7. Bóg daje znaki cz. II

Wawel, aula

Spytek uspokajał przyśpieszony od biegu i wcześniej jazdy konnej oddech. Jechał do Krakowa pełen obaw, którepo przybyciu od razu się potwierdziły. Wiedział już, że Wilhelm jest w Krakowie i obsypuje królową prezentami, a ta bardzo pragnie się z nim zobaczyć. Przygładził rozwiane włosy oraz płaszcz. Szedł przez wawelską aulę, w której przy stole siedziała królowa z podskarbim i omawiała wykazy podatkowe. W rękach z nabożną niemal czcią trzymał sporych rozmiarów tubę, zawierającą dokument podpisany w Krewie. 

-Pani, nie było ważniejszego aktu w naszych dziejach - powiedział uroczyście składając ją przed zatopioną w lekturze spisu podatków Jadwigą.  - Dzięki niemu Koronę czeka wielka przyszłość, pokój i dostatek. Polska i Litwa rozwiną się jak nigdy dotąd, silne, zjednoczone - powiedział  dumą, jaką mógł szczycić się tylko autor tego pomysłu. 

- To tylko pismo. Litwa daleko. A tu w Krakowie jest Wilhelm, żywy i prawdziwy - odparła Jadwiga nie podnosząc nawet głowy znad dokumentów. Podskarbi wywrócił oczami i poczuł, że jego serce dłużej tego nie wytrzyma. Spytkowi aż się krew zagotowała. Czy po to ryzykował, wysyłał posłów, z nerwów niemal nie spał i nie jadł od wielu tygodni? O przyreczebiu złożonym przed wyjazdem nie wspominając...

-Na miłość Boga, pani! Spójrz...  - wyjął z tuby pismo i rozłożył je przed królową, która nadal nie zdradzała większego zainteresowania.  - Jogaiła aktem w Krewie zaślubia ciebie, spłaca Habsburgów, zakłada polską koronę i przyjmuje chrzest wraz z całą Litwą. 

- A ja mówię, że chcę zobaczyć się z Wilhelmem, moim narzeczonym - podniosła wreszcie głowę znad rachunków.  - Trzymacie go pod bramą, nie pozwalacie nawet z nim pomówić. Nie szanujecie księcia i króla! To zamach na majestat!! - Jadwiga była coraz bardziej wzburzona. 

-Pani, mamy sojusz z Litwą, chcesz wojny?! - zapytał oburzony Spytek, może trochę zbyt gwałownym tonem. 

- Król polski chce się widzieć z księciem Wilhelmem - rzekła Jadwiga przeszywając Spytka szafirowym wzrokiem jak sztyletem. Uznała ostanio, że spotkanie to jedyny sposób by rozwiać targające nią wątpliwości i podjąć decyzję. Dwórki dotychczas niczego się nie dowiedziały, a czekanie na kolejny znak i męczenie się z poczuciem winy po kolejnym śnie z nieznajomym było prawdziwą torturą, choć te sny same w sobie...

-To się nigdy nie skończy! - wyrwało się podskarbiemu, który uderzył ręką w stos pergaminów. Dokumenty z cichym szelestem spadły na podłogę. 

- Pani...  

-Wiem, co powiesz, Spytku, i nie chcę tego słuchać!  - Jadwiga szybko wstała z krzesła odsuwając je gwałtownie. 

- Oczywiście, najjaśniejsza pani, zważ jednak...

- Wezwijcie Gniewosza i ustalcie miejsce spotkania! To rozkaz! -jej ton przecinał ciszę jak ostrze miecza. 

- Pani.. 

- Nie sprzeciwiajcie się królowi!  - Jadwiga poczuła, że zbiera się jej na płacz, więc szybko sie odwróciła i pośpieszenie wybiegła z komnaty. Echo zwielokrotniło tupot jej butów. Spytek ze złością uderzył pięścią w stół. Stojący na nim kielich, kałamarz i dzban podskoczyły. Wojewoda zaczął rozcierać sobie bolącą od silnego uderzenia dłoń. 

-Baby w polityce? Katastrofa!! Po prostu ka-ta-stro-fa!! - Dymitr ze złością uderzył dłońmi w stos papierów, po czym podparł twarz rękami. 

- Niewiasta w złości gorsza niźli gradobicie... - wzdychał Spytek dalej masując sobie dłoń. 

- A jeśli jeszcze niewiasta ta jest królem... Miej nas, Panie Boże w opiece... - przeżegnał się Dymitr.

-Ona nie może zobaczyć się z Wilhelmem!  Nie może! -Spytek krążył po sali wymachując rękami. 

- Nie słyszałeś, co mówiła? To rozkaz! -zaszedł mu drogę podskarbi i rozłożył ręce. Wojewoda najbardziej jak mógł przybliżył ku niemu swoją twarz. 

- A jeśliby ci rozkazała, żebyś ją zepchnął z murów, uczyniłbyś to?!

- Może niesłusznie wzbraniamy jej tego spotkania... Co złego może się stać? - zastanowił się Dymitr siadając ponownie za stołem. 

- Boję się, że to spotkanie rozbudzi w niej... Spytek spuścił wzrok i podrapał się po głowie - Jakżeby to rzec...niezdrowe tęsknoty...

- Niekoniecznie. Jak się spotkają, zderzy żywego człowieka z marzeniem... Ona marzenie miłuje, Spytku, nie tego błazna - powiedział Dymitr z przekonaniem. - Zobaczysz, to będzie początek końca...

Wilno, zamek Jogaiły 

Jogaiła z westchnieniem ulgi zanurzył się w ciepłej kąpieli. Wreszcie chwila spokoju... Poczuł, jak się rozluźnia, a oczy zaczynająmu się miło kleić. Jeszcze chwila... Zaraz zasnę... Zaraz przyjdzie Ona... Każdego dnia czekał na senne spotkanie z nieznajomą. Sny z Habsburgiem pojawiały się coraz rzadziej. Najczęściej śnił o niej, siedzącej na krawędzi wanny i chwytającej go za dłoń albo podchodzącej od tyłu i gładzącej czule głowie lub po ramieniu. Czasem szeptała mu do ucha, że czeka i żeby już przybył... Jogaiła brał te sny za dobry znak. Zarysy komnaty coraz bardziej się rozmywały... Usłyszał za sobą ciche stąpanie i poczuł delikatną dłoń we włosach,  westchnął z radości...

-Koniec moczenia! - sielankę przerwał huk otwieranych z rozmachem drzwi i warknięcie Skirgiełły.

-O, cóż widzę - uśmiechnął się na widok brata Jogaiła. - Odbraziłeś się? - zapytał. Ostatnio Skirgiełło przechodził samego siebie. Do Litwinów zaczęły dochodzić krzyżackie plotki na temat Jadwigi, która miała uciekać z zamku do Habsburga. Jogaiła nie wierzył, by panowie pozwolili na to, za bardzo ufał Spytkowi i jego towarzyszom. Plotki bolały go najmocniej ze wszystkich, ale dla dobra sprawy powstrzymywał emocje. Skirgiełło z zasady ufał mało komu, a plotki odbierał w sposób osobisty, jako że dotyczyły jego przyszłej i już ulubionej szwagierki.  Na jego prywatnej liście wrogów zaraz po Habsburgu znalazł się wymyślający całą intrygę komtur Enegelhard. O ile Habsurg był daleko, to Krzyżak znajdował się całkiem blisko. W napadzie szału Skirgiełło w pojedynkę najechał mały obóz szpitalników i spróbował zabić komtura. Został przy tym pojmany, a Jogaiła go uwolił, co brat uznał za despekt i osobistą zniewagę. Przestał się więc do niego odzywać i trwało to już dobrych kilka dni. 

- Nie będę się dąsał jak dzieciak, kiedy mój brat w potrzebie- odparł Skirgiełło nadalobrażonym tonem. 

-A cóż to za potrzeba? - spytał Jogaiła, który szczerze się ucieszył, że brat chce z nim mówić. Postanowił się z nim trochę podroczyć. 

- A jeśli ci powiem, że Habsburg szturmuje Wawel? - rzekł złowieszczym tonem Skirgiełło kucając koło wanny by groźnie spojrzeć bratu w oczy. 

- W sile on jeden i trzy sługi! - zaśmiał się dalej spokojny Jogaiła. 

- Wiernie cytując Hanula: "Siła sentymentu polskiej królowej do księcia jest wielka" - nie podpuszczał Skirgiełło. 

-Królowa... - uśmiechnął się Jogaiła i zapatrzył w dal. To niemożliwe, żeby jego Jadwiga uciekła z tym Wiedeńczykiem, nikt na to nie pozwoli. - Królowa dopiero za kilka miesięcy osiągnie wiek sprawny...

- Ta mizernota z Wiednia tam jest. Waruje pod zamkiem jak wierny pies, mąci  w głowie królowej - opowiadał złowieszczo Skirgiełło. Nie chciał, by jego brat się zawiódł. Sam bał się, że Jadwiga w końcu się złamie, choć z drugiej strony wierzył, że da sobie radę. -  A jak przyjedziesz za późno? Hanul mówi, że tylko dzięki polskim panom nie doszło jeszcze do ich spotkania. 

- Panowie nam sprzyjają - nie dawał się przestraszyć Jogaiła i obmył sobie twarz wodą. - Nie mogę teraz jeszcze wyjechać. Nie ufam Witoldowi.

- Bracie, tyle ci mówiłem!  - Skirgiełło wstał i zaczął krążyć dookoła Jogaiły załamując ręce.  - Nie możesz sam jechać, to mnie poślij! Zabije dzieciaka i zjedziesz tam na gotowe, kiedy zechcesz! 

- Nie godzi się zabijać - Jogaiła dalej obmywał sobie twarz jak gdyby nigdy nic. 

-Ale po rycersku! O zwadę nie trudno, wyzwę go na pojedynek... Idę o zakład, że dzieciak nie umie miecza utrzymać w dłoni- przekonywał Skirgiełło gesykulując gwałtownie.  

- Żebyś się nie zdziwił! Tym bardziej się nie uda, jak będziesz ciągle szukał zwady - wielki książę pogroził bratu palcem. - Nie chcę wojny z Habsburgami! Chcę Jadwigi! - wyznał z rozbrajającą szczerością. Skirgielle o to właśnie chodziło. Lubił tak podpuszczać brata, a potem cieszyć się w duchu, że to on, nie kto inny, jest sprawcą tej, jakże miłej dla oczu i uszu sytuacji. 

- Ooo...  A ja myślałem, że powiesz "korony"! - zarechotał. 

-  Tyle się nagadałeś o przymiotach Jadwigi, że nabrałem ochoty na ślub! - Jogaile aż oczy rozbłysły. 

- Żebyś się nie obszedł smakiem, ty zakochany, ty... - straszył dalej Skirgiełło. Rechotał, by ukryć  wzruszenie szczerością brata. Poza tym wiedział, co zaraz nastąpi.- Mówią, że Wilhelm już w Krakowie... - syknął bratu złowieszczo do ucha. 

- Mojej niewiasty tknąć im nie wolno! Wilhelm popamięta! - Jogaiła uderzył zaciśniętą pięścią w brzeg wanny. 

- No to ruszaj, bo ci Andegawenka z rąk ucieknie - Skirgiełło poklepał go po ramieniu. 

-Nie ufam Witoldowi. Dlatego tak jesteś mi potrzebny - Jogaiła spojrzał na brata przenikliwie. -  Nie w niewoli krzyżackiej, nie wśród duchów! - pogroził mu palcem, ale cała twarz mu się śmiała. Był już pewiem, że się pogodzili. 

-Gdybym ja duchem był... - Skirgiełło zapatrzył się w dal za oknem z szelmowskim uśmiechem - ...co ja bym temu Habsburgowi zrobił... O Perkunie! - zrobił wielkie oczy i złapał się głowę, jakby zaskoczyły go jego własne wizje. -  Czego ja bym mu nie zrobił! 

-Jak tylko tutaj się uspokoi ruszymy razem do Krakowa! - zapowiedział Jogaiła z szerokim uśmiechem i prysnął bratu w twarz wodą. Skirgiełło, który stronił od kąpieli odskoczył, a zaraz potem zaczął szarpać brata za włosy i dogadywać, jak to on potrafił. Nie ważne, ile razy Jogaiła by go uwolnił z łap Krzyżaków bez jego woli. I tak był jego najmilszym bratem. 

Wawel, komnata Jadwigi

Królowa z westchnieniem pewnej ulgi ułożyła się do snu. Nadal nie mogła uwierzyć, że panowie się zgodzili i już jutro w klasztorze Fraciszkanów zobaczy się w Wilhelmem. Co prawda mówili coś o tym, że by nie podchodziła do niego za blisko, ale samo to, że będzie mogła zobaczyć go po latach to wiele. W komnacie czekała już piękna szafirowa suknia, podkreślająca kolor jej oczu i ciemne włosy, pokryta koronką i wyszywana perełkami. Na szafce czekały perły do wpięcia we włosy oraz kolia, którą dostała kiedyś od Wilhelma, jeszcze w Budzie. Przypomniała sobie uroczego, jasnwłosego chłopca o niebieskich oczach, który recytował z nią "Pieśń nad pieśniami" oraz ku przerażeniu służby biegał ze swoją wybranką po korytarzach zamku w Budzie. Odłożyła na szafkę złotą firgurkę psa Tristana, prezent orzymany od Wilhelma lata temu i zapatrzyła się w nią z rozmarzeniem. Jutro skończą się wszystkie wątpliwości, rozwieją podejrzenia, wszystko będzie tak jak kiedyś, kiedy Wilhelm odwiedzał Budę albo ona Wiedeń. Ten obraz... Przecież książę Opolczyk kupił go w imieniu Wilhelma... - myślała. Może nie powinnam kazać go szpiegować... Jak mogłam w ogóle przestać mu ufać? - zawstydziła się. Spojrzała raz jeszcze na figurkę psa. Zaczynała powoli zasypiać. Była przepełniona wyczekiwaniem, nadzieją podszytą też niepokojem. Przypomniała sobie Wilhelma, jak brał ją za rękę i zabierał na niekończące sie przechadzki i nawet Margit nie miała serca ich powstrzymać Ach, żeby zrobił tak jutro! - myślała. Odtwarzała w głowie, jak to gonili się i ukrywali między kolumnami do utraty tchu. Coraz bardzej odpływała do krainy sennych marzeń. Twarz Wilhelma, wyglądającego zza filatu dziwnie mieszała się i wreszcie zamieniała w twarz nieznajomego ze snu... Coś szarpnęło Jadwigę za serce i niespokojnie poruszyła się przez sen. Nie możesz mi się śnić więcej... - myślała. Jutro... Ale to dopiero jutro... Teraz... Cały dzień chciałam cię zobaczyć... Nie, ja czekam na... Nie mogę!... - myślała, znów poruszając się raptownie we śnie. 

Znów była w kaplicy i kierowała się ku wyjściu. Tym razem nie było z nią babki. Usłyszała za sobą przytłumiony, cichy głos 

" Pokaż jej, kto naprawdę ją kocha, na nią czeka, o niej śni, a nie o jej skarbach...Daj królowej kogoś, kto będzie walczył o nią samą aż do ostatniego tchu" 

"Będziesz musiała być silna i dzielna... Przyjdzie ci odróżnić prawdę od kłamstwa... Dla miłości warto żyć..." 

Poznała głos babki i księcia Skirgiełły. Odwróciła się zdumiona, ale nikogo w kaplicy nie było. Jak w poprzednich snach trafiła na cudowną łakę nad jeziorem. Rozradowana, pobiegła przed siebie, pewna, że znów podbiegnie ku niej tajemniczy nieznajomy. Dostrzegła męską sylwetkę nad jeziorem i przyśpieszyła biegu. Serce wyrywało się jej do człowieka z pierścieniem z wężem, podbiegła blisko, ale... To nie był on!  Młodzieniec o jasnych włosach i w haftowanym złotymi nićmi kaftanie, ociekającym zdobieniami , siedział odwrócony do niej tyłem. Siedział na skrzyni, a wokół stało jeszcze kilka skrzyń pełnych kosztowności. Młodzieniec wstał i oglądał złote łańcuchy, kielichy i szlachetne kamienie. W ogóle nie zwrócił uwagi na Jadwigę. Wziął do ręki brylant i kilkakrotnie podrzucił go w ręce. Jadwidze ten gest wydał się dziwnie znajomy, zaraz... Przecież Wilhelm zawsze podrzucał tak przedmioty... 

-Wilhelm? Wilhelmie to ty? - zapytała z przejęciem Jadwigai z nadzieją odeszła do niego od tyłu i spróbowała wziąć go za rękę. On odepchnął jej dłoń, do swojej zaś wziął pozłacany kilich i zaczął oglądać go po słońce. Nie była pewna, czy to Wilhelm... To nie może być on... 

-Wilhelmie... Wilhelmie!! - zawołała nieco głośniej, ale młodzieniec nadal zajmował się kosztowościami. Zaczęła nabierać dziwnej pewności, że to on... - Wilhelmie, to ja Jadwiga!

Młodzieniec odwrócił się, mierząc ją cynicznym , okropnym spojrzeniem. Jadwiga poczuła się zagrożona. Jak to, to niemożliwe... W tym samym momencie od strony lasu konno nadjechał... On. Nieznajomy we własnej osobie. Sprawnie zeskoczył z wierzchowca i podszedł do Jadwigi spoglądając na nią wyczekująco. Ona spoglądała to na jednego , to na drugiego. Cała drżała, po policzkach zaczynały jej płynąć łzy. Nagle młodzieniec wziął ze skrzyni wielki, bogaty pieścień i zaczął iść w jej stronę. Wtedy do zdezorientowanej  królowej podszedł jej wyczekiwany tajemniczy nieznajomy. 

-Zabieram cię stąd -powiedział  i wyciągnął do niej rękę, spoglądając zachęcająco.  - Już na zawsze. 

-Muszę znać twoje imię  -powiedziała podchodząc nieco bliżej. 

-Przecież je znasz - uśmiechnął się i w jednej chwili wziął ją na ręce. Nie protestowała. Poczuła delikatny zapach wiosennej, świeżej trawy i  lasu po deszczu, przyjemne ciepło oraz niesamowitą ufność. Mężczyzna zaśmiał się radośnie i zakręcił się z nią dookoła. Popatrzył jej w oczy  i  pocałował czulei delitkanie jak zawsze... Skarby i ich właściciel zniknęły gdzieś we mgle...

Jadwiga zerwała się gwałtownie z poduszek, krztusząc się powietrzem. Czuła jednocześnie wyczekiwanie i jakiś dziwny lęk... Radość pomieszaną ze strachem... Przez cały dzień pokój do niej nie wracał. 

Kraków, klasztor Franciszkanów

Jadwiga stała niepewnie w niewielkiej kaplicy. Po swoich obu stronach miała Spytka i Dymitra, nieco dalej Jana z Kościelca i Niemierzę. Przed nią stały dwórki Mścichna, Śmichna i Erzebet, Margit był z tyłu.  Czuła się wśród tej obstawy jak w więzieniu. Jej bladą twarz zdobił lekki rumieniec, zapewne z emocji. Serce waliło jej jak młotem. Zaraz się zobaczą... Zaraz... Już za chwilę...Mimo woli z nerwów zaczęła gnieść w ręku rąbek sukni. Starała się wyglądać majestatycznie i dostojnie. Jednocześnie czegoś się bała. Nie mogła powstrzymać się od myśli o nieznajomym. Nie rozumiała ostaniego snu i bała się go. Złapała się nawet na tym, że wobraża sobie, że to on wychodzi z drzwi po lewej... Przecież tak nie można... Nie wolno mi... W drugiej dłoni nerwowo zaciskała figurkę Tristana, by pokazać ją Wilhelmowi jak za dawnych lat. Wreszcie rozległy się kroki i do sali pierwszy wszedł Luka Visconti, a za nim... 

-Wilhelm... - wyszeptała Jadwiga bez tchu. Chciała go zawołać, ale uszły z niej wszystkie siły...

Czy ten szczupły, blady mężczyzna o oczach koloru... no właśnie... jeziora? Czy raczej może wiosennej kałuży? Czy ten blady, szczupły mężczyzna w kaftanie bogato wyszywanym złotymi nićmi, z upierścienionymi do granic przesady palcami wpatrujący się w oczy wszystkich z butą i przesadną pewnością siebie to jest jej Wilhelm z dawnych lat? Patrzył na nią jak ten mężczyzna we śnie...Jakby chciał ją kupić i potem zamknąć w skarbcu. Zupełnie jak lata temu książę Leopold. Czy to naprawdę jest ten wymarzony, wyczekiwany Wilhelm? Czemu ja się tak boję...

-To jakaś farsa? Nawet nie dacie mi pomówić z narzeczoną? - zapytał panów groźnym, zimnym tonem głosu, nie spojrzawszy nawet na wybrankę. Jadwidze od niego serce się ścisnęło.  - To jakis skandal!  - huknął. Jak to... Czyli naprawdę... - pomyślała Jadwiga z żalem. Jakoś dziwnie małym żalem, choć sama dobrze nie zdawała sobie wówczas z tego sprawy. 

- Obawiamy się, panie, że tyle będzie musiało ci wystarczyć- odparł oficjalnym tonem Spytek. Wilhelm gwałtownie ruszył ku Jadwidze. Serce jej zadrżało, liczyła, że podejdzie i będą mogli porozmawiać, ale z drugiej strony poczuła dziwny lęk. Drogę Wilhelmowi zastąpiły dwórki. Jadwiga kątem oka zauważyła, że Spytek nerwowo przygryza usta, aż do samej krwi, a Dymitr zaczyna bezwiednie mamrotać coś pod nosem niezrozumiale, jakby się modlił. Gdyby się odwróciła zauważyłaby, że Jan i Niemierza kładą dłonie na rękojęściach mieczy, zaciskają usta i szybciej oddychają. Nie wiedziała, że urzędnicy posiadają pewną wiedzę. Tym bardziej nie przypuszczała, czego wkrótce się dowie. 

Książę Wilhelm Habsburg zatrzymał się w pół kroku. W życiu nie spotkał się takim zachowaniem. Dwórki wręcz mordowały go wzrokiem i pilnie strzegły dostępu do swojej pani. Przygnieciony ich spojrzeniami spuścił nagle wzrok. Tam za nimi stały wielkie perspektywy - zdobycie korony, bogactw, złota, opakowane w gładką twarzyczkę spoglądającą na niego pięknymi oczami, rozszerzonymi zapewne z zachwytu. Tak pomyślał, choć w Jadwidze to czyła wię walka między oczekiwaniem, marzeniem, tęsknotą, zawodem, zachwytem i strachem... Tak,  i piękne ciało wprost wymarzone do... Tylko dlaczego te niewiasty wpatrują się w niego tak wyzywająco i przenikliwie, bez cienia szacunku. Jak zostanę tu królem zrobię porządek na dworze i te trzy na pewno na nim miejsca nie zagrzeją... Książę nie wiedział, że te trzy niewiasty wiedzą o wiele więcej niż mógłby przypuszczać. 

-Nie podejdziesz do naszej Jadwigi, ani na krok dalej, podły oszuście - mówiły oczy Erzebet, a ona sama zaciskała usta w cienką linijkę.  - Miłość jak gołębica, powiadasz? 

- Każda noc bez ciebie torturą tęsknoty, tak? - pytały oczy Śmichny. - Czy może rozkoszą w ramionach innych kobiet? - w jej twarzy malowała się drwina.

- Koniem czy obrazem? Czym chciałeś kupić naszą koronę, podły... podły łajdaku!  - wołały oczy  Mścichny, jakby to ją osobiście szukano. 

-Pani, czas wracać na Wawel- odezwał się Dymitr.  Jadwiga poczuła, że robi się jej dziwnie słabo i nachwilę się zachwiała. Urzędnicy podrzymali ją pod ręce, a ona pokiwała im głową na znak, że wszystko w porządku. 

-Jadwigo!! Jadwigo!! Jadwiga!!! - królowa jak przez mgłę słyszała rozdzierające krzyki Habsburga, wyrywającego się przytrzymującemu go Viscontiemu. Sama z przerażeniem zdała sobie sprawę, że... Choć tyle na to czekała, nie poczuła niczego szczególnego, tylko przerażające zimno i lęk w środku. Dlaczego nie może tu przyjechać ten... Boże... Przecież właśnie nie pozwolili mi mówić z Wilhelmem...Podli... Ciągle słyszała w głowie jedno zdanie: Kto raz wstąpi na drogę kłamstwa... Przerażało ją zimno, odczuwane wewnątrz. Dlaczego te słowa i sny wracają właśnie teraz? Jakiś dziwny zawód. Przecież on miał mnie stąd zabrać...  - myślała Jadwiga. Zbierało się jej na płacz. Dlaczego nie mogło być jak kiedyś w Budzie? Te oczy... Takie zimne i lodowate... Przecież On miał mnie zabrać...Tylko który On? - przemknęło jej przez głowę, znów powróciło wspomnienie ostatniego snu. Za dużo emocji. Za dużo niewiadomych. Co się ze mną dzieje? - myślała  z przerażeniem. Spodziewała się uniesienia i radości, a poczuła tylko zimno, strach, a cyniczne spojrzenie Wilhelma czuła na sobie nadal, chociaż już wychodzili z klasztoru. To o to tak walczyłam?  Dlaczego na mnie tak patrzył? Dlaczego mnie po prostu stamtąd nie zabrał? Przecież miłość nie zna żadnych przeciwności. Pisał, że na mnie czeka... "Panie, daj królowej kogoś, kto będzie o nią walczył do ostatniego tchu"...  Boże... Co się ze mną dzieje? 

Wawel, komnata Jadwigi

Z rozdzierającym szlochem i łzami zalewającymi jej całą twarz królowa wbiegła do komnaty i rzuciła się na łoże. 

-Nie pozwolili nam nawet mówić ze sobą! - łkała w ozdobną poduszkę. - Podli!!

-Pani... - śpieszyła  za nią Margit. - Pani...  - próbowała delikatnie przytulić podopieczną. 

- Zabije mnie w końcu wola polskich panów! - Jadwiga wyrwała się rąk dwórki. 

-Pani, nie jesteś zwykłą niewiastą... - zaczęła Margit gładząc ją po głowie. 

-To juz nie wolno mi pomówić z narzeczonym?! - podniosła twarz pełną bólu i zaczerwienioną od płaczu. - Dlaczego on mnie stamtąd nie zabrał?! - zapytała z żalem. - W moimżyciu nie majuż miejsca na miłość, tak? Tylko korona? I jakieś spotkania bez słów? 

-Pani, nie jesteście już dziećmi, tylko władcami.. - Margit wzięła ją za rękę. 

- To już nie można się ze mną spotkać jak z narzeczoną? Mówił tyle o miłości, a nawet nie wziął mnie za rękę - zanosiła się płaczem Jadwiga. - Mówił, że dla miłości nie ma przeszkód... Nawet do mnie nie podszedł! 

Drzwi się otworzyły i do komnaty wbiegła wzburzona i zadyszana Erzebet. Za jej plecami rozbrzmiewały wzburzone głosy. Jadwiga nadal łkała w ramionach Margit, która uspokajająco gładziła ją po głowie i plecach. 

-Musimy jej  powiedzieć... Dlaczego nie wcześniej, trzeba to było zrobić dziś rano... Pamiętacie, przyszła delegacja kanoników... Przecież serce jej to złamie... Koronę chcecie pohańbić... Królowa musi wiedzieć...

-Erzebet, tyle razy mówiłam, że dwórce nie przystoi tak biegać? Co się tam, na Boga, dzieje? - wtężyła wzrok Margit. - Komnata królowej to nie jarmark! 

-Pani, musimy o czymś ci powiedzieć - wysapała Erzebet. 

-Królowa musi odpocząć, nie widzisz?! - zapytała ostro Margit. - Nie widzisz, że to był trudny dzień?

Jadwiga zaczęła podnosić się z łoża. Serce biło jej mocno, poczuła ogromny niepokój. Królowa musi wiedzieć...Przecież serce jej to złamie... Margit protestowała:

-Pani, musisz odpocząć! Poza tym poddani nie mogą cię widzieć w takim stanie!  - Królowa była cała zapuchnięta od płaczu, włosy miała potargane, suknię pogniecioną. 

-Pani, to sprawa... sprawa korony, proszę! Chociaż za chwilę! - błagała Erzebet. - Musimy, ci królowo, rzec coś ważnego- dodała z determinacją. 

- To nie jest miejsce i pora na takie rozmowy. Siostro, powinnaś się wstydzić! - strofowała Margit. 

- Królem jestem o każdej porze, w każdym miejscu i w każdej sprawie- powiedziała słabym głosem Jadwiga. - Margit, pomóż mi się przygotować... 

-Ależ, Pani... 

- Za chwilę przyjdę. Poczekajcie, proszę. 

*** 

Jadwiga blada jak płótno i lekko drżąca weszła do komnaty dziennej i usiadła na krześle. Wszyscy się pokłonili. Margit stanęła za nią i położyła jej dłoń na ramieniu w geście wsparcia. W komnacie znajdowały się bliźniaczki z Brzezia, Erzebet, Jan z Kościelca oraz Niemierza z żoną Heleną. 

-Z czym przychodzicie? - zapytała Jadwiga. Wszyscy zebrani mieli grobowe miny. Popatrzyli na siebie niepewnie. Erzebet wystąpiła nieco do przodu. 

-Pani, jakiś czas temu poprosiłaś nas -spojrzała na biźniaczki - abyśmy coś dla ciebie zrobiły.

Jadwiga poruszyła się niespokojnie, Margit pogładziła jej ramię. Coś szarpnęło serce królowej.  

-Dowiedziałyście się czegoś? - zapytała. Serce waliło jej jak młotem. Całodzienny dziwny niepokój bardzo się wzmógł. 

-Dowiedzieliśmy się wszyscy- powiedziała Erzebet. Margit posłała jej mordercze spojrzenie. Zebrani pokiwali smutno głowami.

-Pani, jesteś pewna? - zapytała. Jadwiga skinęła głową.

 Erzebet wzięła głęboki wdech. 

- Pani, Wilhelm nie jest godzien twojej miłości - rzuciła to zdanie niczym bombę. Margit posłała jej kolejne mordercze spojrzenie. - Przechodząc do rzeczy to rumak, owszem, był z Wiednia, podobnie jak zdobna Biblia i biżuteria, ale książę Luka Visconti nie wiedział nic o obrazie. 

- Listy Wilhelma też były fałszywe - z przekonaniem powiedziała Mścichna, która wyjątkowo nie zacięła się mówiąc. Jan z Kościelca posłał jej ciepłe, wspierające spojrzenie. Dwórka odpowiedziała mu uśmiechem. - Kiedy niosłyśmy przesyłkę od Ciebie dla Wilhelma rozmawiałyśmy z księciem Viscontim. Oczarowywał nas tymi sami słowami. To on je pisał. 

Jadwiga słuchała bez tchu. 

-Mówcie dalej - ponagliła nieswoim głosem. 

- Jak wiesz, pani, dom Gniewosza sąsiaduje  z naszym - zaczęła Helena spoglądając na władczynię. Serce się ściskało na widok jej bladej twarzy i okropnego niepokoju. - Odkąd zamieszkał tam książę i jego ludzie, nie daje się tam wytrzymać. Ciągłe hulanki, swawole, przewracanie mebli, muzyka i krzyki, tłumy niewiast i młodzieńców... 

-Wybacz, Pani - odezwał się Niemierza - to będzie trudne, co powiem, ale... Wczoraj książę Wilhelm wracał pijany z karczmy. Pomylił domy i wpadł do nas, powywracał meble w sieni i pijackim otumanieniu zaczął rzucać przedmiotami. Ledwo się go pozbyłem z domu - Helena wzdrygnęła się na to wspomnienie, Jadwiga słuchała dalej z kamienną twarzą. Niemierza kontynuował - A przedwczoraj, wracając z nocnej służby, spotkałem księcia z trzema niewiastami, na ulicy, pod wejściem do ich domu w ... no... jakżeby to rzec... - Niemierza potarł twarz ze zdenerwania - w dość... prywatnej sytuacji. 

-Książę przywiózł ze sobą kilka niewiast z Wiednia - dodała Helena. Jadwiga wstrzymała odech i zacisnęła w dłoni rąbek sukni. Poczuła, że do oczu zaczynają jej napływać łzy. Musisz być silna i odróżnić prawdę od kłamstwa...

-Pani, ja też muszę o czymś bardzo trudnym powiedzieć, wybacz - skłonił się Jan. - Wczoraj wezwano nas z Janem z Alwernii do pewnego człowieka. Miał połamane żebra, rękę, był bardzo pobity. Nie wiadomo, czy wyżyje - mówił. - Kiedy go opatrywaliśmy dowiedzieliśmy się, że pobili go ludzie księcia Wilhelma, bo... Bo... - jąkał się Jan. - Bo ten człowiek nie chciał oddać księciu córki na... no, wiadomo... I co gorsza nie tylko go pobili, ale jak już to się stało...- Jan z trudem brnął do finału opowieści. Mścichna posłała mu nieśmiały uśmiech, a Niemierza położył rękę na ramieniu - ... jak już to się stało porwali siłą jego córkę i ją... książę ją... pohańbił... - zakończył Jan, wpatrując się w podłogę. Zebrane niewiasty chwyciły się za usta i wpatrwały się w siebie przerażone. Jadwiga wstała, ledwo trzymając się na nogach. Wszystko, w co wierzyła przez tyle lat upadło. Kto raz wszedł na drogę kłamstwa, pozostanie na niej na zawsze...

-Dziękuję wam wszystkim. Chyba teraz wiem aż nadto - powiedziała nieswoim głosem. Jej twarz była śmiertelnie blada i nie wyrażała żadnej emocji. -Chcę teraz zostać sama - powiedziała drżącym głosem. - Sama! -odepchnęła rękę Margit i skierowała się szybko ku drzwiom, by ukryć napływające do oczu łzy. Jej świat rozleciał się na kawałeczki. Nie była tą samą Jadwigą, która weszła do komnaty, by wysłuchać poddanych. W ciągu kilku minut wszystko się zmieniło. 

***

Nad ranem, kiedy było jeszzce zupełnie ciemno, Mścichna weszła do komnaty Jadwigi. Odkąd królowa usłyszała całą prawdę o Wilhelmie leżała krzyżem przed czarnym krucyfiksem babki, który kazała przynieść z kaplicy. Zimno podłogi przeszywało ją całą, ale ona nie dbała o to. 

- Krzywdę sobie zrobisz tym umartwianiem - mówiła dwórka z troską. - Wstań, już pani, błagam! 

Nie było odpowiedzi. W drzwiach stanął ojciec Wojciech i Cudka. Zakonnika Mścichna znalazła na nocnych modłach w kaplicy, Cudka nie mogła zasnąć i wyszywała w swojej komnacie. Pojwiła się na Wawelu parę dni temu, na prośbę Niemierzy. W domu ciągle rozpamiętywała odejście męża i ojca oraz oddalenie się Pełki od rodziny. Helena i jej mąż postanowili wysłać ją na Wawel by tam odpoczęła od złych wspomnień. Tam odżyła. Z wzajemnością pokochała młodą królową dużo opowiadała jej o dawnych ucztach i zabawach, jakie odbywały się na zamku, kiedy sama była dwórką. Władczyni zaczynała cenić jej  rady i pomoc, w końcu Cudka była najstarsza spośród wszystkich dam na zamku. Bardzo polubiła jej opowieści i spędzały razem sporo czasu.  Mścichna miała nadzieję, że prośby kobiety przemówią do królowej. 

- Już całą noc tak leży... - powiedziała Mścichna do przybyłych. 

- Pani, Bóg już i tak widzi twe cierpienie - zakonnik usłyszał o ostanim wydarzeniu, uklęknął przy królowej. - Nie ma potrzeby, byś cierpiała więcej i pokutowała za nieswoje grzechy.

- Bóg zechciał, żebym cierpiała i będę cierpieć do końca - nieporuszając się odpowiedziała Jadwiga pełnym bólu głosem. - Tylko tak odpokutuję zło, które Wilhelm zadał innym.Przez mnie tu przyjechał. Przeze mnie cierpi ten człowiek i jego córka, a to ja powinnam, nie oni! Dlatego będę pokutować za te winy, za zło, które przyszło przeze mnie. Tylko tak będe gotowa na przybycie pogańskiego męża!

Mścichna i Cudka popatrzyły na siebie ze łzami w oczach. 

- Królowo... - zaczął zakonnik. 

-Będę pokutować do końca życia. Przyjmę Jogaiłę i wypiję do końca ten kielich cierpień. 

-Ale za co pokutować? Przecież nie zrobiłaś niczego złego! - ojciec Wojciech położył jej rękę na ramieniu. 

-Zrobiłam, zrobiłam coś okropnego! To przeze mnie! To wszystko moja wina!  -rozpłakała się Jadwiga, wstając z ziemi. Wojciec dał znak Mścichnie, aby wyszła. Cudka i zakonnik podprowadzili królową do krzesła. Cudka dała jej ziepły napar z ziół. 

-Pani, jesli zechcesz powierzyć swe troski kapłanowi wyjdę, jeżeli potrzebujesz mnie teraz jako niewiasty - zostanę - powiedziała z oddaniem. 

-Zostań, Cudko. Tylko wam mogę powierzyć mój wstyd i moje piekło - powiedziała płacząc Jadwiga. Zakonnik i niewiasta popatrzyli na siebie z przestrachem- Będę za to cierpieć i pokutować do końca życia! Dla Boga i Polski poniosę to cierpienie. Wezmę Jogaiłę i ochrzczę Litwę. Wszytsko zrobię, żeby odpokutować moją zdradę! 

-Pani, na Boga, jaką zdradę?! - zakonnik chwycił królową za dłoń. 

-Zdradziłam Wilhelma! To ja go zdradziłam, nie on mnie!! -płakała Jadwiga. Cudka chwyciła ją za rękę. - Przynajmniej ja pierwsza! Słuszna kara mnie spotyka, za to, co zrobiłam! 

-Pani, przecież to niemożliwe, co mówisz? - przytuliła ją do siebie jak córkę.

-Pani, powiedz nam spokojnie, co się stało - mówił łagodnie zakonnik. 

-Mieliśmy stworzyć dynastię, której nic nie będzie w stanie zniszczyć... - płakała Jadwiga. 

-Pani, ale o czym mówisz?

-Zdradziłam Wilhelma... - łkała Jadwiga - ... od paru tygodni śni mi się... obcy! Ja.. tęsknię za nim... nie mogęprzestać myśleć... Iiii....

-Pani, to jeszcze nie jest zdrada. Sny przychodzą i odchodzą. Nie mamy nad nimi władzy - Cudka łagodnie ocierała królowej łzy w twarzy i tuliła do siebie. 

-Ale ja tęskniłam za nim chyba bardziej niż za Wilhelmem! - zawołała z żalem. - To niegodne! Nieuczciwe! 

-Pani, nikt nie ma władzy nad snami, tak jak mówi Cudka. A czasem Bóg objawia we śnie ludziom swoją wolę. Pamiętasz histrię świętego Józefa? Był targany wątplwiościami, a Anioł powiedział mu, co ma uczynić z Maryją i objawił mu jego przeznaczenie.  Pani, nie ma w tym żadnej twojej winy, a jest zapewne wola Boga dla ciebie - mówił łagodnie, a Jadwiga się uspokojała. - Co było w tym śnie? - zapytał. 

-Obcy mężczyzna- mówiła Jadwiga już spokojniej. - Piękny... dobry, czuły... Przy nikim tak się nigdy nie czułam... Nawet przy Wilhelmie... -wyznała zawstydzona i otarła łzy. - Nie chciałam tych snów, ale coś było silniejsze od tego... tęskniłam za nim... Czekałam... - mówiła ocierając twarz. - Miał takie dobre, jasne, piękne zielone oczy... Był taki dobry... - uśmiechnęła się mimo woli. - Czułam się przy nim bezpiecznie - popatrzyła na zakonnika i Cudkę. - Miał brązowe włosy, zielone oczy  -powtórzyła. - ...nosił pierścień z wężem... W jednym śnie babka i jakiś litewski pan powiedzieli nam, że stworzymy potęgę... - Jadwiga znów zaczęła płakać. 

-  Litewski pan i twoja babka... Książę Olgierd - uśmiechnęła się Cudka.  - Brat Aldony. Jeden z najmilszych ludzi, jakich spotkałam- uśmiechnęła się Cudka do swoich wspomnień. 

-Czyli śniłaś, pani, o Litwinie?  - zapytał zakonnik. - Czy coś ci mówił? Co robił? - pytał łagodnie. Jadwiga ścisnęła rękę Cudki. 

- Mówił, że na mnie czeka, że nigdy mnie nie okłamie... Powiedział też, że wiem, coś o nim i że znam jego imię, ale nigdy nie mówił kim jest - Cudka i zakonnik spojrzeli na siebie porozumiewawczo. 

-Jest z Litwy - powiedział Wojciech. - Może Bóg przysłał go do ciebie, żeby ci powiedzieć, żebyś ostatecznie zgodziła się na sojusz z Litwą? Na małżeństwo z Jogaiłą? 

-Może... Olgierd... Jogaiła.... Ród wielkich władców- zawahała się Jadwiga. - Ale... Czy to może być...

-Pani - Cudka spojrzała na nią przenikliwie.  - Nie znam się na snach, ani Bożych znakach. Sama nie jestem godna o tym mówić... Tyle popełniłam błędów... Ale wiem jedno. Kiedy byłam dwórką Aldony... to znaczy Anny, Polska żyła z Litwinami w przyjaźni... Potem to się zepsuło... By to naprawić polegli Pełka i Niemierza, oni w to wierzyli. Liczyli, że nadejdą nowe, lepsze czasy, że skończą się cierpienia żon, matek i córek. Pani, proszę cię jak matka - rozważ to. Wiem, że cierpisz, bo zostałaś zraniona. Wiem, że ci bardzo trudno, ale jeśli ty, to i ja będę gotowa spojrzeć Litwinom prosto w oczy. Zostać tutaj na Wawelu i być ci wierną i bliską, jak niegdyś królowej Annie, jeśli tylko mi pozwolisz. Moja historia z Litwą jest trudna, od przyjaźni, do bólui śmierci, ale może i z powrotem... Takie może być nasze przeznaczenie

Jadwiga uśmiechnęła się ucałowała Cudkę w rękę. 

-Dziękuję... Dziękuję ci Cudko - pogładziła niewiastę po jej niemłodej już twarzy. Z oczu obu kobiet popłynęły łzy. - Dziękuję wam, tylko... Nie daje mi spokoju ten człowiek - wyznała z rumieńcem na twarzy. - On miał w oczach... - zawahała się i zarumieniła

-Miłość? - zapytała Cudka. Jadwiga skinęła głową. 

-Miłość - powiedziała drżącym głosem. - Tylko czy to możliwe, żeby to był... -  zawstydziła się. -  Żeby to mogło być szczęśliwe? Żeby to nie była pokuta? Żeby to był dobry znak...Przecież to niedorzeczne, żeby pokochać kraj albo człowieka, nieznając... 

-Pani - ojciec Wojciech uśmiechnął się łagodnie. - Była już niewiasta, która poczęła syna, nie znając męża. Od niej zaczęła się zbawienie świata. 

-Tak, ale to niemożliwe, żebym ja... Żeby on... -jąkała się Jadwiga. 

-A co Anioł powiedział Maryi, kiedy już przekazał jej nowinę?- zapytał zakonnik, jak niegdyś Spytka z Melsztyna. 

-Że... Dla Boga nie ma nic niemożliwego - wyjąkała Jadwiga. - Czyli to może być...

-Pani, tego możemy się wkrótce dowiedzieć...  To nie musi być kara. Tylko początek nowych, lepszych czasów. Nie tylko dla Polski, ale i dla ciebie. A Ty uwierz najpierw, że to jest możliwe - uśmiechnął się łagodnie.  

Jadwiga wstała. Po słowach Wojciecja jakby wstąpiły w nią nowe siły. Uścisnęła rękę zakonnika.

- Dziękuję, dziękuję, ojcze Wojciechu - zakonnik skłonił się lekko. - I tobie też, Cudko. Nigdy wam nie zapomnę tego.  Chyba dzięki wam będę umiała uwierzyć, choć będę potrzebowała też trochę czasu- uśmiechnęła się. - A teraz - w jej głosie pobrzmiewał królewski ton - zawołajcie tu, proszę,  Spytka z Melsztyna. 

***

Spytek wyrwany wczesnym rankiem ze snu wszedł do komnaty swojej pani. Był przekonany, że żyje dalej we śnie i jego najwększe lęki właśnie sie spełnią. Miał najgorsze przeczucia. Jan opowiedział mu, czego wczoraj dowiedziała się królowa. Był pewien, że po tym wszystkim zechce wyjechać do Budy. Obwiniał siebie, że sam za mało dał wiarę wieściom krążym o Wlhelmie, że nie dołożył starań, by szukać tej prawdy i ją ujawnić, a sam zajmował się tylko sojuszem Polski i Litwy. Z bijącym z niepokoju sercem stanął przed królową.  Władczyni stała do niego tyłem, była z nią Cudka. 

-Pani, jesteś pewna? - pytała królowej. 

-Jeśli ty jesteś gotowa stanąć z Litwą oko w oko,  to i ja - uśmiechnęła się do niej królowa. Dwórka krzepiąco uścisnęła rękę królowej, która odwróciła się do Spytka. 

-Pani, przebacz mi - powiedział, nie podnosząc głowy. - Zawiodłem, nie odkryłem prawdy o Wilhelmie. Nie ochroniłem cię przed tymi okropnymi wiadomościami. Dowiedziałaś się prawdy, to dobrze, ale mniej by bolała, gdybym zadbał, by ją wcześniej odkryto - mówił szybko. - Przebacz, mi... królowo - odważył się podnieść wzrok. Twarz Jadwigi zdradzała, że ma za sobą jakieś okropne przeżycia, oczy były zaczerwienione od płaczu, ale wyrażały łagodność i spokój.  

-Wstań, Spytku - podeszła bliżej do niego. - Nie wiń się za to. Dbasz o Królestwo jak mało kto, nie wszystko od nas zależy - uśmiechnęła się łagodnie. Spytek wstał. 

- Proszę abyś z Niemierzą dopilnował, by książę do południa opuścił Kraków. Gniewosz i książę Opolczyk też - poleciła. - Ludzie, którzy ucierpieli przez Wilhelma mają dostać pomoc  z królewskiego skarbca. Poślij też po arcybiskupa Bodzantę, chciałabym podczas oficjalnej uroczystości przekazać panom moją wolę. 

Spytek drgnął. Pewnie po tym, co ją spotkało ze strony Wilhelma wyjedzie do Budy... to koniec... 

- Co chcesz przekazać, pani? - zapytał słysząc w ciszy tylko głośne uderzenia swego serca. Każda sekunda zdawała mu się być wiekiem. 

-Chcę oficjalnie powiedzieć, że zrywam zaręczyny z Wilhelmem - Spytek poczuł, że olbrzymi kamień spada mu z serca. -  Na męża wybrałam wielkiego księcia Jogaiłę. 

Jadwiga wybrała! 💖💖💖
Wilhelm i jego ludzie wyjeżdżają z Krakowa, a Wilnie wielki książę coraz bardziej stęskniony i zakochany ❤️
Zapraszam do czytania i komentowania 😉
Niedługo widzimy się w kolejnym rozdziale, w którym Jogaiła ruszy do Krakowa, gdzie Jadwiga się przygotowuje na jego przybycie. Spotkamy też nasze inne zakochane pary oraz wawelskie plotkarki, a także Zawiszę, który dostanie misję najwyższej wagi 😂🙈🙈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top