25. " Wiwat król Władysław!"
***
Obudziła się gdy świtało. Po cichutku wstała, narzuciła na siebie na siebie ciepłą chustę i uklękła przed krucyfiksem. Nie chciała jeszcze budzić Władysława. Biedak miał przed sobą taki ciężki dzień. Niech sobie jeszcze chwilę pośpi.
Odmówiła poranne modlitwy i wyjrzała przez okno. Blade promienie marcowego słońca powoli przebijały się przez zasłonę chmur. Mimo ostatnich brzydkich dni pełnych śniegu z deszczem zapowiadała się ładna pogoda. Podeszła bliżej łoża i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Śpiący Władysław rozczulał ją za każdym razem. I zawsze miał tak błogi wyraz twarzy, że aż bała się go budzić. Nie miała jednak wyboru, czas biegł nieubłaganie.
- Obudź się, już dzień - jej głos zabrzmiał jak poranny trel skowronka. - Zaraz zaczną bić dzwony - ucałowała policzek męża. - Wstawaj, książę.
- Ummm.... Mmmmm... Chodź do mnie... Jeszcze chwilkę... - wymruczał sennie otwierając zaspane oczy i wyciągnął ręce, by przyciągnąć żonę do siebie.
- Władysławie, dziś twój wielki dzień. Nie ma czasu na wylegiwanie - przypomniała mu.
- A więc to ostatni ranek, kiedy możesz mi rozkazywać, królu - zażartował. - Co rozkażesz?
- Wstawaj, zaraz przyjdzie po ciebie procesja biskupów - zachichotała. - Nie mamy dużo czasu... - w jej głosie wybrzmiała jakaś melancholia, a twarz posmutniała. Wczoraj to ona wspierała męża, ale kiedy już nadszedł wyczekiwany dzień sama poczuła się przytłoczona tym, co miało nadejść.
- Skąd ten smutek? Przecież chciałaś zostać żoną króla - zapytał żartobliwie wpatrując się w żonę wzrokiem pełnym miłości i troski. Podniósł się na poduszkach i zajrzał w te cudne oczy.
- Tak, ale... Teraz wszystko będzie inaczej...
- Wszystko?
- Będziesz królem... - uśmiechała się wbrew sobie, bo oczy jej pozostały smutne. - Wszystko się zmieni. Układy, ceremoniał, dwór... - na te słowa pokręcił głową i wziął z pleców Jadwigi końcówkę jej warkocza.
- To się już dzieje - bawił się jedwabistymi kosmykami - ale jesteśmy razem - uśmiechnął się krzepiąco.
- Przyszłość królestwa będzie ważniejsza niż wszystko inne...
- Jest wspólna, Jadwigo. Jak wszystko - pogłaskał ją po policzku. - Nie trap się.
- A ty? Gotowy na wścibskie spojrzenia, ceremoniał, długie stanie i twoich ulubionych biskupów? - zażartowała. Mąż uspokajał ją i przywracał jej dobry humor. Zaśmiał się, przez co i ona nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Koronacja mnie nie zmieni! Nic mnie nie zmieni - uśmiechnął się szeroko - i nikt - pocałował ją i przytulił. Mimo wszystko miał na zawsze już pozostać takim samym Władysławem, jakiego poznała. Teraz była tego pewna.
***
Margit siedziała smutna we wnęce okiennej zajęta haftowaniem. Do koronacji zostało jeszcze trochę czasu, zdąży się przebrać i towarzyszyć królowej. Właśnie, królowej...
Od trzech tygodni życie dwórki biegło zupełnie inaczej. Przez lata wyznaczało je najpierw piastowanie malutkiej Jadwigi, potem opieka nad małą królewną poznającą zakamarki zamku w Budzie, następnie nad dorastającą panienką zgłębiającą potrzebne nauki, aż wreszcie towarzyszenie młodziutkiej królowej Polski. Przez tak długi czas wszystko wyglądało podobnie - poranne budzenie, pomoc w kąpieli i ubieraniu, obecność w czasie posiłków, codziennych obowiązków, nauki, modlitwy czy wreszcie królewskich spraw. Długie rozmowy, czytanie przez Jadwigę książek, dworskie rozrywki czy gra w tryktraka. Królewna, a potem młoda królowa traktowała swoją opiekunkę i dwórkę jak powiernicę i starszą siostrę. Powierzała jej swoje sekrety, dzieliła się smutkami Nawet komnatę zajmowała Margit zaraz obok alkowy Jadwigi, by być blisko w razie potrzeby. Wszystko to jednak trzy tygodnie temu uległo zmianie.
Na pierwszy rzut oka były to zmiany niewielkie. Nadal towarzyszyła Jadwidze przy wielu obowiązkach, szykowała ją na różne wyjścia i dużo rozmawiały. Teraz jednak o królową w pierwszej kolejności troszczył się Jagiełło. To z nim Jadwiga spędzała najwięcej czasu, jemu powierzała swoje tajemnice i jego prosiła o radę. Poza obowiązkami byli praktycznie nierozłączni. Stała się dojrzalsza, bardziej samodzielna, bardziej tajemnicza i w pełni oddana swojemu mężowi. Zaczęła mieć tylko swoje sprawy, a raczej tylko te dzielone z mężem. Siłą rzeczy dwórki miały już zgoła inną rolę. I o ile dla królowej była to wymarzona rzeczywistość, tak Margit nie mogła się w niej odnaleźć.
Nagle zrobiło się jej tak dziwnie samotnie i pusto. Nie musiała już opiekować się Jadwigą. Czuła się trochę jak rodzic, którego dziecko opuściło dom. Coś, co było tak długo treścią i nawet sensem jej życia się skończyło. I chociaż cieszyła się szczęściem Jadwigi i wiedziała, że taka jest kolej rzeczy czasami pozwalała sobie na łzy. Choć jeszcze młoda, czuła się jakby minęło już wiele lat jej życia.
Margit była córką węgierskiego szlachcica Emeryka. Jej młode życie pełne było trudnych chwil, które złożyły się na jej charakter i widzenie świata. Gdy miała dwanaście lat urodziła się jej siostra, a ona sama trafiła na dwór, dwa lata potem została opiekunką nowonarodzonej królewny Jadwigi i tak już zostało. Były to szczęśliwe lata, które jednak szybko przeminęły. Najpierw w rzezi Węgrów zginął jej brat Matyjas, a rok później w czasie oblężenia Bełza poległ straszną śmiercią z rąk Litwinów Emeryk Lackfi. Przez te wydarzenia jego żona Emese załamała się i podupadła na zdrowiu, a rok po śmierci męża sama umarła z choroby i zgryzoty. Od urodzenia się młodszej z córek miała zresztą słabe zdrowie. Tak oto Margit musiała zaopiekować się matką i siostrą, a potem już samą Erzebet. Wtedy też stała się nieufna wobec wszystkich, a zwłaszcza Polaków i Litwinów, którzy pozbawili ją brata i ojca. W całości poświęcała się obowiązkom dwórki oraz opiece nad Erzebet, którą traktowała raczej jak córkę niż jak siostrę. Na inne rzeczy brakowało jej czasu albo zwyczajnie uwagi. Całe życie musiała kogoś chronić i się kimś zajmować, ale te obowiązki powoli kończyły się. Jadwiga wyszła za mąż, a Erzebet dorastała i Margit miała wrażenie, że jej kochana siostra nie mówi jej już wszystkiego jak kiedyś. Wolna od trudnych wspomnień - gdy to wszystko się stało miała zaledwie kilka lat - zaczynała wchodzić w życie ze śmiechem, żartem i tanecznym krokiem. Zupełnie inaczej niż Margit, która w chwilach samotności czuła się w niewysłowionym stopniu smutna. Dotychczas ciągle zajęta, dbająca o cudze bezpieczeństwo i szczęście czuła pustkę.
Łzy dwórki padły na jedwabną chusteczkę haftowaną w stokrotki, kiedy przysiadła się do niej Jadwiga Pilecka. Obie niewiasty już wcześniej się zaprzyjaźniły.
- Co się stało? - zapytała starościna uśmiechając się łagodnie.
- Ach, nic, nic - starsza Lackfi nie lubiła okazywania publicznie uczuć. Otarła szybko twarz i uśmiechnęła się sztucznie.
- Przecież widzę...
- Ach, bo... Zabrzmię pewnie jak stara ciotka, ale... Czuję jakby coś mi w życiu uciekło - westchnęła dwórka.
- Jak to? Jesteś młoda, ładna, ułożona, mądra... Wszystko przed tobą - uśmiechnęła się Pilecka.
- Może, ale... Coś mi przepadło. Jadwiga poszła za mąż, jest królową, Erzebet też dorasta. Wszystko, co było treścią mojego życia kończy się - mówiła dwórka melancholijnie. - Całe życie musiałam się kimś opiekować, a teraz...
- A teraz, kochana jest czas, żebyś zadbała o siebie - Jadwiga wzięła Margit za rękę. - Pomyśl o swoim szczęściu. Królowa jest szczęśliwa, twoja siostra też wkrótce dorośnie. Pora na twoje własne sprawy. - spojrzała na Węgierkę wymownie.
- Ale czy to wypada? Jestem ostatnią osobą z rodziny, która została mojej Erzebet. Powinnam wydać ją szczęśliwie za mąż i dopiero wtedy...
- Tak, tak, a potem pomóc jej gdy będzie spodziewała się dziecka, potem zająć się siostrzeńcem i co jeszcze? - prychnęła Pilecka. - Skąd ja znam te wykręty... - pokręciła głową. - " Tak, siostro, ale jak Jogaiła przyjedzie do Krakowa. Dobrze, ale po chrzcie księcia. Wyśmienicie, ale teraz ślub królowej. To musi poczekać, bo koronacja" - naśladowała ton głosu i mimikę Spytka. - Przypomina ci to kogoś?
- Przypomina - przytaknęła Margit i mimo woli się zarumieniła, a głos jej przycichł i dało się w nim wyczuć nową nutę.
- No, widzisz... Powinnaś pomyśleć o własnej rodzinie. Przecież nie możesz być całe życie dwórka, siostrą, opiekunką... Czy napewno nie myślisz o nikim... no wiesz, w ten sposób? - zapytała, choć dobrze znała odpowiedź.
- Ja nie wiem...
- Ale ja wiem... Mam oczy i jestem niewiastą - Jadwiga założyła ręce na piersi.
- Ale Spytek... - zaczęła Margit nieśmiało. - Przecież on jest miły i uprzejmy wobec mnie, to fakt. Tylko, że chyba nic więcej...
- Spytek! Mówiłam, nic przede mną się nie ukryje - uśmiechnęła się z satysfakcją starościna. - Przecież to byłoby idealne. Mądra, dojrzała, urocza panna z dobrej rodziny i wojewoda - majętny, przystojny, z dobrego rodu, zaufany króla, z majątkiem i dobrą pozycją...
- Jadwigo, ale jemu nie jest chyba spieszno do ożenku - rzekła Margit posępnie. Sama zgadzała się z Jadwigą i po cichu myślała o takiej przyszłości. - I przecież nic między nami nie ma poza uprzejmością. Przynajmniej ze strony Spytka - dodała, rumieniąc się.
- Przecież chcesz żeby było - rzekła Pilecka z przebiegłym uśmieszkiem.
- Ale kochana, to nie ode mnie zależy - Margit wyznawała zasadę, że to mężczyzna powinien mieć inicjatywę w takich sprawach. - I nie wiemy, co na to Spytek.
- Szczęściu i sercu trzeba czasem pomóc...
- Jak to? Mam się narzucać? Przecież to nie wypada! - oburzyła się dwórka. - Nie poznaję cię... - zawsze miała starościnę za przyzwoitą niewiastę.
- Zgadzam się z tym, że to mężczyzna powinien zdobywać niewiastę, ale pomóc szczęściu i okazać zainteresowanie to nie grzech - rzekła Pilecka z przekonaniem. - Zwłaszcza jeśli ma się przyjaciółkę, która może pomóc - puściła dwórce oczko. - I ty i mój brat powinniście ułożyć sobie życie. On nie jest ci obojętny, a ty jemu... Możesz przestać być - uśmiechnęła się. - Może to przeznaczenie? - sama bardzo chciałaby widzieć Spytka szczęśliwego właśnie ze starszą panną Lackfi.
- Może... Ale jest jeszcze jedna rzecz. Moja siostra jakiś czas temu wydawała się być... zauroczona twoim bratem. Teraz już chyba nie, ale... zmieniła się i ciężko z niej coś wyciągnąć, a nie chciałabym jej zranić... W końcu to moja jedyna siostra - mówiła Margit z wahaniem.
- Tak, ale sama mówiłaś, że niedojrzała i musi się wiele nauczyć. Ja również tak uważam. Po twoich opowieściach i tym, co sama widzę, nie dla niej jeszcze miłość i mężczyźni - zacisnęła usta w linijkę. Młodsza Lackfi i jej żywiołowa, bezpośrednia osobowość pozostawały w dużej sprzeczności z utrwalonym w głowie świadomości wizerunkiem idealnej kandydatki na żonę kogokolwiek. Margit wręcz przeciwnie. Wydawała się idealna.
- Czyli uważasz, że powinnam spróbować powalczyć o własne szczęście? - spytała Margit z nadzieją . - Choć sama nie wiem, jak...
- To logiczne, jesteś starsza i pierwsza powinnaś iść za mąż. Przecież to nie przeszkadza dopilnowaniu siostry. Poza tym - Pilecka uśmiechnęła się krzepiąco - zostaw to mnie. Nie powinnaś udawać kogoś innego, ale też warto, byś dyskretnie okazywała zainteresowanie. Przecież Spytek to zaufany Jadwigi, więc nie brak będzie okazji, by się z nim zobaczyć - doradzała starościna. - A ja już się postaram, by ten mój pracuś otworzył oczy i spojrzał na kogo trzeba - pokiwała głową z chytrym uśmieszkiem Jadwiga Pilecka. - Głowa do góry! My niewiasty, musimy trzymać się razem - objęła przyjaciółkę i obie się zaśmiały.
- Dziękuję ci, kochana - szepnęła Margit. - To chyba naprawdę jest czas na nowe życie.
- I teraz mówisz z sensem moja droga. Od ma lepszego czasu niż teraz na ułożenie życia ani dla ciebie, ani dla mojego brata. Dziś koronacja, to już się nam nie wykręci. A z Erzebet też wszystko będzie dobrze. Pomogę ci- starościna pogłaskała przyjaciółkę po policzku.
- A wasza Elżbieta? Dalej taka smutna i przygaszona? - ostatnio starościna wyznała dwórce, że martwi się o córkę.
- Niestety. Nie wiem, co się z nią dzieje. Na chorą nie wygląda, ale coś ją gryzie, to pewne - mina Jadwigi wyrażała frasunek.
- Może tęskni do Pilczy? - zastanowiła się Margit.
- Nie, ona zdecydowanie woli Kraków. Wiesz, zabawy, nowe stroje, dworskie życie - pokręciła głową starościna. - To tu musiało się coś zdarzyć. Tylko nie wiem, co...
- A może się zakochała?
- Przecież to jeszcze dziecko - prychnęła Pilecka. - Nie czas jej na takie sprawy. Za młoda i ma pstro w głowie - gdybyż tylko starościna wiedziała jak bardzo się myli i na dodatek o kogo chodzi...
- Cóż... Może jest po prostu zmęczona uroczystościami? Zresztą, może ten proszony obiad z królewską parą poprawi jej humor - uśmiechnęła się Margit. - W końcu nie byle kogo spotyka taki zaszczyt!
Istotnie para królewska zaprosiła Spytka i jego siostrę wraz z rodziną na wspólny posiłek.
- Sama bym się nie spodziewała - uśmiechnęła się Jadwiga. - Może masz rację. A może to ja tylko tak się martwię bez potrzeby o tę moją jedynaczkę?
- Wszystko będzie dobrze, kochana - teraz to Margit uścisnęła dłonie przyjaciółki. - Dzięki tobie zaczynam w to wierzyć. I ty nie frasuj się, może nie ma czym - na te słowa obdarzyła starościnę krzepiącym uśmiechem.
Pięknie jest mieć plany i marzenia, dobrze jest jednak też znać w życiu pewne fakty, a tego obu przyjaciółkom wyraźnie brakowało.
Nie wiedziały na przykład, że fragment rozmowy o proszonym obiedzie usłyszała córka Jadwigi, Elżbieta, i aż musiała przytrzymać się ściany z wrażenia. Obiad z królową i królem... Z nim? Z nim! O mój, Boże! Może uda się zamienić choć kilka spojrzeń lub słów? Na nieszczęście młoda starościanka usłyszała też kawałek o tym, że okazać zainteresowanie to nie grzech. Tego dnia poweselała i jej matka uwierzyła, że jej obawy o córkę są płonne.
Margit i Jadwiga nie wiedziały też o sprawach o wiele bardziej istotnych dla ich planów i marzeń. Nie miały pojęcia, co zdarzyło się na korytarzu podczas wesela i co rodzi się w sercu oddanego królestwu wojewody oraz radosnej, przypominającej jak to mówią "żywe srebro" dwórki królowej. Nie wiedziały przede wszystkim, że nie wszystko jest takie proste i przejrzyste jak czasem się wydaje...
***
Po skromnym i szybkim śniadaniu był już czas najwyższy, by zacząć się ubierać. Jadwiga ruszyła do swojej garderoby, a Władysław czekał na Opanasza, aż ten przyjdzie pomóc mu nałożyć koronacyjną szatę. Ciężki, bogato zdobiony złotem i perłami strój czekał już od wczoraj. Władysław dopijał wodę, gdy drzwi komnaty skrzypnęły. Spodziewał się swojego sługi, ale stał w nich Witold, skwaszony i ponury jak zawsze. Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem.
- No i kto będzie pod tą szatą? - Kiejstutowicz pogardliwym gestem wskazał koronacyjny strój. - Jogaiła czy... Przypomnij, jak do ciebie tutaj mówią? - z drwiną w oczach podrapał się po głowie udając zapomnienie. - Ach, Władysław! Władysław drugi - mówił kpiącym tonem.
- Królem będę. Twoim panem, Witoldzie - rzekł Jogaiła chłodno i założył ręce do tyłu, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. - Po coś przyszedł?
- Obyczaj ojców zachowasz czy zniszczysz wszystko, jak Krzyżacy? - zapytał Kiejstutowicz nienawistnym tonem. Jagiełło przeszył go mocnym spojrzeniem.
- Gdyby twój ojciec to widział... - pokręcił głową Witold. - W grobie się biedaczyna przewraca... - na to Władysław poczuł nagły napływ gniewu.
- Teraz się troskasz o mojego ojca, tak!? A jak umierał, co robiłeś ze swoim? Atakowaliście Krzyżaków chociaż zakazał! Nie masz prawa tak mówić! Ojciec by tego chciał...
- I kto tu zaczyna kłótnie? A ja tu nie po złości przychodzę, Jogaiła - mówił Witold fałszywie. - Tylko, żebyś pamiętał, kim ty jesteś. Bracia ci tego nie powiedzą, bo za młodzi...
- Akurat ze Skirgiełłą jesteście równolatkami...
- Skirgiełło... - prychnął Witold. - Zakała rodziny, pierwszy moczymorda na...
- Dosyć, Witoldzie - przerwał mu Władysław. - Dobrze wiesz, od jakich wydarzeń to się zaczęło i że to wy, Kiejstutowicze, jesteście tego przyczyną...
- My? Mingiełły ojciec nie zapraszał. I nie moja wina, że Skirgiełło nie umiał upilnować tego ukochanego syneczka rodziny. Niech się teraz zapija z tej rozpaczy... - drwił Witold.
- Zawrzyj się!!- Jogaiła huknął pięścią w stół. - Nie masz prawa o tym mówić, rozumiesz! Nie masz! - za wiele skomplikowanych i bolesnych wspomnień wiązało się ze śmiercią Mingiełły.
- Dobrze, niech Skirgiełło stacza się dalej i to za książęce pieniądze - prychnął Kiejstutowicz. - Ale jedno ci powiem. Żebyś nie zapomniał skąd jesteś. Żebyś o Litwie nie zapomniał - wysyczał.
- Przecież jestem wielkim księciem! W mojej głowie i sercu jest Litwa, Witoldzie.
- To już nie ta twoja baba z Węgier...?
- Zamilcz! To też twój król i okaż mu szacunek - zdenerwował się Jogaiła.
- Taaak... Ładnie cię omamiła - wysyczał Witold. - Żebyś tylko nie płakał za twoją królową, jak sprzeda ciebie i nas wszystkich Wiedeńczykowi...
- Zamilcz, Witoldzie!! - Jogaiła znów uderzył w stół pięściami. - Nic nam nie możesz zrobić swoim ubliżaniem. A jeśli jeszcze raz coś takiego mi powiesz, albo usłyszę od Jadwigi, że nas obrażasz nie będę baczył na więzy krwi i ukarzę cię srodze - rzekł groźnie.
- Już ci się poskarżyła? Taka z niej wielka pani, a jak przychodzi co do czego, to biegnie do ciebie...
- Skończ bredzić, pókim dobry! Bo pożałujesz...
- Naślesz na mnie Cyryla? Zabijesz w lochu po kryjomu? Co na to twoja oddana Bogu żona? - szydził Witold. - Mylisz, że go nie poznałem? Że nie wiem, kto jest w łasce u ciebie i twojej żony? Tacy niby święci, a zdrajcę i mordercę tu trzymacie...
- Witoldzie, skończ - przerwał mu Jogaiła. - Niemierza się zasłużył i odkupił swój błąd. Może ty mierzysz winy miarą Kiejstutowiczow, ale ja jemu wybaczyłem, a co do ciebie to krwi z krwi Giedymina nie przeleję nigdy.
- Cóż za ulga - parsknął syn Kiejstuta. - Ale mimo tego zaraz po koronacji wracam na Litwę. Naszykuję tylko, co trzeba do podróży i wyjeżdżam. Nie będę tracił tutaj więcej czasu.
- Więc cię nie będę zatrzymywał. Jedź na Litwę, może tam przejrzysz na oczy, bo ani ludzi, ani świata nie rozumiesz - Jogaiła poklepał krewniaka po ramieniu. - A teraz mnie zostaw z łaski swojej. Muszę się przygotować.
Witold wyszedł, a Władysław usiadł na krześle i westchnął ciężko. a drzwiami usłyszał charakterystyczne kroki Opanasza. Popatrzył na naszykowane szaty i znów westchnął. Tak chciałby, żeby teraz była przy nim Jadwiga. Ona potrafiłaby go pocieszyć i odgonić czarne myśli, które wciąż pojawiały się w głowie Jagiełły w związku z Witoldem.
Czy zgoda wśród wnuków Giedymina będzie jeszcze kiedykolwiek możliwa?
***
Spytek, nieświadomy genialnego planu swojej starszej siostry, był w doskonałym humorze. Dziś Jagiełło zostanie królem i będzie mógł uznać swój plan za w pełni zrealizowany. Szedł właśnie w stronę wyjścia do katedry, kiedy spotkał Skirgiełłę i Korygiełłę.
- Witaj, zacny wojewodo! - wylewny jak zawsze książę na Połocku rozłożył ręce w geście powitania. - Cóż to za radosna mina? - zapytał z charakterystycznym rechotem, choć dobrze znał odpowiedź. Spytek nie mógł oprzeć się wrażeniu, które odczuwał od pierwszego spotkania z osobliwym Litwinem. Nigdy nie wiedział, czego się po nim spodziewać.
- No, cóż... Nie codziennie się koronuje króla - uśmiechnął się wojewoda. - A już zwłaszcza króla, którego się zaprosiło na tron.
- Sam żeś tego króla na tronie nie posadził, wojewodo - rzekł Skirgiełło, poprzedzając wypowiedź znaczącym chrząknięciem.
- A no nie - przytaknął Spytek. - Bo i twoja duża w tym zasługa książę
- Skirgiełło, wszyscy to wiedzą - odezwał się pan na Mścisławiu. - Mógłbyś już skończyć. Wpadać w pychę to grzech.
- Labidzić też grzech - prychnął starszy Olgierdowicz. - Zwłaszcza, w dniu, gdy brat nasz królem zostaje. Prawda, wojewodo?
- Trzeba cieszyć się, dziękować Bogu i modlić się za króla i królową. Niełatwe zadania przed nimi. Modlitwa im się przyda... - rzekł Spytek, po czym...
O ile dotychczas szedł ręka w rękę z Olgierdowiczami tak szybko zrobił unik do tyłu i przykleił się do filaru. W tym samym momencie książęcych braci wyminęła radosna Erzebet, dygając i obdarzając ich uśmiechem. Korygiełło odwzajemnił ukłon, a Skirgiełło zlustrował dwórkę wzrokiem i gwizdnął przez zęby.
- No, no... Nie wstydź się przed nami, panie Spytku - zarechotał na cały korytarz. Erzebet to usłyszała i mimo woli odwróciła się przez ramię. Czerwoniutki wojewoda wychylił się zza kolumny, a Skirgiełło poklepał go po ramieniu. - Nie ma co się wstydzić...
- To nie tak...
- A jak? Co ja oczu nie mam? - Skirgiełłę było słychać wszędzie. - Co za życie... Jeden nieswoją pannę obłapia przez pomyłkę, drugi przed taką niewiastą ucieka...
- Daj spokój, bracie - jak zawsze łagodził Korygiełło. - Czy ty zawsze musisz wszystko komentować? Chodźmy już, bo spóźnimy się do katedry!
- A ty mi nie brzęcz do ucha jak dzika pszczoła! - obruszył się Skirgiełło. - Ty się nie daj zawstydzić, panie Spytku! Szkoda, żeby ci się wymknęła taka...
- Już czas - przerwał Olgierdowiczowi wojewoda, by uniknąć krępującego tematu. W duchu jednak przyznawał mu rację. Dwa tygodnie uciekali i kryli się przed sobą z Erzebet, a przecież chyba oboje chcieli pomówić o ostatniej bliskiej sytuacji. Wyjaśnieniu jej nie sprzyjał nawał spraw z koronacją, ale po niej... Tak, trzeba to załatwić - rzekł sobie w duchu wojewoda. Tylko jak to zrobić? Co rzec?
Spytek dobrze radził sobie z mieczem, świetnie w siodle, a najlepiej w polityce. Wiedział, co i komu mówić, tylko co powiedzieć miłej sercu niewieście? Zwłaszcza, gdy to ona zrobiła pierwszy krok, a wojewoda wciąż był zaskoczony swoją reakcją w tamtej sytuacji. Przecież tak nie wypadało... Tylko, że coś było silniejsze. I to coś kazało mu załatwić tę sprawę. Zacisnął w kieszeni dłoń na chusteczce Erzebet. Tak, trzeba się rozmówić. I to koniecznie!
***
Władysław leżał na łożu ubrany w strój koronacyjny, gdy do komnaty weszli Bodzanta, Radlica, biskup Dobrogost przybyły z Poznania oraz Mikołaj Trąba. Pochylili głowy przed swoim - za chwilę już pełnoprawnym - władcą.
- Czy jesteś gotowy, najjaśniejszy panie? - spytał swoim sapiącym głosem Bodzanta.
- Jestem gotów - odparł Jagiełło zamykając oczy, by zapaść symbolicznie w sen starego życia i za chwilę obudzić się do nowego.
Czym jednak byłoby życie bez nagłych wydarzeń? Nie zdążył dobrze zamknąć oczu, kiedy do komnaty z hukiem otwieranych drzwi wpadł Skirgiełło, potrącając przy tym cynowy dzban, krzesło oraz biskupa poznańskiego.
- Książę... - zaczął Trąba, chwytając go za rękaw, ale zdyszany Skirgiełło nawet nie zauważył.
- Wojna! - rzucił nowinę niczym bombardę. - Krzyżacy planują ruszyć na Wilno!
- Sancte Deus! - zawołał Radlica, a Dobrogost opadł ciężko na krzesło.
- Książę... - zaczął Bodzanta surowo, ale pan na Połocku zupełnie tego nie zauważał.
- Musimy coś zrobić! - krzyknął do Władysława.
- Co ty nie powiesz - pokręcił głową Jagiełło siadając na łożu. - Istotnie, musimy. Ty musisz teraz iść do katedry, a ja - zamknąć oczy i położyć się - rzekł spokojnie.
- Ale...
- Bracie, z chwilą, gdy zostanę chrześcijańskim królem Krzyżacy stracą pretekst, by na nas napadać- uśmiechnął się. - Chyba, że będziemy tu tak się sobie przyglądać i czekać niewiadomo na co. Dlatego idź do katedry, a jutro się spokojnie naradzimy - zarządził, kładąc się ponownie.
- Ale bracie...
- Książę - Trąba pociągnął Skirgiełłę za rękaw i wyrazistym spojrzeniem nakłonił go do opuszczenia komnaty. Dostojni biskupi nadal stali osłupiali po tym nagłym zdarzeniu.
- Jestem gotów - przypomniał Jogaiła i zamknął oczy. Dopiero na te słowa Bodzanta i pozostali duchowni oprzytomnieli i pokiwali głowami. Bodzanta sięgnął po kropidło, a Radlica zbliżył się do łoża i wyciągnął rękę w kierunku Władysława.
- Stój! - rozbrzmiał pełen oburzenia głos arcybiskupa. Twarz Radlicy stężała. - To ja obudzę Władysława do jego nowego życia - Jagiełło zacisnął usta, by nie roześmiać się w takiej chwili. Animozje obu duchownych zaczynały go bawić.
Gdy poczuł na twarzy kropelki święconej wody otworzył oczy i chwycił rękę Bodzanty. Wstał i ucałował biskupi pierścień.
- Dziękuję, że prowadzisz mnie do Boga jak syna, z ojcowską miłością - rzekł szczerze na co sędziwy dostojnik zmarszczył brwi. Tego nie było w ceremoniale. Mimo braku entuzjazmu dla wyboru Litwina na króla nie mógł odgonić od siebie myśli, że nigdy nie spotkał kogoś tak pełnego szczerości, chyba, że z wyjątkiem królowej Jadwigi.
- Radlico - Jagiełło uśmiechnął się życzliwie do skwaszonego biskupa - jesteś mi wsparciem i opoką. Dziękuję - podszedł do trzymającego się skromnie na uboczu Mikołaja - bądź przy mnie jak brat wierze, zawsze obok - wąsaty ksiądz uśmiechnął się i skłonił głowę.
- Wierzę, że z Bożą pomocą pokój i dobro zapanuje między Polakami i Litwinami, między Krakowem a Gnieznem i między wami - wyciągnął ręce do obu duchownych, którzy tymczasem zmarszczyli czoła wymieniając niezbyt przyjazne spojrzenia. Tym razem to Trąba z trudem powstrzymał jakże niestosowny śmiech. Ruszył wraz z Dobrogostem za Władysławem i biskupami. Tak przyszły król rozpoczął ostatni odcinek drogi ku nowemu życiu.
***
W tym samym czasie, kiedy Władysław i biskupi wśród wiwatów pokonywali krótki odcinek między zamkiem a katedrą ze skarbca szła wyprzedzająca ich procesja panów z insygniami. Oni również przyciągali wzrok zebranych na dziedzińcu ludzi, którzy pierwszy, a niektórzy zarazem ostatni raz w życiu mieli okazję podziwiać takie skarby. Zadzierali więc głowy i stawali na palcach depcząc się nawzajem po stopach i popychając.
- W końcu wszystko będzie po naszemu. Jak za króla Kazimierza - Przedbór nie mógł odpuścić sobie tej, jakże potrzebnej jego zdaniem, uwagi.
- Po naszemu, czyli jak? - Spytkowi nie spodobał się ton marszałka.
- Wszystkiego trzeba będzie go nauczyć i to my go nauczymy.
- To wielki książę wielkiego kraju - odparł Spytek niosący na ozdobnej poduszce królewskie berło. - Nie potrzebuje twoich rad.
Przedbór parsknął.
- Litwa... Lasy i bagna... Co innego chrześcijańska Polska! Ale już my mu powiemy, co i jak - pokiwał głową z przekonaniem.
- Poprowadzimy go za rękę - dodał z przekąsem niosący koronę Dobiesław.
- Ma u swojego boku Jadwigę, ona go poprowadzi - oponował wojewoda.
- Niewiasta... - prychnął kasztelan. - Mądra i bogobojna, ale... Portek brak - zaśmiał się pod nosem, czym zdenerwował Spytka.
- Do rządzenia głowę trzeba mieć, nie portki! - rzekł z naciskiem. Nikt już na to nie odpowiedział, bo wiwaty i okrzyki świadczyły o tym, że Władysław wyszedł już z zamku, a poza tym panowie wchodzili już drzwi katedry, z której dobiegały podniosłe tony chóralnej pieśni.
***
Katedra na Wawelu. Jeden z najstarszych kościołów w grodzie Kraka. Powstała na miejscu dwóch dawnych świątyń: zbudowanej w czasach Chrobrego katedry pod wezwaniem krewnego jego matki Dobrawy, św. Wacława, oraz drugiej, postawionej za czasów Władysława Hermana. Miejsce wiecznego spoczynku przeniesionych ze Skałki szczątków św. Stanisława. Strawiona ogniem w Roku Pańskim 1305.
I tak jak mury katedry pochłonął niszczycielski płomień, tak i ziemie polskie przez lata trawił ogień wojen i licznych waśni wśród potomków Bolesława Krzywoustego oraz ich następców. Piastowscy synowie długo walczyli o schedę po swoich wielkich przodkach. Wśród nich był jeden, który znacznie różnił się od innych. Mawiali, że tylko na jeden łokieć od ziemi odrastał, miał wielkie serce i awanturniczą, gorącą duszę. I tak jak strawiona ogniem katedra dźwigała się z pożogi, tak i rozerwana na wiele na księstw ziemia dzięki niemu stawała się jednością. Jak pocięte nienawiścią oprawcy ciało biskupa Stanisława cudem zrosło się na nowo po męczeńskiej śmierci, tak i polska ziemia pod rządami nowego władcy stać miała się całością.
A działo się to w dzień pański, we wspomnienie świętych Fabiana i Sebastiana kiedy to kto żyw, czy rycerz, czy możny, czy prałat, biskup mnich i mieszczanin udali się do Krakowa, do katedry. Tam w asyście biskupa krakowskiego Muskaty i poznańskiego Domarata, arcybiskup Gniezna Janisław nałożył korony na skronie Władysława, zwanego Łokietkiem i jego małżonki Jadwigi, córki Bolesława Pobożnego.
- Radzi! Radzi! Radzi! - zabrzmiał huk głosów możnych, którzy zjechali się że wszech stron nowego królestwa. Bo i tak też uczyniono wszystko nowe - zjednoczono ziemię oraz ludzi, a siedzibą królów i miejscem koronacji nowego monarchy czyniono gród Kraka.
Obok męża klęczała w skupieniu piękna niewiasta, a jej skroń zdobiła złota korona królowych polskich. Niewiasta, która ratowała rodzinę, gdy mąż tracił wszystko. Która ukrywała dzieci po mieszczańskich domach, gdy małżonek ratował królestwo. Niewiasta, która nie wahała się bronić Wawelu przed buntownikami i miała stać się matką, babką i prababką wielkich władców. Jadwiga kaliska przeszła drogę do korony ręka w rękę z mężem. Przypominać miał o tym na zawsze jej koronacyjny dar - miecz Szczerbiec, jeden z największych skarbów Korony Królestwa Polskiego. Wtedy jednak nowa królowa o tym nie wiedziała. Klęczała i boku swego umiłowanego, którego wspierała całe życie i wspierać miała do końca swych dni.
Podniosłej scenie przyglądały się dzieci królewskiej pary. Najstarsza Kunegunda miała tego dnia pod opieką piętnastoletnią Elżbietę i dziesięcioletniego Kazimierza, który stawał na palcach wpatrując się ciekawie w wydarzenia. W przyszłości miał stać się kolejnym władcą Korony, jedynym, którego miano nazwać Wielkim. Zaś trzymająca go za rączkę Elżbieta wpatrywała się w skrzącą się koronę zdobiącą skroń matki. Czy i jej taka kiedyś przypadnie? Obiecywała sobie zrobić wszystko, by na nią zasłużyć, by pójść w ślady swej mądrej i kochanej rodzicielki. I tak się stało. Stała się matką wielkiego władcy i babką królowej Polski, która miała zawrzeć w sobie najlepsze cechy swoich przodków.
Tamtego radosnego, uroczystego styczniowego dnia, dwudziestego stycznia roku Pańskiego 1320 przy dźwięku dzwonów i wiwatów z katedry ręka w rękę wychodził nowy król, jednoczyciel królestwa Władysław Łokietek ze swą żoną Jadwigą, który dokonał dzieła zjednoczenia, a pod Płowcami rozgromił Krzyżaków. Trzynaście lat później tą samą drogą pójdzie jego syn Kazimierza, a u jego boku królowa Anna, córa wielkiego Giedymina, siostra Olgierda, których związek miał dać nadzieję na pokój między Polakami i Litwinami. Nie spełniły się wtedy owe nadzieje, ale mury katedry zachowały w sobie wszystkie gorące modlitwy i błagania. Wiele lat po tym, gdy Władysław, Jadwiga, Elżbieta Kazimierz i Anna spali snem wiecznym modlitwy zostały wysłuchane. I jak katedra podźwigneła się że zgliszczy, tak potężniało i rosło królestwo. I jak złączyło się ciało biskupa Stanisława, a potem podzielona polska ziemia, tak złączyć się miała pod wspólną koroną siła Polski i wielkość Litwy...
***
Mimo obaw sędziwego Bodzanty jakieś szczególne wydarzenia nie zakłóciły ceremonii. Insygnia dotarły przed ołtarz po czym przy podniosłym śpiewie pieśni Gaude Mater Polonia, ułożonej ku czci świętego Stanisława, Władysław i biskupi weszli do kościoła. Nikt o niczym nie zapomniał i Jagiełło po wejściu zdjął ozdobny płaszcz i wraz z duchownymi padł na twarz przed ołtarzem i tak odśpiewano litanię do wszystkich świętych. Wszyscy oczywiście wlepiali wzrok w nowego króla, a Jadwiga dla otuchy puściła mężowi oczko i uśmiechnęła się uroczo. Jagiełło całym sobą wyrażał poruszenie i przejęcie patetyczną uroczystością.
Władysław spojrzał na nią z zachwytem. Tak cudownie i majestatycznie wyglądała w złotym, zdobionym rubinami diademie na głowie, czerwonym płaszczu z gronostajowym futrem i koronacyjnej, złotej sukni z wysokim kołnierzem, na królewskim tronie. Nie było już jednak czasu na zachwyty. Władysław klęknął przed biskupami.
- Czy chcesz zachowywać katolicką wiarę i służyć uczynkom sprawiedliwości? Czy chcesz królestwo dane ci od Boga rządzić, strzec, rządzić nim sprawiedliwie i stawać w jego obronie? - pytał swoim sapiącym głosem arcybiskup.
- Chcę, chcę, chcę - trzykrotnie, zgodnie z ceremoniałem odpowiedział Władysław.
- Czy chcecie być mu poddani jako swojemu przełożonemu, utwierdzać jego królestwo i być posłuszni jego rozkazom? - zwrócił się duchowny do zgromadzonych.
- Radzi! Radzi! Radzi!!- zdawało się, że kolumny katedry zadrżały w posadach od huku męskich i niewieścich głosów, który odbił się od gotyckiego sklepienia.
- Powtarzaj za mną: Przysięgam wobec Boga i jego świętych aniołów, że będę strzegł prawa i sprawiedliwości, będę zachowywał pokój świętego Kościoła Bożego, poddanym okazywał miłosierdzie, a biskupom i prałatom Kościoła oddawał cześć należną. Amen.
- ... oddawał cześć należną. Amen - ze wzruszeniem i przyjęciem powtarzał Władysław.
- ... cześć należną. Amen - powtarzała szeptem równie przejęta Jadwiga i otarła łzę wzruszenia. Chyba bardziej przeżywała koronację męża niż swoją własną. Byłaby gotowa przysiąc, że w ciszy katedry słyszy bijące mocno serce Władysława, które w tym momencie uderzało równie mocno jak jej.
- Namaszczam cię na króla w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen - Bodzanta namaścił czoło, serce i ramiona przyszłego króla, a obecni wykonali znak krzyża.
- Przyjmij płaszcz, który oznacza cztery strony świata poddane mocy Bożej - sapał arcybiskup, nakładając Władysławowi ozdobny strój. - Błogosław, Panie, ten miecz - zaprezentował wiernym niegdysiejszy dar Jadwigi kaliskiej dla Łokietka - aby służył obronie ojczyzny, Kościoła, wdów, sierot i wszystkich Bogu służących przeciw napaściom nieprzyjaciół...
- I do lania krzyżackich łajz - mruknął pod nosem Skirgiełło. Korygiełło zgromił go wzrokiem.
Władysław tymczasem wykonywał obrzędowe cięcia miecza i przypominał sobie historie, jakie wczoraj opowiadała mu Jadwiga.
- Weźmij pierścień godności królewskiej - kontynuował arcybiskup.
Niektórzy z zebranych że zniecierpliwienia przestępowali już z nogi na nogę. Siostry Lackfi niezależnie od siebie wlepiały wzrok w pana wojewodę, który całym sobą chłonął koronacyjną ceremonię. Przedbór i Dobiesław kiwali głowami, a Dymitr nawet w takiej chwili mamrotał pod nosem tyle złota, tyle złota... Gabija mrużyła oczy, by lepiej widzieć. Witold robił swoje grymasy, Świdrygiełło ziewał z nudów, Skirgiełło puszczał w ucho Korygiełły komentarze na temat uroczystości, a ten ostatni uśmiechał się od ucha do ucha, pomijając te momenty, gdy gromił wzrokiem starszego brata. Mały Guncel zaczął się już wiercić w ramionach mamy, a Hanul z żoną i najstarszym synem musieli resztę coraz bardziej ruchliwej dzieciarni - z wyjątkiem dwóch najstarszych córek - poumieszczać sobie na plecach i na rękach. Égle i Audré stawały na palcach i wyciągały w górę głowy. Mścichna tęsknie patrzyła w stronę Jana, a jej siostra w stronę Wigunta, który zaczął przysypiać na stojąco.
- Bracie, coś ty - szturchnął go niezawodny Korygiełło. - To już za chwilę! - na te słowa Wigunt otrzeźwiał i zmrużył oczy wpatrując się w sylwetkę klęczącego Jogaiły.
- Przyjmij koronę królestwa rzekł Bodzanta uroczyście i wraz z pozostałymi dostojnikami umieściła insygnium na skroni Władysława, który zadrżał, gdy poczuł ciężar i chłód metalowej obręczy - która oznacza moc i chwałę twojego panowania. - Przyjmij berło mocy i posług sprawiedliwości, abyś kochał słuszność - wręczył władcy kolejne insygnium - i miał w nienawiści nieprawość - Radlica dołączył do berła złote królewskie jabłko, jakie wyśnił Władysław dawno temu. Nowy król popatrzył na dostojników jasnym i radosnym spojrzeniem.
- Niech cię błogosławi i strzeże Bóg, który cię ustanowił królem ponad narody aby ci dał pomyślność w życiu doczesnym i ustanowił uczestnikiem wiecznego szczęścia. Amen. - zakończył Bodzanta uroczyście.
Po tych słowach dźwigający ciężkie insygnia Władysław odwrócił się ku swoim poddanym, uśmiechając się życzliwie. Człowiek opisywany jako niedźwiedź i bagienny potwór zadziwiał obecnych królewskim wyglądem, wspaniałym majestatem, a zarazem płynąca od niego życzliwością i miłością poddanych. Spojrzał na swój lud, by po chwili skierować wzrok w kierunku tronu, skąd spoglądały na niego z miłością dwa cudne szafiry.
Biskup planował rozpocząć ceremonialne wiwaty, ale uprzedził go... mały synek Niemierzy.
- Bjawo! Bjawo! - zapiszczał i klasnął w drobne rączki, na co biskupi zmarszczyli czoła, a zebrani się uśmiechnęli. Podchwycił to Skirgiełło i swoim gardłowym głosem krzyknął:
- Wiwat król Władysław!
- Wiwat! Wiwat!! Wiwat!!! - zadudniły połączone głosy i oklaski, zabrzmiały dzwony i w tej podniosłej atmosferze Jagiełło zasiadł na tronie obok Jadwigi. Chór rozpoczął radosne Te Deum, a królowie uśmiechnęli się do siebie z miłością ściskając swoje dłonie. Wreszcie zasiadali na tronach ręka w rękę, a łączącej ich miłości nie dało się nie zauważyć. Rozległy się śpiewy i dalsze wiwaty. Tylko Elżbieta Pilecka znów roniła łzy prosto w jedwabną chusteczkę do nosa.
- Elżbieto, trzeba się radować - syknęła jej matka. - Uspokój się, córko, na litość Boga! Co się z tobą dzieje? - dziwne smutki i markotność radosnej zazwyczaj córki coraz bardziej zastanawiały i martwiły panią starościnę.
- Wzruszyłam się uroczystością, matko - chlipnęła Pilecka. - To takie... piękne... - a tak naprawdę płakała bo miłość króla, okazywana nawet najdrobniejszymi spojrzeniami i gestami nie była, nie mogła być i nigdy nie będzie przeznaczona dla niej. Żeby choć jedno słowo... uśmiech... choć spojrzenie... skoro zły los rozdzielił ją z nim zanim się spotkali. Tak przynajmniej sobie mówiła.
W tym samym czasie do Mścichna na chwilę zapomniała o własnych kłopotach, zasłuchana w cudowny śpiew. Tak zawsze wyobrażała sobie anielskie pienia w niebie. Nie długo jednak było dane się jej nimi cieszyć.
- Korona króla lepsza niż korona królowej - usłyszała czyjś szept wzrost do swego ucha. - Piękniejsze kamienie, miałem okazję się jej przyjrzeć, gdy ją niosłem - prawił Dobiesław chełpliwie, jak gdyby była to jego własna zasługa. Marszałkówna nie reagowała. - Jest naprawdę ciężka - podkreślił, by zwrócić jej uwagę. - Oczywiście, nie takie ciężary się nosiło - zmitygował się w obawie, by córka Przedbora nie wzięła go za niedołężnego starca. - Ciebie pani, to bym jedną ręką... uniósł - na to Mścichna ledwie powstrzymała dreszcz obrzydzenia, a Śmichna ledwo zdusiła chichot. - Żonie do ołtarza też sprawię coś takiego... Może nie koronę... Diadem... Coś kunsztownego... Nie zamierzam szczędzić środków...
Mścichna ledwo powstrzymała się, by nie wymierzyć kasztelanowi siarczystego policzka. Środków, też mi coś! Jakby była niczym jałówka, którą można za właściwą cenę kupić na jarmarku. Za skarby całego świata nie chciała trafić w łapska tego łasego na dobra, nadania i zaszczyty Dobiesława. Margit kiedyś powiedziała, że kasztelan jest oślizgły jak ryba. Mścichna najzupełniej się z tym zgadzała.
Na szczęście sytuacja wybawiła ją od konieczności odpowiedzi na te koślawe umizgi kasztelana. Zaczęła się nowa pieśń i królewska para powstała z tronów. Król podał rękę Jadwidze, a ona ochoczo ją przyjęła i tak ruszyli oboje przez kolorowy szpaler rycerzy prezentujących broń.
Szli majestatycznie i dostojnie wśród pochylonych głów poddanych, obdarzając ich wszystkich uśmiechami i skinieniem głowy. Nagle zrobiło się zamieszanie. Najmłodszy z Hanulowych pociech, Dievas, wyrwał się mamie i między ludźmi podreptał prosto w stronę przejścia przez katedrę. Maluch dopiero uczył się chodzić i tak zachwiał się na swych drobnych nóżkach, wpadając prosto pod nogi królowej i króla. Jego mama gorączkowo przepychała się w stronę synka, który zaczął głośno płakać, ale Władysław najspokojniej podniósł chłopca z ziemi, wraz z żoną zrobił mu na czole znak krzyża i oddał poruszonym rodzicom. Rozczuleni tą sceną zebrani zaczęli ocierać łzy wzruszenia i wiwatować, Jadwiga ku uciesze wszystkich pocałowała męża w policzek, i tak machając wiwatującym poddanym, królewska para ruszyła w stronę zamku.
Jak przed ponad sześćdziesięciu laty katedrę w radosnym pochodzie opuszczał król Łokietek z królową Jadwigą, a trzynaście lat po nim Kazimierz z Anną, tak w radosnym pochodzie szli do zamku królowa Jadwiga oraz jej mąż, król Władysław II. Jak strzeliste wieże kościelne łączą niebo z ziemią, tak łączyła się tego dnia radość w niebiosach i ziemskim padole. Modlitwy zostały wysłuchane, marzenia spełnione. Miłość i jedna korona połączyły Polskę z Litwą, jak niegdyś Boży cud szczątki świętego Stanisława. Radowali się więc ludzie na ziemi, a śpiący snem wiecznym królowie i królowe - Władysław, Jadwiga, Kazimierz, Anna i Elżbieta cieszyli się zapewne w zaświatach. Nad ich dziedzictwem zapanował Olgierdowy syn i Ludwikowa córka, którzy nie pozwolą mu obrócić się w popiół.
***
Po uroczystym przejściu z katedry na zamek zaproszeni goście zajmowali miejsca w auli w oczekiwaniu na króla i królową. Władysław ruszył do komnat, aby zmienić liturgiczną szatę koronacyjną na strój nieco wygodniejszy na ucztę. Insygnia zostały odniesione i nowy władca miał się tam pojawić tylko w koronie na głowie, płaszczu z gronostajów i w ozdobnym złocistym kaftanie. Szedł właśnie korytarzem, kiedy usłyszał za sobą drobne kroczki i poczuł jak ktoś od tyłu łapie go za dłoń.
- Władysławie, Władysławie... - to Jadwiga próbowała go dogonić, podkasawszy ciężką suknię i jeszcze cięższy płaszcz. - Władysławie...
- Miła moja... - uśmiechnął się na jej widok i chwycił ją za ręce. - Coś się stało?
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wyglądasz jak prawdziwy król, jesteś wspaniały i dzielny, a ja jestem z ciebie bardzo dumna - pogłaskała go po policzku. - Mój król Władysław... - przytuliła się do niego. - Jak się czujesz w nowym życiu?
- Strasznie to wszystko niewygodne - pokręcił głową ze śmiechem. - A poza tym to nie czuję się innym człowiekiem niż dzisiaj rano.
- Spróbuj tylko - zmarszczyła nosek, udając groźną minę. Mimo dodającej majestatu szaty, korony i płaszcza uśmiech miała radosny jak wtedy w dworku.
- Obiecałem, że się nie zmienię, kochana - uśmiechnął się do niej. I on śmiał się szczerze, jak zawsze.
- Ojciec byłby z ciebie dumny. Zapewne na ciebie patrzy i jest, mój królu - zajrzała w te kochane oczy. Spojrzał na nią z miłością. Tak, to ona zapewne miała w tej sprawie rację, a nie Witold.
- Dziękuję za ciebie - wyszeptał tuląc do siebie swoją ukochaną królową, żonę, przyjaciółkę. - Nie za to, że mam koronę dzięki tobie, ale za to, że jesteś. Kocham cię...
- I ja cię kocham - odpowiedziała wtulając się w jego ramiona, a on pocałował ją z wielką miłością. Tak trwali w czułym objęciu i pełnym pasji pocałunku. Nie było im jednak dane zbyt długo cieszyć tą intymną chwilą, bo na korytarzu rozległ się tupot trzech par nóg oraz rechot Skirgiełły.
- Królu złoty! Ja wszystko rozumiem, ale żeby tak na korytarzu? - król i królowa momentalnie odsunęli się od siebie. - Nie lepiej to od razu przenieść się do komnaty?
- Gratulacje, bracie - Korygiełło próbował przerwać krępującą sytuację. - Wspaniała uro...
- Mi to nie pozwala pocałować panny, a sam co... Auć! - zaczął Wigunt, ale w porę oberwał po plecach od Korygiełły.
- Wiesz, co różni Jogaiłe od ciebie, gamoniu? Jest w małżeństwie, jest królem i masz go szanować!
- I nie myli swojej niewiasty z inną - zarechotał Skirgiełło i sprzedał Wiguntowi bolesnego szturchańca. - No, pokaż nam się, bracie królu - lustrował Jogaiłę wzrokiem. - Król Władysław! Najmijłościwiej nam panujący Władysław Jogaiła Olgierdowicz! - Skirgiełło złożył przesadny ukłon.
- Nie dworuj, bracie - rozbawiony król kręcił głową przez śmiech obejmując Jadwigę ramieniem. - Skirgiełło, wstań. Dla was jestem przede wszystkim bratem, pamiętajcie o tym.
- Mogę zobaczyć? - Wigunt sięgnął po koronę brata, ale Korygiełło był niezawodny i w ostatniej chwili złapał go za nadgarstek.
- Ty głupku! Królowania ci się zachciało?
- Ja tylko...
- On już jest królem. Bałamutników! - parsknął Skirgiełło. Jadwiga wtuliła twarz w ramię męża, żeby stłumić śmiech.
- Choć w taki dzień moglibyście zachowywać się przyzwoicie - prychnął Jagiełło. - Ale dziękuję wam. Bez was by mnie tu nie było.
- I teraz z sensem mówisz! Wiwat królowie Jadwiga i Jagiełło!! - krzyknął Skirgiełło, a zawtórowali mu, o dziwo zgodnie, pozostaki bracia. Jadwiga i Władysław uśmiechnęli się do siebie. Z taką rodziną nigdy nie będą sami i na nich zawsze będą mogli liczyć...
***
Mamy wreszcie nowego króla! A przy tym cofnęliśmy się wiele lat wstecz do koronacji innych władców, także Jadwigi i Władysława ❤️🤴👸 Witold nie przestaje jątrzyć 😡😡 a wojewoda się wstydzi choć nie ma czego 😂🙈Poznaliśmy też historię Margit i misterny plan Jadwigi Pileckiej - żeby to wszystko było jednak takie proste 🤦🤦 A nie będzie 🙈🙆
W następnych początek rządów dwóch królów, pierwszy spór, problemy na Litwie, a Jadwiga Pilecka dowie się, co tak trapi Elżbietę 🙆😏 Jak do tego dojdzie? Jesteście ciekawi dalszego ciągu? Nie zapomnijcie o pozostawieniu komentarza i do zobaczenia! 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top