XXVII. Pozdrówcie od nas Litwę

Pozdrówcie od nas Litwę

Dwie roześmiane niewiasty szły wawelskim korytarzem trzymając się pod ręce, a echo zwielokrotniało ich radosny śmiech. Jedynie pokłony sług i dworzan wskazywały na to, że są to ważne i szanowane osoby. Ktoś obcy pomyślałby zapewne, że to dwie młode panienki chichoczą radośnie powierzając sobie sekrety. Tymczasem jednak sukniami, granatową i złoto-zieloną, szeleściły zgodnie królowa Jadwiga i księżniczka Oleńka.

- Nigdy nie wiedziałam takich jedwabi! Takich delikatnych jak... jak... - zamyśliła się - jak skrzydło motyla! - opowiadała z zachwytem o swojej ostatniej wyprawie do miasta. - Mateczka mówi, że stroić się nadto to próżność, a więc grzech, ale wasz Bóg sam chyba kocha piękne rzeczy, prawda? - spojrzała na Jadwigę pytająco. - Ja ten materiał musiałam mieć! Do Wilna taki i za sto lat nie dojedzie...

- Owszem, nie ma nic złego w tym, by dbać o piękno ciała - uśmiechnęła się Jadwiga. - Byle nie przesadzić, ale tobie chyba to nie grozi - mrugnęła do Oleńki. Olgierdówna odetchnęła z ulgą. Wreszcie ktoś w jej otoczeniu zdradzał rozsądne podejście do takich spraw - ba, wreszcie mogła z kimś porozmawiać o strojach. Oczywiście była odważna i jak wszystkie litewskie niewiasty przepadała za męskimi rozrywkami, ale lubiła suknie, tańce i muzykę, słowem - dworskie życie, które w Krakowie tak się jej spodobało. Bracia z wiadomych względów nie byli towarzystwem do takich rozmów. Niepodobna było też rozprawiać o koronkach i jedwabiach z praktyczną, oszczędną Marią czy dziką, biegającą w lnianych sukienkach po lesie Wilhejdą. Gdyby Helena albo Eufrozyna były w Wilnie... Każda z nich jednak miała już swojego męża, rodzinę i liczne obowiązki z daleka od grodu Giedymina...

- A gdzie te piękne materiały? U kogo?

- Zaraz... Tak, to było przy Floriańskiej... - zastanowiła się księżniczka. - Pomiędzy domem aptekarza i cyrulika, niemal naprzeciwko domu Niemierzy, na prawo od zajazdu, tam gdzie spotkałam... - rozgadała się i zalała rumieńcem Oleńka - ojej, no cóż... - miała minę jak wtedy, gdy będąc małą dziewczynką, wygadała się rodzeństwu, że Maria widuje się po kryjomu z bojarem Wojdyłłą - gdzie spotkałam...

-Pana Siemomysła z Płocka - dokończyła dobitnie Jadwiga z szerokim uśmiechem i uniesioną brwią. Oleńka mogła się zarzekać i oburzać, ale prawda była taka, że każdy temat nieuchronnie prowadził do wątku tajemniczego mężczyzny. Co więcej ów Siemomysł, znany szerzej jako Siemowit Mazowiecki zaczął nawiedzać ją w snach. I jak wedle pewnego powiedzenia wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak wszystkie drogi Oleńki prowadziły na Floriańską w nadziei, że ostatnie wydarzenia się powtórzą. No, może z pominięciem kilku faktów, na wspomnienie których lico Olgierdówny zalewał ceglasty rumieniec wstydu. - Kochana, coś za często o tym słyszę. Chyba pora, żebym powiedziała Władysławowi - królowa uśmiechnęła się łobuzersko. Oleńka złapała się za usta.

-Tak... to znaczy... Nie, tylko nie to! - zapiszczała, a dwie mijane właśnie praczki obejrzały się w jej stronę. Jadwiga z trudem powstrzymywała śmiech. - Przecież on zaraz powie Skirgielle, bo oni sobie mówią wszystko, Skirgiełło potem się upije, a potem wszyscy będą wiedzieli, że przyło... rozbiłam nos jakiegoś ważnego pana z Płocka! Będą mi dokuczać i śmiać się ze mnie!

- Chyba innej prawdy się bardziej obawiasz... Ale żartowałam przecież - Jadwiga pogładziła policzek szwagierki. - Rozumiem cię. Tylko my dwie o tym wiemy.

- Ale cóż z tego, gdy ja znam swoje przeznaczenie - Oleńka spoważniała. - Jestem córką Olgierda, wnuczką Giedymina i mój wielki brat znajdzie mi możnego męża, będę miała zamek pełen dzieci i może tylko czasem przyśni mi się, jak przyłożyłam Siemomysłowi z Płocka - obie parsknęły śmiechem. - Wszystkie moje siostry zrobiły to, co trzeba, były i są bardzo szczęśliwe. Ze mną też tak będzie. Jak to mówią bracia - za Litwę! - zrobiła dziarską minę. - A pan z Płocka - rozłożyła ręce - niech nasi bogowie i wasz Bóg mają go w swojej opiece! - skończyła z westchnieniem. - Chociaż czasem... - rozmarzyła się. - Czasem chciałabym, żeby on mnie znalazł... Jadwigo, czy to jest głupie? - zapytała z przestrachem.

- Co ty pleciesz? - królowa stanęła naprzeciwko Oleńki i chwyciła ją za ręce. - Oczywiście, że nie! Pierwsze zauroczenie jest piękne i kształtuje nasze serca. Nawet jeśli później okazuje się pomyłką albo przemija, zawsze ma swoją wartość. Coś o tym wiem.

- A jak to nie przeminie? I zawsze już będę nieszczęśliwa?

- Ja wierzę, że Bóg pomaga nam otworzyć serce - uśmiechnęła się królowa łagodnie. - Czasem nawet pozwala nam wyśnić nową miłość - spojrzała rozmarzona w dal i pogłaskała swój pierścień ślubny. - Sama powiedziałaś, że twoje siostry są szczęśliwe, a mój Władysław - mówiła Jadwiga z tą uroczą czułością, na którą mogła pozwolić sobie w obecności szwagierki - powiada, że szczęście małżeńskie macie zapisane w gwiazdach.

Istotnie tak było. Jedynie Kenna po czasie miłości i szczęścia, musiała wycierpieć swoje. Po latach taki los miał spotkać jeszcze jedno Olgierdowe dziecko i wszyscy też mieli się też dowiedzieć, dlaczego tak naprawdę tak się potoczyło. Miało się to jednak zdarzyć w odleglejszej przyszłości.

- To prawda. Twój Władysław się o tym przekonał chyba najbardziej ze wszystkich - rozpogodzona Oleńka puściła królowej oko.

- I niech tylko spróbuje o tym zapomnieć - zaśmiała się ona. - A może z tobą też tak będzie? Może ciebie też czeka taka piękna historia?

- Może... Aby tylko nie czekało mnie wzmacnianie waszego sojuszu z tym całym Siemowitem, który był tu ostatnio - Oleńka zacisnęła pełne, różane usta, a Jadwiga wzięła głęboki wdech, usiłując przybrać obojętny wyraz twarzy. Po złożonym przez niego hołdzie razem z Jagiełłą uradzili, że jeśli książę mazowiecki wywiąże się z warunków, to zaproponują mu rękę którejś z jego sióstr. Na myśl przyszła im właśnie Oleńka - Maria wciąż trwała w żałobie po Wojdylle, a pozostałe siostry były zdaniem Jogaiły za młode. W czasie uroczystości przekonali się, że Piast naprawdę się zmienił. Nie był już tym zadufanym w sobie księciem, który usiłował porwać Jadwigę dla zyskania tronu. Wyraźnie wstydził się swoich kontaktów z zakonem i obiecywał je ograniczyć, tłumacząc, że jest świadomy, iż może to powodować nieufność Litwinów. Bolący nos i rozcięta warga ciągle mu o tym przypominały, ale tę uwagę wolał zachować dla siebie.

- Owszem, książę ma pewne plamy na życiorysie, ale wiele wskazuje na to, że się zmienił... - zaczęła Jadwiga powoli. - Poza tym... niech póki co pokaże, że jest godny zaufania. Musi wywiązywać się z warunków. O niczym innym teraz nie mówimy - rzekła na jednym wydechu, mając nadzieję na szybką zmianę tematu.

- Jadwigo, kochana, ja wiem, co to jest polityka. Zrobię, co będzie trzeba, obiecuję. Ale jakby ten cały Siemowit zechciał mnie albo którąś z nas porywać albo z zazdrości więzić w wieży, to już bracia właściwie go urządzą!

- A może nie będzie to potrzebne?

- Może tak, może nie, ale niech lepiej ten człowiek trzyma się ode mnie i moich sióstr z daleka. Jeszcze go nie widziałam, ale już czuję do niego jakąś dziwną niechęć - skrzywiła się Oleńka.

- Dwa miesiące temu mówiłam to samo o Jogaile - uśmiechnęła się królowa. - A jeśli Siemomysł z Płocka okaże się tym możnym i ważnym kimś? Może dojdzie do pozycji i fortuny, a potem znowu się spotkacie? Pamiętaj, że mówisz do tej, która przyśniła sobie przyszłego męża...

- Ty, Jadwigo, jesteś wyjątkowa. Wy oboje jesteście wyjątkowi. Wybrani. A ja? - na te słowa królowa uśmiechnęła się tajemniczo, jakby znała jakąś ukrytą mądrość świata.

- Nie wiem, co cię czeka, ale wiem, że w miłości wszystko jest możliwe...

Później Oleńka miała często wspominać tę chwilę i mówić swoim dzieciom, że poczuła się, jakby jakiś głos, kochany i najdroższy na świecie zawołał jej imię. A Jadwiga wybiegła myślami do podróży na Litwę. Co się tam wydarzy? Czuła się rozdarta między wręcz siostrzaną miłością, którą darzyła Oleńkę, a decyzjami władcy, które wkrótce będą musieli podjąć. A może, jeśli w ogóle do tego dojdzie, to się w sobie zakochają i problem rozwiąże się sam? - pomyślała z nadzieją.

W tym samym czasie jadący w stronę Płocka książę Siemowit układał w myślach planowane ochłodzenie stosunków z Zakonem. Tłumaczył sobie, że to polityka, że tak po prostu trzeba, ale przed oczami miał piękne zielone oczy spotkanej Litwinki, a w kieszeni zaciskał dłoń na śnieżnobiałej tkaninie chusteczki.

***

-Jeszcze niedawno śmiechem bym zabił każdego, kto by mówił o wspólnej wojnie Litwinów z Polakami - mówił Skirgiełło, gdy wraz z braćmi spędzał jedno z ostatnich popołudni na Wawelu.

-Wszystko dzięki wojewodzie - odezwał się Korygiełło zajadając soczyste jabłko. Korzystając z nieobecności Jogaiły mógł skosztować tego owocu.

-To szlachetny człowiek - przytaknął Świdrygiełło, wychylając nieśmiało kielich. Po swoich weselnych przygodach z alkoholem pił tylko mocno rozwodnione piwo. - W końcu Jogaiła tych złotych sandałów nie dał mu za ładną twarz! Wszak to najwierniejszy z panów.

-No, nie mają tu łatwo z tymi pyszałkami - prychnął Skirgiełło. - Jak nasza Jadwiga z nimi wytrzymuje!

-Nasza? Uważaj, bo zaraz wleci tutaj Jogaiła i cię przetrzepie - zaśmiał się Wigunt, rozwalony na krześle jak to on. Świdrygiełło parsknął cichym śmiechem.

-Kto to mówi? Ten co tylko patrzy jak to marszałkównę do cała zbałamucić! - złapał się za głowę Korygiełło.

-No, powiedz, bracie? Kolejna do kolekcji? - kpił Skirgiełło. - Tylko patrzeć, jak pojawi się jakieś małe Wigunciątko! - zarechotał. Rozleniwiony dotychczas książę na Kiernowie zerwał się z miejsca.

-Co, zazdrościsz?- rzucił hardo do najstarszego z braci. - Komu bardziej, mnie czy Jogaile? Wszyscy widzą i słyszą jak...

-Odezwał się!! - huknął Skirgiełło popychając brata tak, że ten przeleciał przez pół komnaty. - Ten co swojej panny od cudzej nie odróżnia!

-Na litość Boga! - załamywał jak zawsze ręce Korygiełło. - Opanujcie się...

-Ja przynajmniej mam kogo od kogo odróżniać- prychnął Wigunt biorąc się ze Skirgiełłą za barki. - A ty... - momentalnie odskoczyli od siebie próbując przyjąć obojętny wyraz twarzy. W drzwiach stanęła Jadwiga z Oleńką. Obaj Olgierdowicze zaczęli pośpiesznie wygładzać zwichrowane czupryny, poprawiać pasy i ubrania.

-Coście tacy zaskoczeni? Przeszkodziłam w czymś?

-Nie, skądże?! - zbyt gwałtownie zaprzeczyli Wigunt i Skirgiełło. Jadwiga i Oleńka z trudem tłumiły śmiech.

-A ja jestem wielki mistrz krzyżacki! - Korygiełło wywrócił oczami. - Jadwigo...- szarmancko podprowadził królową do najbliższego wolnego krzesła, obok którego miejsce zajął Skirgiełło. Andegawenka zauważyła zadrapanie na jego policzku.

-Co ci się stało? - zapytała podając mu chusteczkę.

-Nic - mruknął, wycierając zranione miejsce. - Bo przecież nic się tu nie stało, prawda? -posłał księciu na Kiernowie groźne spojrzenie.

-Yhyymmm... - wywrócił oczami Wigunt.

-Starszy i młody, a każdy tak samo głupi! - jęknął Korygiełło. - Czy to się kiedyś skończy?

-Oj, chyba nie - pokręciła głową Oleńka, uśmiechając się uroczo. - Przecież mężczyźni to wieczne dzieci, prawda, Jadwigo?

-Coś w tym jest - królowa przytaknęła, przypominając sobie budzenie Władysława każdego poranka.

-No, bratowo, zaraz się tu dowiemy ciekawych rzeczy - zatarł ręce Wigunt, przysuwając się bliżej stołu. - To jakim dzieckiem jest nasz Jogaiła?

-Zapewne bardziej przyzwoitym od ciebie- uprzedził Jadwigę Skirgiełło, by wybawić ją od odpowiadania na podchwytliwe pytanie.

- A od ciebie jest trzeźwiejszy!- odciął się Wigunt.

-Nie sposób się z wami nie zgodzić-uśmiechnęła się uroczo Andegawenka. Skirgiełło i książę na Kiernowie zaniemówili, nie spodziewali się bowiem takiej odpowiedzi.

-Ani wytrzymać - Korygiełło skończył zajadać się jabłkiem. - Teraz przynajmniej odpoczniesz, Jadwigo, od ciągłych swarów i hałasów.

-Czy ja wiem? - zastanowiła się ona. - Raczej będzie mi tego wszystkiego brakowało - spoważniała, a i wszyscy odczuli tęsknotę za upływającym właśnie radosnym czasem. - Bardzo mi przykro, że wyjeżdżacie, zwłaszcza, że z takiego powodu. I że w pewien sposób zabieram wam Jogaiłę.

-Spokojna głowa, bratowo, zanim się z Jogaiłą obejrzycie przyjedzie poseł z wieścią o naszym zwycięstwie - Skirgiełło był tego bardziej niż pewny. - Nie takie rzeczy się robiło...

-Dla nas to nie pierwszyzna - zgodził się Korygiełło, uśmiechając się krzepiąco.

-A brak Jogaiły to nie taki znowu kłopot - Wigunt wziął gruszkę z półmiska i podrzucił, by potem zręcznie złapać ją w locie. - Nie jesteśmy już dziećmi, a i wolności więcej nam się przy...

-Na wojnę jedziesz, masz o wolności Litwy myśleć, nie swojego niecierpliwego przyrodzenia! - huknął Skirgiełło, uderzając w stół pięścią. - Co ty myślisz, że w każdej wsi będziesz nową babę obściskiwał?

-Bracie, bracie tu są niewiasty - przypomniał mu Korygiełło, ciągnąc go za rękaw.

-Naprawdę? - na to słowo i minę Oleńki wszyscy się śmiali. - Jakież to?

-Najpiękniejsze i najmądrzejsze... - zaczął Korygiełło, ale...

-Wybaczcie prostemu moczymordzie to grubiańskie zachowanie - Skirgiełło wstał i złożył przez Jadwigą i Oleńką głęboki ukłon. - Obiecuję na polu walki zmazać swoje winy.

-Żebyś ich tylko piwskiem nie zaczął zmazywać - prychnął Wigunt.

-Wygramy to dla naszej królowej, nawet i bez piwska - rzekł z wyższością książę na Połocku.

-To coś nowego- odezwała się Oleńka. Jadwiga i Olgierdowicze parsknęli śmiechem.

-Żeby tylko Witold nam nie popsuł niczego - Korygiełło wzniósł oczy ku niebu. Jadwiga posmutniała, słysząc imię kuzyna męża.

-Musiałeś przypominać? Piwo gorzej smakuje na dźwięk imienia tego gada - skrzywił się Skirgiełło. - A dobre macie piwo w tym Krakowie... Będzie mi jego brakowało więc... muszę... - nie zawracając sobie głowy dobrymi zwyczajami chwycił pękaty dzban i zaczął prosto z niego pić trunek łapczywie.

-Skirgiełło, dość... - książę na Mścisławiu stanowczym ruchem odebrał mu naczynie i postawił jak najdalej. - Jadwigo, wszystko w porządku? - zauważył smutek na twarzy królowej.

-Tak, tylko... - jej ton całkiem przeczył treści jej wypowiedzi.

-Coś słyszałem o nowym występie naszego kochanego Witolda... Powiedz słowo, pani, a zaraz się z nim rozprawię, niech tylko go spotkam... - odezwał się Skirgiełło

- Ty będziesz bił, ja potrzymam, a Korygiełło i Świdrygiełło sprawdzą, czy równo puchnie! - zatarł ręce Wigunt, a wszyscy bracia zaczęli mrugać do siebie porozumiewawczo i szturchać się nawzajem.

- Nie tyle chodzi o Witolda, co o to, że wy wyjeżdżacie - rzekła Jadwiga z żalem. - Z nim dałam sobie radę... ale was będzie tutaj brakowało. Ledwo was poznałam, a znalazłam w was rodzinę, braci i siostrę, których nigdy nie miałam i... - zadrżał jej głos, a Oleńka przytuliła ukochaną bratową.

-Kochana, ani się obejrzymy, a spotkamy się u nas, na Litwie - mówiła to bardziej do siebie do czy do Jadwigi? Sama z niechęcią patrzyła na szykowane na podróż kufry.

-Dokładnie - mlasnął Skirgiełło. - Nauczycie pokory tych waszych Wielkopolan, my pogonimy krzyżackie łajzy, a potem wszyscy widzimy się w Wilnie! - klasnął w dłonie. - To mi się podoba!

-Zrobimy ucztę z tańcami na naszej polanie przy księżycu... - rozmarzyła się Oleńka.

- Eeee tam! - machnął ręką Skirgiełło. - Zrobimy całą wycieczkę z polowaniem! To dopiero jest rozrywka!

-Pokażemy ci wszystkie nasze ulubione miejsca...

- ... nasze wzgórze i cały zamek...

-...poznasz resztę sióstr i braci - ekscytowała się Oleńka. - Ach, jak będzie cudownie!

-Choć Wilno może nie dorównuje polskiemu dworowi, ale na brak mocnych charakterów nie będziesz mogła tam narzekać! - śmiał się książę na Mścisławiu. - Ale tych chwil tutaj będzie brak - westchnął.

- Nigdy nie zapomnę jak tutaj przyjechaliście... jak spotkaliśmy się pierwszy raz - uśmiechnęła się królowa, choć oczy miała smutne na myśl o wyjeździe rodzeństwa męża. - Jak poszliśmy do Gabiji dzień po waszym przyjeździe? - wspomnienie to uruchomiło w zebranych pokłady wesołości.

-Rety, i ten umączony Jogaiła tamtego dnia, pamiętacie? - Korygiełło skręcał się ze śmiechu.

-Albo jak Oleńka w przebraniu przyjechała... - wtórował mu Świdrygiełło.

-A księżniczka opolska uwodząca Korygiełłę? - wspomniał Wigunt, bo i któż by inny. - To ci dopiero...

-Nie przypominaj - wzdrygnął się książę na Mścisławiu, wywołując kolejny zbiorowy wybuch śmiechu.

-I tak ty ją przebiłeś swoją słynną już pomyłką, bracie! - parsknął Skirgiełło. Książę na Kiernowie wykrzywił twarz w grymasie obrażenia.

-Albo ta ciotka twoich dwórek... Felicja, prawda? I tej jej przedślubne rady! - zapiszczała Oleńka. - Jak to było z tą ofiarą na ołtarzu? - wszyscy ocierali łzy od śmiechu.

-Mina arcybiskupa jak go pilnowałem w noc poślubną była lepsza - rzekł książę na Mścisławiu.

-Nie! Lepsze były twarze ich wszystkich, jak powiedziałem, że Jadwiga z Jogaiłą wyjeżdżają! - upierał się książę na Połocku.

-I jak wrócili tutaj prosto w środek dramatu miłosnego - pisnęła Oleńka.

-Chyba komedii - poprawił ją Skirgiełło.

-Pusto się tutaj bez was zrobi... i cicho... - westchnęła Jadwiga. Książę połocki w odpowiedzi zaczął nalewać wszystkim piwa.

-Aj, tam, szkoda czasu dzisiaj na takie smutki! Napijmy się! Za zwycięstwo! - zakrzyknął głośno.

-Za Wielkopolskę! - krzyknęli zgodnie Oleńka i Korygiełło.

-Za szybkie spotkanie!

-I za naszą królową, najpiękniejszą i najmądrzejszą, jaką nosi ziemia! - dodali zgodnie Olgierdowi synowie.

***

Cały ranek w dniu wyjazdu Olgierdowiczów pełen był zamieszania, zgiełku i tego typowego rwetesu, gdy ktoś wybiera się w podróż. Wszyscy rozeszli się już po Mszy św. o szczęśliwą drogę i zwycięstwo w wojnie. Tylko Śmichna czekała w opustoszałej auli przestępując z nogi na nogę. Mścichna jęczała co prawda, by tu nie przychodzić, Erzebet dworowała sobie z niedawnej pomyłki księcia z Litwy, a Margit otwarcie odradzała ową znajomość. Nawet królowa, która przecież lubiła romantyczne opowieści i sama była jak najszczęśliwiej zakochana odnosiła się jakoś chłodno do tej relacji. Nigdy o nią nie pytała, ucinała wszelkie rozmowy i była jakoś niechętna - a przecież tak ciepło i serdecznie odnosiła się do Jana Mścichny, których uczycie też było zakazane. O co im wszystkim chodzi? Serce przecież nie sługa, a Wigunt był dla Śmichny tak uroczy w swojej niezdarności, skłonności do wypadków, a przy buntowniczym charakterze był dla młodej marszałkówny jakimś uosobieniem wolności. Zapewniał ten dreszczyk emocji i odczucie dziwnej frajdy, jak dzieciństwie, kiedy się wymyśla nową psotę...

-Mmmmm... Moja słodka Śmichna... - drgnęła z przestrachu, gdy dwie niecierpliwe ręce objęły ją od tyłu w pasie, a w uchu usłyszała namiętny szept.

-Wigunt... - tyle tylko zdążyła powiedzieć, zanim zamknął jej usta długim pocałunkiem, urządzając sobie przy tym bezkarną wędrówkę po jej ciele. - Jjjaaa... nie chcę... żebyś... wyjeżdżał... - wyjąkała między pocałunkami.

-Ani ja nie chcę - Litwin oderwał się od jej słodkich ust i spojrzał jej w oczy tak, że poczuła drżenie od czubka głowy do pięt. - Dlatego nie myślmy o tym przez chwilę... - wrócił do poprzedniej czynności.

-Będziesz czekać na mnie? - oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy z nadzieją.

-Oczywiście - odparł machinalnie i już znowu schylał się do jej warg, kiedy znów zapytała:

-A wrócisz do mnie? Jedziesz na wojnę... - głos jej zadrżał, a w oczach było widać lęk i napływające łzy.

-Wrócę, moja Śmichno - odpowiedział uspokajająco, gładząc policzek spoglądającej w jego oczy niewiasty. Tak, dla tych gładkich policzków i słodkich ust mógłby wracać z końca świata. Nie potrafił tego wytłumaczyć. Coś go po prostu do niej przyciągało. - Obiecuję... - wyszeptał namiętnie otumaniony słodką, kwiatową wonią łaskoczących jego policzek włosów. Nie przywiązywał jeszcze wtedy wagi do tych słów, choć owszem, na Wawel zapewne wróci jeszcze kiedyś. Coś go do niej ciągnęło, ale nie umiał tego nazwać i poddawał się zwykłym swym ciągotom i uczuciom.

- Kocham cię... - wyszeptała słodko Śmichna i pocałowała go mocno, przeczesując jego włosy. Tak, to musiała być miłość. Z nikim nie czuła się tak wolna i piękna. Dla wszystkich była córką marszałka z Brzezia, od której oczekiwano bycia potulną posłuszną panną, wiodącą poprawne, cnotliwe i nudne życie. Wigunt wniósł w nie niepewność, przygodę i dreszczyk emocji. Z nim mogła pozwolić sobie na to, co przyprawiłoby szlachetnych członków rodziny o apopleksję. Z nim czuła się piękna i dorosła, a nie młoda, strofowana, pouczana ciągle przez ojca i ciotkę. On miał w sobie tę szczyptę humoru i nieprzewidywalności, której tak bardzo brakowało w jej życiu. On był wyzwoleniem z zasad, przestróg i ciotczynych pouczeń. Traf chciał, że Olgierdowicz dawał jej wszystko to, czego jej w życiu brakowało. I to dlatego tak bardzo się w jego kwestii myliła.

Wigunt zamarł na chwilę. Niewiasty w jego życiu pojawiały się i znikały, a raczej zaludniały je tłumnie. Każda wiedziała dobrze, czego on chce, wiedziała to równie dobrze, co on. Żadna niczego nie oczekiwała. Pojawiała się, oddawała mu się i znikała, tak, że tylko nieliczne na dłużej pamiętał. Śmichna była jakże inna - nie tak chętna, ale i nie aż tak niedostępna, była jak chochlik, jak radosny duszek. Przyjmowała jego pieszczoty jak nikt inny i była przy tym taka urocza. Czy mówili ze sobą wiele? Czy naprawdę się poznali? Oczywiście, że nie. Ale coś nieokreślonego, coś z czego nie zdawał sobie sprawy ciągnęło go do niej bardziej niż do innych, to miał jednak uświadomić sobie o wiele później. To ona naprawdę zawróciła mu w głowie, to jej pragnął, jak nikogo wcześniej. Rzecz jasna w sposób cielesny, bo czy w czasie krótkich spotkań zajmowali się czym innym? Raczej nie. Jednak to w czasie tych nielicznych spotkań go zafascynowała. Tylko, że o ile wielu takową fascynację przekłada na szlachetne czyny i piękne słowa, o tyle Wigunt tego nie potrafił. Nie wiedział, jak to nazwać i jak to przełożyć na język inny niż język ciała i miłosnych pieszczot...

-A ty? - usłyszał pełne wyczekiwania pytanie. Tylko, że on cokolwiek wtedy czuł, nie potrafił na takowe słowa odpowiedzieć inaczej niż namiętnym pocałunkiem. Trochę mu to wyznanie pochlebiało, a trochę go nie rozumiał. Uczynił więc to, co pierwsze na myśl mu przyszło...

Śmichna zaś wzięła ten namiętny gest jako odpowiedź i aż zadrżała z radości. Niech sobie mówią, co chcą, ale ona ma swojego księcia! Gdybyż tylko znała sposób myślenie i przeżywania Wigunta... Gdybyż...

Lecz niestety. Owe wyznanie i pocałunek były wstępem do zdarzeń które na zawsze odmienią życie ich obojga, dadzą szczęście i pozwolą odnaleźć,to co w życiu ważne, ale też poranią, przyniosą mnóstwo cierpień i komplikacji. To miało się wydarzyć jednak dopiero w przyszłości...

***

W dniu wyjazdu Olgierdowiczów niebo ukazało wyjątkowo ponure i nieprzystępne oblicze. Zaczęło się od rzęsistego deszczu, który potem przeszedł w brzydką mżawkę. Jakby Kraków płakał za odjeżdżającymi potomkami Olgierda. Ciężkie ołowiano-szare chmury zasnuły całkowicie krakowskie niebo, a krakanie dziesiątek wron zasiedlających drzewa w zamkowych ogrodach tylko potęgowało ponury nastrój. Po Mszy o szczęśliwą podróż i zwycięstwo w wojnie miało nastąpić uroczyste pożegnanie w bramie zamku wraz z całym dworem. Z racji pogody odbyła się jednak tylko krótka ceremonia w sali tronowej. W sumie Jadwigę i Jagiełłę nawet to ucieszyło. Będą mogli pożegnać się z bliskimi bez świadków - dla nich byłoby nie do pomyślenia, by nie potowarzyszyć im do ostatniej możliwej chwili.

Wszystko było już spakowane, pozostawało tylko dosiąść koni.

-Bądź szczęśliwa, kochana - Oleńka mocno przytuliła Jadwigę. - Nie pozwól tylko Jogaile utonąć w tych obowiązkach i naradach! - siliła się na żartobliwy ton, ale tak naprawdę chciało się jej płakać.

-Zrobię, co się da - królowa zamrugała załzawionymi oczami. - Bądź zdrowa... i pozdrawiaj swoje siostry. I... licz dni aż.... się znowu zobaczymy. Kto wie, może przywieziemy ci tego twojego wymarzonego męża? - szepnęła Oleńce do ucha.

-Wystarczy jak sami przyjedziecie- pociągnęła nosem Oleńka. - Cały zamek wam pięknie z Marią naszykuję, obiecuję! Ii... nie chcę stąd wyjeżdżać - zapłakała w łaskoczące twarz futro przytulającej ją Jadwigi.

-Też... nie chcę... żebyś... - królowej udzielił się płaczliwy nastrój. Załkała i mocno przytuliła do siebie szwagierkę. Obie jednak zaraz podskoczyły, gdy zabrzmiał gardłowy głos Skirgiełły:

-A co z was takie płaczki się zrobiły, a? Dałabyś się w końcu pożegnać z bratową - książę na Połocku szturchnął Oleńkę w żebro i po chwili niechętnie odsunęła się od Jadwigi. W tym czasie Jagiełło dawał ostatnie napomnienia i wskazówki Świdrygielle i Korygielle.

-Bracie, z Oleńką prosto do Wilna. Prosto czyli bez przystanków, bez zbaczania z drogi, bez odwiedzin, bez wycieczek... Masz jej nie pozwalać się oddalać ani jej gdzieś nie zgubić. Zrozumiałeś?

-Zrozumiałem - wydukał Świdrygiełło i po chwili Jogaiła miał go w niedźwiedzim uścisku, po czym zwrócił się do Korygiełły.

-Pilnuj ich, bracie - poklepał go po ramieniu. - Żywi macie wrócić. A sam pamiętaj,że jeszcze przyjdzie czas na bycie bohaterem. Dla Litwy lepiej żyć niż umierać.

-Dla was... Niech was Bóg ma w opiece bracie...- uściskom nie było końca, gdy nagle rozległ się perlisty śmiech Jadwigi.

-Aaaaaa!! Ojej!! - piszczała gdy Skirgiełło znienacka postanowił zakręcić nią w powietrzu.

-Kochaj mocno naszego brata! - głos najstarszego z Olgierdowiczów odbił się echem od murów budynków. - Nauczcie rozumu tę Wielkopolskę!! Kochajcie się jak nikt na świecie! - wszyscy przypatrywali tej scenie z uśmiechem dopóki nie spotkali się z surowym wzrokiem Jogaiły. Trochę bał się, czy te wygłupy nie skończą się upadkiem, a trochę odezwał się w nim ukryty głęboko, ale zawsze czujny zazdrośnik.

-Może już wystarczy- powiedział przez zaciśnięte zęby. Oleńka stłumiła śmiech. Jej zdaniem Jogaiła wyglądał z taką miną strasznie zabawnie. Tylko jak to wytrzymują jego mięśnie twarzy?

-Niech Bóg ci błogosławi i obyście szybko do nas przyjechali - Skirgiełło postawił Jadwigę na ziemi i schylił się do niej. - Cierpliwości dla naszego śpiocha, i może jednak ty go nauczysz picia? - zażartował, mrugając do bratowej. - Zostawiam cię w najlepszych rękach. A w razie czego napisz list, to przyjadę i mu za ciebie przyłożę!! - zaśmiał się dudniącym śmiechem, do którego dołączył się śmiech królowej. - Dobrze już, bo zaraz to ja oberwę od naszego zazdrośnika... - dodał szeptem, odsuwając się od niej, gdy niemal fizycznie poczuł na sobie surowy wzrok Jagiełły.

-Z Bogiem, Skirgiełło, uważaj tam na siebie. Nigdy nie zapomnimy, co dla nas zrobiłeś. Będę się modlić za ciebie każdego dnia - uśmiechnęła się Jadwiga i stając na palcach zrobiła mu drobną ręką na czole znak krzyża. Podeszła do Korygiełły, a przed księciem połockim stanął jego królewski brat.

- Naucz Wielkopolskę, kto nią rządzi i kochaj żonę, bracie! - Skirgiełło chwycił go w niedźwiedzi uścisk. - No i nie zapomij, że poza rządzeniem macie jeszcze... ekhem... - chrząknął znacząco - ... inne sprawy...- zniżył głos do szeptu. - Chcę zostać stryjem gromadki młodych Jagiellonów! Pamiętaj o tym! - poklepał brata po plecach. Jagiełło parsknął śmiechem.

-Co nagle, jak to mówią, to po diable... Cierpliwości, bracie! I, Skirgiełło, uważaj tam, myśl, zanim coś zrobisz...

-Co myśleć, rzucę ci pod nogi głowę tego padalca Światosława...

-... wystarczy jak wygracie i braci przypilnujesz. Do zobaczenia w Wilnie, bracie!

-Do zobaczenia... - Skirgiełło zdał sobie sprawę, że naprawdę wraca na Litwę bez Jogaiły i głos uwiązł mu w krtani. Oleńka dostrzegła, że podejrzanie często mruga oczami.

- Będę się modlić za waszą pomyślną podróż, królowo. Dziękujemy za tak wspaniały pobyt tutaj - obyty Korygiełło zawsze umiał znaleźć się w sytuacji. - Bądź zdrowa i szczęśliwa, będę się o to modlił- ucałował jej dłoń.

-I ja to chciałem powiedzieć - mruknął Świdrygiełło, który nie lubił chwil wymagających jakiejkolwiek elokwencji.

-To ja wam dziękuję - odpowiedziała książętom uśmiechem. - Będziemy was wspominać każdego dnia... i...tęsknić... - mimo wszelkich chęci i wysiłków łzy znów napłynęły jej do oczu. - O nie... A tak starałam się nie płakać... - chyba wszyscy czuli w tym momencie wilgoć pod oczami. Usłużny jak zwykle Korygiełło podał bratowej chusteczkę, o tak, on znany był już z pożyczania takich przedmiotów. Jagiełło wziął żonę za rękę.

-Ruszajcie już. Niedługo znowu zbierze się na deszcz. I pilnujcie Wigunta, by...

-Popilnować możemy - rozłożył ręce Skirgiełło - ale gdzie on jest?

-Na Boga! Czy choć jedna rzecz mogłaby się z nim odbyć bez kłopotów? - zdenerwował się Jagiełło.

-Idę go szukać- zaofiarował się Korygiełło. - Może znowu sobie coś zrobił. Mało mu wypadków?

-O, jest - Oleńka wskazała ręką na drogę - i to w jednym kawałku...

Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. Istotnie, od strony zamku nadchodził niespiesznym krokiem potargany książę na Kiernowie w krzywo zapiętym płaszczu. Wyglądał na zadowolonego i odprężonego.

-Gdzieś ty był? Nie wiesz, jaką mamy porę? Kiedy mieliście ruszyć? - spytał Jagiełło surowo.

-Coś ty taki potargany i rumiany? - odezwał się Skirgiełło swoim charakterystycznym głosem i poczochrał jeszcze bardziej włosy brata.. - Nie mów, żeś jakąś babę zbałamucił na odjezdnym!

-Nie, ja... to z pośpiechu... - mruknął książę na Kiernowie przygładzając niesforną czuprynę. Niechętnie oderwał się od wspominania ostatnich słodkich pocałunków ze Śmichną. - Ja...

-...Nie chciałem? - prychnął śmiechem Skirgiełło. Zawtórowały mu oczywiście inne śmiechy.

-Odczepcie się!! - tupnął nogą Wigunt.

-Dosyć! - Jagiełło podniósł rękę. - Ruszajcie. A ciebie, Wiguncie, bracia będą mieli już na oku! - na te słowa książę na Kiernowie wywrócił oczami.

Skirgiełło dał służbie i zbrojnym znak odjazdu. Olgierdowicze dosiedli koni.

-Do zobaczenia! Bywajcie zdrowi! - Korygiełło odgarnął włosy znad czoła i pomachał królom ręką.

-Pozdrówcie od nas Litwę!- odkrzyknęli Jadwiga i Jagiełło. Sylwetki Olgierdowiczów zaczęły się oddalać...

Skirgiełło chwilowo czuł, że lekko mu na sercu. Zostawił przecież brata i bratową w najlepszych rękach, bo ich własnych. Po chwili jednak pomyślał, że po raz pierwszy z Jogaiłą rozstają się na długo, że coś się zaczęło, ale i coś się skończyło i w Wilnie nie przywita go już brat upomnieniem, że wypił za dużo. Nie będzie też rozmów z Jadwigą i polskich przyjaciół... Pokręcił głową i pogonił konia. Że też trzeba było wracać akurat teraz...

Korygiełło pomyślał, że z nikim mu się dobrze nie rozmawiało z Niemierzą, Spytkiem i Janem. A rozgrywki w szachy z przyjaciółmi, dostojni goście i dyskusje o polityce? No i oczywiście Jogaiła i Jadwiga - wnoszący tyle mądrości, radości i dobroci... Jak to bez nich będzie?

Świdrygiełło chyba najbardziej cieszył się z powrotu Mrukliwy i nieśmiały nie przepadał za dworskim życiem. Brakowało mu ciszy i spokoju. Wigunt jechał z obrażoną miną. Że też teraz Krzyżacy musieli przypomnieć o sobie? Teraz kiedy spotkał swojego chochlika, swoją Mildę, pannę ponętną, chętną i bardzo uroczą? Teraz, kiedy wreszcie zażył miejskiego dworskiego życia bez obowiązków i nudy z kiernowskiego zamku? Kiedy spotkał piękną pannę i nawet nie zdążył... No, cóż, kiedyś ta cielesna fascynacja miała przerodzić się w coś więcej. Miało to tylko bardziej skomplikować nadchodzące w dalszej przyszłości pogmatwane wydarzenia.

A Oleńka? Oleńka odwróciła głowę, by ostatni raz spojrzeć na Wawel. Ostatni raz za tej bytności, miała tam gościć oczywiście jeszcze więcej razy. Przez głowę przebiegły jej wspomnienia - przyjazd, nauka tańca Jagiełły, Jadwiga i jej przedślubne wątpliwości, Gabija, nieustanne psoty i wpadki braci, aż w końcu wesele... i oczywiście pan Siemomysł z Płocka. Przyjechała nagle i pod wpływem chęci przygody, porywu serca, a teraz na zawsze zostawiała tutaj jakąś jego część...

Postaci Olgierdowiczów robiły się coraz mniejsze, aż w końcu zniknęły za zakrętem drogi.

Jagiełło dopiero teraz zdał sobie sprawę, że oni naprawdę odjechali i będą na Litwie, a on tutaj, że coś właśnie przeminęło. Zawsze byli razem, a jeśli już się rozstawali, to nie na tak długo. Poczuł jak Jadwiga wtula załzawioną twarz w rękaw jego płaszcza i bierze go za rękę. Odwrócił ku niej głowę, a ona podniosła do niego swą twarz. Oboje zobaczyli w swoich oczach łzy.

-I mnie będzie ich brakowało... - zaczęli jednocześnie. Zapadła chwila ciszy.

- Dobrze, że jesteś - powiedział do żony Jagiełło, biorąc ją za ręce. - Nie będę za nimi tęsknił sam i martwił się o nich sam... Dziękuję za ciebie...

-A ja za ciebie...

***

W te marcowe dni Kraków ogarnęła gorączka przygotowań wojennych. W pocie czoła pracowali płatnerze i miecznicy, a zajazdy zapełniły się przyjezdnymi, którzy z Krakowa mieli pod wodzą Niemierzy wyruszyć na wojnę. Nie brakło też zapracowanych szewców, krawców, sprzedawców skór i futer. W domach gorączkowo szykowano jadło na drogę, toteż stragany z suszoną rybą, mięsiwem i solą były stale oblegane. Na ulicach zrobiło się ciasno i tłoczno, brakowało już miejsca dla koni. Wszystkich wciągnął ferwor przygotowań. Niewiasty i panny cerowały koszule, piekły chleby i soliły mięso, a dzieciarnia podpatrywała konie, tarcze z rycerskimi harbami oraz częste teraz popisy rycerskie i walki na miecze. Nieraz zdarzały się pojedynki, bo gdzie wiele ludzi, tam i różne zwady- o miejsce dla konia, o to kto był pierwszy, lepszy, odważniejszy i mądrzejszy, czyj ród lepszy a niewiasta bardziej urodziwa.

Poza tym wszystkim toczyło się też jednak zwykłe życie. Zapachy i odgłosy dobiegające z kuchni w domu kupca Hanula świadczyły o tym, że pieczony jest chleb. Piec rozpalony był już do czerwoności, a w wielkiej dzieży czekało wyrobione ciasto. Hanul załatwiał sprawy z kupcami i zabrał ze sobą syna Linasa. W kuchni krzątała się Austeja, czwórka średniej dzieciarni bawiła się w jarmark figurkami z drewna od księżniczki Oleńki, a goszcząca tam akurat Gabija robiła na drutach i rzucała okiem na wiklinowy kosz, w którym spał najmłodszy synek, Dievas. Najstarsze z córek, Egle i Audre wbiegły właśnie z naręczem drewna do pieca i rzuciły je niedbale w kącie.

-Mamo, mamo! - krzyczały jedna przez drugą. - Mamo, chodź szybko!

- Co tam znowu, nie daj Boże? - przyzwyczajona do dziecięcych swarów Austeja nawet nie podniosła oczu znad stołu. - Wody w studniach wyschły?

- Kiedy mamo, biją się!! Mieczami!!

-Jeden zabije drugiego!! Trzeba biec po tatkę!!

- Dzieci, ale kto się bije? - Hanulowa wsunęła krągłe bochenki do pieca i otrzepała oprószone mąką dłonie.

-Nasz pan Jan!! - pisnęły dziewczynki. Na te słowa Austeja Anna przyjrzała się córkom uważniej. Całą rodziną polubili z wzajemnością pana z Kościelca. Wiadomo, że gdzie dzieci tam katary, bolące brzuchy, kaszle, ząbkowania i moc innych przypadłości. Jan bywał więc częstym gościem w domu wileńskiego kupca. - Nasz pan Jan...

-Nasz Jan? - niewiasta złapała pośpiesznie wełniany kubrak. - Zostańcie tutaj! - rzuciła, ale dziewczynki nie usłuchały i ruszyły biegiem za matką. Mały Dievas przestraszył się hałasów i z koszyka rozległ się stłumiony płacz. Gabija wzięła malca na ręce i zaczęła kołysać w ramionach.

Trzy niewiasty wybiegły na podwórze, gdzie zobaczyły upadającego na ziemię Jana z Kościelca i jeszcze jedną sylwetkę, która wydała się Austeji dziwnie znajoma. Zaaferowane dziewczynki nie zwracały jednak uwagi na szczegóły.

- Nieee!!! - krzyknęły, a w oknach kamienicy ukazało się kilka osób. Jan w ostatniej chwili złapał równowagę, a właścicielem znajomej, postawnej sylwetki okazał się Niemierza.

-Widzisz, Janie? Nawet te tutaj niewiasty krzyczą do ciebie, żebyś nie odsłaniał całego boku przy ataku. Musisz myśleć obiema rękami- Gołczanin udzielał właśnie kolejnej cennej rycerskiej lekcji. - Bo ci Krzyżak wszystkie żebra porachuje!

-Ja też wam coś zaraz porachuję! - zwróciła się do córek Austeja, wymachując rękami. - Krzyczą, lecą! Człowieka od roboty odrywają, dziecko budzą! Chleby zostawiaj... pacholęta! To nie wiecie, że pan Niemierza szykuje na wojnę pana Jana?

-Prawda! - Egle pacnęła się w czoło. - Przecież księżniczka Oleńka mówiła, że on idzie walczyć dla panny Mścichny... auć! - młodsza Audre wymierzyła jej solidnego kopniaka.

- Nie gadaj tyle! Przecież o tym nie można na głos mówić!! To jest tajemnica!

-Pff... Taka tajemnica, że wszyscy dookoła o niej wiedzą!

-Jaka tajemnica? - zapytała Gabija, która zmuszona jękami i piskami dzieciarni zabrała resztę malców na dwór.

- Spokój! - krzyknęła Austeja. - Dziewczynki! Wracać mi do domu, ale już!

- Ale mamo...

- Dobrze, Janie, to teraz ostatni raz na dzisiaj - rozległ się głos Niemierzy. - Pamiętaj: stopy na szerokość barków, raczej małe kroki niż duże... i co jeszcze?

-Yyyyy... - podrapał się po głowie pan na Kościelcu.

- Ja wiem! - wyrwała się Egle. - Ja powiem! Trzeba myśleć... tarczami?

-Obiema rękami? - uzupełniła Audre.

-To znaczy nie odsłaniać boku! - zawołały dziewczynki. Niemierza zaczął bić brawo.

-Doskonale! Słyszałeś, Janie? - zapytał, a rudowłosy szlachcic kiwnął głową.

- Mamo... Mamusiu... - możemy chwilę popatrzeć? - Egle uczepiła się maminej spódnicy z jednej strony.

-Prooosiiimyyyy - z drugiej strony podeszła Audre i chwyciła kobietę za rękę.

-No, dobrze, moje córeczki kochane - Hanulowa przytuliła dzieci. Gabija usadziła malców na ławce, Austeja wzięła na ręce swoją najmłodszą pociechę. Rycerze szykowali się do walki, poprawiali kolczugi, pasy i tarcze.

-Trzeba się założyć! - przypomniała sobie Egle. - Tata mówił, że tak się robi na turniejach. Może... o cukierki lukrecjowe? - małej Audre zrzedła mina. Przepadała za tą słodkością.

- Nooo doooobrze... Stawiam na pana Jana.

- To ja na pana Niemierzę! Mamo, przecinaj! - zawołała uradowana Egle, która przeczuwała, że Gołczanin wygra i stawiała na niego nie ze względu na sympatię, tylko na prosty wniosek, że jest bardziej doświadczony. Audre obstawiała Jana. Zawsze fascynowały ją buteleczki z eliksirami, które nosił Jan i dostała nawet pusty flakonik po miętowych kroplach, który tak ślicznie pachniał! Innym razem rycerz nauczył ją bandażować rany i od tego czasu stał się jej ulubionym z przyjaciół rodziny. Zamarzyła sobie, że będzie jak on leczyć ludzi i nie dawała sobie wytłumaczyć, że niewiastom są przeznaczone inne zajęcia. Fascynację tę potęgował rzadki kolor włosów Jana. Dziewczynka zawsze chciała dotknąć tej bujnej, rudej czupryny.

Rycerze stanęli naprzeciw siebie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i wykonując krótkie, powolne kroki krążyli wokół siebie. Pierwszy natarł Jan i po chwili miecze zaczęły się coraz szybciej wznosić i opadać, tak, że chwilami zdawało się, że są tam cztery miecze i dwie tarcze. Migały dwie czupryny, ruda i złota, a powietrze przecinał charakterystyczny świst. Nagle wszyscy wstrzymali oddech, gdy rytmiczną wymianę ciosów przerwał Jan. Korzystając z chwili nieuwagi przeciwnika, zręcznie wymierzył mu kopniaka. Gołczanin zachwiał się na wilgotnej ziemi i po chwili, w pięknym stylu przyparty do ściany gratulował panu z Kościelca.

- Wygrałam! Wygrałam! - mała Audre zaczęła klaskać w drobne rączki, biegać i podskakiwać.

-Co?! Moje cukierki! - złapała się za głowę Egle, fuknęła i z wykrzywioną twarzyczką ruszyła do domu. Wszyscy parsknęli śmiechem.

Po kilku chwilach zapanował tam prawdziwy rwetes, gdy Austeja wyjmowała chleby i jednocześnie z pomocą Gabiji opędzała się od natarczywej dzieciarni oraz nalewała zdyszanym, spoconym rycerzom piwa.

- Mówiłem, Janie - będą z ciebie ludzie! - Niemierza poklepał pana z Kościelca po plecach.

-Piękny pojedynek! - wtórowała Gabija. - Z takimi rycerzami mogę o Litwę być spokojna.

-Dziękuję za pomoc - odparł zmieszany Jan, który wciąż nie potrafił przyjmować pochwał. - Bez ciebie, Niemierzo, nie byłoby to możliwe.

- W takim razie trzeba wznieść toast za udaną wojnę - Austeja nalewała dorosłym piwa do kufli. - Za zwycięstwo!

- Za Jagiełłę!

-Mam tylko nadzieję, że... - zaczął Jan, ocierając usta, ale nie było dane mu dokończyć, bo...

- Aaaa!! Giń parszywy Krzyżaku!- po załatwieniu honorowych spraw z cukierkami dziewczynki wtoczyły się do kuchni "uzbrojone" w miotłę i pogrzebacz. - Zabieraj swoje łapy od...

-To ty zginiesz, śmierdzący poganinu... Poganinie! - natarła Audre. - I stawiaj szerzej nogi, bo zaraz swojego boga zobaczysz! A masz! Aaaa masz!! O nie!! - "walczące" dziewczynki potrąciły Jana. Piwo z kufla wylało się na stół i ochlapało małego Dievasa, który zatarł sobie cieczą oko i zaczął płakać. Austeja szybko usiadła z malcem na zydelku, a Gabija przejęła od niej jakiś pakunek.

-Nie gada się przy walce, młoda damo... - Niemierza puścił oczko Audre, ale przerwał mu głos niewieści:

-No i coście narobiły? - zwróciła się do dziewczynek Hanulowa tuląc łkającego chłopca. - Ile razy mam powtarzać, że kuchnia to nie jest plac ćwiczebny?

- Przepraszamy - odpowiedziały równocześnie, wywracając oczami i postanowiły szybko zmienić temat.

- A czy to prawda, że Krzyżacy się nie myją? - zapytała Niemierzę Egle. - I wyją modlitwy do księżyca?

- A wydzierają ludziom flaki z brzucha? Książę Skirgiełło mówił, że...

-Z modlitwami jest trochę prawdy, ale czy się nie myją? Chyba kąpią się, jak każdy powinien - odpowiedział Niemierza.

- Jak król z królową? Na targu opowiadają, że służba mówi, że... Mamo! - pisnęła Egle, którą Austeja uszczypnęła w szczupły bok.

- Co to znowu za plotki? Ile razy mówiłam? - na te słowa Niemierza i Jan wymienili spojrzenia. Istotnie, o szczęściu Jadwigi i Jagiełły rozprawiało całe miasto i podobno nie jedna niewiasta zaczęła zazdrościć królowej, a z kolei mężowie coraz częściej przymuszani byli do większej dbałości o czystość ciała.

-Ale mamo! Przecież trzeba słuchać, co ludzie mówią! Tata zawsze tak mówi - broniła siostry Audre.

-Tylko, że tata załatwia sprawy handlu, złotko, a nie plotkuje z przekupkami...

-Ja tam myślę, że warto wiedzieć, co gadają. Nikt nigdy nie wie, co się kiedy przyda - zrobiła mądrą minę Egle. Zawsze lubiła posłuchać o czym mówią na rynku albo przy studni. Kiedyś miło mieć to duże znaczenie i dziewczynka miała odegrać swoją rolę. Miało to być jednak w dalszej przyszłości.

-No, dobrze, a co z tymi flakami z brzucha? - dopytywała Audre.

-Cóż, wojna to niebezpieczna rzecz...- zaczął powoli Jan, chcąc uniknąć przy niewiastach drastycznych historii.

- Ale nie ma czego się bać! Każdemu wygarbujecie plecy, wydłubiecie oczy i obedrzecie skórę z grzebietu na dokładkę! - pisnęła Egle. Dorośli zaniemówili.

-Co to za wyrażenia, moja droga? - spytała Austeja surowo. - Zauważyłam, że...

- Ale to nie ja! Słyszałam na zamku jak książę Skirgiełło mówił, że to właśnie im zrobicie...

-Dość przykrych tematów! - zza stołu wstała Gabija i podeszła do Jana. - Proszę. Żeby ci na tej wojnie ręce od zimna nie odpadły - wręczyła mu grube, wełniane rękawice. Dołączyła do niej Austeja z bochenkiem chleba i woreczkiem kaszy.

-I żebyś z głodu nam nie zginął na tej naszej kochanej Litwie...

-I żeby nie było panu bez nas smutno... - do Jana przecisnęła się Audre i wręczyła mu wygrane cukierki lukrecjowe. Wszyscy bardzo się tym gestem wzruszyli. Pan na Kościelcu całował ręce niewiast i podziękowaniom nie było końca. Dziewczynki oddały na pamiątkę swoje wstążki, pamiętały, że księżniczka Oleńka mówiła, że tak się robi, gdy rycerz wyjeżdża na wojnę. Jan wziął także cukierki i zakręcił się z Audre w powietrzu, a ona wreszcie mogła potargać tę fascynującą czuprynę. Wszyscy się śmiali.

- Dziękuję. Nie wiem, jak ja się odwdzięczę, za naukę, za jadło... Za wszystko... - prawił wzruszony. - Gdyby żyła moja matka... Dziękować Bogu, że obdarzył mnie takimi przyjaciółmi!

-Po prostu wracaj do nas i pozdrów od nas Litwę, Janie - Austeja zrobiła mu na czole znak krzyża.

-I obroń ją dla nas. Ja jej nie zobaczę, ale te tutaj malce, żeby mogły - podobny znak uczyniła Gabija. Nie wiedziała, że przyjdzie jej jeszcze zobaczyć swoją ojczystą ziemię.

-Panie Janie, a przywieziesz nam coś z Litwy? - zapytała Egle. - Na przykład ten dobry ser... - aż się oblizała na samo wspomnienie.

-Obawiam się, że ser nie wytrzyma podróży - uśmiechnął się Jan. - Ale pawie pióro z krzyżackiego czuba wystarczy?

-O rety!! - zapiszczały dziewczynki. - Naprawdę?

-Tylko nie chorujcie, bo kto was będzie leczył, kiedy będę na wojnie?

-A co będzie dla panny Mścichny? - zapytała ciekawska Egle. Austeja przewróciła oczami. Jan cały się rozmarzył.

-Dla niej będzie... Choćby płaszcz wrogiego wodza!

-Krzyżaka?

-Choćby i samego wielkiego mistrza! Dla niej - wszystko!

***

Zakrystianin zatrzasnął ciężkie drzwi wawelskiej katedry po skończonej Mszy. Ziemię ścisnął jeden z ostatnich wiosennych przymrozków, a słońce na zachodzie płonęło żywym ogniem, w klasztornym kościele w mieście odezwał się dzwon wzywający mnichów na wieczorne modlitwy. Na dźwięk owego dzwonu pewien młody człowiek podskoczył nerwowo na krześle w wawelskiej kancelarii. Spojrzał na płonące niebo i wybiegł pośpiesznie z pomieszczenia trzaskając ciężkimi drzwiami.

Po chwili zaczerwieniony i zdyszany nieco wojewoda z Melsztyna przeczesywał nerwowo włosy i przytupywał sobie, rozcierając zmarznięte dłonie. Dzięki Bogu, że się nie spóźnił! Naprawdę niewiele brakowało.

Umówiwszy się z uroczą dwórką królowej poczuł się jakby złapał Pana Boga za nogi. Z tej radości tak się rozmarzył, że nie mógł spać, wskutek czego zaspał na naradę. Żartom panów nie było końca. Później były już tylko interesy, sprawy, wojna z Krzyżakami i kancelaria i tak cały dzień upłynął, aż Spytek znalazł się w umówionym miejscu rozczochrany i w krzywo zapiętym płaszczu. W pośpiechu zostawił skórzane rękawice, dłonie więc prędko mu zgrabiały. Nie to jednak uświadomił sobie z rosnącym przerażeniem, chyba nawet nie zwrócił na ten fakt uwagi. Zdał sobie sprawę, że nie wie, co ma rzec.

Wojewoda nie poznał w swym życiu zbyt wielu niewiast. Owszem, na Wawelu znał ich całkiem sporo - od królowej, przez dwórki, po służki i ochmistrzynie. Te jednak tylko dygały przed nim i przemykały po przepastnych korytarzach albo towarzyszyły królowej. Zamieniały z wojewodą ledwo parę zdawkowych słów. No, z jednym może wyjątkiem. A właściwie z dwoma, ale tu właśnie od Erzebet i Margit cały kłopot się zaczynał. A w sumie od tej drugiej dopiero miał się naprawdę zacząć. Jedynymi białogłowami, z którymi Spytek dłużej mówił była jego matka, siostra i siostrzenica. I choć język miał giętki w dyplomacji, to z niewiastami mówić nie potrafił. Dotychczas nie przydawała mu się owa umiejętność, a i nauczyć się nie miał okazji zajęty wciąż ważkimi sprawami. Wyobrażał sobie, że gdy już zdobędzie pozycję i zaszczyty poślubi jakąś mądrą pannę, jak swego czasu jego ojciec piękną Ofkę z Książa. Tymczasem spotkał młodziutką Węgierkę i nie umiał nazwać swoich uczuć. Serce mocno mu zabiło, gdy wznosił modlitwy do Boga, a oczy do nieba i wtedy właśnie zasłoniły mu je dwie drobne, pachnące jakimiś olejkami dłonie.

Zdawało mu się, że to wtedy serce mu zadrżało. Jednak gdy odwróciwszy się, ujrzał właścicielkę owych dłoni, jakby zatamowało mu oddech i musiał przytrzymać się pnia szczęśliwie rosnącego tam drzewa.

Zsunęła z twarzy głęboki kaptur, co pozwoliło złotym lokom rozsypać się na boki i ukazać rumiane od chłodu policzki. Piękna twarzyczka Erzebet rozpromieniła się w radosnym uśmiechu ukazującym rząd śnieżnobiałych zębów, a w oczach zamigotały radosne iskierki.

-Udało się! - wysapała, rozcierając zmarznięte dłonie - Królowa odesłała mnie do komnaty, bo będzie teraz wybierać z Margit suknię na wyjazd do Wielkopolski. Poudawałam, że mnie głowa boli i nabrały się! - zachichotała. - Śmichna i Mścichna też tam są, muszą odpruć fastrygę przy nowym kaftanie... Rety! Oby tylko nie przyszły sprawdzić jak się czuję! - trajkotała. - Raz jak byłam mała, coś podobnego mi się przydarzyło. Powiedziałam wtedy Margit, że... Ojejku! - zapiszczała, łapiąc się za głowę. -Tylko ja ciągle mówię, a mieliśmy rozmawiać, prawda, wojewodo? Wojewodo? - machnęła Spytkowi ręką przed oczami. Otrząsnął się ze słodkiego zamyślenia.

-Cccooo... Rozmawiać? Z kim? - dla młodej dwórki był tak uroczo roztargniony, że uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- My mieliśmy rozmawiać - wyjaśniła z naciskiem na pierwsze słowo.

- Taaak... Tak - Spytek potarł się po twarzy ze zdenerwowania. Jeżeli cokolwiek sobie wcześniej ułożył to nawet resztki tego wyparowały. Westchnął ciężko po czym zapadła kłopotliwa cisza.

- To nie jest tak, że... - zdecydowali się ją przerwać w jednej i tej samej chwili. - To może ja... - oboje pokręcili głowami na tę sytuację. Spytek już otwierał usta, ale Erzebet była pierwsza.

- Więc może ja - uśmiechnęła się i popatrzyła prosto w oczy wojewody, zaplatając przy tym dłonie ze zdenerwowania. - Ja wiem, co wojewoda o mnie myśli. Że jestem młoda, naiwna i prędka, tylko, że... - zacisnęła drżące ręce - ja nie jestem z tych, co to po kryjomu kradną rycerzom pocałunki na korytarzu, a wcześniej piją wino na odwagę... albo i nie na odwagę tylko tak po prostu. Ja tylko chciałam powiedzieć wojewodzie, co myślę już od dawna. Może to niewieście nie wypada. Ale ja nigdy nie będę taka ułożona i obyczajna jak moja siostra! - załamała ręce. - Nawet jeśli chcę i próbuję to tym gorzej wychodzi. Margit mówi, że wpakuję się przez to w kłopoty...

- Siostra chce dla ciebie jak najlepiej - odezwał się Spytek.

- Zapewne, ale ja po prostu nie jestem taka. Ja... Ja po prostu wtedy chciałam powiedzieć, że... - nieomal powiedziała "kocham pana", ale mimo wszystko trochę bała się takich słów. Spytek spojrzał jej uważnie w oczy i kiwnął głową, by dodać jej otuchy - ... że... szalenie mi się pan podoba - wyjawiła z całej siły starając się nie zarumienić.

Po raz drugi w tak krótkim czasie wojewodę zamurowało. Zakochał się w tej bezpośredniości, choć nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, a raczej zdał ją sobie właśnie w tamtej chwili. Oto miał przed sobą niewiastę ze swych snów, która, w przeciwieństwie do niego, wiedziała, co powiedzieć.

-Coś źle powiedziałam? - z bijącym mocno sercem przyjrzała się urzędnikowi.

- Nie, nie... - pokręcił głową. - To teraz ja.... Ja... - wziął głęboki wdech. - Ja nigdy bym tak nie pomyślał o tobie. W tym... Tam wtedy na korytarzu nie było nic złego - uśmiechnął się krzepiąco. Twarzyczka dwórki rozpromieniła się ze szczęścia. - Ale twoja siostra ma rację. Powinnaś dbać o swoje bezpieczeństwo. A gdybym okazał się niegodnym zbieraczem złamanych serc niewieścich?

- Przecież by tak nie było. To niemożliwe. Jesteś inny niż wszyscy - nawet nie zauważyła, że zwróciła się do niego na "ty". - Tak mi jest przy wojewodzie bezpiecznie...

-I ja się prz tobie czuję tak... inaczej. Lepiej. Radośniej - wyznał Spytek z nieśmiałym uśmiechem biorąc jej chłodne ręce w swoje dłonie. - Nigdy wcześniej tak nie było. Nie wiem, co się ze mną dzieje - ta szczerość na nowo ją rozczuliła - ale tak jest. Szczególnie odkąd... od tamtego wieczoru nie mogę przestać o tobie myśleć...

- ... ani ja o tobie - zdawało się, że zaświergotała niczym najradośniejszy wiosenny ptaszek.

- Pamiętaj, nie jesteś głupia ani naiwna. Jesteś wyjątkowa... -pochylił się nad nią, patrząc jej głęboko w oczy - dziarska, radosna i odważna. I... piękna... -zarumienił się mocno mimo wszelkich wysiłków woli. - Nigdy nie spotkałem tak wspaniałej niewiasty - ośmielony wyczynami Węgierki wyznał to prosto z serca.

Na te słowa Erzebet aż podskoczyła z wrażenia.

- Ufff! Czyli nie gniewasz się na mnie?

-Nie mam za co, więc... - podszedł bliżej niej nadal trzymając ją za ręce.

- Więc? - przygryzła wargę, posyłając mu spojrzenie spod pięknych rzęs i czując napływającą falę szczęścia i słodkie drżenie od czubka głowy do pięt.

- Teraz moja kolej - powiedział z niespotykaną u siebie stanowczością i pod wpływem nagłego przypływu emocji złożył na jej ustach namiętny pocałunek, od którego aż zakręciło się jej głowie. Gdy się zachwiała objął ją i przytulił do siebie jeszcze mocniej. Nie trwało to długo, nie mogło bo przecież w każdej chwili Margit mogła zacząć szukać siostry. Cały świat na chwilę zawirował i przeszedł w inny wymiar. Tyle jednak wystarczyło, by złączyć ich spragnione miłości i od dawna czekające na tę chwilę dusze.

Stary dąb i blady księżyc byli niemymi świadkami pierwszych wspólnych chwil szczęścia Melsztyńskiego i córki Emeryka Lackfi. Szczęścia, które miało zostać poddane pewnej próbie...

***

Po wyjeździe Olgierdowiczów drugim dniem pełnym pożegnań był dzień wymarszu wojsk na Litwę. Po Mszy św. o zwycięstwo oraz błogosławieństwie królewskiej pary wszyscy ruszyli na dziedziniec. Lada moment rycerze mieli już wyruszać. Krakowianie tłoczyli się na trasie przejazdu wojska. Każdy chciał popatrzeć, pożegnać swoich i życzyć zwycięstwa.

Jan z Kościelca podszedł do swojego Tristana. Tobołek zapakowany, rumak przygotowany, nie ma czasu do stracenia! Żal jedynie, że ze Mścichną nie było mu dane się pożegnać... Poczciwy młodzieniec głową tylko pokiwał nad swym losem i westchnął głośno. Czemu to wszystko jest takie trudne? Po chwili jednak w duchu skarcił sam siebie. Tyle zawdzięczał przecież Bogu i dobrym ludziom... Czy wypada więc tak wybrzydzać?

Jakby w odpowiedzi na jego niewesołe myśli usłyszał dwa niewieście głosy. Czy to być może?

-Przestań beczeć!! - rozlegał się piskliwy głosik zdyszanej Śmichny. - Chociaż raz połuchaj mnie. Mamy dokument, jesteście uratowani! - wymachiwała pergaminem, który po kryjomu wyniosła z kancelarii.

-Jakoś ojca nie obchodził dotychczas żaden pergamin! - fuknęła Mścichna przez łzy. - Idę tylko po to, by ostatni raz zobaczyć mojego Janka!

-Po kim ty jesteś taka głupia? Mamy szlachectwo? Mamy... To znaczy twój Jan ma...Ojciec zmięknie jakoś... Pojedzie do tej Wielkopolski to zapomni swoich pomysłów!- przekonywała Śmichna.

-Nikt już nie pomoże - lamentowała starsza z sióstr. - O, ja nieszczęsna!

-Naprawdę ci chyba rozum odję...

-Sikoreczko? Śmichno? - zdziwiony Jan spojrzał na niewiasty pytająco. - Co wy tu robicie?

-Chowaj tego konia z powrotem do stajni i świętuj, Janie! - zapiszczała Śmichna. - Wszystko się udało! Wszystko dobrze się skończy? A dzięki komu? - uśmiechała się filuternie co pozostawało dużym kontrastem do szlochającej Mścichny - Dzięki mnie...

-O co chodzi, na Boga? - zmaaszczył czoło rycerz.

-O potwierdzenie twojego szlacheckiego, prawa, ośle! - Śmichna dzióbnęła go pergaminem w żebro. - Nawet nie wiesz, jakie głupoty musiałam wygadywać, gdy prawie mnie przyłapali w kancelarii...

-Listy za mną rozesłali? - złapał się za głowę Jan. -Co wy prawicie?

-Toż mówię! Nie listy tylko pismo! Twoje nadanie... Czy coś... Czytaj! - Brzezianka wcisnęła zaskoczonemu rycerzowi dokument do ręki. - Czytaj... Bo nas nie wyuczono...

Jan rozwinął pergamin, a Mścichna nadal szlochała w chusteczkę. Śmichna wpatrywała się w rycerza z nadzieją i napięciem, które zamienić się miało w bezmierne zaskoczenie.

-Wino zakupione w mieście Florencji - ilość pięćdziesiąt - przeczytał Jan i zrobił wielkie oczy - ser z Parmy - ilość dwadzieścia...

Śmichnie odebrało mowę.

- To... inwentarz... - niezbyt odkrywczo wyjąkał Jan. - Ale nawet gdyby to było nadanie to niczego to nie zmienia. Ja muszę... Dla ciebie, sikoreczko, dla króla, dla nas...

-To koniec!! - Mścichna wybuchnęła płaczem na nowo. - Przecież cię tam zjedzą albo... obedrą ze skóry i upieką... - płakała - a ja... zostanę żoną Dobiesława...

-Kochana moja, ja... - Jan podszedł, by przytulić ukochaną, ale ta zanosząc się szlochem odwiązywała błękitną szarfę od sukni i wcisnęła mu do ręki.

-Żebyś mógł umrzeć, mając coś mojego... Skoro mnie samej mieć nie możesz...

-Nie rób scen, siostro! - zdenerwowała się Śmichna. - Przecież...

-Sikoreczko moja, przecież ja nie mam zamiaru umierać! Już liczę dni aż tutaj wrócę... do ciebie, żeby...

-Ruszamy! - rozległ się głos Niemierzy. Zachrzęściły zbroje, a gwar przybrał na sile.

-Z Bogiem, sikoreczko - Jan ucałował dłoń ukochanej i szybko wcisnął ją w ręce Śmichny, a szarfa, którą uprzednio zawiązał na ramieniu zafalowała na wietrze.

-Nie!!! -płakała Mścichna. - Nie!! - zawodziła, aż ludzie zaczęli patrzeć w jej stronę i pokazywać sobie ją palcami.

Na przodzie pochodu Helena z synkiem podeszła ostatni raz do męża.

-Nie musisz wygrać, wróć tylko do nas...

-Wygram i wrócę - uśmiechnął się ciepło i poprawił się w siodle. - Codziennie będę myślał i walczył dla was. Bądź dzielna, a ty opiekuj się mamusią, dobrze? - pogłaskał malca po rumianej buzi i zrobił mu na czole znak krzyża.

-Niemierzo, ja...

-Powiesz mi po powrocie - ucałował dłoń żony. - Musimy już ruszać...

Niewiasta z synkiem pośpiesznie podeszła do grupy mieszczan stojącej przy bramie, gdzie czekała na nią pani Hanulowa wraz z dzieciarnią podekscytowaną wydarzeniem. Niemierza wydawał komendy i rycerstwo po chwili stało już w szyku gotowe do drogi.

-W drogę, w imię Boga! - rozległ się głos Niemierzy. - Za króla i królową!

-Za Jadwigę i Władysława! - odpowiedział mu huk męskich głosów. Zbroje błyszczały w świetle słońca, a chorągwie łopotały na wietrze. Tak polscy rycerze pierwszy raz wyruszyli bronić wespół z Litwinami wspólnej ziemi...

***

Książę Luka Visconti powoli wjechał na dziedziniec wiedeńskiego zamku i westchnął ciężko, obejmując wzrokiem gotycką budowlę o strzelistych wieżach. Pokręcił głową i niechętnie zsiadł z konia. Oddał wodze stajennemu i ruszył ku wejściu. Kusiło go, by odwlekać tę chwilę jak najdłużej. Nieśpiesznie opuszczał Kraków z lekkim sercem, gdyż zostawał tam to, czego sam Jadwidze życzył w głębi duszy. Odetchnął wtedy z ulgą, ta jednak mijała niczym odchodząca w zapomnienie zima - im bliżej był Wiednia, tym większy czuł na sercu ciężar. Coś mu mówiło, że to, co zdawało mu się być końcem tej tragikomedii, w której przyszło mu odgrywać rolę, jest zaledwie prologiem. W przyszłości miało się okazać, że miał rację.

Było sobotnie południe, ale zdawało się, że zamek jeszcze śpi. Zdziwiony Włoch ruszył do auli, gdzie zapewne ktoś powinien być o tej porze. Nie ujrzał tam jednak nikogo, zobaczył raczej wyjaśnienie dziwnej ciszy i opustoszenia. Wszystko jasne!

Na stołach w bezładzie stały kandelabry, kości do gry, półmiski, kieliszki niedopitego wina oraz nieogryzione do końca kości, pestki owoców i pokruszony marcepan. Naderwany gobelin krzywo zwisał spod sufitu, a na gzymsie kominka żałosny widok ukazywała ulubiona rzeźba księżnej Viridis - podobizna Maryi z Dzieciątkiem. Utrącona głowa Madonny leżała na podłodze wśród skorup, które kiedyś były kryształową karafką, a mały Jezusek z nadtłuczonym noskiem zdawał się patrzeć smutno na ten krajobraz po hulankach, jakie miały tu miejsce poprzedniej nocy. Tak się bawi Wilhelm pod nieobecność Viridis i Leopolda, którzy wyruszyli na objazd kraju. Zdegustowany Luka podniósł rzeźbioną głowę i położył na gzymsie. Pies, który przyplątał się tu z pomieszczeń służby, najspokojniej w świecie pałaszował resztki spod stołu. Włoch nie mógł odgonić obrazu auli wawelskiej, która nazajutrz po weselu lśniła czystością. To miał być ten nieznaczący Kraków, miasto na końcu świata oraz europejski wystawny, słynący z dobrego smaku Wiedeń? Jaki pan, taki kram, jak mawiają kupcy, ruszył więc szybko ku komnatom Wilhelma, szykując po drodze mowę. Już on mu wygarnie to i owo, zanim przekaże swą nowinę! Coraz bardziej wzburzony nie usłyszał odgłosów dobiegających zza drzwi i niczym piorun Boży - o tak, ten byłby w tej chwili potrzebny! - nie zawracając sobie głowy czymś tak prozaicznym jak pukanie, wtargnął do komnaty kuzyna.

Skrzypnięcie drzwi przerwało piski i śmiechy, a zszokowany Luka zrobił odruchowo pół kroku w tył. Uderzyła go specyficzna duchota i woń perfum, ale jeszcze mocniejszy był widok. Półnagi, bo w samych nogawicach, spocony, rozczochrany i zaczerwieniony na twarzy Wilhelm siedział rozparty w fotelu, a miejsce na jego kolanach zajmowała obcałowywana przez niego siarczyście niewiasta. Druga, równie roznegliżowana jak pierwsza opierała się o oparcie mebla sącząc wino, a stopa, wystająca z tumanu pierzyn i futer na łożu wskazywała na to, że Habsburgowi towarzyszy tu ktoś jeszcze... Luka starał się przeszyć kuzyna wzrokiem, jednocześnie nie patrząc na półnagą kobietę wysmarowaną różem bielidłem do granic możliwości. Było to przejawem przyzwoitości, ale bardzo popsuło efekt. Wilhelm wyczuł spojrzenie i oderwał się niechętnie od biustu swojej towarzyszki.

- Luka! Czyli jednak ten niedźwiedź cię nie zeżarł w tym Krakowie! - Austriak wykrzywił w uśmiechu swoje prostackie oblicze. - Witaj, kuzynie! - rozłożył ręce w powitalnym geście i kopnął w stronę Włocha ozdobny, obity czerwonym aksamitem stołek. - Zapraszamy! Opowiadaj, odpoczywaj, jedz, pij i używaj! - zaśmiał się rubasznie i znacząco spojrzał na obłapiającą go niewiastę i klepnął ją po pewnej części ciała. Włoch skrzywił się z obrzydzenia.

-Tak się zabawiasz pod nieobecność ojca, tak? - zaczął surowo. - Co ty sobie myślisz? - próbował odtworzyć swoją mowę, ale pod wpływem zastanej sytuacji cała jej treść gdzieś wyparowała.

-Ojojoj, tak cię wyświęcili w tym Krakowie tak? Mój biedaku! Ale nie frasuj się, zaraz cię moje kwiatuszki nauczą życia! - skinął na drugą niewiastę, która podeszła do Luki z winem, spoglądając na niego znacząco i kładąc mu dłoń na ramieniu, po czym bezceremonialnie zaczęła błądzić nią po jego torsie. Luka wstrząsnął się i odepchnął ją gwałtownie zdenerwowany. Wino chlapnęło na odsłonięty dekolt i cienkie giezło, a niewiasta pisnęła z zaskoczenia.

- Odejdź, kobieto! - wstrząsnął się z obrzydzeniem. - A dla ciebie mam wiadomość z Krakowa - zwrócił się do Wilhelma.

- Mówże!

- Nie tutaj - niemal warknął Włoch.

- Dobrze, świętoszku - Wilhelm wstał niechętnie, i podszedł do drzwi prowadzących do dziennej komnaty. - Tylko szybko, bo chciałbym wrócić do swoich... spraw.

- Domyślam się - prychnął Luka przestępując próg i obaj usiedli za rzeźbionym, dębowym stolikiem. Wilhelm rozwalił się w fotelu nadal święcąc nagim torsem, Włoch siedział sztywno niczym napięta struna.

- To, jak? Kiedy ruszamy do Krakowa? Musieliście zbrojnie wygonić tego poganina czy sam podkulił ogon i wrócił do swoich bagien? Jaką miał minę? Wściekał się niczym rozjuszony zwierz? Co na to Jadwiga? Masz dla mnie list? Co pisze?

- Mogę? - wycedził Luka. Wilhelm skinął głową.

- Osiemnastego lutego dotarłem do Krakowa i dokument został pokazany Jagielle... Władysławowi, bo takie imię przyjął na chrzcie- Wilhelm założył nogę na nogę i rozradowany kiwał głową sącząc trunek. - Dwa dni wcześniej został ochrzczony wraz z braćmi wobec całego dworu, a w dniu przyjazdu odbyły się zaślubiny. Jadwiga jest żoną Jagiełły w obli...

- Cożeś powiedział? - Wilhelm wytrzeszczył oczy i upuścił kielich, który rozsypał się w drobny mak. - Przecież to moja żona! Nie... To nie może być prawda. Dworujesz sobie, kuzynie.

- Mówię, co widziałem i słyszałem. Zaraz po przekazaniu dokumentu kasztelan przekazał mi zaproszenie od Jagiełły. Skutkiem tego wieczór spędziłem na weselu, a na drugi dzień oboje wyjechali do...

- Porwał ją? Co mówisz?! - Habsburg zerwał się na równe nogi. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - spurpurowiał i zaczął drżeć na całym ciele. - Oni chyba... Czy... Nie powiesz mi, że małżeństwo zostało skonsumowane?

- Powiem - Luka wstał i założył ręce na piersi. - Tak, zostało. Jadwiga prawnie i w obliczu Boga jest żoną Jagiełły. Teraz są już zapewne po koronacji - obserwował jak oczy Wilhelma wyskakują niemalże z orbit a twarz robi się jeszcze bardziej purpurowa. - To już koniec.

-Jaki koniec? Jaki koniec? To niemożliwe! Przecież ona nie pozwoliłaby się dotknąć temu bagiennemu stworowi!! - wybuchnął. - Nie oddałaby mu ciała ani mojej korony!! To kłamstwo!!!- uderzył pięściami w stół, aż karafki i kielichy zadzwoniły.

-Wilhelmie, dostałeś przecież pismo z zerwaniem zaręczyn potwierdzone przez arcy...

- Może być potwierdzone nawet przez samego anioła albo i diabła, ale to kłamstwo! Zdrada!! Ci polscy panowie - Wilhelm splunął na podłogę - zmusili ją do grzechu. Wepchnęli ją w ubłocone łapska tego niedźwiedzia, tego pogańskiego knura z bagien! Zniszczyli jej życie! Przecież mnie kocha. Ulatuje pod niebios z miłości do mnie, nie pamiętasz? A oni wysłali ją do piekła dla napełnienia własnej kiesy! Dobrze im ten wąż zapłacił!!

-Wilhelmie...

- Rozpasany byk!! - książę zrzucił ze stołu naczynia jednym machnięciem ręki. - Cuchnący prostak, bagienny wąż! Niech ja go dopadnę - pogroził palcem Luce z racji, że nie miał tu w pobliżu adresata swych gróźb - niech ja go znajdę w tej jego norze... - ruszył nerwowym krokiem wzdłuż stołu - tego chutliwego stwora, niewyżytego knu... Aaaaaaaa!- nastąpił stopą na rozbite szkła i z krzykiem upadł z powrotem na fotel, łapiąc się za nogę - yyyyyyy!!! - zawył przeciągle z bólu.

- Ale ona go kocha! - przekrzyczał zawodzenie Włoch, czym zwrócił uwagę kuzyna.

- Co? Jego włochate łapy czy fetor z bagien? - parsknął śmiechem Wilhelm, wciąż trzymając się za stopę, w której tkwił ułamek szkła.

- Jogaiła ma mniej więcej tyle wiosen co ja i w niczym nie przypomina niedźwiedzia czy bagiennego potwora...

- Nie mogła go pokochać. Udaje, bo ją zmusili... albo to on ją otumanił jakimiś ziołami... auuuu! - Wilhelm wyciągnął sobie szkło ze stopy i trysnęła krew - pogańskie ścierwo...

- Kuzynie, gdybyś przeczytał parę książek, które powinieneś przeczytać już dawno, wiedziałbyś, po czym poznać, że niewiasta jest zakochana. Ja to zrobiłem i potrafię -Luka spojrzał na Wilhelma z politowaniem. - Uwierz mi, że nigdy nie widziałem, ani nawet nie czytałem o tak szczęś...

- Milcz!!! - książę chwycił leżący na podłodze przy fotelu lichtarz i rzucił nim o ścianę. Luka ledwie zdążył się usunąć. - Zabiję go!! Zabiję!!! - przewrócił stół i kopnął ozdobny stołek. - Zabiję i cały Kraków będzie razem z nią patrzył jak kruki wydziobują mu oczy!! Albo lepiej, jego głowę poślę Jadwidze a to parszywe pogańskie serce do Wilna, gniazda niedźwiedzi i węży!! Pożałuje ten parszywiec... pożałuje...

- Wilhelmie, pora nauczyć się prze...

- To ja go nauczę!!! Już ja go nauczę!! - Habsburg w szale krążył po komnacie, kopał i niszczył przedmioty. - Już ja go nauczę, gdzie jest jego miejsce, a gdzie moje!!!

-Co ty chcesz zrobić?

- Wziąć to, co jest moje. Koronę, złoto, Jadwigę... Już on zobaczy, co to jest wola Boga i chrześcijańskich władców!!

- Przecież on już jest chrześcijańskim władcą! Użyj gło...

- Nieuznanym jeszcze przez papieża - parsknął Wilhelm. - I zapewne nie będzie uznany, jak się papież dowie, że posiadł moją żonę gwałtem.

-Jadwiga nie jest two...

- Nie jest? A ja mówię, że jest!!! - krzyknął Wilhelm, aż szyby zadzwoniły. - Wszystkim to powiem, nawet...

- Ale to nieprawda! - próbował przemówić do niego Luka. Wilhelm podszedł do kuzyna i wziął go za ramiona.

- Prawda to będzie wtedy, jak odpowiednio wiele razy powtórzymy naszą prawdę. Komu uwierzy lud i papież? Synowi chrześcijańskiego księcia i następcy tronu czy niedźwiedziowi z puszczy?

- A Jadwiga? Przecież ją skrzywdzisz...

- Ta puszczalska jałówka? - Luka na te słowa aż osłabł i opadł na krzesło. - To ona mnie skrzywdziła, rozumiesz? Skrzywdziła i okradła. Pożałuje tego! Skończę jej romantyczną bajkę o dwóch królach! Upokorzę ją... Już nie będzie córką wielkiego Ludwika, tylko ladacznicą, pośmiewiskiem tego królestwa i całego chrześcijańskiego świata. Zmyję z niej brud tego potwora. Jeszcze poprosi mnie o wybaczenie! Jeszcze odpokutuje w klasztorze!! Jeszcze... Jeszcze...

Luka obserwując ten popis szaleństwa i gniewu złapał się za głowę. Dotychczas miał swego kuzyna tylko za rozpieszczonego, lubieżnego, kapryśnego i chciwego młokosa szkodliwego najbardziej dla samego siebie, a nie innych. Teraz mógłby przysiąc, że diabeł w niego wstąpił. Ogarnął go wstyd, że służy tak niebezpiecznemu, przeżartemu złem człowiekowi. Niedawny poganin miał więcej Boga w sercu niż syn, wnuk i prawnuk chrześcijańskich książąt.

- I nawet nie mogę nic zrobić - wyszeptał do siebie. To dla niego było najgorsze. - Boże, miej w opiece Jadwigę i Władysława...

***

Jadwiga odprawiła służkę i przeglądając się w lustrze wtarła we włosy i skórę szyi odrobinę pachnącej, różanej wody. Z wyczekiwaniem popatrzyła w stronę drzwi i westchnęła zawiedziona. Był to ostatni wieczór przed ich wyjazdem do Wielkopolski i zamierzali spędzić go razem, ale Władysława wciąż nie było. Przez ostatnie dni zazwyczaj mieli tak mało czasu z racji przygotowań do wyjazdu i zasypiali tak zmęczeni, że ledwo zdążali życzyć sobie dobrej nocy. W podróży pewnie będzie jeszcze gorzej. Westchnęła i postanowiła poszukać męża. Tylko gdzie jest pelerynka? Jadwiga wstała i ruszyła w stronę małego pomieszczenia, które kiedyś służyło za sypialnię służki, teraz często się tam przebierała albo dla odmiany Władysław, który prawie nie korzystał ze swoich własnych pomieszczeń zostawiał tam czasami jakieś swoje rzeczy.

Gdy tam weszła poczuła parę wodną i ciepło ognia z kominka oraz dobrze sobie znany zapach ziołowo-mydlanej mieszanki. Nie musiała długo szukać i pelerynka też nie była już potrzebna.

Widok, który zastała rozczulił ją całkowicie. Śpiący spokojnie Władysław opierał głowę o ściankę wanny, a wilgotne kosmyki włosów przykleiły mu się do skroni. Wyglądał jak zaklęty. Oddychał równo i nawet nie drgnął, gdy zamykała za sobą drzwi. Zawsze w takich chwilach aż bała się go budzić, a potem wymyślała kolejny subtelny sposób na wyrwanie go z objęć Morfeusza. Z czułością patrzyła na jego przystojną twarz. Zupełnie zapomniała o niedawnym uczuciu zawodu. Pewnie znów rozbolała go głowa ze zmartwienia Litwą. Im dłużej nie było z nim braci tym bardziej był rozkojarzony, strapiony i niespokojny. Ona sama czuła pustkę po wyjeździe Oleńki i szwagrów. Tym bardziej go potrzebowała.

Delikatnie sunęła opuszkiem palca po rozgrzanej skórze od barku aż po dłoń. Drgnął, czując dotyk dobrze znany nie tylko ze snu, ale i z życia, teraz tak bardzo prawdziwy, a zarazem tak przypominający chwile, kiedy strapiony oddawał się ukochanemu marzeniu.

-Tu się ukrywasz - powiedziała łagodnie z uroczym uśmiechem. - Szukałam ciebie.

- Przyszłaś do mnie... - wpatrywał się w nią z radością. - Jak w moim śnie... Wybacz. To ja miałem przyjść do ciebie...

-Nie szkodzi - splatali i rozplatali swoje palce. Jadwiga nie miała serca robić mu wymówek. - Martwisz się Litwą i Wielkopolską, przecież widzę - spojrzała przenikliwie w jego zielone oczy.

-Może trochę... Ale możemy nie mówić o tym teraz? - jego myśli płynęły już innym, lepszym torem.

- A czego sobie życzysz w takim razie, mój panie?

- Potrzebuję cię, mój królu. Tutaj, teraz... Dołączysz do mnie?

Jadwiga nie słowami na to odpowiedziała. Przygryzając lekko wargę, powoli rozsznurowała wiązanie koszuli, jakby celowo przedłużając tę czynność. Z uśmiechem obserwowała spod długich rzęs wypisaną na jego twarzy fascynację gdy zsunęła strój z ramion i cienka tkanina opadła cicho na podłogę. Chwyciła wyciągniętą dłoń męża i z gracją przestąpiła krawędź wanny. Trzymając ją mocno usadowiła się w balii, a Władysław otulił ją ramionami. Przypomniała sobie, jak pierwszy raz brała go za rękę w swoim śnie.

- Pomyśleć, że tak niedawno miałam tyle wątpliwości. Gdybym wiedziała wcześniej, jaki jesteś naprawdę...

-Nie przeżyłabyś tak udanej niespodzianki - wyszeptał jej do ucha.

-Ty też nie poznałeś od razu mojej twarzy...

-A warto było czekać. Warto byłoby czekać i sto lat..., stracić koronę, złoto, Litwę...

-Nie mów tak - odsunęła się znienacka. - Nie możesz...

-Mogę - przyciągnął ją do siebie znowu. - I powiem jeszcze, że wszystko inne mógłbym stracić, byle nie ciebie...

- Przecież nigdzie i do nikogo się nie wybieram - spojrzała mu w oczy. - I nie pozwolę, żebyś mnie albo cokolwiek stracił. Kocham cię, Jogaiła - na te słowa pocałował ją namiętnie aż zabrakło im tchu. Byli tylko oni i ich kochające serca, miłość, której nikt, mimo trudów im nigdy nie odbierze...

***

Moi drodzy! 😊

Na początku przepraszam Was za tak długą nieobecność. Dużo spraw na nią się złożyło, po prostu nie byłam w stanie najpierw w kwarantannie, a potem powoli ogarniając zaległości po prawie miesiącu zamknięcia w domu. Do tego zdalne studia, obszerne w tym roku, nie ułatwiają sprawy 😢Ale jestem i nie planuję już tak długich przerw, choć nie jestem też w stanie obiecać regularnych rozdziałów. Bardzo chcę pisać dalej i nie kończę opowiadania, ale nic ponadto pewnego powiedzieć nie mogę😑

W międzyczasie przybyło jednak dużo wyświetleń 💖💖💖Dziękuję za to, że jesteście nadal ze mną!! Szczególnie dziękuję za wszystkie miłe słowa i cierpliwość 💓Mam nadzieję, że było warto.

Dziś taki rozdział pożegnalno-przejściowy, po długim czasie bez pisania, więc bądźcie wyrozumiali. Może trochę... Spokojny? Przewidywalny? Ale cóż, trzeba było pozamykać różne sprawy, zanim będzie się więcej działo - zdecydowanie więcej weny mam na wszystko to, co jest po tym rozdziale, bo sam nie jestem jego fanką, ale może to dlatego, że powstawał bardzo długo.

Ach, jak dobrze wrócić!! 😆Mam nadzieję, że i wy się cieszycie. Czekam na Wasze komentarze i do następnego, oby szybciej! 😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top