20. " Miłość mi oddech odbiera" cz. II

***
- Spytek i Dymitr dopięli swego - rzekł Dobiesław, gdy panowie pili, zajadali i gawędzili między sobą. Ton kasztelana wskazywał, że ów nie jest zbyt zadowolony.

- Zapewne nowy król ich hojnie wynagrodzi. Chyba od tego tak ci kwaśnieje mina, kasztelanie? - zauważył Sędziwój.

- Zapewne będą mieli łatwiej na dworze - zauważył Przedbór. - Ale ufam, że Jagiełło wie, że na Spytku i podskarbim świat się nie kończy - urzędnik liczył na nowe nadania czy urząd.

- Ale nie powiecie chyba, że Spytek źle się sprawił - Otton postanowił bronić szwagra. - Ja go nigdy do końca nie rozumiem, ale trzeba przyznać - młody, ale ma głowę!

- Tego akurat nie można mu odmówić - zgodził się niechętnie Dobiesław i napił się wina.

- Ważne, że będziemy w końcu mieli króla, nie króla - niewiastę - Przedbór oderwał się od konsumpcji. - Jak za króla Kazimierza!

- Oby tylko Krzyżacy nie dobrali się nam do skóry- wyraził nadzieję Dobiesław.

- I żeby w Wielkopolsce się uspokoiło - westchnął Sędziwój i napił się piwa.

- Ważne, że mamy króla i spokój z Litwinami - Jan z Tęczyna lubił widzieć głównie jasne strony. - Ochrzcimy Litwę, powiększyliśmy kraj, mamy męża Jadwigi. Na jakiś czas koniec kłopotów!

- Dobrze mówisz! Teraz trzeba się radować! - zgodził się Sędziwój. - Jak książę i królowa. Widać, że porozumieli się że sobą, a to wszak też ważne.

- Najważniejsze, żeby nam spłodzili syna! Nawet dziś! - uderzył ręką w stół Dobiesław. - A najlepiej dwóch! -- nieźle już podpity wstał i wzniósł kielich w geście toastu. - Za księcia i królową, niech nam samych synów spłodzą!

- Kasztelanie, na Boga - obok przechodził Spytek. - To nie wypada! - usadził go na krześle i stanął z tyłu.

- Nie wypada, żebyśmy mieli znów problem z dynastią wojewodo - rzekł Jan z Tęczyna.

- Książę silny i młody, królowa piękna i każdego zachwyca - odezwał się Sędziwój. - Nie powinno być problemu z posiadaniem potomstwa.

- Obyś miał rację - westchnął Przedbór z niedowierzaniem. - Nawet wielkiemu Kazimierzowi nie udało się zapewnić nam następcy.

- A właśnie - przypomniał sobie Dobiesław. - Kto idzie do komnaty z księciem i królową?

- Arcybiskup i ja - odparł krótko Przedbór.

- Patrząc na królową i księcia raczej nie mam wątpliwości, że wszystko pójdzie dobrze - Sędziwój wskazał ruchem głowy wpatrzonych w siebie Jadwigę i Jagiełłę.

- Niech pójdzie! Dobrze, szybko i owocnie - rozochocil się Tęczyński. - Niech wszyscy usłyszą odgłos rozkoszy, gdy oboje będą...

- Na Boga! - przerwał mu Spytek. - Tak nie można. To są sprawy... hmm... Osobiste - sam uważał, że zwyczaj świadkowania podczas nocy poślubnej jest okropny i chciał brać w tym udziału.

- I tu się mylisz, panie Spytku. To sprawa państwowa. Król Kazimierz boleśnie się o tym przekonał - zaoponował Przedbór.

- Młody jesteś, to i niedoświadczony wojewodo - rzekł z wyższością Dobiesław. Nie mógł stracić okazji do dokuczania młodemu urzędnikowi. - Jeszcze się kiedyś dowiesz, o czym tu się mówi - zaśmiał się.

Spytek pokręcił głową i popatrzył na zakochaną i szczęśliwą parę. Cieszył się, że to tak się dobrze ułożyło. Miał szczerą nadzieję, że oboje władcy będą szczęśliwi całe życie, nawet wbrew dworskim zasadom i polityce. Ważne, by się kochali. A co do potomstwa - pomyślał Spytek- będzie, co Bóg da.

***

Po pierwszym tańcu Spytka z Margit był jeszcze drugi i trzeci. Trochę z inicjatywy uroczej Węgierki, która naprawdę ślicznie wyglądała w granatowej sukni wyszywanej perełkami we wzór lilii i ze złotą siateczką z perłami we włosach. Lackfi była zachwycona. Wojewoda tak dobrze tańczył, a przy tym powiedział jej kilka miłych słów.
Jedynie gdy Elżbieta zauważyła, że oboje ładnie ze sobą wyglądają, znacznie osłabł jego entuzjazm. Mimo wszystko Margit była przeszczęśliwa. Może on tylko z początku taki zawstydzony?

Spytek z kolei oczywiście dobrze się bawił, choć męczyły go uwagi siostry i jej córki. Odpowiadał wymijająco i starał się nie dawać Margit żadnych nadziei, ale nawet nie spodziewał się, że jego zachowanie jest odbierane zupełnie inaczej. Myśli jego biegły w stronę pięknej Erzebet.

Ona tymczasem zauważyła tańce siostry z wojewodą. Z jednej strony próbowała się uspokajać, że przecież to nic takiego. Sama po kilka razy tańczyła z niektórymi bojarami, czy nawet Wiguntem i Korygiełłą. Z drugiej strony czuła silne ukłucie zazdrości. Wtedy przypominała sobie ostatnią scenę że zranioną ręką i chusteczką i pielęgnowała to wspomnienie. W końcu to przecież więcej niż taniec. Z drugiej strony miała niewyjaśnioną obawę, że coś się dzieje i jest nie w porządku. Parę razy przemknęła w tańcu przed stołem, gdzie wojewoda siedział w towarzystwie jej i swojej siostry, posyłając mu tęskne spojrzenia.

W końcu ktoś zaczepił Margit, a Spytek chwilę pogawędził z rodziną i podszedł do Erzebet.

- Czy uczyni mi pani ten zaszczyt?

- A czy pan wojewoda nie jest przypadkiem zajęty rodziną... i nie tylko?

- Jest inna osoba, którą chciałbym być teraz zajęty - powiedział prosto z serca zanim się zastanowił i po chwili wirował na parkiecie z roześmianą młodszą Lackfi.

Po dwóch szybkich tańcach zaproponował jej spacer po korytarzu, na sali zrobiło się duszno i dość gorąco. Węgierka radośnie przystała na tę propozycję. Była taka szczera i promienna.... Spytek czuł się przy niej swobodnie, mówił, co myślał, a pomagała mu zadziwiająca bezpośredniość młodej niewiasty. Był w jej towarzystwie odprężony i zapominał o tym, że za parę dni czeka go powrót do codzienności urzędnika i polityki.

- Widzę, że ręka się prawie zagoiła - zauważył po chwili. - Tylko proszę na przyszłość uważać przy szyciu - uśmiechnął się do Erzebet idąc z nią pod ramię.

- Rozkaz, panie wojewodo! - zachichotała, wykonując gest przyrzeczenia. Tak rozkosznie się śmiała! Przypominała Spytkowi nieco jego matkę, gdy ta zwracała się do jego ojca w podobny sposób. - Wszak każda moja rana, jest jak sztylet w twoim sercu, czyż nie? - zapytała, uśmiechając się zalotnie.

- Widzę, zapamiętała panienka ostatnie... wydarzenie - rzekł Spytek niepewnie, choć nic nie mogło ucieszyć go bardziej.

- Nie mogłabym zapomnieć - spojrzała na niego wymownie. - Tak samo jak tych dzisiejszych tańców - oboje świetnie się bawili, tańcząc żartowali i śmiali się jak dzieci. - Ja od dawna chciałam to powiedzieć, wojewodo. - nagle stanęła naprzeciwko niego. - To dzięki panu królowa jest szczęśliwa, panie Spytku i...

- To był najlepszy wybór dla królestwa... dobrze, że dla królowej też...

- ...i tyle dobrego się dzięki panu wydarzyło - trajkotała. - I jest pan wspaniałym, dobrym człowiekiem i równie dobrze tańczy... Dziękuję, że mogłam spotkać pana! - zapiszczała spontanicznie jak to ona i zarzuciła prawą rękę na szyję wojewody przyciągając go do siebie, by po chwili pocałować go prosto w usta. To był impuls. Marzyła o tym, ale nie planowała tego. Zaskoczony Spytek, który skrycie marzył by posmakować tych słodkich usteczek odwzajemnił i pogłębił pocałunek. Jakby jakaś mgła zawładnęła jego osobą. Zresztą nie tylko jego, bo oboje na chwilę się zapomnieli. Wtem rozległy się czyjeś kroki i Erzebet odskoczyła przestraszona. Szybko czmychnęła, by schować się za ciężką zasłoną. W tej samej chwili mimochodem upuściła na ziemię chusteczkę. Tę samą, którą podarował jej ostatnio Spytek, ale o tyle inną, że ozdobiła ją haftem z jego inicjałem.

Wojewoda szybko podniósł chusteczkę, szybko ją ucałował i schował do kieszeni. W tym momencie zza rogu wyszła jego siostra w towarzystwie Margit.

- Bracie, szukałyśmy ciebie - fuknęła Pilecka z wyrzutem. - Żeby to damy musiały pilnować mężczyzny!

Spytek przełknął ślinę, po czym odwrócił się starając się przybrać normalny wyraz twarzy.

- Wybacz, siostro, już idę - powiedział, zaciskając w kieszeni dłoń na białej chusteczce, a drugą ręką otarł pot z czoła. Poczuł dziwne uczucie rozdarcia, którego nie zrozumiał. Gdybyż tamta cudna chwila mogła trwać... Choć co to tak naprawdę miało znaczyć?

***
Wigunt odkąd wziął Mścichnę za Śmichnę nie mógł przestać myśleć o nieobecnej na weselu córce marszałka. Wypytał Jana, co się stało. Ten wiedział od Mścichny... Co to za rodzina, która skazuje na samotność w weselny wieczór taką pannę?

Sam zatęsknił za słodkim smakiem jej ust i dotykiem jej drobnej dłoni. Chciał znów zobaczyć te ciemne oczy i rozkosznie zadarty nosek, rumiane policzki, całą twarz, wprost stworzoną, by ją całować. W końcu coś przyszło mu do głowy. Jeśli marszałkówna myśli, że będzie tego wieczora sama, to się myli. Zapytał Jana jeszcze o parę rzeczy i wybłagał zachowanie tajemnicy.

W kuchni akurat nikogo nie było więc Olgierdowicz napchał bez problemu kieszenie słodyczami, które planował zanieść marszałkównie. W świetle księżyca ze znalezieniem w składziku najdłuższej drabiny także nie było problemu. Z łatwością trafił też pod mur właściwego skrzydła zamku i pod właściwe okno, gdzie paliło się światło. Przystawił drabinę do muru i wziął głęboki wdech. Teraz zaczynało się najtrudniejsze.

Nigdy by się przed nikim do tego nie przyznał, ale miał lęk wysokości, był przy tym dość niezdarny i jeśli ktoś miał z czegoś spaść, gdzieś wpaść albo o coś się potknąć, to zawsze był to on. Drzewa, wieże i wielkie drabiny - od tego zawsze robiło mu się niedobrze. Bracia oczywiście suchej nitki na nim nie zostawiali i lubością przywoływali opowieści o upadku z dębu, wpadnięciu ze śliskiej kładki do strumienia i wielu innych tego typu wpadkach. Rad, nierad wziął głęboki wdech i ruszył niepewnie, starając się nie patrzeć w dół. Taką radę dał mu kiedyś Jogaiła. Wspinał się tak po chwiejnej drabinie i chyba pierwszy raz w życiu bez przymuszania przywoływał Boga.

Śmichna siedziała osamotniona w komnacie. Na przemian próbowała haftować albo robić na drutach i płakała. To miał być piękny i radosny wieczór, a tymczasem papa zamknął ją tu samą na klucz! Co za sytuacja! To mogło zdarzyć się tylko w rodzinie Przedbora z Brzezia, gdzie stanowczo za dużo do powiedzenia ma cnotliwa ciotka! Tak myślała Śmichna i znów zaczęła płakać.

W tym momencie usłyszała stukanie w szybę. Początkowo myślała, że to złudzenie. Dźwięk był jednak coraz głośniejszy i bardziej natarczywy. Wstała i podeszła do okna.

- O mój dobry Boże! Wigunt! - zapiszczała i otworzyła okno. Spocony i zziajany Olgierdowicz wgramolił się na parapet, potrącając przy tym wazon. Naczynie rozleciało się w drobny mak, ale kto by się tam tym przejmował.

- Taka panna nie może spędzić sama wesela - wysapał i zaczął wysupływać z kieszeni suszone owoce i orzechy, a Śmichna zamykała okno, by po chwili znów stanąć bliżej niego.

- Ojej, to dla mnie... Dziękuję! - zapiszczała i rzuciła mu się na szyję, odkładając uprzednio podarek do słoja, w którym trzymała słodycze.

Oboje się zapomnieli. Tak bardzo tęsknili za swoimi dłońmi, pocałunkami, za tą drugą osobą, za swoimi żartami, poczuciem nieskrępowania i wolności. Tak, nieskrępowania i wolności... Całowali się namiętnie i tylko sykniecia Wigunta, którego wciąż bolał nos, przerywały te pocałunki, do których zaraz wracali. Ona sama nie wiedząc kiedy zaczęła przeczesywać jego włosy i gładzić kark, a jego dłonie błądziły nieświadomie po plecach i kibici Śmichny, ukrytych pod ciemną, aksamitną suknią. Nic nie mówili, bo i na co były im słowa?

Dotyk i stawały się coraz bardziej natarczywe i niecierpliwe. Kiedy jednak palce księcia dotknęły małych guziczków jej sukni, w korytarzu rozległy się czyjeś kroki.

- Ktoś idzie...- szepnęła Śmichna i zaczęła się odsuwać.

- Mmm... Co? - odpowiedział stłumionym głosem, bo twarz miał zatopioną we włosach Brzezianki, które rozpuścił, sam nie wiedział, kiedy.

- Ktoś idzie!! - syknęła ona głośniej.- Musisz iść...

- Tttaak...- marszałkówna szybko otworzyła okno, a Olgierdowicz pośpiesznie wdrapał się na parapet i ruszył na dół po drabinie. Na szczęście w tym pośpiechu nie popatrzył w dół i nie zdążył przestraszyć się odległości. Śmichna zamknęła okno i pośpiesznie kopnęła skorupy z rozbitego dzbana pod dywan. Ledwo zdążyła przygładzić potargane włosy i choć trochę uspokoić oddech, gdy w drzwiach rozległo się skrzypienie klucza i stanęła w nich ciotka Felicja.

- Zostawiłam tu chyba z rana purpurowy szal... Widziałaś go, drogie dziecko?

- Eee... Jest... Tutaj...- Śmichna podała szal z oparcia krzesła. Ciotka przyjrzała się jej podejrzliwie. - A czegoś ty taka potargana, moje dziecko?

- Ja? Ach, no bo... szykowałam się już do snu, ciociu. Wcześniej... wcześniej przysnęłam w fotelu i warkocze mi się rozsypały - wyjaśniła. W tym momencie za oknem rozległ się stłumiony krzyk. Śmichna zamarła. Ciotka zaczęła iść w stronę okna.

- Co to za hałasy?

- Nie wiem... A jak wesele, ciociu? - zapytała Śmichna nerwowo by odciągnąć uwagę Felicji i ukryć własne przerażenie.

- Wesele jak wesele - machnęła ręką Felicja. - Nie jest to jednak miejsce właściwe dla młodych panien. Ci Litwini! - ciotka wzniosła ręce do góry. - Może nie są tak dzicy, jak o nich się mówi, ale stanowczo zbyt... rozpasani, że się tak wyrażę.

- Pewnie to oni krzyczą na dziedzińcu - podchwyciła Śmichna. - Dobrej zabawy, cioteczko!

- Zabawa, jak zabawa... Ktoś musi przypilnować Mścichny... Dobrej nocy, moje dziecko!

Gdy drzwi zamknęły się za Felicją Śmichna aż osłabła. Za dużo się wydarzyło. Odwiedziny księcia, a potem... Co by się stało, gdy nie usłyszeli kroków Felicji? Czy naprawdę mogliby... Przecież nie powinni. Tak, powinna czuć się winna i brudna, tak przynajmniej powtarzała ciotka. Dotknęła powoli swojego policzka, podbródka, ust, szyi... Czuła jeszcze na nich niedawne gorące pocałunki. Powinna żałować, ale nie żałowała. Nigdy nie spotkała jeszcze tak namiętnego mężczyzny jak Wigunt... Wyrwana ze słodkich myśli podskoczyła i podeszła okna. No właśnie, co z Wiguntem?

Podczas schodzenia Olgierdowicz początkowo radził sobie dobrze, ale pod sam koniec zrobił się nerwowy i nagle przyspieszył. W ciemności źle wymierzył odległość między szczebelkami drabiny i wydając okrzyk strachu runął jak długi na ziemię, a drabina za nim! Chwilę potem poczuł dotkliwy ból w prawej nodze.

- Na Boga! Książę! - zza rogu wybiegł Jan z Kościelca, który domyślił się, co Wigunt zamierza. Wolał być w pobliżu. Nie oceniał przyjaciela i ufał, że książę kiernowski wie, co robi, ale pamiętał, jak się podobna ekspada skończyła dla arcybiskupa Zawiszy, syna Dobiesława. - Przecież mogłeś zginąć! Możesz ruszać nogą? - zapytał klękając przy Wiguncie.

Ten na szczęście mógł. Nie było też widać ran, ale Olgierdowicz jęczał z bólu.

- Janie, pomocy... Pomocy, tylko nie mów nikomu! - zaklinał.

- Jestem od pomagania, nie od plotkowania albo oceniania - odrzekł Jan. - Ale naprawdę masz więcej szczęścia niż rozumu! - stęknął, podnosząc Wigunta pod łokcie i pomagając mu wstać, by wreszcie oprzeć go na sobie i ruszyć powoli w stronę zamku. Niemym świadkiem tego wydarzenia była Śmichna, która odetchnęła z ulgą. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że książę znów wpadł przez nią w tarapaty i zaczęła płakać.

***

Wesele trwało i zabawa miała przeciągnąć się do białego rana. Przynoszono wciąż nowe potrawy, z piwnic wytaczano kolejne beczułki win i miodów, grała coraz skoczniejsza muzyka, na parkiecie wirował wielobarwny, roztańczony tłum. Ze strony stołów litewskich dobiegały weselne przyśpiewki i Władysław cieszył się, że polskie niewiasty nie mogą ich zrozumieć.

Po pewnym czasie towarzystwo opuściła Gabija, żegnana serdecznie przez młodą parę, Olgierdowiczów oraz dwórki, a jej ulubiony urwis Wigunt pomógł jej wrócić do komnaty. Książę dostał łagodząca ból maść od Jana i wyglądało na to, że cała przygoda skończy się na kilkudniowym utykaniu i paru siniakach. Braciom kłamał, że ktoś pijany potrącił go na schodach, a zdegustowany Jan zmuszony był potwierdzać całą zmyśloną historyjkę. Niedługo później do wyjścia ruszyli Niemierza z Heleną, którzy musieli położyć synka spać. Śmiało można było powiedzieć, że malec podbił serca wszystkich zgromadzonych pań. Każda chciała go przez chwilę potrzymać na rękach i zabawić. Jagiełło zachwycił się i rozmarzył, gdy Jadwiga tańczyła i śpiewała z małym chłopcem na rękach. Na dłuższy czas małego przejęła Oleńka, która uwielbiała małe dzieci i marzyła o licznej rodzinie. Z wdziękiem tańczyła z Guncelem na rękach i pilnowała go siedząc przy stole. Tańcowała też z dziećmi Hanula i wymyślała im rozmaite zabawy.

Jagiełło i Jadwiga tylko na krótkie chwile odrywali się od siebie, by przyjmować życzenia i gratulacje. Obojgu nawet przez myśl nie przychodziło, by na dłużej zostawić tę drugą osobę. Tak dobrze się bawili, że Jadwiga próbowała uczyć męża nowych tańców. I tak oboje pląsali, nie zawsze do końca zgodnie, czasem wpadając na siebie, depcząc się po stopach i przepraszając nawzajem. Śmiali się przy tym jak dzieci, wymieniali pocałunki i trzymali za ręce. Gdy byli zmęczeni siadali przy stole i tam żartowali, jedli i przyglądali się innym weselnikom.

I tak widzieli jak Korygiełło prosi do tańca damy, Wigunt siedzi dziwnie zamyślony i bez siły ( w myślach odtwarzał sytuację ze Śmichną), a mocno już pijany Skirgiełło zaczyna wyśpiewywać i porywać go do tańca.

- Czy to miałeś na myśli, gdy mówiłeś o prawdziwych możliwościach braci? - zapytała Jadwiga.

- Mniej więcej - odpowiedział. - A Swidrygielle co się stało?

Młody Olgierdowicz nie grzeszył umiejętnościami tanecznymi. Spędzał więc czas przysłuchując się rozmowom i próbując potraw oraz trunków. No właśnie, trunków! Świdrygiełło nigdy nie pił dużo, zawsze jako jeden z najmłodszych był pilnowany przez kogoś starszego. Dziś było inaczej, każdy zajął się zabawą i zapomniał o pilnowaniu. Olgierdowicz więc do woli próbował wyśmienitych win i miodów. Teraz otumaniony alkoholem tańcował sam ze sobą podskakując i śpiewając, czasami przytulając do siebie dzban po winie. Wpadał przy tym na ludzi i gadał co mu na myśl przyszło.

- Chyba lekko przesadził - zachichotała Jadwiga, gdy Świdrygiełło wpadł w ramiona Skirgiełły. - Może lepiej odprowadzić go już do komnaty?

- Masz rację, kochana - zgodził się z nią Jagiełło i poprosił Korygiełłę, by zajął się bratem.

Siedzieli tak jeszcze chwilę. Żartowali i śmiali się, świata poza sobą nie widząc. Nagle Jadwiga poczuła na ramieniu dłoń Margit.

- Pani, już czas - szepnęła jej do ucha dwórka. Królowa kiwnęła jej głową, ale wyglądała na spłoszona. Zajęta zabawą i przeszczęśliwa, zapomniała, co jeszcze ją czeka. Gdy Władysław spojrzał na nią zobaczył w jej oczach lekki przestrach.

- Władysławie... Muszę już iść... Wybacz - powiedziała nieśmiało, uciekając wzrokiem lekko w bok.

- Wiem, kochana - uśmiechnął się do niej krzepiąco i ujął jej podbródek by popatrzeć żonie w oczy. - Spokojnie - pogładził ją po twarzy. - Niedługo się zobaczymy. Wszystko będzie dobrze - przygarnął ją do siebie patrząc z miłością w oczy i pocałował w czoło. - Obiecuję.

***

Władysław opuścił ucztę niedługo po Jadwidze. Wziął szybką odświeżającą kąpiel i teraz pił wodę odgarniając nerwowo włosy z twarzy. Ubrany w haftowaną koszulę nocną - dar od sióstr specjalnie na tę okazję- mimo woli zaczął krążyć po komnacie, tak jak to miał w zwyczaju gdy był czymś zdenerwowany.

Z jednej strony bardzo chciał być już przy Jadwidze. I nie chodziło tu tylko o zaspokojenie własnych żądz, choć oczywiście pragnął swojej żony. Często z wyczekiwaniem odtwarzał przed oczami sen, w którym naga Jadwiga wyciągała ku niemu dłoń siedząc na brzegu wanny. Bardziej chodziło właśnie o czułość i okazanie miłości w sposób zarezerwowany tylko dla małżonków. Bycie tylko z ukochaną, z daleka od zaciekawionych spojrzeń i komentarzy.

Z drugiej jednak strony miał mnóstwo obaw. Lękał się, czy w jakiś sposób jej nie skrzywdzi albo wystraszy. Czy ona w ogóle chce tego teraz? Czy jest gotowa? Nie wątpił oczywiście, że jest piękną, wspaniałą kobietą. Zadziwiała go każdego dnia dojrzałością i mądrością przekraczającymi jej bardzo młody wiek. Zachowywała się jak dorosła niewiasta i doświadczony władca. Mimo wszystko jednak dopiero weszła w lata sprawne. Władysław przez krótki czas spędzony z Jadwigą zauważył, że utraciła ona dzieciństwo w pewien sposób i brakuje jej ostatnich lat, które musiała spędzić w nowym kraju i to jeszcze jako jego król. Widział w jej oczach tę tęsknotę i że chyba trochę wbrew sobie stara się wyglądać na starszą niż jest. Miał marzenie, by jej tę utraconą beztroskę przywrócić. Żeby chociaż czasem mogła być w pełni sobą i zachowywać się jak na swój wiek. Tym bardziej wahał się przed odbieraniem jej tego ostatka dzieciństwa. Domyślał się, że Jadwiga się obawia. Czyż nie dlatego wysłała do niego Zawiszę? Uśmiechnął się pod nosem. Było to tak rozczulające, a zarazem zabawne... Przez ostatnie dni dzięki różnym żartobliwym uwagom próbował, na ile się dało, oswoić nieco temat - chyba z pewnym powodzeniem, bo ku jego zaskoczeniu Jadwiga nie reagowała robionym w panice znakiem krzyża i przypominaniem przykazań Bożych. Musiała jednak obawiać się nieznanego, świadczył o tym jej pełen niepokoju, niepewny wzrok gdy wychodziła z uczty.

Wiedział, że nie wymyślono innego sposobu na to, by potwierdzić zawarcie małżeństwa. Zdawał sobie sprawę, że to, co ma nastąpić ma stawkę polityczną. Można liczyć, że zamknie to usta Habsburgom i nie pozwoli podważyć tego, co już się wydarzyło. Z drugiej strony wszystko się w nim buntowało. Dlaczego Jadwiga ma się godzić na to tylko przez presję polityczną? Dlaczego cała ta gra ma wchodzić w ich najintymniejsze sprawy? Przecież to powinna być tylko ich decyzja, a on ją kocha i gotów jest czekać, zaś wszystkim wątpiącym zaświadczyć, że królowa Polski jest w pełni jego żoną. I jeszcze ta obecność świadków... Nie ma mowy, żeby ktoś będzie z nimi w takiej chwili. Po prostu nie ma mowy!

Rozmyślał tak w ciszy komnaty w obecności jedynie Opanasza, który na szczęście powstrzymał się od gadania. Nagle miłą ciszę przerwało szuranie za drzwiami, tupanie, rechoty i wrzaski. Drzwi skrzypnęły i do komnaty wtoczyli się Skirgiełło, utykający Wigunt i Korygiełło.

Książę na Połocku trzymał w ręku dzban z winem i szedł niepewnym krokiem. Wigunt zatoczył się i potknął się o własne nogi. Syknął z bólu i wykrzywił twarz.

- O, jaki ładny... - Skirgiełło chwiejnie podniósł rękę i pokazał na Jogaiłę palcem. - Ładny! - pokiwał głową, mlasnął i opadł ciężko na krzesło.

- Ładny jak sikorka! - zaśmiał się Wigunt, także nieco podpity, bo po upadku śmiało korzystał z trunków, by zagłuszyć ból. - Jogaiła upolowany!

- A ty coś sobie znowu zrobił? - zapytał go Władysław.

- Na Perk... Boga!... - zdenerwował się książę na Kiernowie. - Ktoś pijany popchnął mnie na schodach! Ileż razy mam tłumaczyć!

- Yhyymmm... Tak samo jak wpadłeś na noc po ciemku i robiłeś nos! - prychnął Korygiełło. - Pewnieś jakąś pannę nagabywał?

- Która by zechciała takiego łamagę? Pierwszego łamagę Korony i Litwy! - rechotał Skirgiełło.

- Za dużo, Wigunt, ostatnio tych wypadków - rzekł Jogaiła. - Będę musiał ci się przyjrzeć i z tobą porozmawiać - próbował to powiedzieć groźnie, ale myślami był już przy Jadwidze, więc niespecjalnie mu to wyszło. Ucieszyło to Wigunta, który przypuszczał, że z racji ślubu sprawa się odwlecze, a więc i uciecze, a on będzie mógł bezkarnie używać sobie z chętną i namiętną, słodką i uroczą jak Milda marszałkówną.

- Ty lepiej pokaż żonie, jak kocha Litwin! - zarechotał Skirgiełło.

- Jak się czuje Świdrygiełło? - spytał Jogaiła, ignorując dogadywanie brata.

- Niemal utonął w morzu piwa! - prychnął Wigunt.

- Muszę ja go wziąć na prywatne lekcje picia - Skirgiełło wziął wielki łyk wina. - To kiedy, bracie podbijasz najlepiej strzeżoną twierdzę tego królestwa? - otarł usta dłonią.

- Niedługo przyjdzie po mnie biskup i marszałek...

- Oooo, tak przy marszałku? I biskupie? - rzekł Skirgiełło z przesadnym współczuciem.- Tylko się nie daj zawstydzić, Jogaiła!

- Mogę ci udzielić paru rad. Po pierwsze...- Wigunt przytrzymał się framugi, aby nie upaść.

- Nikt tu nie wątpi, żeś doświadczony, ale daruj sobie, bracie - odpowiedział Jogaiła. - Poza tym nikt z nami nie zostanie.

- Przecież to ich święty zwyczaj! prychnął Skirgiełło. - Będą czekać, aż zrobisz, co do ciebie należy.

- Może i będą, ale nie w komnacie Jadwigi. Nie będą z nami wtedy.

- Co planujesz? Porwiesz ją gdzieś?

- Ależ by to była historia... - zamyślił się Wigunt. - Pierwsza, namiętna noc królowej i księcia... w karczmie? Na mieście? A może w...

- Dosyć, bracie! - Jogaiła uderzył pięścią w stół.

- No, co? - obraził się Wigunt. - Przecież i tak z tobą nie pojedziemy!

- Jacy z was zazdrośnicy! Precz! - zdenerwował się Jogaiła, trochę naprawdę, a trochę na niby.

- Tak, książę. Proszę wyjść...- Opanasz zaczął wypraszać Olgierdowiczów przy akompaniamencie ich protestów, burczenia i jęczenia.

- A ty, Korygiełło zostań tu na chwilę - odezwał się Jogaiła. - Jesteś mi potrzebny w jednej sprawie...

***

Jadwiga wzięła gorącą kąpiel w różanym olejku po czym ubrała się w nową koszulę nocną będącą darem od Oleńki i Marii - jedwabną, haftowaną złotą i srebrną nitką w winne grona i kwiaty jaśminu i wtarła we włosy odrobinę kwiatowej wody. Z Oleńką i dwórkami siedziała już w komnacie. Margit delikatnie czesała jej piękne włosy. Jadwiga starała się robić wrażenie spokojnej. Mimo to nerwowo splatała palce i miała wrażenie, że wszyscy słyszą jej szybko bijące serce.

Czuła się młoda, głupia i bardzo niedoświadczona. Dostała mnóstwo rad, ale były one tak ze sobą rozbieżne, że nie wiedziała, gdzie jest prawda. Ciężko, było w tym momencie stosować się do mądrej sentencji, która mówiła, że prawda leży po środku. Najbliższe jej sercu były słowa Oleńki i Gabiji, ale jak zaufać i dać się ponieść, kiedy tak intymna sprawa jest zarazem kwestią wielkiej polityki?

To najbardziej ją przerażało. Co będzie jeśli pójdzie coś nie tak? Czy ona i Władysław staną się bohaterami pikantnych anegdotek i sprośnych dowcipów? Od dziecka wychowana na wielkim dworze wiele usłyszała i wiedziała, że małżeńskie sprawy władców są w pewien sposób publiczne. Łatwo wychodziły poza alkowy stając się ulubionym tematem spragnionej plotek gawiedzi lub politycznych obrad. Z jednej strony czuła, że chce być blisko z mężem. Często przypominała sobie jego czuły dotyk i pierwszy, subtelny pocałunek. Zastanawiała się, jak to będzie sam na sam i była ciekawa tej chwili. Z drugiej strony nie potrafiła nawet nazwać swoich pragnień i uczuć - bo i skąd miała się tego dowiedzieć? Skrycie marzyła o miłowaniu, ale lękała się własnej niewiedzy i braku doświadczenia. Obawiała się, że wszystko zepsuje.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Margit i pocałowała ją w czubek głowy. - To normalne, że się boisz, ale nie trzeba. Książę zapewne nie zrobi ci krzywdy. Choć pewnie bardziej obawiasz się obecności wysłanników...

- Wiem, Margit. Władysław mnie kocha, ale ja... Boję się trochę samej siebie. Po prostu to nowa sytuacja, a ma znaczenie nie tylko dla nas, ale i dla polityki... - głos jej zadrżał. - I to jest nieprzyjemne. Co do wysłanników Władysław obiecał, że nie zgodzi się na ich obecność. Wierzę, że mu się uda. Ale mimo wszystko boję się trochę...

- Pewnie na początku będzie bolało, ale potem może będzie lepiej - powiedziała Margit. Sama wiedziała tyle, ile zasłyszała od matki.

- Lepiej? Przecież zapewne będzie cudownie! - uśmiechnęła się Oleńka. - Pamiętasz, co mówiła Gabija? Trzeba zaufać samej sobie i dać się ponieść! Mój brat zadba, żebyś czuła się dobrze i była szczęśliwa.

- Z księciem to chyba bardziej niż szczęśliwa! - zapiszczała Erzebet, a Margit spiorunowała ją wzrokiem. Wszystkie niewiasty się zaśmiały, a Jadwiga zawiesiła sobie na szyi wisior z wężem. Po prostu musiała go mieć ze sobą w takiej chwili.

***

Arcybiskup Bodzanta i Przedbór nie wiedzieli, co powiedzieć, kiedy zastali księcia w kaftanie narzuconym na koszulę siedzącego przy stole i ostrzącego sztylet.

- Panie... Musimy już iść... - zaczął nieśmiało duchowny.

- My? - Jogaiła uniósł brwi.

- Królowa czeka - dopowiedział Przedbór.

- Ale ja nigdzie się z wami nie wybieram! - odparł spokojnie Jagiełło i dalej ostrzył nóż nawet na nich nie patrząc.

- Jakże to? - wytrzeszczyl oczy duchowny. - Przecież to konieczne aby ślub był ważny!

- Wiem o tym, arcybiskupie - Jogaiła odłożył nóż i wstał. - Ale wiem też, że królowa nie życzy sobie obecności świadków przy pokładzinach. Ja z resztą także.

- To niedorzeczne! - obruszył się pan na Brzeziu. - Tak nakazuje tradycja i obyczaj, a królowa dobrze o tym wie.

- Wie, ale chce ją zmienić.

- Przecież to niemożliwe!

- I tu się mylisz, panie marszałku. Możliwe - Jogaiła krążył po komnacie i odwrócił się nagle do Przedbora. - Tak samo, jak to, że nigdzie nie pójdę, jeśli nie zrezygnujecie z tego świadkowania. Albo to zrobicie, albo ja zostaję tu na noc i nie dopełniam małżeństwa z królową. Jutro Visconti wysyła poselstwo do Wiednia i za parę tygodni wraca tu Wilhelm. Wybierajcie - książę rozłożył ręce.

- Ależ, panie! Nie można by tak po dobroci - próbował go przebłagać Przedbór.

- Marszałku, z was dwóch ty powinieneś zrozumieć. Z tego, co mi wiadomo, miałeś żonę - odpowiedział Jogaiła. Marszałek otworzył usta, by coś rzec, ale nie znalazł właściwej odpowiedzi. W istocie, ze swoją nieżyjąca żoną Bogumiła przeżył wiele szczęśliwych chwil.

- Książę, my tu się spieramy, a tam królowa na ciebie czeka - Bodzanta próbował przekonać Jogaiłę bardziej subtelnie, ale wpadł przy tym we własną pułapkę.

- Otóż to, biskupie- uśmiechnął się szeroko. - Otóż to! Królowa na mnie czeka, a nie na was - duchowny i marszałek nie umieli znaleźć na to riposty.

- To może poczekajmy za drzwiami? - zaproponował arcybiskup. - I tak rano będzie można znaleźć dowód - Przedbór westchnął głośno i kiwnął głową.

- Dobrze, panowie, ale ma być, jakby was nie było - rzekł surowo Jagiełło, który miał w zanadrzu sposób i na taką okoliczność.

***

- Pani, książę nadchodzi! - Erzebet popatrzyła za róg korytarza i podbiegła do swojej pani. - On i panowie...

- Jak to? - zdziwiła się Margit. - Przecież książę obiecał, że będziecie sami!

- Spokojnie - odezwała się Oleńka. - Jestem pewna, że mój brat ma jakiś plan - mrugnęła do Jadwigi. - I pamiętaj - po litewsku... - szepnęła.

- Po litewsku... - powtórzyła Jadwiga niemal tracąc dech.

Margit stała przy Jadwidze i krzepiąco ścisnęła jej dłoń. Erzebet i Mścichna nerwowo przebierały nogami stojąc z boku. Oleńka chwyciła drugą dłoń Jadwigi. Przez komnatę dzienną szli już Jagiełło oraz panowie. Jadwiga czuła, że serce bije jej coraz mocniej i huczy jej w uszach. Mimo woli zaczęła drżeć i walczyła ze sobą, by się nie rozpłakać. Czyżby Władysławowi się nie udało? W końcu tradycja to tradycja... Szkoda, że się tak łudziliśmy... Dlaczego musi tak być? Dlaczego zawsze...

- Chcemy zostać sami - usłyszała od progu poważny i stanowczy, a zarazem spokojny i pogodny głos męża. Podniosła wzrok i popatrzyła na niego nieśmiało. Spoglądał na nią z zachwytem, z troską i miłością, uśmiechając się lekko. Jakby chciał ją spojrzeniem uspokoić, odgonić obawy. Dyskretnie dała towarzyszkom znak, że mogą ją opuścić. Mrugnęły do siebie z Oleńką.

- Sami! - powtórzył Władysław już głośniej i bardziej stanowczo, posyłając znaczące, niecierpiące sprzeciwu spojrzenie duchownemu i marszałkowi. Obaj wymienili niepewne spojrzenia i pokłonili się. Wychodzili z komnaty, gdy w pomieszczeniu przejściowym pojawił się Korygiełło.

- Tutaj, zapraszam - wskazał obu mężczyznom miejsca na krzesłach przy wejściu do komnaty przejściowej . Wystarczająco daleko od wejścia do królewskiej alkowy. - To nie tajna narada, żeby podsłuchiwać, już ja tego dopilnuje. Zapraszam! - ponaglał, a Bodzanta i pan na Brzeziu ze skwaszonymi minami zamknęli za sobą drzwi.

Władysław spojrzał na żonę z zachwytem i uśmiechem. Była taka urocza i słodka... Posłał jej ciepły uśmiech, nie wiedział, co powiedzieć. Jej oczy tak cudnie migotały w świetle świec. Komnata wyglądała przytulnie i tajemniczo. W oświetleniu wątłych ogników świec dostrzegł piękne meble, miękki dywan, gobeliny na ścianach, biblioteczkę i toaletkę z niewieścimi drobiazgami. To było tak bardzo jej... Zapach delikatnego pachnidła mieszał się z tak lubianą przez niego wonią świerkowych gałązek z wieńców i i girland.

Od pełnego miłości i tkliwości wzroku męża Jadwiga uświadomiła sobie nagłą odmianę sytuacji. Jeszcze przed chwilą chciało się jej płakać. Teraz na pięknej twarzyczce wyraz napięcia i przestrachu ustąpił ślicznemu uśmiechowi. Przez głowę przeszło jej, że biskup i Przedbór mieli dość śmieszne miny na dźwięk polecenia księcia, a jeszcze zabawniejsze, gdy pojawił się Korygiełło. Zaśmiała się i podbiegła do męża wpadając prosto w jego stęsknione i wyczekujące ramiona. Przygarnął ją do siebie i zawtórował jej śmiechowi.

- Władysławie, jak ty to zrobiłeś? Bałam się, że nie dali się przekonać - patrzyli sobie w roziskrzone oczy.

- Ma się ten dar przekonywania - uśmiechnął się szeroko. Stali nadal blisko siebie, trzymając się za ręce. - I jest tak jak chcieliśmy, bez przyzwoitek ani ciekawskich. Jesteś zmęczona? Chcesz się zdrzemnąć? Potrzebujesz czegoś? - zapytał z troską. - Nie musimy się spieszyć. W ogóle niczego dzisiaj nie musimy - pogładził jej policzek. - Powiedz mi, kochana, na co masz ochotę.

Jadwiga na chwilę zaniemówiła. Zachowanie Władysława bardzo ją rozczuliło i wzruszyło.

- Nie chce mi się spać - powiedziała cichutko i zadrżała. Chciała być... z mężem. Żeby ją całował i tulił w ramionach. Tylko jak to powiedzieć?

- Bardzo cię kocham - spróbowała i z ufnością przytuliła się do niego. Jego ciepły dotyk zdawał się koić obawy i uspokajać. Z drugiej strony powodował drżenie i dziwne, choć przyjemne uczucie, którego wcześniej nie znała. Pierwszy raz poczuła jego zapach - woń ciepłego wiatru zielonego lasu w letni dzień.

Władysław tulił ją do siebie i uspokajająco gładził jej plecy. Gdy pierwszy raz poczuł żonę tak blisko przeszedł go dreszcz i poczuł gorąco. Jednocześnie zorientował się, że Jadwiga lekko zadygotała.

- Ty drżysz... Zimno ci? - popatrzył jej w oczy.

- Nie, to nie z zimna... - w ciemnym pomieszczeniu ledwie dostrzegł, że się rumieni. - Ja... - spojrzała na niego z wahaniem. - Ja nigdy... No, wiesz...

- Nigdy w to nie wątpiłem - uspokoił ją uśmiechem i pogłaskał jej policzek, a potem delikatnie pocałował. - To cudownie. Przecież tak właśnie powinno być, prawda?

Jej poprzednie słowa zrozumiał jako zgodę. Wziął jej drobne dłonie w swoje i z ucałował z szacunkiem. Jadwiga patrzyła na to z z coraz większym wzruszeniem. Jednocześnie odczuwała dziwną słabość i przyśpieszone bicie serca. Mąż uspokajał ją, a zarazem przyprawiał o nieznane dotychczas odczucia. Szybciej niż się zorientowała wyznała:

- Miłość mi oddech odbiera...

- Mnie odwagę... Ale zaufaj mi... - odpowiedział, wziął ją na ręce i zaniósł do łoża. W tym momencie zupełnie przestała się bać. To szczere wyznanie wzruszyło ją do głębi. A więc on też się obawiał, on też lękał się pierwszej chwili prawdziwej bliskości...

Była lekka jak piórko i wydawała się tak rozkosznie mała... Przeczesywała jego ciemne włosy i gładziła kark. Oboje uśmiechali się do siebie. Jogaiła delikatnie ułożył ją na miękkich poduszkach, a potem leciutko musnął ustami czoło, później usta żony.

- Kochany... Oni tam czekają... A ja nie chcę się spieszyć...

- Ani ja - uśmiechnął się figlarnie. - Uparli się, to mają za swoje! Ukarzemy ich długim czekaniem, prawda?

- A pomożesz mi? - śmiała się Jadwiga całując jego twarz.

- Oczywiście - przytulił ją mocniej.- Nie musisz już się wstydzić jak wtedy w komnacie, wiesz? - szepnął całując ją za uchem, by ją ośmielić, przypominając zdarzenie sprzed paru dni. Jadwiga często przywoływała w myślach ten miły dla oka obraz. Bardzo chciała znów go zobaczyć. Chichocząc pomogła mężowi zdjąć koszulę przez głowę. Dłonią wodziła po jego ramionach, obojczykach, gładkim, umięśnionym torsie. Wyczuła niespokojnie bicie jego serca. Czyżby uderzało ono w tym samym rytmie, co jej? Pewnie tak, bo ich przyspieszone oddechy tak samo brzmiały w ciszy komnaty, a w swoich oczach widzieli takie samo pragnienie, troskę i bezgraniczną miłość...

Uśmiechnęła się zalotnie i jakby celowo przedłużając ten moment zdjęła koszulę przez głowę. Jogaiła wpatrywał się w żonę roziskrzonymi oczami. Podziwiał jej idealne, nieskazitelne ciało, ciało, które już zawsze będzie należało tylko do niego. Że świstem wciągnął powietrze. Jadwigę wzrok ten zdawał się parzyć, ale nie było to nieprzyjemne. Z ufnością zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowali się namiętnie. Oboje zadrżeli, gdy jej drobne piersi dotknęły jego torsu. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, on czuł jej delikatne dłonie we włosach, na karku, ramionach plecach... Ona czuła jego dotyk na łopatkach, wzdłuż kręgosłupa, na smukłej talii... Coś w niej omdlewało, a jemu zdawało się, że powoli osuwa się na poduszki. Ułożył ją delikatnie i podparł się na przedramionach.

- Jaka ty jesteś śliczna... - obsypywał pocałunkami jej rumianą, uśmiechniętą twarz i gładził jej włosy. - Twoja uroda... i urok wielki... - zachwycał się całując jej piękną szyję i dekolt.

Zapomniał się całkowicie i zaczął mamrotać coś po litewsku. Coraz śmielej błądził dłońmi po ciele żony i pozbył się ostatnich części swojej bielizny. Całował delikatnie jej dekolt, ramiona... Westchnęła, gdy przeszedł z pocałunkami na piersi... Był tak czuły, delikatny i ostrożny, ale zarazem namiętny, że budził w niej nieznane uczucia i sprawiał, że odczuwała go całą sobą. Bez pośpiechu poznawał tajemnice ciała żony, pieścił je i uwielbiał. Zapomniał się. Nie istniało nic, co nie byłoby związane z Jadwigą. Ona odpowiadała mu cichymi westchnieniami i coraz śmielszymi pocałunkami.

- Ufasz mi? - zapytał w decydującej chwili.

- Ufam - szepnęła i pocałowała męża, przywierając mocno do niego. Przez chwilę poczuła ból, ale potem dała się ponieść upojnym uczuciom. Celebrowali swoją miłość dając upust temu, co czuli od początku, jeszcze zanim się poznali, co od dawna szukało ujścia. Poznawali nie tylko swoje ciała, ale przenikali serca i dusze. Tej gwiaździstej lutowej nocy stali jednością. Jednością, której nic nie miało już rozdzielić.

***

Gdy drzwi alkowy się zamknęły arcybiskup i marszałek nie mogli opanować zakłopotania. Manewr z pilnującym ich Korygiełłą całkowicie zbił ich z pantałyku.

- Nie pamiętam, jak to było za króla Kazimierza - odezwał się Przedbór.

- Uwierz mi, marszałku, że w tych sprawach lepiej, żeby było inaczej niż za Kazimierza - zauważył z naciskiem Korygiełło. Choć cenił dokonania ostatniego z Piastów i w uznaniu ich przybrał jego imię, był po prostu oburzony innymi aspektami życia monarchy. - Usiądźmy - zaproponował po raz kolejny.

Urzędnicy spojrzeli po sobie marszcząc czoła. Nie byli do tego przekonani.

- Ale królowa nasza...

- Król nasz! - poprawił Przedbór i obaj ruszyli pod drzwi. Korygiełło był jednak niezawodny. Złapawszy obu za rękawy pociągnął za sobą.

-Tu mamy czekać - i w trzech usiedli za stołem. Korygiełło czuł się okropnie nieswojo, czego jednak nie robi się dla brata. Próbował namówić delegatów do powrotu na ucztę. Uparli się by, czekać. Próbował zacząć jakąś rozmowę, ale żadna się nie kleiła. Czas mijał. W końcu Przedbór i Bodzanta zaczęli przysypiać. Korygiełło też zasnąłby, ale marszałek zaczął chrapać. Wreszcie dziwne połączenie ciszy i chrapania rozdarł cichy krzyk, a potem delikatny jęk. Urzędnicy zbudzili się, po chwili kiwnęli głowami i opuścili komnatę.

- Jak dobrze, że ślub Jogaiły jest raz w życiu - jęknął do siebie Korygiełło, kierując się do komnaty. - I oby nigdy więcej!

***

- Kochana moja - szepnął gdy oderwali się od siebie. Leżała na boku, a jej twarz skryła się trochę za włosami, a trochę w poduszce. Podobnie jak on jeszcze przez chwilę oddychała szybko i nierówno. Ogarnął włosy i pogładził rumiane policzki. Zadrżał, gdy zobaczył na nich dwie łzy.

- Już, już... ciii- utulił ją i scałował słone krople. - Bolało cię? Wybacz mi... - poczuł jej małą dłoń na ustach.

- Tylko przez chwilkę, kochany - pocałowała go krzepiąco. - To... z emocji. Ja... nie myślałam, że... Ty... My... Kocham cię...

- Komuś tu się plączą słowa - zaśmiał się. - I to jest urocze, ale ja też cię kocham i chyba nie będziemy już płakać z tego powodu? - dodał żartobliwie, a ją zalała fala miłości i szczęścia.

- Nieee... To może mówić też już nie będziemy? - zachichotała i nie czekając na odpowiedź pocałowała go mocno.

- Zgodnie z życzeniem... najjaśniejszej... pani... - odpowiadał między pocałunkami.

Byli całkowicie zatraceni w sobie i w miłości. Miłości bez niemądrych rad, głupiej gry i niepotrzebnego strachu. Miłości z dala od polityki, niepotrzebnych tradycji i dziwnych zwyczajów. Miłości, którą wyśnili, i którą w prawdziwym życiu dane było im odnaleźć...

***

Moi kochani! Za nami chyba najbardziej pracochłonny, wielowątkowy i skomplikowany rozdział 🙈😃 bo i też wielu mieliśmy weselników na wielkim polsko- litewskim weselu! 😃 A więc mamy licznych gości, Mścichnę i Jana, Śmichnę i Wigunta, Spytka i Erzebet ❤️❤️❤️ Jadwiga opolska próbuje uwodzić mężczyzn i miesza w głowie smutnej Eli Pileckiej 🙆🙈😲 Jadwiga Pilecka bawi się w swatkę 🙈🙈🤣 Mamy naszą wesołą kompanię Olgierdowiczów i Polaków oraz dużo miłości Jadwigi i Jagiełły ❤️❤️❤️🔥

Był to mega trudny rozdział do napisania, mam nadzieję, że sprostałam oczekiwaniom 😃 Co dla Was wygrało? Jak wrażenia? Dajcie znać w komentarzach 😉

Dziękuję Wam wszystkim, że jesteście ze mną tutaj i tak ciepło przyjęliście to moje opowiadanie 😆😆 Z tej okazji i z racji dwudziestego już rozdziału mam dla Was pierwsze karty bohaterów. Mam nadzieję, że się Wam spodobają. Więcej w kartach 😉

Do zobaczenia 😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top