową. Ile minęło miesięcy, ile tygodni? Codzienne próby przekonywania Ludwikowej córy do ślubu z Wielkim Księciem Litewskim były daremne. W prawdzie nie dziwił się, była to wnuczka Elżbiety Łokietkówny – siostry króla Kazimierza. Wawelska pani mająca w swoich żyłach krew Piastów, pomieszaną z krwią Andegawenów musiała być nieugięta i uparta. Inaczej być nie mogło. Jednak w tej sytuacji Melsztyński liczył na to, że Węgierka ulegnie decyzji możnych, którzy nie widzieli lepszego rozwiązania dla królestwa.

- To wy nie słuchacie, panie Spytku. – Jadwiga przerzuciła wzrok na stojącego obok wojewody Dymitra z Goraja.

Rusinowi, choć był stronnikiem Jagiełły, żal było tego dziewczęcia. Wszak jeszcze taka młoda, nie tak dawno wyrwana z kraju swojego urodzenia, z dala od matki i siostry. To niesprawiedliwe, że musiała podejmować tak ciężki wybór. Kiedy próbowała rąbać drzwi toporem i wyładować w ten sposób swoją rozpacz, Dymitr tylko utwierdził się w tym przekonaniu.

- Królowo... - tym razem to on spróbował.

- Jestem królem Dymitrze! A nie waszą marionetką! – Andegawenka podniosła głos i skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej. Dość już miała decyzji przemądrzałych polskich panów, podejmowanych za jej plecami. Wrażenie miała, że wciąż widzą w niej dziecko, a przecież to ona była władcą. Nikt inny.

- Owszem, pani. Jesteś królem. A król prócz przywilejów ma także obowiązki. – Spytek starał się mówić łagodnie, choć sił już nie miał na tłumaczenie i przekonywanie władczyni.

- Mówiłam już. Ochrzczę Litwę, ale bez ślubu z Jogaiłą. – Zdecydowała się obniżyć nieco ton głosu. Już tyle razy tłumaczyła sobie, że do chrystianizacji ostatniego w Europie pogańskiego kraju, nie będzie potrzebny jej mariaż z księciem. Była jednak tego coraz mniej pewna. Nieznacznie spuściła wzrok i zaczęła nerwowo bawić się palcami.

- Z całym szacunkiem, królowo... Ale w jaki sposób? Bez zaślubin twoje starania będą daremne, nikt się na to nie zgodzi. Jak zamierzasz ochrzcić Litwę? Chcesz wojny? – Wojewoda nadal próbował mówić spokojnie, ale z każdą kolejną chwilą tracił cierpliwość. Orszak litewski już od tygodni zmierzał do Krakowa, a najjaśniejsza pani nadal zgody na małżeństwo nie dała. Obawiał się najgorszego.

Wyraz twarzy Jadwigi gwałtownie się zmienił. Nie było widać już na nim gniewu i rozgoryczenia, a jedynie niepohamowany smutek i żal. Jeszcze chwilę mierzyła się wzrokiem z polskimi panami, z każdą sekundą tracąc pewność siebie.

- Zostawcie mnie samą – z jej ust wydobył się ledwie słyszalny, przygaszony głos.

Zrezygnowani panowie spuścili głowy i równocześnie opuścili komnatę jej właścicielki. Drzwi zamknęły się z delikatnym trzaskiem. Zapadła śmiertelna cisza.

Andegawenka straciła kontrolę nad swoimi emocjami. Uniosła poły sukni i przekraczając wrota prowadzące do alkowy, podbiegła do łoża padając na aksamitną pościel. Zatopiła twarz w miękkich poduszkach, na które opadły jej grube włosy tworząc aureolę. Za królową do alkierza wpadły siostry Lackfi, wyraźnie przerażone stanem dwunastolatki.

- Pani, proszę... - Choć Margit ze wszystkich sił najbardziej na świecie chciała ulżyć w cierpieniu swojej podopiecznej, nie miała pojęcia co zrobić. – Może ja... każę zaparzyć zioła? Uspokoisz się po nich, odpoczniesz. – Próbowała przekonać bardziej siebie niż Jadwigę. Od kilku miesięcy z niepokojem obserwowała jaką walkę toczy ze sobą jej pani. Mało jadła i choć otwarcie nie chciała okazywać postronnym swoich emocji, Lackfi słyszała ciche chlipanie królowej, niemal każdego wieczoru, kiedy wydawało jej się, że jest w alkowie sama. Jadwiga nigdy nie wiedziała, że zatroskana Margit stała wtedy pod drzwiami z krwawiącym sercem. Teraz jednak królowa nie hamowała się, postanowiła dać upust emocjom.

- Zostaw – odparła słabym głosem Andegawenka.

- To poślę po Radlicę. On pomoże, podpowie - zasugerowała.

Królowa jedynie zmarszczyła brwi. Już tyle rozmów przeprowadziła z biskupem, który tłumaczył jej, że ślub z poganinem to poświęcenie konieczne. Że tylko w taki sposób zmieni barbarzyńskich pogan i otworzy ich serca na nową wiarę. Nigdy jednak sama nie nabrała takiego przekonania. Wszak to jej ojciec- Ludwik, król Węgier wyznaczył ją na żonę kogo innego. Wmawiała sobie, że postępując niezgodnie z jego wolą grzeszy i odwraca się od rodziny. Mimo tego, że przecie Elżbieta Bośniaczka zgodę na ślub z Jogaiłą dała.

W pewnej chwili podniosła się, a w wielkich jak monetach oczach pojawił się blask. Pośpiesznie wstała z łoża i rzuciła się w stronę wyjścia.

- Zostańcie! – tyle zdążyły dosłyszeć dwórki pozostawione zdezorientowane w komnacie swojej pani. Do uszu Margit te słowa zdawały się nie dotrzeć, bo już ruszyłaby w drogę za Andegawenką, gdyby nie siostra, która mocno chwyciła ją za ramię.

- Prosiła żebyśmy zostały, czyś nie słyszała?

- Nie godzi się żeby królowa sama po zamku wieczorem biegała! A jeśli ją ktoś porwie?! – Margit panikowała, ściskając kurczowo palcami poły granatowej sukni.

- Nikt jej nie porwie, Margit, to Wawel. Poza tym, czy królowa wygląda jakby w tej chwili porywaczy bała się najbardziej? – Młodsza Lackfi choć służyła Andegawence przez o wiele krótszy czas niż Margit, zdawała się rozumieć swoją panią jak nikt inny.

- To co mam robić? – Starsza z sióstr zaczęła kręcić się niecierpliwie po komnacie.

- Nie widzisz przez co przechodzi nasza królowa? Chociaż my dajmy jej chwilę samotności, najwyraźniej tego najbardziej teraz potrzebuje. – Erzsébet ujęła dłonie siostry patrząc jej w oczy. – Jeśli naszej pani nie będzie długi czas, wtedy zaczniemy jej szukać.


Wawel, wieczór tego samego dnia

Kaplica zamkowa

Była w niej sama. Wszechogarniająca cisza pomogła uspokoić się Jadwidze. Tak przynajmniej jej się wydawało. Pomieszczenie oświetlały jedynie trzy woskowe świece palące się na ołtarzu. Powolnym krokiem stąpała po zimnej, kamiennej posadzce. Jej wzrok powędrował na zacieniony, skromny klęcznik. Uklęknęła przed czarnym krucyfiksem. Krucyfiksem, którego przywiozła ze sobą z Budy. Był pamiątką z dawnych czasów, dziecięcych, beztroskich. W jakimś stopniu przypominał jej dom, a w tym momencie dał poczucie bezpieczeństwa. Próbowała opanować chaotyczne myśli i drżenie zbielałych od chłodu rąk. Pośpiesznie uczyniła znak krzyża.

- Co robić? Co robić?! – W kółko zadawała to samo pytanie. To, na które odpowiedzi nie zdołała znaleźć przez ostatnie miesiące. Sytuacja stawała się dla niej coraz bardziej męcząca i uciążliwa. Tutaj udawać nie musiała, nie musiała być królem, który nie okazuje emocji, a już na pewno nie słabości. Mogła być Jadwigą, zagubioną niewiedzącą co czynić dziewczynką, której bardzo brakowało teraz matki i siostry Marii. Ile by dała aby przynajmniej na moment wrócić do chwil, kiedy beztrosko bawiła się z siostrami, uciekając korytarzami zamku przed nianiami. Czy musiała już dorosnąć? Czy już musiała zrobić to co najlepsze dla królestwa, ale i to czego najbardziej się obawiała? Po jej bladych, okrągłych policzkach spłynęły dwie łzy. Zacisnęła powieki i w akcie bezradności schowała twarz w dłoniach. Położyła głowę na pulpicie dębowego klęcznika. – Przemów do mnie...

„Czyń, co widzisz"

Gwałtownie uniosła głowę. Zdezorientowana zaczęła rozglądać się po kaplicy poszukując kogoś kto mógł tu z nią być. Pusto. A przecież pewna była, że usłyszała słowa. A może tylko nadpłynęły w jej wyobraźni? Jednak było to zdanie nie przez nią pomyślane... A może postradała już rozum? Zaczęła szybciej oddychać. Zrozumiała teraz, że słowa te należą do osoby pozaziemskiej. Mimowolnie popatrzyła w górę. Dostrzegła udręczoną, lekko przechyloną w prawą stronę twarz ukrzyżowanego Chrystusa. Choć sama nie wiedziała kiedy, poczuła jakby ktoś zdjął z niej ciężar. Jej duszę zalała niewiarygodna fala ciepła. Wzięła jeszcze milka głębokich oddechów. Uspokoiła się. Zrozumiała.


Wawel, noc tego samego dnia

Komnaty najjaśniejszej pani

- Jesteś pewna, pani? – Margit wciąż miała wątpliwości, czy posyłanie po wojewodę o tej porze było właściwe. Obawiała się o stan Węgierki, wszak najpierw wybiegła z komnat, a kiedy ta zaczęła jej szukać, Andegawenka wróciła i natychmiastowo zażyczyła sobie widzieć się z Melsztyńskim. Zdawało się jednak, że królowa była zdecydowana. Na odwrót nie było już czasu, bowiem wrota prowadzące do komnaty najjaśniejszej pani otworzyły się.

Spytek podszedł do niewiast, zachowując dystans kilku kroków. Pokłonił się. Przyglądnął się wawelskiej pani. Kiedy usłyszał, że królowa go oczekuje, wyobrażał sobie zastać ją zdenerwowaną, może nawet zapłakaną, tupiącą nogami i krzyczącą na niego. Tymczasem stała przed nim Jadwiga, wyprostowana, ze złączonymi na wysokości bioder rękami. Dumnie prezentowała się w czerwonej sukni haftowanej w lilie andegaweńskie. Z twarzy Ludwikowej córki odczytał spokój, który po raz pierwszy od długiego czasu namalował się na jej licu. Przypominała teraz posągową postać, a nie sfrustrowane dziewczę jakim była w ostatnim czasie.

- Panie Spytku, pojedziesz do... - Nie zdołała dokończyć.

- Do twojej matki, pani? Czy po raz kolejny mam prosić królową Elżbietę Bośniaczkę o zgodę na ślub? – Uniósł nieco głos, ale szybko się opamiętał, zdając sobie sprawę z tego przed kim teraz stoi. Spuścił głowę.

Popatrzyła na niego pobłażliwie, ale postanowiła kontynuować.

- Do Wielkiego Księcia Litewskiego – Jogaiły.

Zastygł w bezruchu, a w uszach mu zaszumiało. Również dwórki przypatrywać zaczęły się swojej królowej z niemałym zdziwieniem. Czyżby się przesłyszał?

- Udasz się jeszcze dziś. Przekażesz mu, że ja Jadwiga, król Polski, zgadzam się zostać jego żoną i zapraszam go na dwór wawelski – mówiła pewnie, zdecydowanie i wyjątkowo spokojnie.

Wojewoda zszokowany był tak nagłą zmianą królowej. Nie wiedział i nie próbował pytać co skłoniło ją do tak szybkiej zmiany decyzji. Po raz pierwszy od wielu tygodni odetchnął z ulgą. Andegawenka zwróciła na to uwagę, zmrużyła lekko oczy i poprawiła poły sukni czekając na odpowiedź Melsztyńskiego.

- Oczywiście, pani. Ruszam niezwłocznie. Królowo, podjęłaś najlepszy z możliwych wyborów, nie zawiedziesz się. – Spytek popatrzył na nią z pokrzepiającym uśmiechem.

Jadwiga jedynie skinęła głową. Mimo, że w jej oczach malował się strach, zdawała się być pewna, iż podjęła właściwą decyzję. Poprawiła perłowy wisior z krzyżem wiszący na swej szyi.

Wojewoda po raz ostatni ukłonił się i wyszedł z komnat władczyni. Za drzwiami czekali już na niego Dymitr z Goraja i Dobiesław z Kurozwęk. Możni wielce się niecierpliwili, niewiele brakowałoby, a sami wtargnęliby do komnat Andegawenki, by być świadkami rozgrywających się wydarzeń.

- Zgodziła się. – Czuł wielką satysfakcję mogąc przekazać informację tak długo wyczekiwaną. Misterne plany i układy wreszcie mogły mieć rację bytu, razem ze zgodą samej królowej.

Reszta panów najpierw popatrzyła po sobie z niedowierzaniem, zaraz jednak odetchnęli w duchu uśmiechając się z satysfakcją. Nic nie mówili, a żadne słowa i tak nie odzwierciedliłyby ich reakcji na to co się właśnie stało. Jeno Dymitr położył dłoń na ramieniu wojewody, po czym cała trójka odeszła, ustalając przygotowania do przybycia Wielkiego Księcia.

Pozostająca w komnacie Jadwiga odczuwała spokój, jak nigdy wcześniej. Wydawało się, że zastygła, nadal przypominała posągową figurę. Jej myśli, które od wielu tygodni szalały i nie dawały jej wytchnienia, wreszcie się uspokoiły. Strach zniknął. Serce i rozum w końcu mówiły jednym głosem. W tym świecie każdy pełni jakąś rolę i ma swoje zadanie do zrealizowania. Ona zdawała pogodzić się ze swoim i być pewna co do jego słuszności. Wreszcie była na nie gotowa.

KONIEC

Hej, hej! Witam w kolejnym one shocie. Tym razem postanowiłam zabrać się za temat podjęcia przez Jadwigę jednej z najważniejszych decyzji w jej życiu. Przypomnienie! Przedstawiam wersję wydarzeń i owej legendy według własnych wyobrażeń ;) Nie jestem historykiem, a opowiadanie to nie jest stricte historyczne ;D Z góry dziękuję za wyrozumiałość!💕

Liczę na wasze komentarze, dajcie znać czy podołałam ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top