27. "W całym tym zamieszaniu"

***

Piękny, marcowy poranek wstawał nad Wawelem. Wiosna stawiała pierwsze, nieśmiałe kroki, a coraz jaśniejsze słońce topiło zwały białego puchu, choć zdarzały się i dni chłodniejsze, gdy mróz ścinał powstałe na drogach kałuże. Cicho szumiał wietrzyk, a w dole szemrała do wtóru Wisła, która jak co roku przebiła lodowe lustro i wartko płynęła przez stolicę Królestwa Polskiego. Nie wszędzie było jednak tak sielankowo. Jadwiga Pilecka była tego ranka jak gradowa chmura, jej mąż ospały i mało błyskotliwy jak zawsze, a córka od wczorajszego wieczora grała niewiniątko. 

- Co ty sobie myślałaś?! - od wczoraj starościna powtórzyła to pytanie chyba po raz setny. - Że król tak po prostu weźmie cię w ramiona i zapomni o całym świecie?

- Matko, daj już spokój! Poszłam tylko mu podziękować, a ty wciąż krzyczysz... - denerwowała się zniecierpliwiona starościanka. - Po co te nerwy?

- Zapomniałaś, że pannie nie można samej wchodzić do komnaty mężczyzny?! Wiesz, co ludzie mogą sobie pomyśleć? A może już myślą?!

- Oooo, straszne rzeczy - wywróciła oczami Elżbieta.  - Chciałam być tylko dobrze wychowana - udawała niewiniątko - a ty, matko, robisz cyrki, jakbym wskoczyła królowi do łoża!

-Co to w ogóle za określenia?! - złapała się za głowę pani Pilecka. - No, tak...  - westchnęła. - Pewnie się  nasłuchałaś Jadwigi Opolczykówny, córki tej złodziejki mężów, Eufemii...

- Bo ty matko chciałabyś, żebym była jak siostra marszałka - prychnęła Elżbieta - rozmodlona, cnotliwa i pozapinana w te ciemne szmaty od góry do dołu!

-Nie tym tonem do matki - mruknął tradycyjnie Otton, ale nikt już nie zwrócił na niego uwagi. 

- Chcę jeno, żebyś była przyzwoita - Jadwiga zacisnęła usta. - A nie odwiedzała króla w jego komnatach jak dziewka! I to w dodatku wymalowana jak jakaś latawica. Myślisz, że jak matka stara to i ślepa? Co by było jakby królowa się domyśliła i wpadła w gniew?! Co ludzie pomyśleliby o naszej rodzinie?! A Spytek? Pewnie dziś już nie byłby wojewodą!- wymachiwała rękami 

- Zapewne ludzie coś tam sobie pomyślą jak będziesz tak dalej krzyczeć, aż ktoś usłyszy - prychnęła panna starościanka. I istotnie, miało to pewien sens, bo człowiek wyjeżdżającego właśnie księcia Witolda, który akurat przechodził ku wyjściu z Wawelu, podsłuchał to i owo. To ci dopiero ciekawa wiedza... Przyda się, gdy będzie trzeba dokuczyć temu całemu Jagielle. 

-Dobrze wiesz, o czym mówię. Chyba nie chcesz żebyśmy popadli w niełaskę? Co by wtedy z nami było?! 

- Tak, tak... Honor rodziny Pileckich, cnota i zasady - prychnęła Elżbieta, wywracając oczami. - Nietykalna kariera wuja i największy problem świata czyli co ludzie powiedzą! 

- Chcesz, żeby cię wytykali palcami na ulicy?! Żeby królowa wygnała nas z dworu? Co ty w ogóle masz w głowie, córko?

- Boże, ile razy mam się tłumaczyć!! - wybuchła Elżbieta. - Po prostu chciałam być dobrze wychowana - zrobiła niewinną minę.  - Ale nie, oczywiście, młoda, głupia i co nie zrobi to jest źle! 

- Na litość Boga!!! Ottonie, powiedz jej coś!  - załamywała ręce starościna. Miała nikłą nadzieję, że mąż wspomoże ją - Przecież to było wbrew etykiecie!! - na te słowa starosta złapał się za skronie. Od tych kłótni rozbolała go głowa. 

- Na Boga, nie krzyczcie tak... - jęknął. Pilecka wzniosła oczy do góry i złapała się za głowę. 

-Jezu, daj mi cierpliwość... Tylko tyle?

- Przecież coś powiedziałem... 

- Widzisz, matko?  - uśmiechnęła się Elżbieta niewinnie. - Wszystko jest proste. Źle się poczułam i zemdlałam. Potem chciałam podziękować za pomoc. Może zjemy śniadanie? - uciekła się do swojej starej śpiewki. Z dawnych kłótni z matką wiedziała, że to zawsze działało, ale tym razem starościna nie dała się wywieść w pole i nie dała się wciągnąć w zmianę tematu. 

- I ja mam w to uwierzyć... - pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem, którego jej córka szczerze nie znosiła.  - Tylko dlaczego nie mogę? - rozłożyła ręce. - Może przez te rumieńce, spojrzenia i płacze w poduszkę odkąd tu jesteśmy? Że też ja wcześniej nie zauważyłam...

- Coś ty sobie matko, znowu wymyśliła? O co ci chodzi? - udawała Elżbieta protestując może nieco zbyt gwałtownie, co samo w sobie było podejrzane. Drżenie głosu i rumieniec także zaczynały ją zdradzać. 

- Już ty dobrze wiesz, córko - Pilecka podeszła do swojej jedynaczki i położyła jej rękę na ramieniu.  - Kochać po raz pierwszy to nic złego, ale trzeba wiedzieć, kiedy tę miłość należy zachować dla siebie. Szczególnie wtedy, gdy kochać nam nie wolno...

- Kochanie, też mi coś - parsknęła Elżbieta, gwałtownie strząsając z siebie rękę rodzicielki. Nie dość, że wczoraj tak pragnęła pomówić z królem i się nie udało - nie chciała nic złego zrobić, a mniejsza z tym, co ludzie powiedzą! - to jeszcze matka się na nią uwzięła i chyba czegoś się domyśla... Tak przynajmniej pojmowała wszystko panna Elżbieta, która do zakazanej miłości za wszelką cenę nie chciała się przyznać. 

***

Postawny mężczyzna o posiwiałych włosach, brązowych oczach i długim nosie stanął wyprostowany niczym struna przed obliczem swej pani, a następnie skłonił się głęboko. Krystyn z Ostrowa swój nowy urząd traktował jako największe wyróżnienie i nie śmiałby w czymkolwiek uchybić swojej królowej. Przekonał się już, jak światłą i zacną jest ona niewiastą. Nie brakowało jej też zwykłej, ludzkiej dobroci. Jadwiga natomiast polubiła tego niezwykle szarmanckiego, uśmiechniętego, miłego człowieka, który z niezwykłym przejęciem i namaszczeniem poświęcał się swoim nowym obowiązkom. Władysław nie mógł wybrać lepiej. Mniejsza już, że z pominięciem jej osoby...

- Zacność twoja, najjaśniejsza pani, wymaga, abym kłaniał się poniżej pyłu u stóp twoich - rzekł ochmistrz takim tonem, jakby wygłaszał jakiś wiersz. Jego kwieciste wypowiedzi zastąpiły nieustanne przywoływanie króla Kazimierza. 

- Ochmistrzu, czy wiadomo już, kiedy ruszamy do Wielkopolski i którędy? 

- Poznań czeka na swoją piękną królową - ogłosił z uśmiechem Krystyn uroczystym tonem. - Gniezno na królową pobożną. Dwór twój, pani, w rękach najlepszych, tych dwóch rękach z Ostrowa - rozłożył ręce, demonstrując swej pani oraz marszałkównom obie oddane królestwu dłonie.  - Do usług królowej Wawelu - Śmichna nieomal parsknęła śmiechem. Ten ozdobny styl mówienia urzędnika zaczął ją bawić. Królowa była jednak spokojna i poważna. 

- Zarządziłem, by konie były najpiękniejsze. Rącze, a urodziwe... - rozgadywał się pan na Ostrowie, ale królowa dążyła do sedna sprawy. 

- Zależy mi bardzo na jednej sprawie...

- Zaufaj mi, pani... - skłonił się ochmistrz. 

- Chcę, abyśmy w drodze do Wielkopolski zatrzymali się w Częstochowie, przed obliczem Matki Bożej - na te słowa Krystyn wciągnął głośno powietrze i uniósł brwi. 

- Prze... Przecież... to jest... - jego zdolności krasomówcze uleciały w siną dal. Przełknął głośno ślinę.  - To jest poza granicami królestwa... Poza koroną, pani! - załamywał swoje najlepsze, oddane dworowi ręce. 

- Poza koroną czy poza możliwościami mojego ochmistrza? - Jadwiga zmierzyła urzędnika wzrokiem. - Pójdziesz teraz do marszałka Przedbora i przedstawisz mu moją wolę - Krystynowi zrzedła mina. 

- On się nigdy na to nie zgodzi, pani. Ma już wytyczoną trasę - Miechów, potem Jędrzejów, potem...

- Przekonaj marszałka - przerwała mu Jadwiga.  - To zadanie, które ci wyznaczam, ochmistrzu. 

- Gorzko, pani, wypowiadać te słowa - Krystyn odzyskał nieco rezon, a więc i swój sposób mówienia - gorzko, jakby się człek piołunu najadł - Jadwiga poruszyła się niecierpliwie, a Śmichna stłumiła śmiech w chusteczce do nosa - ale marszałek dworu... nie usłucha... - pokręcił głową bezradnie. 

- Najważniejsze, by król mógł uklęknąć przed obliczem Matki Bożej - królowa stanowczo ignorowała narzekania ochmistrza. 

-Pani, ale znasz ceremoniał. Te ręce, dwie ręce z Ostrowa są nim spętane - dramatyzował Krystyn. 

-Postaraj się - uśmiechnęła się królowa. 

-Tak, pani - skłonił się Krystyn zrezygnowany. Jak tu przekonać Przedbora, który wszystkie swe argumenty popiera niepodważalnym autorytetem króla Kazimierza, a ochmistrza królowej uważa za marnego pionka w dworskiej grze?

***

Odkąd ogłoszono wojnę wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan. Na całym Wawelu i w całym mieście dało się wyczuć emocje i zamieszanie. Udzielały się one bardzo panu na Kościelcu, który jako pierwszy zgłosił się na wojnę i do pomocy w organizowaniu oddziału. Brak doświadczenia nadrabiał dobrymi chęciami, oddaniem oraz niespotykaną ekscytacją. Podjął swą decyzję nie tylko z pobudek związanych z krajem, ale jeszcze bardziej z przyczyn osobistych. Dla wszystkich była to wojna o Litwę, dla niego - o Litwę i o miłość. 

- Dowiodę męstwa w boju! - emocjonował się dotrzymując kroku Niemierzy, z którym od rana załatwiał wojenne sprawy. Gołczanin pokręcił głową. Doceniał dobre chęci i entuzjazm druha, poza tym lubił go szczerze i życzył mu jak najlepiej. Był jednak na wojnie i wiedział, że nie jest to wszystko takie proste. Pamiętał też siebie przed własną pierwszą wyprawą. 

- Oby Bóg sprawił cud na polu bitwy. Będzie ci potrzebny - westchnął. 

- Jak to? Przecież własną ukochaną obroniłem! - obruszył się Jan. 

-Obroniłeś - zgodził się Niemierza. - Ale na wojnie spotkasz bardziej... wytrawnych rycerzy niż książę Wigunt - starał się mówić oględnie.  - Wiesz w ogóle co cię czeka? Co zabrać ze sobą? 

-Nooo... Rumaka, broń... To wszystko mam...

- Oj, Janie, Janie...  - pokręcił głową.  - Wojna to nie wyprawa na jednodniowe polowanie. Jeszcze wiele musisz się nauczyć... Przyjdź do mnie, to ci kilka rzeczy wytłumaczę - wiedział, że pan z Kościelca nie odpuści.  - Ale i tak módl się o cud. W kilka dni sztuki wojennej nie da się nauczyć. 

- Wiarę w Boga mam niezachwianą, ale czy wojewoda mnie przyjmie? - zastanawiał się Jan, wiedział, że to od Spytka zależy ostateczny skład polskiej chorągwi. Na to nadszedł Dobiesław i zmarszczył swoją i tak niepiękną, pooraną zmarszczkami twarz. 

- A ten obdartus co robi na Wawelu? - zmierzył pogardliwym wzrokiem Jana. 

- Chcę się bić za króla Władysława. Czy i ty zostałeś wezwany do tej misji, panie?  - niezrażony obelgą pan na Kościelcu spojrzał kasztelanowi prosto w skwaszoną twarz. Nie tego spodziewał się pewny siebie urzędnik. Wszystko się w nim aż zagotowało. 

-Jak śmiesz!! - wyrzucił z siebie i zagniewany ruszył środkiem korytarza, roztrącając obu przyjaciół. Niemierza spojrzał na Jana ze współczuciem i przyganą naraz. 

- W czymś mu uchybiłem? 

- Oj, Janie, Janie! - pokręcił głową Gołczanin.  - W drogę! Ty naprawdę wiele jeszcze musisz się nauczyć. 

***

Parę minut później rozjuszony Dobiesław zjawił się w kancelarii, gdzie zastał Przedbora z głową opartą na zgiętych w łokciu rękach. Marszałek czuł się jakby uciskała mu ją jakaś żelazna obręcz. Zabieganie, wojna, szykowanie orszaku i do tego córki - dziwnie często zamyślona nad czymś Śmichna i płacząca nadal za Janem Mścichna. Od wczoraj zawodzeniu i siąkaniu nosem nie było końca. Młodzieniec postanowił jechać na wojnę.

- Mamy problem - wysapał kasztelan.

- Jaki znowu? - jęknął marszałek łapiąc się za skronie.

- Ten obdartus, ten chłystek z Kleparza wybiera się na wojnę - warknął Dobiesław z przekąsem.

- Może to nie problem? - ożywił się Przedbór. - Niedoświadczony, to Krzyżacy go ubiją i po kłopocie...

- A jak nie? Kto wie, kiedy uda się zrobić ślub... Teraz Wielkopolska i post, zaraz potem wyprawa na Litwę... Nie zdążymy, a tymczasem ten robak będzie dalej walczył i jeszcze nie daj Boże, coś wywalczy, zwłaszcza, że Jagiełło chyba mu sprzyja, bo ten dzieciuch posłował do niego- marszałek podrapał się po głowie. - Chyba mam pomysł...

***

- Czyli chyba wszystko mamy ustalone - powiedział Jagiełło do Skirgiełły, z którym omawiał ostateczne sprawy przed powrotem Olgierdowiczów na Litwę.  - Ty dowodzisz całością, zapewne wesprze was Korybut, który już powinien być w pobliżu Mścisławia oraz Lingwen, powinien dojechać z Wilna, którego pilnuje pod naszą nieobecność. Zmieni go tam Świdrygiełło i zabierze ze sobą Wigunta, chyba, że z ręką będzie już na tyle dobrze, by mógł walczyć. 

- A co z Oleńką? Nie chciała wracać wcześniej z Witoldem, a matkę chyba piorun strzeli, jak ją na wojnę zabierzemy... - istotnie z Olgierdówną był pewien kłopot. Nie mogła jechać z powrotem z delegacją kupców, w czasie wojny było to zbyt niebezpieczne. Z Witoldem wracać nie chciała, Świdrygiełło miał zabrać tylko mały oddział, a reszta braci miała wyruszyć prosto na wojnę. Pozostać w Krakowie też nie mogła. Maria potrzebowała kogoś do pomocy w czuwaniu nad młodszymi siostrami i zamkiem. 

- Damy Świdrygielle więcej ludzi i on ją odwiezie do Wilna. Potem dołączą do was, jeśli będą potrzebni. 

- A co z... - Skirgielle nie było dane dokończyć, bo do auli wpadł zdyszany Spytek. 

- Już jestem, panie... - skłonił się przez Władysławem. Nie uszło jego uwadze, że  wyglądał inaczej, bardziej po królewsku. Wszystko za sprawą złotobrązowego kaftana, łańcucha na szyi i purpurowej peleryny. Oczywiście to Jadwiga przekonała króla do takiego ubioru, ale o tym wiedziało już tylko tych dwoje. - Moc rycerzy zgłasza się na wojnę. Kto żyw, rusza by bronić twoich ziem, królu... 

- Doskonale, Spytku - Władysław uśmiechnął się i poklepał wojewodę po ramieniu. - Nie o tym jednak chciałem mówić. Wezwałem cię, bo... - teraz to jednak jemu nie było dane dokończyć, bo do sali wbiegła drobnym kroczkiem zarumieniona i zadyszana od biegu Erzebet.

Na ten widok wojewodę przeszedł dreszcz zachwytu, ale także zakłopotania, oczywiście na wspomnienie pewnej dość bliskiej sytuacji... Momentalnie zniknął za filarem, ale nie pozostał całkiem niezauważony - widząc znaczącą minę siedzącego za stołem Skirgiełły i zdezorientowany wyraz twarzy króla spojrzała w stronę kolumny, zza której wyłaniała się poła dobrze jej znanego, granatowego kaftana. Na jej twarz wypłynął uśmiech rozbawienia i z całej siły musiała powstrzymać swój perlisty śmiech, co oczywiście nie umknęło uwadze obecnych w sali mężczyzn. Jaki ten wojewoda wstydliwy... Chyba trzeba wybawić go z kłopotu i zmusić jakoś do rozmowy... - pomyślała.

- Wybacz, królu...  - dygnęła. Ja tylko po etolę najjaśniejszej pani... - i jak się pojawiła, tak, wziąwszy, co miała zabrać, i ponownie dygając zniknęła, odprowadzona życzliwym spojrzeniem Władysława oraz Skirgiełły. 

 - Wojewodo?  -  rozbawiony król zajrzał za filar, zza którego wyłonił się zakłopotany i czerwoniutki Spytek z Melsztyna, z głośnym świstem wpuszczając powietrze. - Słyszałem i zauważyłem, że pan podskarbi stroni od niewiast, ale ty? Może siostra słusznie cię popędza do ożenku? - zażartował. 

- Chociaż z króla nie rób idioty, wojewodo - dorzucił po swojemu Skirgiełło i upił prosto z pękatego dzbana. 

-Panie, ja... - Spytek próbował się jakoś wytłumaczyć. 

- Ależ panna Erzebet to nadobna niewiasta - Władysław uśmiechnął się życzliwie. - Nic w tym złego, jeśli macie się ku sobie. A mojej żonie niczego nie powtórzę, jeśli tego się obawiasz - wojewoda już miał zaprzeczyć, ale przerwał mu Jagiełło. - O czym to mieliśmy mówić... Ach, tak... Pora wysłać gońców do wszystkich miejsc, gdzie się zatrzymamy. Wkrótce wyruszamy. Wszędzie tam chcę mówić z panami - Spytek kiwnął głową i skłonił się.  - Krok po kroku, drzewo za drzewem, rzeka za rzeką. Muszę poznać moją ziemię... - Władysław jakby się zamyślił i kiwał głową zajmując główne miejsce przy stole, tuż obok Skirgiełły. 

- Panie, oczywiście jeśli zechcesz, moja siostra, a twoja matka chrzestna zaprasza do siebie w gościnę - odezwał się wojewoda, zupełnie nieświadomy wydarzeń, jakie miały miejsce po obiedzie z królewską parą, a tym bardziej miłosnych rozterek siostrzenicy. Tak naprawdę w ogóle zaproszenia z siostrą nie ustalał, ale kto by nie chciał gościć króla w swoim domu? Zwłaszcza, jeżeli władca okazuje rodzinie względy tym bardziej wypada się odwdzięczyć. - Do Pilczy niedaleko z głównego traktu - zachęcał. 

Usłyszała to przez drzwi idąca właśnie korytarzem Margit. Jak wspaniale! Cudownie! - pomyślała. Przez ostatnie dni nabrała entuzjazmu względem planu Jadwigi Pileckiej. Takie odwiedziny  całego orszaku to idealna okazja, aby... - rozpromieniła się i pobiegła ku komnatom pani starościny. 

- Dziękuję, wojewodo, ale wolę podążać utartym szlakiem - odpowiedział Władysław z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Co prawda Jadwiga była bardzo mocno przekonana o jego wierności - oboje zresztą dobrze wspominali to przekonywanie - wolał jednak nie ryzykować kolejnych docinków żony albo kłopotliwych sytuacji ze starościanką w roli głównej. Może Jadwiga ma rację i Elżbieta naprawdę się zakochała? 

- Kolejna sprawa to...  - zaczął Spytek, ale przerwało mu pojawienie się również zdyszanego i zabieganego marszałka. 

- Ooo - na sam jego widok Jagiełło musiał powstrzymywać się od śmiechu, który nieustannie wywoływało wspominanie na każdym kroku króla Kazimierza. Z Jadwigą zaczęli liczyć, ile razy dziennie pada słynna sentencja. -  Może Przedbór powie wreszcie... Teraz jest jak za króla Kazimierza, Przedborze?

- Panie - urzędnik zignorował pytanie i skłonił się szybko. Wyglądał na oburzonego.  - Nie można przystać na niedorzeczny pomysł dworu królowej. Pojmuję, że ochmistrz przekazuje myśli niewieście, ale...

- Mów po prostu, co się stało - nie rozumiał, jaki pomysł Jadwigi tak nie spodobał się marszałkowi. 

- Za króla Kazimierza to byłoby nie do pomyślenia - obwieścił naburmuszony urzędnik. Skirgiełło i Spytek wymienili rozbawione spojrzenia, a i Władysław nie krył już wesołości. 

- To już wiemy - z trudem powstrzymywał śmiech. - Więc co się stało?

- Królowa chce po drodze do Wielkopolski zatrzymać się w Częstochowie. W ziemi wieluńskiej. 

- Po co? - Władysław zmarszczył czoło. 

- Znajduje się tam cudowny obraz Matki Bożej z Bełza - pośpieszył z wyjaśnieniem Spytek. - Królowa zapewne chciałaby pomodlić się przed jej obliczem. Wszak to jej ojciec polecił księciu opolskiemu ufundowanie klasztoru i kościoła, w którym czczono by ten święty wizerunek. 

- Znam i cenię pobożność królowej, ale ten pomysł jest niedorzeczny. To poza granicami Korony... Taki szmat drogi! W tylu innych kościołach można się pomodlić. 

- Racja, marszałku. Mamy mnóstwo spraw do załatwienia, a czasu niewiele. Nie pojedziemy do Częstochowy - zdecydował Władysław.  Skwaszona twarz marszałka natychmiast zmieniła swój wyraz z naburmuszonego na dumny i zadowolony z siebie. 

- To samo przekażę ochmistrzowi królowej - skłonił nisko głowę pełen wewnętrznej satysfakcji z tego,  że pokaże Krystynowi, gdzie jego miejsce - Nie i koniec. 

- Tak, marszałku. Nigdzie nie wstępujemy. 

- Za króla Kazimierza to byłoby nie do pomyślenia - urzędnik musiał oczywiście zakończyć rozmowę swym ulubionym powiedzeniem.  - Bo i gdzie tam stawać? Pustka i dziadostwo! 

***

Zabiegany Spytek po spotkaniu z królem ruszył do kancelarii po dokumenty związane z wyjazdem do Wielkopolski. Liczył, że tam uda mu się w spokoju przestudiować pisma i zebrać potrzebne w tej podróży papiery. Wszedł do pomieszczenia starannie zamykając za sobą drzwi. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zza stołu z pergaminami wstała panna Erzebet Lackfi. Nie uszło jego uwadze, że ślicznie wyglądała w prostej granatowej sukni z wysokim kołnierzykiem, zdobionej przy stójce i rękawach złotym kwiatowym haftem. Na ten widok odebrało mu mowę, a nie było już gdzie uciekać. O to właśnie panience Lackfi chodziło. 

- Tu już mi nie uciekniesz, panie wojewodo - uśmiechnęła się łobuzersko, a Spytek rozejrzał się na boki w zakłopotaniu. - Nie wydaje ci się, że powinniśmy pomówić? - nawinęła na palec złocisty lok, uśmiechając się uroczo. Wojewoda ze świstem nabrał powietrza. Szczebiotała jak pierwszy wiosenny ptaszek, była niczym żywe srebro. 

- Powinniśmy - przytaknął. - Wybacz, spraw tyle... - podrapał się po głowie, uciekając się do swojego ulubionego wytłumaczenia. 

- Spraw?  - Erzebet uniosła brwi. - Czy może kolumn za którymi można się ukryć przed damą? - zachichotała. Spytek nerwowo potarł sobie twarz. 

- Dworujesz sobie ze mnie, a sama dzień po weselu chowałaś się za obrusami, pani - odparł z wyrzutem. 

- Czyli uważasz, że nazajutrz powinnam patrzeć ci bez skrępowania prosto w oczy, wojewodo? Za taką pannę mnie masz, tak? Taką, co całuje rycerzy jak gdyby nigdy nic? 

-  Aaaaleeeż... nie, pani...  - zaprzeczył Spytek - Bo to dla ciebie... nie było "nic", pani? - zapytał z nadzieją. 

- Jakiś ty uroczo niedomyślny, panie wojewodo - zachichotała, a on uśmiechnął się. Tak lubił słuchać jej śmiechu. - Gdyby to nic nie znaczyło, nie byłoby mnie tutaj. 

- I dla mnie to nie była błahostka - wyznał szczerze wpatrując się we wzniesione ku niemu, niebieskie oczy. Nie umiał nazwać tego ukrytego głęboko w podświadomości uczucia, ale w najdalszych głębiach serca już chciał się w nich przeglądać całe życie. 

- Panie Spytku... - zaczęła, podchodząc bliżej niego, ale przerwał jej.

-Panno Erzebet... 

- Znowu jakieś ważne sprawy, tak? 

-Nieee... Tylko... - zakłopotał się znów wojewoda.  - Bardzo chciałbym pomówić, ale może nie tutaj? Tak naprawdę nie powinno być tutaj nikogo spoza urzędników...

-Naprawdę? - złapała się za usta.  - Nie wiedziałam! Tak po prostu weszłam sobie... Przepraszam! - zaszczebiotała.  

- Nic złego się nie stało, ale... - nachylił się do niej bardziej - na szczęście tylko mnie panienka tu spotkała. Lepiej tutaj samej nie zaglądać - odpowiedział z życzliwym uśmiechem, a w myśli rzekł sobie: Tak po prostu weszłam sobie - cała ona! Była jak psotny chochlik, jak mała iskiereczka...

- Dobrze, zatem może... Przy starym świerku w zamkowym ogrodzie jutro po wieczornej Mszy? - zaproponowała, a w jej cudnych oczach na samą myśl o tym zamigotały radosne iskierki. Na szczęście tylko mnie panienka tu spotkała - powiedziała sobie w myśli. - I oto mi chodziło, wojewodo! 

- Nie za zimno na takie wyprawy? - zapytał, a ona wzruszyła się w duchu jego troską. 

- Tam największa szansa, że nikt nam nie przeszkodzi - odparła, jak gdyby planowała jakąś psotę. - Więc?

- Dobrze, panno Erzebet - uśmiechnął się i pocałował jej dłoń. - Będę czekał - spojrzał głęboko w jej oczy. Od tego wzroku coś zadrżało jej w środku. 

- Na to liczę - odparła z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, z którym była taka śliczna.  Puścił jej dłoń i nie odrywał od niej wzroku, gdy podchodziła do drzwi kancelarii. - Tylko spróbuj nie przyjść albo gdzieś mi uciec, wojewodo - chichocząc pogroziła mu żartobliwie swym drobnym paluszkiem i opuściła pomieszczenie. 

***

- Elżbieto, może byłam zbyt surowa -Pilecka przyszła do nadąsanej wciąż córki z kołaczem i grzanym miodem. Starościanka, choć było już późne przedpołudnie nadal siedziała w koszuli nocnej i ciepłym kubraczku narzuconym na plecy. - Chodziło mi tylko o to, że takie zachowanie na dworze uchodzi za niestosowne. Rozgniewałam się, bo martwię się o ciebie - pogłaskała córkę po głowie. - Zjedz coś, już jest późno... - postawiła jedzenie przed starościanką. 

- Nie chce mi się jeść - odparła Elżbieta zimno i zacisnęła usta w wąską linijkę, odwracając głowę od matki, która siadła obok niej.  Z trudem hamowała łzy. Król jej nie kocha i nie pokocha pewnie nigdy, pomówić nawet chwilę z nim nie dają, bo wszystkim rządzi strach o tę przeklętą opinię ludzką...  A ja go przecież kocham... Nie dam rady bez niego... - uświadamiała to sobie przez całą bezsennie spędzoną noc. Jej serce już wybrało ukochanego i choć młoda panienka się w tym gubiła i za wszelką cenę nie chciała tego przyznać przed kimkolwiek, to miłowała Jagiełłę z całej duszy. 

- No, dobrze... - starościna musiała wcześniej dać córce reprymendę, ale tak naprawdę chciała do niej dotrzeć i szczerze pomówić. Od dawna ją coś dręczyło i teraz wreszcie wiedziała, co. Postanowiła do niczego  jej nie zmuszać. Była to bowiem najlepsza droga do tego, by zaprzepaścić szansę na dogadanie się z krnąbrną córką raz na zawsze. - Mam nadzieję, że później zechcesz zjeść. Ale jak człowiek zakochany - starościna wyciągnęła szyję, by spojrzeć w smutną twarz córki - to i głód mu nie szkodzi - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na swą jedynaczkę przenikliwie. Sama pamiętała jak zakochała się pierwszy raz... w zarządcy z Melsztyna. Uczucie to nie miało szans powodzenia. Dobrze o tym wiedziała i starała się zapomnieć. Wkrótce ojciec wydał ją za Ottona. 

- Ja bym nigdy nie narzekała, bo kocham - odparła Elżbieta innym tonem. Już nie nadąsanym czy obrażonym, pełnym złości, ale smutnym. Jadwiga Pilecka postanowiła kontynuować swój plan wydobycia z córki tajemnicy, którą i tak już znała. 

- Oczywiście - pokiwała głową. - Każdy z nas kocha... Króla... - Elżbieta na samo to słowo drgnęła i zmieniła się na twarzy. Mimo to nie chciała dać się złamać tak łatwo. 

- Tak, matko, znasz odpowiedź. Kocham - wyznała starościanka, a matka przyjrzała się jej uważnie.  - Co w tym złego?  - panna przybrała minę niewiniątka - miłuję króla... króla Jadwigę - chyba sama już nie wierzyła, że matka da się na to nabrać. Ze smutku i żalu nie miała już siły nawet udawać. Jadwiga tylko uśmiechnęła się pod nosem. 

- No i dlaczego ja w to nie mogę uwierzyć? - przysunęła się bliżej do Elżbiety i objęła ją ramieniem. - Te wszystkie łzy, wzruszenie, spojrzenia i omdlenie z powodu Jadwigi? - spojrzała na córkę przenikliwie, a ta wybuchnęła płaczem. Starościna przytuliła córkę głaszcząc ją po plecach. 

- To nic złego, córko... Nic złego... W samej miłości nie ma zła...

- To czemu nawet pomówić z nim nie mogę? - płakała Elżbieta. 

- Córeczko, wiem, że to boli, ale... Nie możesz go miłować, ani przynajmniej tego  okazywać. To król przecie...

-Choćby słowo zamienić! - ciałem starościanki wstrząsnął szloch. 

- Pierwsza miłość jest piękna - mówiła starościna łagodnie - ale nie zawsze możemy kochać tego, kogo pragnie nasze serce...

- To co, zabronisz mi go kochać, tak? - Elżbieta podniosła głowę z piersi matki i spojrzała na nią załzawionymi, czerwonymi oczami z żalem i wyrzutem. - Nie wolno ci! Nikogo innego nie będzie, tylko on! 

- Córko, wiesz, że chcę dobrze dla ciebie - Jadwiga znów przysunęła się do córki. - Ale na to nic poradzić nie mogę. Nie będę cię oszukiwać - jedyne, co można zrobić to zapomnieć o królu. Wiem, to będzie bardzo bolało - przytuliła ją i pocałowała w czoło - ale im szybciej to się stanie, tym lepiej. 

- Matko, nie pojmujesz? Ja nie mogę zapomnieć! - łkała Elżbieta. - Nie chcę i nie potrafię! - kolejny spazm wstrząsnął jej drobnym ciałem. 

- Możesz zapomnieć- odparła starościna krótko. Była niewiastą rzeczową i zaradną, pocieszanie i tkliwości nie były dobrą stroną tej dzielnej, zadaniowej kobiety. - Dlatego pojedziesz z ojcem do Pilczy, a nie ze mną i królową do Wielkopolski. Tam łatwiej...

- Nie!! - krzyknęła z bólem Elżbieta i zerwała się z krzesła podbiegając do okna. Zacisnęła drobne piąstki.- Nigdzie nie jadę!! - tupnęła nogą.  - Królowa nas zaprosiła, a ja chcę być przy królu... - urwała widząc znaczący wzrok kiwającej głową matki. - ... i przy królowej...

-  Królowa to oby się o niczym nie dowiedziała... - przerwała starościna. - O ile już nie wie... Dlatego też lepiej, żebyś pojechała z ojcem do domu. 

- Nic nie rozumiesz!! Chcę zostać tutaj! Chcę być przy królu! - płakała rzewnie starościanka.  - Nie chcę o nim zapominać, bo się nie da! Od jego chrztu próbuję, ale nie mogę! Matko, obiecuję - podbiegła, cała zalana łzami, do matki i złapała ją za rękę - mogę się do niego więcej nie odzywać, ale błagam, pozwól mi z wami jechać!! Nie odbieraj mi mojej miłości!

- Elżbieto, nie możesz jechać. Dobrze wiesz, że...

- Ale ja chcę być przy królu!! - tupnęła nogą i rozpłakała się jeszcze bardziej. 

- Chcę, chcę...! - prychnęła Jadwiga. Mimo najlepszych chęci histeria córki zaczynała ją irytować. - Nie zawsze jest tak, jak chcemy, córko! Myślisz, że życie to bajka? Najwyższa pora pojąć, że nie! 

- Jesteś okropna! - płakała Elżbieta. - Wszyscy wiedzą, że nie jesteś bardzo szczęśliwa z ojcem... Zabraniasz mi kochać bo sama nie doświadczasz?

- Tak rozmawiać nie będziemy!  - zdenerwowała się Jadwiga. Owszem, Otton nie był mężem marzeń, ale dbał o żonę i rodzinę. Niczego nie można było mu zarzucić.- Co ty sobie myślałaś? Pojedziesz do Wielkopolski i na oczach całego dworu będziesz wdzięczyć się do króla, a potem stanie się jakiś cud i on zwróci na ciebie uwagę? Jeszcze przedwczoraj bym ci uwierzyła, ale nie po wczorajszym wydarzeniu. Wracasz z ojcem do domu i koniec dyskusji!! Jeszcze mi podziękujesz...

- Jesteś bez serca!! - krzyknęła z płaczem Elżbieta. - Ale ja mam serce i będę kochać króla! Nie zabronisz mi tego!! - gestykulując żywo i lejąc potoki łez podkasała koszulę i wybiegła z komnaty dziennej do alkowy trzaskając drzwiami tak, że aż szyby i naczynia zadzwoniły. Podenerwowana i zdziwiona tym wybuchem starościna opadła ciężko na krzesło. 

- O mój dobry Boże - wzniosła oczy do góry - tylko w Tobie nadzieja! 

Ledwo wyrzekła te słowa drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wbiegła uradowana Margit. 

- Kochana, czemu nic nie powiedziałaś?! - zawołała radośnie, dosiadając się do Jadwigi. Była tak poekscytowana, że nie zauważyła wyrazu twarzy starościny. - Dlaczego? Przecież to wspaniale!

- Wspaniale? - spojrzała na rozradowaną przyjaciółkę, marszcząc czoło ze zdziwienia. - Co tu jest wspaniale? Czy ty wiesz w ogóle...

- Wiem! Jak cudownie, że zaprosiłaś króla do Pilczy! 

-Co?! - starościna zrobiła oczy wielkie jak dwa talary.  - Nic o tym nie wiem!!

- Jak to? Dworujesz sobie! Słyszałam jak Spytek mówił do króla, że...

-Spytek!! - Jadwiga Pilecka poderwała się na równe nogi.  - Gdzie on jest?! - ku zdziwieniu Margit nie czekając na odpowiedź wybiegła z komnaty, w drzwiach zderzając się ze służką, która niosła kosz ze świeżymi obrusami. Biała materia upadła na podłogę, ale Jadwiga już tego nie zauważyła. 

- Co za dzień! - łapała się za głowę w biegu. - Najpierw odsyłam córkę jak najdalej od króla, a potem mój brat zaprasza go właśnie do nas!

***

Zadowolony wojewoda szedł szybkim krokiem przez korytarz. Spraw mnóstwo, ale wszystkie zdają się iść dobrze. Moc ludzi zgłasza się na wojnę, przygotowania do wyjazdu do wielkopolski idą pełną parą, a i z piękną Erzebet uda się wreszcie pomówić. Z tego zadowolenia zaczął nawet pogwizdywać sobie wesoło pod nosem i przyśpieszył. Pora zobaczyć z Dymitrem i pomówić o wydatkach na wojnę. Nie ma czasu do stracenia! Wtem usłyszał za sobą szelest sukni i drobne kroki. Odwrócił się i zobaczył swoją siostrę, zasapaną i z przekrzywionym czepcem na głowie. 

- Bracie, bracie... Proszę cię, wysłuchaj mnie! 

- Później. Podskarbi już na mnie czeka...  - Spytek naprawdę bardzo się spieszył, ale starościna sandomierska była wyraźnie zdeterminowana. 

- Bracie, to jest ważne - powiedziała z naciskiem. Wojewoda przystanął. 

- Mów,  siostro. Byle szybko!

-Nie możemy zaprosić do nas króla...

- To jeszcze niepewne, ale  słowo się rzekło - spojrzał na siostrę poważnie.  - Wykarmisz orszak. W razie czego dopłacę ze swoich. Po...

-Ale...

-Pomyśl... Król i królowa w  twoim domu... -

- Ale to nie chodzi o pieniądze! Chodzi o moją Elżbietę!  - wojewoda spoważniał. 

- Jest chora? Stało się coś? 

-Musiałam odesłać ją do domu... - zapowiadało się na dłuższą opowieść, a na to Spytek nie miał teraz ani chwili.

- To... bardzo dobrze... - ruszył w stronę kancelarii, a za nim podbiegała Jadwiga. - Wybacz siostro, spieszę się...

-Proszę cię, wysłuchaj mnie! - starościna dobiegła do brata i zastąpiła mu drogę. Spytek załamał ręce. Dymitr pewnie się już niecierpliwi. 

- Siostro wiesz, ile ja mam teraz spraw? Ważnych spraw? Elżbieta... 

-Elżbieta zakochała się w królu!- rzuciła nowinę pani Pilecka, po czym rozejrzała się, zaniepokojona, czy przypadkiem ktoś tego nie usłyszał. Spytek parsknął śmiechem.

- Zakochała... Dobre, siostro...

- Jeżeli król się u nas pojawi, będą kłopoty. Ja nie chcę kłopotów - starościna mówiła najpoważniej w świecie toteż wojewoda się uspokoił. 

- To...- zamyślił się na chwilę. - Wiem! Zamknij ją w komnacie - wymyślił na szybko. - Tylko upewnij się czy nie ma siekiery albo topora...

-Oj, Spytek, Spytek! - starościna pokręciła głową na tę naiwność brata. - Widać, że nie miałeś młodszej siostry. Gdy taka zakochana panna coś sobie ubzdura w swojej głowie, brak topora jej nie przeszkodzi... 

- Panie wojewodo! - rozległ się głos Jana z Kościelca, którego do Spytka przysłał Niemierza.  - Jan z Kościelca herbu Golian gotowy do walki! 

Jadwiga zlustrowała szlachcica wzrokiem, Spytek złapał się za głowę. Jan, Dymitr, wojna, dwie wyprawy, Erzebet, siostra i tarapaty miłosne siostrzenicy. Czy to nie za dużo jak na jeden dzień? 

***

Przedbór dawno nie był tak zapracowany. Podróż króla i to od razu do Wielkopolski! Tyle drogi, tyle przygotowań... Wozy wyposażyć, konie zebrać, popakować jadło, stroje... Do tego ciągłe płacze Mścichny za Janem! Dobrze, że chociaż król nie zgodził się na przyjazd do Częstochowy. Jeden problem mniej... Jakby na zawołanie zza rogu wyszedł Krystyn z Ostrowa. Szedł zamyślony wpatrując się w podłogę. Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy drogę zaszedł mu pan marszałek. Przedbór w odpowiedzi zmierzył ochmistrza pełnym wyższości spojrzeniem. 

- Ochmistrzu, musisz wyjaśnić królowej, że dwór zmierza za królem. C a ł y dwór - rzekł protekcjonalnie i ruszył żwawo przed siebie. 

- Moja pani jest królem!  - na te słowa marszałek zatrzymał się i odwrócił w stronę ochmistrza. 

- Więc wie, jak ważne jest, by zmierzać ustaloną drogą. Jak za króla Kazimierza - uważał, że to zamknie temat i znów ruszył ku dalszym obowiązkom. 

- Król Władysław może kroczyć własną drogą! Decydować, dokąd zmierza i którędy - Krystyna nie zrażała naburmuszona mina marszałka. 

-Nie zboczymy z drogi. Króla przekonać nie sposób. On rządzi. 

-Oczywiście, że rządzi król - pan z Ostrowa tylko rozłożył ręce. 

-Niewiasta nie zwycięży, choćby była cesarzem - urzędnicy stanęli oko w oko mierząc się wzrokiem.

- Zobaczymy - nie poddawał się Krystyn. Słusznie, jak miało się okazać. 

***

Podczas gdy obaj urzędnicy toczyli bitwę na słowa i spojrzenia król Władysław znalazł krótką chwilę na odpoczynek w swojej komnacie. Ledwo jednak upił łyk źródlanej wody gdy w drzwiach stanęła jego umiłowana żona, której mina nie wróżyła niczego dobrego. 

- Władysławie... - zaczęła surowo, a on domyślił się od razu, o co tym razem chodzi. 

- Żono moja, miła moja... - nie mógł odpędzić myśli, że ona ślicznie wygląda, kiedy się złości.  - Nie mów, że chodzi o Częstochowę. Prosiłem marszałka, by przekazał ci moją wolę. Proszę, uszanuj ją. 

-Ochmistrz przekazał mi słowa marszałka, ale nie wierzę, że to twoje słowa, nie wierzę, że nie pojmujesz... To ikona ze Wschodu, jeden twój pokłon wystarczy, aby ludzie uwierzyli w jej moc. Ten święty obraz może zjednoczyć wiernych!

- To daleko od królestwa - Władysław wstał z poważną miną.  - Obca ziemia...

- To nie o ziemię chodzi, a o Matkę Bożą - teraz to oni zmierzyli się wzrokiem. 

-Nie frasuj się - położył dłonie na jej kruchych ramionach - pomodlę się z tobą...

-Przed jej obliczem - dokończyła stanowczo. 

- Jadwigo, wiesz jaka to cena?

- Niewielka za jej opiekę - królowa była nieprzejednana. - Królu - chwyciła go za dłonie i spojrzała nań prosząco - nie odmawiaj...

Władysław westchnął, patrząc z miłością w oczy żony. Czy ktokolwiek byłby w stanie im odmówić? 

***

Stado gołębi wzbiło się w górę i poszybowało nad dachami krakowskich kamienic, przegonione z placu przez gromadkę dzieci. Księżniczka Oleńka w ślad za nimi zadarła głowę do góry i zmrużyła oczy od blasku marcowego słońca. Kraków. Kamienice, spichlerze, mury i baszty, wysmukłe wieże kościołów, a nad miastem wawelskie wzgórze, na nim zamek. W zimowej oprawie wyglądał jak z bajki. 

Oleńka kochała oczywiście Wilno i Litwę. Tam się urodziła, tam mieszkała, tam był jej dom i mnóstwo wspomnień. Często jednak lubiła patrzeć  w dal z zamkowej wieży i zastanawiać się, co jest tam dalej, za łukiem starej Wilejki. Kiedyś ojciec zabrał ją nieopodal, na rozdroże dróg pod stary dąb, gdzie lata temu pożegnał swoją siostrę Aldonę, a później, najstarszą córkę Kennę. Opowiadał wtedy o dalekim Krakowie, zamku, polowaniach, gonitwach, królu Kazimierzu i jego siostrze Elżbiecie, która jako jedna z nielicznych zapałała tam szczerą przyjaźnią do ciotki Aldony. I chociaż losy ciotki, a także najstarszej siostry nie były szczęśliwe, Oleńka zapamiętała opowieści o pięknym mieście, dobrych ludziach i dworskim życiu. Matka nie mówiła dobrze o Polsce, ale Oleńka wolała wierzyć ojcu. W końcu to on tam jeździł i miał tam przyjaciół. Wtedy, w dzieciństwie, jego opowieści brzmiały jak historie o jakiejś bajkowej krainie. Nadal ciężko było Oleńce uwierzyć, że ona do tego zamku i miasta przyjechała naprawdę. I choć była tu krótko pokochała Wawel, Kraków i Polaków, którzy stali się jej przyjaciółmi, a królowa drugą siostrą. Gdyby tylko mogła zostać tu na zawsze... Tęskniła oczywiście za Wilnem i rodzeństwem, ale czuła się jakby Polska była jej drugim domem. Spodobało się jej dworskie życie, polski język i obyczaje. Tajemniczy kraj, hen daleko za łukiem Wilejki okazał się piękny i przyjazny. 

Niestety za parę dni trzeba było wracać. Oleńka chciała jeszcze odwiedzić małego Guncelka, wcześniej wybrała się na rynek, by rozejrzeć się za podarkami dla matki i rodzeństwa. Zaciekawiona oglądała towary na straganach. Dla Marii - praktycznej i oszczędnej najlepszy będzie jakiś pożyteczny prezent. Siostra nie lubiła zbędnych drobiazgów - może więc nowy dzbanuszek na mleko? Przyda się,  bo Wigunt zbił ten stary przed wyjazdem. Dla najmłodszej Rute lukrecjowe cukierki ze złotą posypką, dla matki brosza ze szmaragdem, a dla Wilhejdy... może nowy sztylet? Tak, przyda się jej w czasie tych  samotnych wypraw do puszczy. Tam, wśród roślin i ukochanych zwierząt, czuła się ona najlepiej. A dla braci? Najlepiej będzie przyjść tu jeszcze raz z Korygiełłą... On doradzi. 

Tak rozmyślając, szła sobie w stronę ulicy Floriańskiej, do domu Niemierzy, odwiedzić Guncelka i jego rodzinę. Jogaiła namawiał ją co prawda, żeby przyszła na hołd księcia z Mazowsza, ale Oleńka się wymówiła. Uwielbiała dzieci i jeśli miała do wyboru  hołd księcia po trzydziestce i wieczór z rozkosznymi maluchami Hanula oraz synkiem Niemierzy w ogóle się nie wahała. Poza tym z tego co pamiętała, to ten książę, który kiedyś chciał porwać Jadwigę... Nie było jej spieszno, żeby go oglądać. 

Kilka chwil potem w tę samą stronę kierował się pewien rosły mężczyzna. Jego jasna, lekko przerzedzająca się czupryna  i wysokie czoło dawały się zauważyć każdemu - człowiek ten przewyższał większość przechodniów. Jego ciężki płaszcz z drogiego futra sugerował, że to ktoś ważny, zapewne rycerz lub możny pan, sądząc po mieczu, który miał u boku. Zanim załatwi pewną ważną sprawę chciał zajrzeć na stragany i kupić to owo. Powinien stawić się wkrótce na zamku, ale miał jeszcze sporo czasu. Mimo wszystko ruszył krótszą drogą, przesmykiem pomiędzy kamienicami...

Oleńka szła wąskim przejściem niedaleko bramy między budynkami. Był to praktyczny skrót, który pozwalał uniknąć przeciskania się przez tłum. Przez ostatnie dni było ciepło, ale znowu ścisnął mróz i zrobiło się ślisko. Rozglądająca się na około Olgierdówna nie zauważyła zamarzniętej kałuży i... wydając z siebie pisk zaskoczenia,  runęła do tyłu. Zdziwiła się jednak, bo nie poczuła bólu po upadku na śliskie podłoże, a mocny uchwyt silnych dłoni, które chwyciły ją w talii... Czy one nie sięgną zaraz po sakiewkę? 

Niejedna niewiasta w ogóle nie zapuściłaby się w taki zaułek, ale Oleńka była inna. Ona chowała się z dzielnymi siostrami i braćmi. Co tam miejski zaułek? Ona nie bała się nawet ciemnego lasu i tego,  co mogłoby z niej wyjść. Niejedna niewiasta z kolei wzięłaby to za gest pomocy, ochrony przed upadkiem, czym to w istocie było, ale nie Oleńka. Była wychowana na odważną pannę i chodziła, gdzie chciała, ale bracia zawsze uczyli, że kto zachodzi od tyłu, ten nie ma dobrych zamiarów. Nauczono ją, jak się bronić, ale też tego, by nie ufać spotkanym przypadkowo obcym ludziom.  Skirgiełło wytłumaczył jej kiedyś, jak kopnąć, by mężczyznę zabolało najbardziej. Oleńka szybkim ruchem obróciła się i wymierzyła napastnikowi  silnego kopniaka. Mężczyzna stęknął głośno i zgiął się w pół, ale dla Olgierdówny to nie był koniec. Zręcznie wyciągnęła nóż schowany w bucie, a nieznajomy zatoczył się na śliskim bruku. Chciała go popchnąć i przyprzeć do ściany, ale teraz to on - jęcząc z bólu i wciąż zginając się w pół - poślizgnął się i runął do przodu jak długi prosto pod nogi Oleńki. Olgierdówna obróciła go na plecy i kucnęła obok, jedną ręką przystawiając mu mizerykordię do gardła, a drugą chwytając za kołnierz płaszcza i kaftana. Z rozciętej brody i nosa  leciała mu krew, ale dla Oleńki to nie był moment na litość. 

- Po zaułkach panny się obłapia, nicponiu? Na niewieścią cześć nastaje? Kim jesteś i czego chciałeś? Pieniędzy? Przedmiotów? - świdrowała go wzrokiem. 

-Jjjaa... 

- A może próbowałeś mnie porwać?  - szarpnęła za jego ubranie. - Jak chciał z królową zrobić ten książę, co dzisiaj królowi hołduje! 

Mężczyźnie zrobiło się gorąco i zimno naraz. Czy wszyscy znają mnie tylko z tego? 

- Mów, kim jesteś i czego chciałeś, pókim dobra! 

Siemowit, przez mgłę bólu i pewnego szoku domyślił się po akcencie, że musi to być jakaś Litwinka i to na dodatek niezbyt mu przyjazna. Jeżeli Litwinka, to pewnie z otoczenia króla, a jeśli zna króla to pewnie doniesie mu o tej sytuacji... A dzisiaj hołd! A ja tylko chciałem pomóc... Gorzej być nie mogło! Jak tu powiedzieć swoje prawdziwe imię...

- Język ci odjęło, nicponiu?!

- Jestem Sie... Siemomysł - wymyślił na poczekaniu. Uznał, że lepiej nie zdradzać swego prawdziwego imienia- Siemomysł z Płocka... 

- Co tu robisz i czego chciałeś? - szarpnęła za kołnierz i zapięcie płaszcza, zmuszając, by mężczyzna popatrzył jej prosto w oczy. 

- Pomóc chciałem - jęknął - żebyś, pani, nie upadła... Nie chciałem... 

- Czyżby?

- Nie moja wina, że szedłem za panią... Nie chciałem... Boli... Mój nos!... Przysięgam, ja nie chciałem... - chwycił Oleńkę za dłoń, którą ta ciągle trzymała jego kołnierz. 

Zabrzmiało to bardzo prawdziwie, a poza tym księżniczka zobaczyła tę szczerość w jasnoniebieskich oczach nieznajomego. Nie wyglądał na kogoś, kto miałby złe zamiary, poza tym jego odzież sugerowała, że to ktoś majętny i ważny. Po co więc miałby kraść? Zrobiło się wstyd, zwłaszcza, że chyba ona zrobiła mu większą krzywdę niż on jej... Puściła kołnierz mężczyzny, schowała sztylet,  i wyciągnęła chusteczkę. 

- Krew ciecze... - powiedziała cicho, nic bardziej odkrywczego nie przyszło jej do głowy. Było jej coraz bardziej głupio. Ten pan Siemomysł wyglądał bardzo... poczciwie.  - Bardzo przepraszam... - nieśmiało wytarła mu krew z nosa i z brody, gdy nieznajomy podniósł się do siadu. 

Przez tę krótką chwilę zauważyła dojrzałe rysy mężczyzny i jego jasne miłe spojrzenie. Pełne... No właśnie czego? Napewno nie jakichś złych zamiarów... Zdziwienia? Zaskoczenia? Szacunku? Zachwytu?

On z kolei dopiero teraz otrząsnął się z szoku i przyjrzał się tej jakże zaskakującej niewieście. Kosmyki złotych włosów wysuwały się jej niesfornie spod lisiej czapy. Oczy miała głębokie, zielone, jak odbijające listowie wody jeziora, ocienione długimi ciemnymi rzęsami, lico gładkie i rozkosznie zarumienione. Lekko rozchylone różowe usta ukazywały rząd idealnych, białych zębów. Dłonie miała smukłe i delikatne - czy to w nich przed chwilą trzymała sztylet? Czy to ona wzięła go za rzezimieszka i nazwała nicponiem? Jak takie słowo wyszło z tych delikatnych ust? Zdziwienie mieszało się w nim z zachwytem. Oleńka dobrze odczytała to z jego oczu...

- To ja przepraszam - odrzekł cicho po chwili milczenia. Podniósł jej dłoń do ust i ucałował, ciągle patrząc jej w oczy. Nie mógł się od nich oderwać, tak jak nie dawało mu spokoju pytanie, kim jest ta jakże zaskakująca niewiasta. - Chciałem pomóc, nie przestraszyć... - Oleńka na te słowa wyszarpnęła dłoń i zerwała się na równe nogi. 

- Przestraszyć? - prychnęła, biorąc się pod boki. - Przestraszona niewiasta raczej woła o pomoc niż sięga po broń, panie  - spojrzała na niego z góry. - Choć domyślam się, że wielu niewiast z bronią w Płocku nie spotkałeś, panie Siemomyśle. 

- Nie spotkałem też takich... - Siemomysł lub jak kto woli Siemowit wstał i teraz to Oleńka musiała wznieść oczy do góry. Sięgała mu nieco niżej niż do ramienia - ...które same odludnym zaułkiem chadzają. Czy to litewski obyczaj? Po mowie wnoszę, żeś z Litwy, pani...

- A z Litwy - uśmiechnęła się Oleńka. - Bardzo boli? - schyliła się i wzięła do ręki grudkę śniegu.  - Proszę to przyłożyć, to nie spuchnie - mężczyzna zawinął śnieg w chusteczkę i przyłożył do nosa. 

- Eeee.... nie. Jeszcze raz przepraszam. Chciałem pomóc. Nie chciałem, by wyszło to... nieprzyzwoicie. 

- Zna pan takie powiedzenie: "tylko winni się tłumaczą"? To niech pan się już więcej nie tłumaczy, bo zaraz jakieś straże zawołam - zaśmiała się perliście. Po chwili wtórował jej śmiech  zaskoczonego tą wymianą zdań Siemowita... lub Siemomysła, jak kto woli. 

- Mimo wszystko... Czuję się winny. Pomyślała pani, że nastaję na jej cześć, a jakem rycerz - skłonił się głęboko, jedną rękę kładąc na sercu, a drugą trzymając chusteczkę - prędzej bym się nożem pchnął.

- Czyli jednak nie jest pan jak ten książę z Mazowsza - Siemowit na te słowa przygryzł wargę, wziąwszy głeboki wdech. - Nie porwałby  pan niewiasty, prawda? 

- Na honor mogę przysiąc - zarzekał się mężczyzna tak rozbrajająco szczerze, że Oleńka nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Nawet bym nie spróbował - istotnie, t e r a z już by nie spróbował. 

- A Płock przypadkiem nie w tamtych stronach? Zna go pan? - na czoło Piasta wystąpiły kropelki potu. 

- Yyyy... nie do końca  - stęknął. - To znaczy... Słyszałem co nieco - schylił nieco głowę ku swojej rozmówczyni. - Podobno... pojął swój błąd i naprawdę się zmienił, odkąd królowa mu wybaczyła. Zapewne będzie dobrym lennikiem królestwa.

- To się jeszcze okaże... Proszę to zatrzymać - cofnęła rękę, gdy chciał oddać jej chusteczkę. - Panu może się bardziej przydać, choć mam nadzieję, że więcej krwi nie będzie. A co do tego Siemowita...  - książę wstrzymał oddech - to ja bym mu do końca nie ufała. Przyjaźni się podobno z Krzyżakami - serce mężczyzny zabiło niespokojnie

- Jak na niewiastę, jesteś dobrze zorientowana w polityce, pani... - książę mazowiecki był przekonany, że rozmawia ze zwykłą szlachcianką z Litwy, córką jakiegoś bojara. Nie uwierzyłby, że księżniczka chodzi sama po mieście. 

- Jak na niewiastę? - parsknęła Oleńka. - No tak, pewnie jakieś niezorientowane niewiasty macie w Płocku... - rozmówca wydał się jej miły, pełen szacunku do niewiast i trochę zabawny w tym swoim onieśmieleniu oraz w braku zorientowania, co do jej osoby. 

- Znów coś źle powiedziałem? - popatrzył bezradnie w te piękne zielone oczy. Te iskierki, które w nich miała, te rumieńce, ten cięty języczek i subtelny wdzięk. Był coraz bardziej zaintrygowany. Nigdy nie spotkał takiej niewiasty. - Wybacz, pani... Pozwoli pani, że ją odprowadzę? Czy urąga to wojowniczej, litewskiej niewieście?

- Niewiasty litewskie, owszem, noszą w sobie ogień - uśmiechnęła się Oleńka - ale potrafią też docenić maniery mężczyzny. Chodźmy więc, choć to za rogiem, niedaleko - podał jej ramię, które ochoczo przyjęła. 

W trakcie krótkiej drogi pogawędzili tak jeszcze chwilę. Oleńkę rozbawiało trochę zachowanie rosłego mężczyzny, który wydawał się być zakłopotany jak młodzik, a przypuszczała, że przekroczył już trzeci krzyżyk.  Istotnie, z drugiej strony zachowywał się jak dojrzały mężczyzna, gdy prowadził ją wśród ulicznego tłumu, koni i wozów. Zasłonił ją, gdy jakaś koleba rozchlapała na boki rozmoczony śnieg, a potem wygrzebał z kieszeni jej chusteczkę i trochę niezdarnie otarł twarz i małe plamki z płaszcza. "Mówiłam, że się przyda" - śmiała się Oleńka, ale gdy napotkała jego spojrzenie, spuściła wzrok. Patrzył na nią z zachwytem, jakąś taką fascynacją, ale nie taką, z jaką Wigunt pożerał wzrokiem napotkane niewiasty. Poczuła, że jego ręka lekko drży... Znów wydawał się zakłopotany. A ona poczuła się przy tym sympatycznym nieznajomym jakoś tak dziwnie bezpiecznie i spokojnie, zwłaszcza, gdy przepuszczał ją przed sobą w tłumie albo podawał rękę, gdy napotykali jakąś kałużę. Był taki miły i szarmancki... On zaś był poprostu oczarowany litewską nieznajomą. Tak dotarli pod dom Niemierzy. 

- Dziękuję, panie Siemomyśle - uśmiechnęła się księżniczka. 

- To ja.. dziękuję za... tak... miłe i urocze towarzystwo - odpowiedział Siemomysł znany szerzej jako  Siemowit Mazowiecki i ucałował jej szczupłą dłoń. 

- Nie wiem, od kiedy kopniaki i straszenie nożem są miłe i urocze, ale co kto lubi - zaśmiała się Olgierdówna spoglądając na towarzysza spod przymrużonych powiek. - Może to lubicie w Płocku...

- To pani, jest urocza... O rety... - znów wyglądał na zakłopotanego. - Nawet nie spytałem, kim jesteś, pani i skąd, poza tym, że z Litwy...

- Z Wilna, a na imię mam Oleńka. Choć cóż z tego, jeśli się pewnie już więcej nie spotkamy?

- A jeśli panią znajdę? - powiedział to, co pomyślał, szybciej niż się zastanowił. Czuł się jak schwytany w jakąś sieć, choć sam by pewnie tak tego nie nazwał. - Pani to po całej Litwie mógłbym szukać! - tego był pewien jak niczego innego, a tych zielonych oczu nie wyrzuci z pamięci już nigdy. 

- Ciekawe, w jaki sposób... Ale niech pan szuka. Powodzenia, panie z Płocka! - Oleńka ze śmiechem na ustach i dziwnym drżeniem w sercu pokiwała mu dłonią na pożegnanie i ruszyła ku drzwiom. Coś kazało jej odwrócić się w ostatniej chwili. Zobaczyła jak mężczyzna wyjmuje chusteczkę i chwilę się jej przygląda, a potem całuje i z namaszczeniem chowa do kieszeni. 

- Śmieszny ten pan z Płocka -powiedziała do siebie ze śmiechem, czując, że się rumieni. -Spodobałam się panu na ulicy i już chce mnie szukać! A to paradne! - zachichotała i zapukała do drzwi. Coś jednak szarpnęło ją w sercu i odwróciła się jeszcze raz. Poszedł w swoją stronę. Znikał w tłumie, a Oleńka poczuła jakby jakaś niewidzialna nić łączyła ją z tym  człowiekiem i mimo odległości nie pękała. 

Tak poznali się książę Siemowit Mazowiecki i księżniczka Oleńka Olgierdówna. 

***

Cztery pacierze później książę Siemowit w odświętnych szatach, zadrapaniem na brodzie i nieznacznym siniakiem na nosie kroczył wawelskim korytarzem w towarzystwie swojej siostry, jak zawsze strojnej i wyperfumowanej księżny Eufemii. Tym razem miała czarną aksamitną suknię ze złotymi haftami, kubrak i sobole futro, a także wysadzany perłami czepiec. Siemowit kichnął i od razu zabolał go nos. Siostra stanowczo przesadzała z perfumami. 

-Akurat teraz Zakon musiał zaatakować, kiedy mam złożyć hołd! - przed chwilą Piast dowiedział się o wojnie.- Znowu między młotem a kowadłem! Złożę hołd - Konrad się wścieknie! 

- Lękasz się wielkiego mistrza? Nie poznaję cię...

- Nie złożę hołdu - rozjuszę króla! - zaaferowany Siemowit ignorował siostrę. 

- Chcesz silnego Mazowsza? Musisz zbliżyć się do Jagiełły! I ciszej, na Boga! - syknęła księżna. - Nie przyznawaj się do zażyłości z wielkim mistrzem... Walcz o pozycję!

-Eufemio, czy ja nie walczę? - obruszył się Siemowit. - Nie słyszałaś, jak wołają "Siemowit na króla"? Nie widziałaś? W Sieradzu nieśli mnie! Nieśli mnie już na rękach...

- Widziałam, widziałam - ze śmiechem machnęła ręką Eufemia. - Pamięć mam dobrą... Te zabawne przebieranki, ukrywanie się w orszaku, porywanie królowej... Bohaterowie: arcybiskup gnieźnieński i książę mazowiecki. A koncept - prosto z opolskiego!

- Ty jesteś księżną opolską - Siemowit nie lubił wracać do tych niechlubnych zdarzeń. Jeszcze bardziej nie lubił swego zięcia, księcia opolskiego. Uważał, że razem z siostrą są siebie warci. 

- Ja nigdy nie wybaczę ojcu, że wydał mnie za... za... taką niewielką... ziemię...  - zarzekła się Eufemia, a Siemowit pokiwał tylko głową. Cała ona! 

- Twój kochany mąż był namiestnikiem króla na Rusi, zanim...

-Przynajmniej się starał - przerwała księżna kategorycznie, sugerując, że on czyni wprost przeciwnie. - No, idź już! Idź i hołduj! 

***

Władysław szedł do swojej komnaty, by przygotować się do hołdu księcia Siemowita, który ze względu na pośpiech zaplanowano na dzisiejsze popołudnie. Nawet w tak zwanym międzyczasie nie miał chwili spokoju. Po kilku krokach dogonili go Niemierza oraz Skirgiełło, oczywiście z kolejną, niecierpiącą zwłoki sprawą. 

- Niemierza powinien zostać! - przekonywał brata książę na Połocku. - Przecież oni się tam z Witoldem pozabiają!

- Żadnej wojny z Witoldem! - odrzekł stanowczo Jagiełło. - Macie razem wroga bić, krzywdy sobie wybaczyć i topory zakopać! 

- Ale honor... - próbował przekonywać Niemierza. 

-Pokój! - przerwał mu Jagiełło. - Pokój ma być! Tyle razy... - teraz to jemu przerwano. 

-Panie! - rozległ się zasapany głos podskarbiego. - Panie, wybacz mi...- urzędnik skłonił się w biegu, by zatrzymać się przed samym nosem Jogaiły - ale spraw tyle... Pieniędzy tyle ze skarbca cieknie! Tu wyprawa, tu orszaki... Ludzi tyle! - kręcił głową, a Skirgiełło i Niemierza wymienili rozbawione spojrzenia.  - Co kusznika, co sługę widzę, to monetę widzę, jak tak toczy się, toczy, precz... A kufry własne niegotowe...

- I dobrze, że niegotowe, bo zostaniesz w Krakowie - Jagiełło uśmiechnął się do swego drugiego ulubionego, choć oryginalnego urzędnika. Jemu dla odmiany zrzedła mina. 

- Wiedziałem... Panie, nie ufasz mi? 

-Ufam, tobie właśnie ufam. A gdyby kupiec Hanul czegoś potrzebował - właśnie się sprowadził do Krakowa - pomożesz. 

- I on... monet potrzebuje? - zdziwił się podskarbi. - Kupiec?

- Monet mu nie brak...

-To dobrze - odetchnął z ulgą Dymitr. - Bo za wiele...

- A teraz prędko! - Jagiełło skinął na brata oraz pozostałych towarzyszy. - Chodź, bracie - poklepał po ramieniu skrzywionego Skirgiełłę - zobaczysz, jak król Władysław hołd odbiera!

- Cały lud powinien patrzeć! Pokłony bić! - zaczął wygłupiać się po swojemu najstarszy Olgierdowicz. 

-Chodź, zobaczysz, zaraz na Litwę pojedziesz, opowiesz, jak było! - śmiał się Władysław, a Skirgiełło zawtórował mu swoim rechotem. - Jak się Siemowit nisko kłaniał! 

***

Gwarny tłum gromadził się w sali tronowej na uroczystość hołdu lennego mazowieckiego księcia Siemowita. Pod filarem stali Przedbór i Dobiesław, szepcząc sobie coś na ucho i wlepiając wzrok w drzwi wejściowe, w których pojawili się właśnie zajęci rozmową Jan z Kościelca i Spytek. 

- Dokądże to? - zapytał pogardliwie kasztelan, zastępując drogę panu na Kościelcu. 

- Dobiesławie, król idzie - rzekł Spytek z naciskiem. - Zrób przejście, albo zaraz ja je zrobię - zmierzył urzędnika groźnym wzrokiem. 

- Ten oszust nie przejdzie - warknął kasztelan. Spytek musiał dosłowne ugryźć się w język, by nie powiedzieć o kilka słów za dużo albo co gorsza nie rzucić się na Kurozwęckiego. 

- Jedzie z nami na wojnę i przejdzie! - na te słowa Dobiesław prychnął. 

- Tylko kosę umie trzymać...

- Nie umiem...

- Ty trzymaj język za zębami! - syknął Spytek do przyjaciela. 

-Chłop, nie pan!

-To jest Jan z Kościelca...

-Chyba z Kleparza...

-... herbowy...

- Golian - Jan ukazał swoją pieczęć z herbem, ale Dobiesław zaśmiał się drwiąco. 

- Panowie! - krzyknął, a wszyscy się oczywiście odwrócili i wlepili oczy w biednego Jana - Ten oto Jan, samozwaniec nazywający siebie szlachcicem i panem na Kościelcu, herbu, rzekomo Golian - sugestywnie gestykulował dłońmi - który chce jechać na wojnę litewską, łże! - po auli przeszedł niemiły pomruk i szepty. - Jego szlachectwo to kłamstwo! - szmery się wzmogły, rozległ się też szloch Mścichny, która, słysząc te potwarze zaczęła płakać w rękaw siostry. Dotąd liczyła, że uda się Jana namówić na rezygnację z wojny, ale teraz przybył mu kolejny poważny argument, by na nią jechać. Jan posłał jej bezradne spojrzenie, a Spytek chciał coś rzec, ale przerwał mu sługa, anonsujący królewską parę, a po niej  - księcia Siemowita. 

Kilka chwil później rosły mężczyzna o imponującym wzroście klęknął przed dwojgiem władców ubranych w purpurowe płaszcze z gronostajowymi kołnierzami i w koronach na głowach. Wszystkim udzieliła się patetyczna atmosfera, gdy mazowiecki książę hołdował królowi Władysławowi. 

- Ja, Siemowit, książę na Rawie, Płocku, Sochaczewie, Gostyniu, Płońsku i Wiźnie składam ci dziś, panie, z Bożej łaski królu Polski, najwyższy książę Litwy nierozerwalny hołd lenny. Przysięgam ci dozgonną wierność, a także, gdy kraj twój w potrzebie się znajdzie przysięgam nieść pomoc tak wielką, jak tylko siły i Bóg pozwolą - ślubował Piast, skłaniając nisko głowę i kładąc rękę na sercu. 

Zapadła chwila ciszy. Siemowit nadal nie śmiał podnieść oczu. Wszyscy wbili wzrok w młodego króla, który wciąż nie nawykł do takich sytuacji. Natarczywe spojrzenia tłumu na chwilę odebrały mu mowę. 

- Władysławie, teraz twojej kolej  - szepnęła Jadwiga niemal niedosłyszalnie i niedostrzegalnie, ściskając jego dłoń. 

- Siemowicie, jesteś lennikiem króla i Korony Polskiej - rzekł oficjalnym tonem Władysław, a Piast odważył się spojrzeć na władców. Przyjechał przysięgać dla politycznych korzyści, wiedział, że po prostu lepiej będzie stać po stronie Jagiełły. Tyle i nic ponad to. Tymczasem młodzi władcy wywarli na nim wielkie wrażenie. Po raz kolejny wstyd mu było za tę próbę porwania Jadwigi, choć ta przecież już dawno mu wybaczyła. Jak dobrze, że wtedy się nie udało. Na pierwszy rzut oka było widać, jak wielka siła i jedność od nich bije.  To byli prawdziwi królowie Polski i im piastowski książę zechciał służyć. Nie tylko dlatego, że tak było korzystnie, ale dlatego, że mu wybaczyli i obdarzyli zaufaniem. Czy po czymś takim mógłby ich zawieść? 

Gdy spojrzał na króla Władysława coś w jego twarzy wydało mu się dziwnie znajome. Siemowit zamrugał oczami, ale to wrażenie nie mijało. Zamknął oczy, a potem znów otworzył. Te zielone oczy, tak podobne... I ten wyraz twarzy... Nie, to niemożliwe...

Kiedy jednak na uczcie król przeprosił za nieobecność swojej siostry Oleńki, która udała się do przyjaciół na Floriańskiej Siemowit zamarł na chwilę ze zdumienia. Przecież ta Oleńka szła właśnie do przyjaciół na Floriańską... Czy to mogła być siostra króla? O Matko Przenajświętsza...

W pewnym sensie już odnalazł swoją nieznajomą. Prawdopodobnie. Tylko... Co się stanie, gdy ona się dowie, że to on jest tym Siemowitem od porwań Krzyżaków? O ile w ogóle się spotkamy... Oby... Może nawet... Król wspominał coś o zacieśnieniu przyjaźni...

***

- Nie chciałaś zostać na hołd? - zapytała Oleńkę Helena. Obie siedziały przy stole. Księżniczka zabawiała siedzącego na jej kolanach Guncelka, Helena cerowała dziecinny kaftanik, a Niemierza przysiadł w kącie na zydlu i ostrzył nóż.

- Jeszcze się zdążę napatrzeć na hołdy - uśmiechnęła się Oleńka. - Do tego księcia, co chciał porwać Jadwigę jakoś mi się nie śpieszy.  Wolę naszego aniołeczka! - połaskotała chłopca, a on zapiszczał głośno. - Będzie mi tego brakowało... - dodała smutno.

- Jak będziesz miała, Oleńko, własne dzieci zatęsknisz za ciszą i spokojem - rzekła Helena.

- Oj, nie ja tam będę najszczęśliwsza na świecie - przytuliła do siebie malca i pocałowała w główkę. - Mogę mieć cały zamek dzieci! Choćby i dziesięcioro! - zakręciła się z Guncelkiem na środku kuchni. Wszyscy się śmiali. - Niech no tylko brat znajdzie mi najlepszego męża w całej koronie! - śmiała się, ale jej myśli nie wiedzieć czemu pobiegły ku panu z Płocka. Siemomysłowi oczywiście.

- To może trzeba było zostać na hołdzie i uczcie - odezwał się Niemierza. - Tam dużo rycerzy, no i  książę...

- Który chciał porwać królową. Brat musi szukać sojusznika, to przyjął hołd. Rozumiem politykę, ale mi trudno byłoby zaufać komuś takiemu- Oleńka znów usiadła.

- Ale można się zmienić i ja jestem tego przykładem - uśmiechnął się Niemierza. - Czasem wystarczy dobrze wykorzystać swoją szansę - mrugnął do żony.

- Prawda, mój mężu - spojrzała na niego z miłością Helena. - Oby tak było z księciem. Niech dobrze wykorzysta szansę od króla i żeby tylko nie był jak jego ojciec.

- Co on zrobił?

- Podejrzewał swoją żonę Annę o zdradę i uwięził ją na zamku w Rawie. Tam urodziła syna Henryka i kilka tygodni później została uduszona...

- O rety! - przestraszyła się Oleńka. - Biedna Anna... A co stało się z Henrykiem?

- Ojciec oddał go na wychowanie chłopom, a potem jego przyrodnia siostra zabrała chłopca na swój dwór do Słupska. Dopiero jak się okazało, że jest podobny do ojca, wrócił na Mazowsze. Siemowit III do końca życia żałował swoich czynów...

- Jak można pozbawić matki własne dziecko! - oburzyła się Oleńka. - Takiego złotego aniołeczka obcym oddać... Co za człowiek! Mój brat zazdrosny, owszem, niech tylko ktoś inny spojrzy na królową... ale żeby zrobić coś takiego?

- Czasem chęć zemsty czy zazdrość przysłania nam wszystko inne - westchnął Niemierza - i niektórych błędów nie da się już naprawić.

- Niech bogowie... i wasz Bóg... mają w opiece żonę księcia Siemowita, ktokolwiek to będzie - powiedziała Oleńka. - Choć pewnie niewiasty boją się go teraz przez tę historię ojca... Niektórzy pewnie myślą, że ta chorobliwa zazdrość jest dziedziczna.

- A ty? Co jeśli król zechce zacieśnić sojusz i zechce wydać którąś z was za księcia Siemowita? - zapytała Helena.

- Ten cały Siemowit chciał porwać królową i przyjaźni się Krzyżakami - prychnęła Oleńka. - No i skąd wiadomo, czy nie jest taki jak ojciec?  Jeśli będzie trzeba, zrobię co brat powie. Nie boję się i potrafię się obronić. Obym jednak nie musiała. Jogaiła musi szukać przyjaciół, gdzie się da, ale przyjaciel wielkiego mistrza nie będzie moim przyjacielem!

- Kto wie, co będzie, Oleńko... Życie płata różne figle...

- Za figle z Siemowitem od porwań i Krzyżaków to ja dziękuję! - parsknęła Oleńka, małżeństwo wybuchnęło śmiechem, a Guncelek zapiszczał machając tłustymi rączkami. - Ojej... To znaczy za ślub z nim dziękuję! Jogaiła obiecał mi najlepszego męża w całej Koronie, a on nie rzuca słów na wiatr.

Ciekawe, jaki byłby ten pan Siemomysł z Płocka? - przeszło przez głowę Oleńce. - Chyba się już nie spotkamy, choć szkoda... jemu dla odmiany chyba można ufać...

***

Jagiełło usiadł we wnęce okiennej w alkowie żony ubrany już do spania. Głowa go bolała i chciało mu się spać, ale chciał poczekać na Jadwigę żeby chociaż życzyć jej dobrej nocy przed zaśnięciem. Ostatnio ona zajmowała się Wielkopolską, oj Litwą i w ciągu dnia mało się widywali. Wiedział, że jeśli się teraz położy to zaśnie w mgnieniu oka i nie zamienią choćby słowa. Mimo wysiłków, oczy zaczynały mu się kleić. Nie dosłyszał nawet skrzypnięcia drzwi.

- Dziękuję - usłyszał ten kochany głos i poczuł na policzku delikatny pocałunek. Jadwiga usiadła obok i chwyciła jego dłoń, przytulając jednocześnie głowę do jego ramienia.

- Za to ty mi dziękujesz, kochana moja?

- Za Częstochowę - odpowiedziała. Po ich rozmowie Władysław natychmiast wyznaczył nową trasę i zlecił Przedborowi przygotowania. - Tak się cieszę, że tam się pomodlimy. To ikona, którą święty Łukasz napisał na desce stołu świętej rodziny. Zupełnie jak Ewangelię... Widziałam ją tylko raz w dzieciństwie, a do dziś pamiętam to spojrzenie.

- I znów ją zobaczysz. Zmieniłem decyzję, bo wiem jak to dla ciebie ważne.

- Marszałek chyba nie jest zbyt zadowolony? - zachichotała.

- A jak sądzisz? "Za króla Kazimierza byłoby nie do pomyślenia tam stawać!"- parsknął. - Czego bym nie zrobił to nie będzie jak za Kazimierza!

- Wiesz, ja tam ci go na marszałka nie wciskałam. Masz za swoje, królu!

- Jadwigo... - kręcił głową przez śmiech. Wciąż go zaskakiwała i zawsze potrafiła rozbawić.

- Słyszałam, że panna Pilecka wyjeżdża z ojcem z Wawelu - kontynuowała z błyskiem w oku. Jaki to był wdzięczny temat do dokuczania.  - Chyba naprawdę jest coś na rzeczy. A może to ty ją odesłałeś, żeby uniknąć wstydu?

- Chyba z nas dwojga ty byś ją prędzej odesłała, moja zazdrośnico - ucałował jej skroń. - To Otton zabiera ją do Pilczy.

- Dobrze się orientujesz, panie - spojrzała na niego spod swych pięknych rzęs. Światło księżyca oświetlało jej gładką twarz.

- Nie dworuj, Jadwigo, proszę... Chodźmy już spać - nie miał sił nawet na żarty, a ona dostrzegła znużenie wypisane na jego twarzy.

- Jak sobie życzysz - odpowiedziała i po chwili ułożyli się wygodnie w miękkiej pościeli. Też potrzebowała odpoczynku.

- Jadwigo? - wymamrotał sennym głosem.

- Tak?

- W całym tym zamieszaniu - od kilku dni trwała prawdziwa bieganina oboje ledwo się widywali - Dobrze mieć ciebie...

- I ciebie...

***

Zamieszanie mamy na tym Wawelu! Tu wojna, tu orszaki... Wszyscy gdzieś biegają 🙈🙈😂 I ja miałam zamieszanie z tym rozdziałem 😉 Rozpaczają, kłócą się, martwią, szykują na wojnę albo na podróż 😉
Mamy też Oleńkę z Siemowitem i ich nietypowe zapoznanie 🤣🤣🤣🔥Jak się wam podoba akcja Olgierdówny z Siemowitem lub jak kto woli, Siemomysłem? Siemomysł chyba przypadł jej do gustu, tylko Siemowit wzbudza nieufność 😂😂 Dajcie znać czy się wam podobało 😉 Kiedyś jak dotrzemy na Litwę będzie śmiesznie 😂😂Wszystkich Was, zwłaszcza tych, którzy jeszcze tego nie robią zachęcam do pozostawienia komentarza 😉☺️ Do zobaczenia w kolejnym, gdzie będziemy się żegnać z Olgierdowiczami - choć na krótko-  wyprawiać Jana na wojnę, spotkamy przy świerku Spytka i Erzebet i powoli będziemy ruszać do Wielkopolski i na Litwę. Do zobaczenia! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top