19. Najszczęśliwsi w Koronie i Litwie

Buda, 1351

Nad stolicą Węgier zapadł zmrok. Po uczcie na budzińskim zamku pozostało już tylko wspomnienie. Uprzątnięto aulę, zamilkły głosy, opustoszały korytarze. Przez wysokie, gotyckie okna sali wpadało blade światło księżyca, a kilka dopalających się świec rozświetlało pomieszczenie migotliwym blaskiem.

Po kamiennej posadzce cicho szło dwoje ludzi. Mężczyzna był bardzo wysoki i postawny, poruszał się powoli i dostojnie. Na gruby czerwony kaftan narzucił szary futrzany płaszcz. Opadała nań bujna brązowa czupryna oraz takaż sama broda, tu i ówdzie przetykane drobnymi siwymi nitkami. Towarzysząca mu szczupła, wysoka niewiasta wydawała się w jego towarzystwie jeszcze smuklejsza. W słabym świetle jej nieskazitelna cera wydawała się jeszcze bielsza niż była w rzeczywistości, a wrażenie to potęgował kontrast białej skóry z czernią atłasowej sukni zdobionej kwiatami ze złota i brylantów przy dekolcie. Małe brylanciki migotały także na czarnych rękawiczkach pełnej iście królewskiego majestatu niewiasty.

- Zatem wyjeżdżasz, książę? - zapytała ze smutkiem.

- Przed świtem. Ostatni raz się widzimy nim wyjadę - odrzekł on, a pewna nuta w jego głosie zdradzała obawę, że oboje spotykają się po raz ostatni nie przed porankiem, a w całym życiu.

- Wybacz, że twoja wizyta wypadła w tak smutnym czasie - rzekła królowa, która kilka dni wcześniej pochowała małego Karola, wnuka swego zamordowanego syna Andrzeja.

- A ja rad jestem, że mogłem być przy tobie- odpowiedział książę patrząc na kobietę z czułością i troską. - Wszak nie przyjechałem, by mnie zabawiano - dotknął ukradkiem jej dłoni.

- Ale i ciebie coś chyba trapi, książę? - zapytała, patrząc mu badawczo w oczy i odwzajemniając niby przypadkowy gest. Mężczyzna westchnął ciężko i chwilę zwlekał z odpowiedzią.

- Komu twój syn Ludwik będzie wierny? Swemu wujowi Kazimierzowi czy mnie? - zapytał niepewnie władca Litwy. Królowa Węgier również chwilę nie odpowiadała. Zapatrzyła się w księżyc za oknem, unikając spotkania się ze wzrokiem rozmówcy. Zdawała się być zawstydzona, pełna bólu smutku.

- Obiecał wujowi... - tylko tyle zdołała odpowiedzieć z westchnieniem i wielka łza spłynęła po jej pięknej twarzy.

- Pójdziecie na nas? - zapytał, a ona podniosła ku niemu załzawione oczy. I jego oczy błyszczały i szkliły się w nikłym blasku. - Ugodzisz mnie, królowo w samo serce?

Kolejne łzy popłynęły z oczu Łokietkowej córki.

- I dla mnie jest to wszystko okropnym ciosem... Ludwik nie rozumie, że nie ma silnej Polski bez Litwy...

- ... ani mój brat Kiejstut, że nie ma silnej Litwy bez Polski - dokończył z bólem książę litewski.

- Sam widzisz, Olgierdzie, że polityka wiele utrudnia - Elżbieta ze smutkiem patrzyła w jego oczy. - Wszystkich zwodzimy i każdego możemy zdradzić...

- Tak jak w miłości - myśli Giedyminowicza pobiegły na chwilę w kierunku oczekującej go w Wilnie żony, a oczy w kierunku tej, którą od lat darzył miłością. Uczuciem w tym przypadku zakazanym, ale coraz silniejszym mimo upływu czasu.

Łokietkówna zrozumiała. Oboje nigdy, przenigdy nie przekroczyli granic i żadne wyznanie nie padło między nimi. Oni jednak go nie potrzebowali. Po prostu to wiedzieli.

- A jednak żal tego, co mogłoby być - powiedziała tłumiąc płacz. - Chrztu w Wilnie i potęgi, dwóch krajów połączonych wspólną wiarą, wspólną władzą...

- I miłością... - znów dokończył i odważył się. Otarcie łzy z delikatnego policzka kosztowało go więcej odwagi niż znalezienie się oko w oko z krzyżacką nawałą. - Jeśli chcesz płacz, Elżbieto. Przy mnie możesz - podał jej białą lnianą chusteczkę. Pachniała sosnowym lasem, litewskim wiatrem i ziołami. - Gdybym ja tylko... Ty... My... - Litwin plątał się w słowach, a Łokietkówna ocierała zapłakane oczy.

- Olgierdzie, nie mów dalej - przerwała powstrzymując dalszy płacz. Walcząc z chęcią złożenia głowy na piersi litewskiego księcia wyprostowała się i wciągnęła głośno powietrze. - Na nic więcej nie możemy liczyć...

Po tych słowach ściągnęła z prawej dłoni czarną rękawiczkę. Litwin spojrzał zdumiony. Wiedział, że po zamachu sprzed lat Węgierka nieprzerwanie skrywa w rękawiczkach obie dłonie i nawet najbliżsi nie widują jej bez nich. Szczupła, piękna dłoń królowej wydawała się taka krucha...

Olgierd uniósł ją do ust i uścisnął mocno, wpatrując się przy tym w smutne, kochające oczy Łokietkówny, a w spojrzeniu miał całą miłość świata. Królowa mimo usiłowań zachowania dostojeństwa poczuła jak uginają się pod nią nogi, a w oczach znów stają gorzkie łzy. Wzrok Litwina mówił więcej niż tysiąc najpiękniejszych słów.

- Nie trać nadziei, Elżbieto... Módl się... Módlmy się, każde do swojego Boga. Aby nie zapomniał. Aby zachował na inne czasy i dla innych ludzi to, co nam nie może być dane. Aby to marzenie spełniło się przez kogoś innego... Choćby i za sto lat.

- Chyba Bóg mi cię zesłał... - zaczęła drżącym głosem. - Żebym się doszczętnie nie rozpadła - mimo walki z uczuciami łzy popłynęły, ginąc po chwili otarte delikatnie silną dłonią litewskiego księcia.

- Zatem poganina ci zesłał twój dobry Bóg- uśmiechnął się ciepło książę Olgierd, a w jego głosie zabrzmiała nutka humoru, za którą Elżbieta tęskniła od ich ostatniego spotkania. Dzięki niej wbrew wszystkiemu uśmiech rozjaśnił jej cudną twarz, a w oczach zamigotały iskry. Iskry, w których wiele lat temu zakochał się Giedyminowy syn i o których śnił nocami.

- Ten obraz zabiorę ze sobą i będę nosił w sercu do śmierci i po niej, w zaświatach - rzekł z zachwytem i ponownie pocałował dłoń jedynej, którą w swoim życiu naprawdę pokochał.

Tak po raz ostatni nie tylko przed wyjazdem, ale i w życiu spotkali się Giedyminowy syn i Łokietkowa córka.

Jej syn nie był wierny obietnicom złożonym Olgierdowi ani pragnieniom matki. Wkrótce ziemie Polski i Litwy skąpały się we krwi i ogniu. Wielką rzeką płynęły łzy matek, córek, żon i sióstr, a czerwieniła się ona krwią synów, ojców, mężów i braci. Długie lata płonęły wsie i miasteczka, rozbrzmiewały krzyki, płacz żałobników i jęki rannych. I tak jak chwast rozplenia się na polu, tak wzajemna nienawiść rozpleniła się w sercach Polaków i Litwinów. Wolne były od niej jedynie dwa serca, jedno w Wilnie, a drugie w dalekiej Budzie. Próbowali tę wolność przekazać innym. I to dzięki nim mogła zacząć się ta historia...

Tak mijały lata, aż znaleźli się inni wolni od nienawiści, a dobry Bóg wysłuchał powtarzanych od dawna modlitw, wlewając miłość w dwa serca, jedno w Wilnie, a drugie w dalekim Krakowie. I tak nadszedł...

18 lutego 1386 roku, Wawel

Jadwiga obudziła się o świcie. Zamrugała oczami. Nie chciała się budzić, śniła sen, ten z łąką i jeziorem, najpiękniejszy na świecie i jak zawsze nie chciała, by się kończył. Promienie zimowego słońca pięknie rozświetlały komnatę, skrząc się i mieniąc blaskiem pereł zdobiących wiszącą koło toaletki ślubną suknię. Widok ten uświadomił jej, że sen zmieni się w rzeczywistość. To już dzisiaj! Królowa zerwała się z łóżka z ekscytacji i pogładziła swój ślubny strój. Już tylko kilka godzin... Klęknęła do modlitwy, aby to co miało nadejść powierzyć Bogu. Gdy skończyła, rozległo się pukanie do drzwi i głos Margit.

- Pani, pora wstawać! Dziś twój wielki dzień - dwórka z ciepłym uśmiechem weszła do komnaty. - Już na nogach? - zapytała zdziwiona widząc Jadwigę już nie w łożu, a wstającą energicznie z klęcznika rozpromienioną i radosną.

- Tak, bo aż sama wstałam wcześniej z tej radości! Jaki ten dzień jest piękny! Nie mogłabym wyobrazić sobie na ślub bardziej cudownego! - zachwycała się pokazując Margit piękny widok zza okna. - Ale dość tego gadania! Każ szykować śniadanie, potem kąpiel. Nie ma czasu do stracenia!

***

Podczas gdy królowa jadła śniadanie i brała kąpiel, w innym skrzydle Jagiełło przewracał się na drugi bok śniąc oczywiście o swojej narzeczonej. Było to więcej niż pewne. Zdradzał go rozmarzony uśmiech błąkający się po twarzy. Wyraźnie zachwycony mruczał coś niezrozumiale pod nosem i gdy kolejny raz Opanasz bezskutecznie próbował go obudzić wtulił się mocniej w poduszki i po sam nos okrył się pierzyną.

- No, Jogaiła, jak się czujesz przed two... Co??- do komnaty brata wszedł Skirgiełło. Zdumiony popatrzył na Opanasza.

- Nie mogę dobudzić księcia, panie- rzekł sługa wyjaśniająco. Pod wzrokiem najstarszego Olgierdowicza czuł się cokolwiek nieswojo i niepewnie. - Chyba nie ma sposobu, by...

- Dobry człek z ciebie, Opanaszu, ale chwilami to jakbyś głowę w Wilnie zostawił. Co się nie da? Wszystko się da! - powiedział Olgierdowicz i zdecydowanym krokiem podszedł do łoża brata i pochylił się nad śpiącym smacznie Litwinem.

- Jogaiła!... Jogaiła!!- potrząsnął ramieniem brata, który jęknął coś niewyraźnie, zagrzebując się w pościeli. Skirgiełło sięgnął po ostateczną broń. - Jogaiła! Habsburg pod Wawelem!! - warknął mu do ucha.

Jagiełło jak rażony piorunem wyskoczył z łoża odpychając od siebie brata i niemal upadając, gdy chwilowo zaplątał się w pierzynę.

- Coo?! Jak to!?- otrzeźwiał na sam dźwięk znienawidzonego nazwiska i złapał miecz po czym nadal w nocnej koszuli i boso rzucił się do drzwi, potrącając przy tym buty, krzesło oraz stolik. - Bracie, za mną! - Opanasz i Skirgiełło dusili się od śmiechu.

- Nie ma tu żadnego Habsburga, ty śpiochu zakochany! - rechotał Skirgiełło, łapiąc brata i odbierając mu broń. - Dość już tych sennych marzeń, bo dzisiaj wasze wielkie święto! - poklepał zdumionego Jogaiłę po plecach. - No, chyba że prześpisz własny ślub, ty zakochańcu zatracony!!

- A niech cię wykręci, ty pijaczyno! - zdenerwował się Jogaiła. - Musisz ty tak człowieka z rana straszyć?

- Jeśli jest takim śpiochem, muszę - odparł Skirgiełło z szelmowskim uśmiechem. - No, dalej! Bo ci własny ślub ucieknie! Nie ma czasu do stracenia!

***

- Zapytam po raz ostatni - wściekły Przedbór krążył po komnacie. Ciężko oddychał i wymachiwał rękami. - Gdzie byłaś wczoraj i z kim?

- Nigdzie nie byłam - płakała Śmichna.  Głowa ją bolała z niewyspania. - Poszłam po wodę, bo pić mi się chciało... potem upadłam po ciemku i uderzyłam się... krew mi poszła z nosa...

- A po drodze opiłaś się piwem! Bajki możesz dzieciom opowiadać, ale nie mnie! Cuchnęłaś jak pomocnik z browaru!

- Takie rzeczy u panny z dobrego domu? Myślałaś co ludzie powiedzą? Co pewnie już mówią? - lamentowała Felicja.

- Potrąciłam dzban z... piwem i oblałam się - zmyśliła Śmichna. - Błagam, dajcie odpocząć!

- Kto cię nauczył tak kłamać! Pytam się, kto! - denerwował się Przedbór.

- Papo, może to prawda? - pospieszyła z pomocą Mścichna. - Może...

- O święta naiwności! Nie będę słuchał takich bajek kiedy moja córka po nocach się zachowuje jak dziewka z miasta! Kto wie, co naprawdę robiła? Matka się w grobie przewraca!

- Tatku, Śmichna powinna odpocząć - próbowała łagodzić Mścichna.

- I odpocznie, może być tego pewna. Na żaden ślub dzisiaj nie idziesz, ani na wesele, córko! Może przez ten czas wróci ci pamięć...

- I przyzwoitość - dodała Felicja.

- Ojcze... Ale... - rozpłakała się Śmichna.

- Nie ma "ale"! Miałaś już wczoraj swoją zabawę. Wystarczy ci!

- Ojcze, ale to ślub król...

- Choćby to był ślub samego Kazimierza bym cię nie puścił! - huknął marszałek. - Choć za jego czasów nie było takich problemów. Za Kazimierza niewiasty były inne.

- Cnotliwe, skromne i ciche - rzekła Felicja. - Chcesz by o tobie opowiadali plotki jak te, które powtórzyła mi dziś garderobiana? Jakaś niewiasta rozbiła wczoraj dzban z winem o głowę człowieka w karczmie...

- Boże słodki! - złapał się za głowę Przedbór. - Za Kazimierza to byłoby nie do pomyślenia!

- Dlatego zostajesz do jutra w komnacie, moje dziecko. Żebyś przemyślała swoje zachowanie. Porządny rachunek sumienia i modlitwa dobrze ci zrobi - zaleciła ciotka i z Przedborem opuściła komnatę sióstr. Gdyby wiedziała, że ową niewiastą z karczmy była jej własna bratanica...

***

Jadwiga jadła śniadanie wraz z siostrami Lackfi, Mścichną, Oleńką, Gabiją, Felicją oraz Jadwigą i Elżbietą Pilecką. Nieobecność Śmichny tłumaczono nagłą niemocą. Gościła też księżną Eufemię z córkami.  Zebrane panie rozprawiały oczywiście o małżeństwie. Tak jak to się działo od wieków dojrzałe niewiasty próbowały przekazać swe doświadczenie młodszym, a te przysłuchiwały się ciekawie.

Szczególnie zaciekawione były opolskie księżniczki, dla których była ta pierwsza w życiu wizyta na Wawelu. Matka nie ukrywała przed nimi celu tego wyjazdu - należało oczywiście zacząć szukać dla panien odpowiednich mężów - jak najwyżej urodzonych, zacnych i bogatych. Najlepiej z rodziny księcia Władysława. Córki ambitnej damy dobrze o tym wiedziały, chociaż takie szczegóły dotychczas nie padły głośno.

Starsza z sióstr, Katarzyna, nie była do tego nastrojona zbyt optymistycznie. Starsza od siostry kilka lat mogłaby być już mężatką, ale ku utrapieniu rodziców nikt nie ubiegał się o jej rękę i nie spodziewała się, by przyjazd na Wawel miał to zmienić . Złośliwi mawiali, że przyczyną tego jest charakter Eufemii i każdy boi się ją mieć w rodzinie m Dokładała się do tego też sama Katarzyna. Była niewysoka i bardzo szczupła, a wręcz koścista, o zbyt wąskiej talii, toteż wyglądała na młodszą. Brązowe włosy miała cienkie i słabe, twarz bladą, nos za długi i zbyt wydatne kości policzkowe. Wychowana przez ludzi o silnych charakterach u boku takiejż siostry była naiwna, łatwowierna i nie miała własnego zdania. Nie potrafiła tańczyć ani pomówić ciekawie. We wszystkim czuła się gorsza od siostry, w czym utwierdzała ją matka. Miłością obdarzał ja jedynie ojciec, któremu przypominała jego własną matkę. Obsypywał ją nieustannie prezentami, a ona każde jego słowo miała za świętość.

Całkowitym jej przeciwieństwem była śmiała, ambitna i głośna Jadwiga, rozmiłowana w intrygach, bogactwie i plotkach, świadoma swojej wartości i celów. Złośliwi mawiali, że Bóg pokarał świat drugą Eufemia, tyle że o innym imieniu. Odróżniały ją od matki jedynie złocisto brązowe włosy i siwe oczy. W przeciwieństwie do siostry cieszyła się piękną, rumianą cerą, pełnymi ustami i policzkami oraz sylwetką dojrzałej już kobiety. Najwięcej czasu spędzała z matką, którą łączył ją charakter i zainteresowania. Jeżeli czegoś chciała zawsze to dostawała i marzyła o bogatym i zaradnym mężu, który spełni każdą jej zachciankę i da sobą rządzić.

- Słyszałam, że panowie dyskutowali między sobą, jako kto powinnaś pójść do ślubu, pani - odezwała się Jadwiga Pilecka. - Jako król, czy jako niewiasta.

- Oczywiście, że jako niewiasta - dla królowej sprawa nie podlegała dyskusji. - Dziś jesteśmy przede Jadwigą i Władysławem. Nie chcę demonstrować swojej władzy w taki dzień i to w dodatku przed mężem. Tylko - ściszyła głos rumieniąc się nieco- to ma być niespodzianka dla Władysława. On ciągle myśli, że będzie musiał stanąć za mną.

- I bardzo dobrze - uśmiechnęła Felicja. -  Zrobisz tak jak mówi biskup. On zawsze wie najlepiej - autorytety Kościoła przemawiały do niej szczególnie.

- I jak każe tradycja - dodała Margit i złowiła pełne aprobaty spojrzenie Jadwigi Pileckiej, która znów pomyślała, że tak szanująca obyczaj  niewiasta to wprost idealna kandydatka na żonę dla Spytka.

- A czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? - zapytała Elżbieta nieco niewyraźnym głosem. Już trzeci dzień tłumaczyła złe samopoczucie podekscytowaniem i bólem głowy. Tak naprawdę bolało ją serce zranione zakazaną, ukrywaną miłością. Tego była najzupełniej pewna, bo Jogaiła zaczął nawiedzać ją w snach... Bardzo wyrazistych snach, zawierających sceny żywcem wyjęte z romantycznych opowieści, które tak lubiła. 

- Owszem, ma znaczenie - odparła z naciskiem Eufemia, upijając łyk wina. - To ty, jesteś królem, pani - zwróciła się do władczyni.

- To ślub królewskiej pary. Księżno, nie dworuj - upomniała ją Jadwiga Pilecka, która nie przepadała za panią z Mazowsza. Słyszała to i owo o jej wpływie na mężczyzn. Żona niejednego ze znajomych Ottona obwiniała Eufemię o swoje małżeńskie kłopoty i Pilecka wołała trzymać męża jak najdalej od opolskiej pani.

- Ale jakże to w oczach poddanych? - Eufemia przybrała swój afektowany ton. - Jesteś królem z woli Boga i twego ojca, nie ten dziki człowiek...

- Księżno...- syknęła Pilecka widząc, że oczy królowej zalśniły niczym stalowe ostrza.

- Jeśli dziś pozwolisz, by traktowano cię jako ozdobę na zawsze tak zostanie - straszyła Eufemia. Jadwiga patrzyła zdezorientowana. Z pomocą postanowiła pospieszyć Felicja.

- Zaczynać małżeństwo od buntu? Wszak Pismo wzywa żony do posłuszeństwa, a wręcz poddania mężom - według niej Biblia powinna być jedynym drogowskazem w życiu.

- Nazwijmy rzecz po imieniu, robi ono z żony niewolnicę męża - rzekła ironicznie Jadwiga, młodsza córka Eufemii. Felicja aż zakrztusiła się kołaczem, a Jadwiga Pilecka napiła się wody, by ukryć wyraz twarzy jaki właśnie przybrała. Jaka matka, taka córka. Siostra Spytka mogła tylko głową pokręcić na takie wychowanie.

- Nie daj Boże tak skończyć - zawtórowała księżniczce Elżbieta. - Gdzie w tym miejsce na miłowanie... Romans? Porywy serca? - matka, Margit i Felicja zgromiły ją spojrzeniami, a Mścichna się zaczerwienila.

- To wymysły z opowieści, córko - rzekła starsza Pilecka surowo. - W prawdziwym życiu mąż oczekuje od żony spokoju. Skoro na wojnie zabija, w domu chce miłości, ale nie takiej z romansów. Zwyczajnej troski i przywiązania - mówiła Pilecka, która sama nie mogła zaznać niczego innego u boku nieciekawego i dużo od niej starszego Ottona.

- Buntem nie zyskasz serca Władysława - Margit pogłaskała królową po ręce, widząc, że tazaczyna się czymś trapić.

- A czym? - spytała skołowana władczyni.

- Posłuszeństwem, uległością i usłużnościa. Cnotą, dobrą radą i spełnianiem wszystkich mezowskich zachcianek oraz wydaniem na świat dzieci - odpowiedziała Felicja. Eufemia, Jadwiga opolska i Elżbieta wywróciły oczami. Cnotliwość siostry Przedbora bywała irytująca.  Oleńka z kolei zakrztusiła się pieczenią. Na Litwie podchodzono do takich spraw zupełnie inaczej.

- A co z miłowaniem? - Jadwiga była przekonana, że to tym zdobywa się serce męża i że ono właśnie dzieje się między nią a Władysławem.

- Miłowanie przemija wraz z młodością - odpowiedziała Felicja melancholijnie. Na te słowa Gabija zmarszczyła czoło i posłała Jadwidze pełne wsparcia spojrzenie, a młodsze niewiasty popatrzyły na Felicję z powątpiewaniem.

- Zawsze? Wszystkim? - pytała coraz bardziej przerażona Jadwiga. Czy ona i Jagiełło też po czasie będą nie ze sobą, a obok siebie tylko z przyzwyczajenia? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. - Co zostaje zamiast miłości?

- Szacunek i przywiązanie. Miłość przelejesz na wasze dzieci, pani - kontynuowała morały Felicja, nie zwracając uwagi na frasunek, jaki zaczynał malować się na twarzy panny młodej.

- O ile żona jest mądra i spełnia swoje powinności - uzupełniła Jadwiga Pilecka, gromiąc wzrokiem córkę, która najwyraźniej chciała dodać coś od siebie. - Ale nie powinna w tym tracić przebiegłości godnej damy. Mężem łatwiej rządzić w łożu niż w auli - mrugnęła okiem do Jadwigi, na co ona z kolei wlepiła oczy w półmisek z dziczyzną. Nie miała pojęcia jak miałoby się to odbywać. Na te słowa Erzebet niemal parsknęła śmiechem, Mścichna spuściła wzrok Elżbieta wyraźnie się zaciekawiła.

- I tutaj się zgodzimy - wyraziła aprobatę Eufemia. - Mądra niewiasta kręci mężczyzną! - królowa poczuła zawrót głowy, a Katarzyna opolska wywróciła oczami, znała te morały na pamięć. Nie odzywała się jednak w czasie dyskusji, bo nie wiedziałaby, co rzec. Felicja i Gabija kręciły głowami, a w oczach Elżbiety dałoby się ujrzeć błysk zainteresowania.

- Jak, księżno? - zapytała zanim matka boleśnie nadepnęła ją pod stołem. 

- Mądrze udzielając swoich wdzięków, moje dziecko - rzekła żona Opolczyka protekcjonalnie. - Mąż czy w ogóle mężczyzna ma władzę nad domem, majątkiem, nawet krajem,  ale to my możemy go wodzić za sobą jak cielę na postronku! - Erzebet i Oleńka niemal parsknęły śmiechem. - Postronku rozkoszy i wdzięków, ma się rozumieć - dodała wymownym tonem.

- Jak to? Przecież miłowanie to miłowanie - Jadwiga całkiem się pogubiła.

- Mężczyźni lubią grę - rzekła Eufemia zmysłowo, a Elżbieta nadstawiła uszu. Uwielbiała miłosne historie, zwłaszcza te nie do końca przeznaczone dla młodych panien z racji pewnych szczegółów. - Grę gestów, słów, spojrzeń, westchnień, pieszczot, którymi możemy osiągnąć wszystko - młoda Pilecka drgnęła i słuchała z wyjątkowym skupieniem.-  To nasz oręż. Liczny w porównaniu z jedynym męskim - zakończyła wymownie, zawstydzając damy. Felicja przeżegnała się ukradkiem, a Jadwiga Pilecka doszła do wniosku, że ta kobieta nie ma krztyny przyzwoitości.

- Miłowanie jest towarem? Jak na targowisku? - królowa nie wiedziała już, co myśleć. Wszystko to jakoś nie pasowało jej do niej i Władysława. Miałaby nim manipulować i rządzić, a potem ulegać jego zachciankom ?

- Świat jest targowiskiem próżności mężczyzn - ogłosiła Eufemia takim tonem, jakby ogłaszała dogmat. - Udzielaj swych wdzięków mądrze i wprawnie, a zostaniesz wielką królową i matką dynastii.

- Wprawnie? - zapytała Jadwiga opolska, która mimo młodego wieku miała świadomość swej urody i tego, jak wpływa na mężczyzn.

- Wprawnie, czyli czyniąc właściwy użytek ze swego piękna. Odpowiednio je podkreślając - najmłodsze z obecnych nadstawiły uszu - i z rozmysłem sprawiając, by sam zaplątał się w sieć... - ściszyła głos - pożądania i rozkoszy...

- Święty Boże! - Felicja zakrztusiła się miodem. - Toż to grzech! Bóg dał...  popęd - przełknęła ślinę głośno i spuściła wzrok- by przedłużać rodzaj ludzki, nie dla czczej, grzesznej przyjemności! - oburzyła się, na co Eufemia, jej córka Jadwiga oraz Elżbieta kręciły głowami.

Potem nie bacząc na zniesmaczona Felicję i panią z Pilczy oraz obecność młodych panien Eufemia postanowiła udzielić królowej kilku światłych rad dotyczących bycia z mężem po ślubie. Części z nich panna młoda nie zrozumiała, a inne napawały ją zawstydzeniem i zażenowaniem. Jak ona miałaby się zachowywać w taki sposób? Władysław gotów pomyśleć, że zdobyła wcześniej jakieś... doświadczenie w tych delikatnych sprawach. 

Felicja dla odmiany przekonywała, że bycie z mężem jest...  obowiązkiem, aktem uległości, świętą ofiarą z siebie składaną na ołtarzu małżeństwa, a przypadku władcy powinnością dynastyczną i zalecała uświęcić je modlitwą.  Stawiedzenie to niemal wywołało prawdziwą burzę, kłótnię Eufemii z panią Pilecką i oburzone komentarze Elżbiety oraz Jadwigi opolskiej.

Królowa poczuła, że boli ją głowa. Komu wierzyć? Co robić? Gdy przypomniała sobie kilka żartobliwych komentarzy Władysława dotyczących małżeńskich spraw  doszła do wniosku, że nic już nie wie. Miałaby nim manipulować albo w takiej chwili kazać szeptać modlitwy?  Na szczęście trzeba było już zbierać się do dalszych przygotowań i posiłek się skończył.

Gdy niewiasty wyszły - jedne do swoich komnat, inne po przybory potrzebne do wyszykowania królowej na ślub - i z Jadwigą pozostały tylko Oleńką i Gabiją ta rzekła zagubiona:

- Tyle rad... Ale gdzie w tym miłość? - rozłożyła ręce. - Mam tak traktować Władysława? Wykorzystywać jego miłość do własnych celów? Żyć w ustawicznym strachu, że popełnimy grzech? Dopóki oczywiście miłowanie nie przeminie- załamywała ręce. Najbardziej chciała zapytać Władysława, który zapewne jak zwykle odgoniłby wszelkie obawy, ale go tu nie było. Jadwiga nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zwijałby się ze śmiechu, słysząc te mądrości.

- Nie chciałam się kłócić przy stole- odezwała się staruszka- ale to Bóg będzie was prowadził, nie pani Pilecka, Eufemia albo Felicja - Gabija uścisnęła krzepiąco dłoń królowej. - To wy będziecie szli własną drogą. A ta od początku jest pełna miłości i wyjątkowa - uśmiechnęła się.

- A bycie z mężem sam na sam? Uszy pieką od mądrości księżnej o bramach rozkoszy, a z drugiej strony Felicja i ta uległość mężowskiej władzy, ołtarz i modlitwy... Jedno i drugie brzmi niestosownie i okropnie - starała się nie rozpłakać.

- Dobre rady dla gromady - parsknęła staruszka. Co prawda dość późno wyszła za mąż, ale ze swym Mikołajem zdążyła przeżyć wiele szczęśliwych chwil. -  Bóg dał ludziom cielesne miłowanie, nie tylko, by tworzyli nowe życie, ale i cieszyli się miłością i sobą nawzajem - rzekła z szerokim uśmiechem. - To pierwotna siła, która łączy ludzi ze sobą. Wystarczy zaufać jej i drugiej osobie.

- Wreszcie ktoś mówi z sensem! Widać, żeś z Litwy - zażartowała Oleńka. - Moja starsza siostra mówiła, że mąż powiedział jej: "Zaufaj i daj się ponieść". Jogaiła powie ci to samo. To jest właśnie miłowanie po litewsku! - zachichotała i przytuliła ją do siebie.

- Po litewsku - powtórzyła do siebie Jadwiga i przytuliła obie niewiasty. - Dziękuję wam - ucałowała pomarszczony i gładki policzek.

- Dobrze, dobrze, dość tych rozważań - Gabija wróciła do zwykłego dziarskiego tonu. - Pora się szykować!

***

Jan czekał we wnęce okiennej na Spytka, który poprosił go o pomoc w ostatnich przygotowaniach. Przypomniał sobie wydarzenia ostatnich miesięcy - poselstwo na Litwę, przybycie Litwinów na Wawel, niepewność związaną z Habsburgiem, wyjazd do Wołkowyska i zjazd w Lublinie, ostateczną decyzję Jadwigi i przyjazd Jogaiły. Wciąż nie docierało do niego, że wszystko się udało i dziś nadchodzi zwieńczenie owych starań.

Nagle usłyszał szelest sukni na korytarzu i jakieś drobne kroki. Korytarzem spieszyła Mścichna, która na widok Jana upuściła trzymany właśnie kuferek z przyborami do szycia i złapała się za usta.

- O nie! - zapiszczała i zaczęła nieporadnie zbierać rozsypane nici i naparstki drżącymi rękami.

- Wiem, że okropny ze mnie śpiewak, ale chyba mój widok nie jest aż tak przerażający jak głos? - zażartował, nawiązując do ostatniego wydarzenia i zbierając szybko wysypane przedmioty. Oddał Mścichnie zapełniony kuferek, a ona odstawiła go na ławę przy oknie.

- Ttt... Ttaak... Ttto znaczy...yyy... Nie... Nie, oczywiście, że nie - plątała się Brzezianka, rumieniąc się i skubiąc rękaw sukni.

- Wybacz, miła moja. To był naprawdę okropny pomysł.

- Ale ja tak nie myślę - zaprzeczyła. - Liczą się dobre chęci... Zresztą,co mnie mówić o muzyce... - machnęła ręką. - Też nie umiem śpiewać - i jakby na wzmocnienie przekazu wspięła się na palce i delikatnie musnęła usta Jana czym bardzo go zaskoczyła. On odpowiedział jej tym samym, a po chwili już w kąciku całowali się jak to oni - delikatnie i trochę nieśmiało.

- Miła moja... 

-Janku... - szeptali między pocałunkami, które przerywały też chichoty Jana i popiskiwanie Mścichny.

Każde słońce zakrywają jednak kiedyś chmury. Radość obojga z nagłego spotkania przyćmiło więc po chwili iście gradowe chmurzysko w postaci zdenerwowanego ślubem i sytuacją ze Śmichną Przedbora z Brzezia. Na widok królewskiego bękarta całującego jego córkę marszałek poczuł jak skacze mu ciśnienie.

-Mam cię, nicponiu! - bezceremonialnie rozdzielił parę, a Jana chwycił za kołnierz i silnym ruchem przyparł go do ściany.

-Zostaw go... - błagała Mścichna ciągnąc ojca za rękaw i wbrew wszelkim chęciom zalewając się łzami.

-Niech ta oferma trzyma łapy z dala od ciebie... Tyle razy mówiłem! - zwrócił się groźnie Przedbór do córki jedną ręką nadal przytrzymując Jana a wskazującym palcem drugiej wyraziście groził córce. - Za króla Kazimierza takie miernoty siedziały po kątach!

-Kiedy ja Mścichnę miłuję, będę walczył! - wydusił przez zaciśnięte gardło Jan.

-Wolne żarty...- prychnął Przedbór.

-Mam wioskę, jestem szlachcicem!

- Wsiadaj na koń i jedź na tę swoją wioskę - parsknął marszałek.-  Byle z dala od mojej córki! Za króla Kazimierza taki jak ty byłby tu nikim!  Precz z zamku! - odciągnął Jana od ściany i pchnął go jak najdalej od siebie.

-Ojcze, nie! - załamywała ręce Mścichna.

-Nie płakać mi tu!! - huknął na nią rozjuszony Przedbór chwytając mocno córkę za rękę. Mścichna syknęła z bólu. - Co ja z wami mam! Jedna włóczy się Bóg jeden wie dokąd, a druga po kątach obłapia z byle kim! Do grobu mnie wpędzicie!

-Jak mam nie płakać jak ukochanemu ubliżasz?

-Oj, tam, od razu ubliżasz... - prychnął. -  Do komnaty!

-Miłować zabraniasz... - jęczała Mścichna, a Jan przypatrywał się bezradnie całej sytuacji.

-Oj, tam od razu miłować... - prychnął Przedbór i pociągnął córkę za sobą. -

-Janku!!!- krzyczała Mścichna odwracając ku szlachcicowi zapłakaną twarz. Stający samotnie w korytarzu Jan robił dość ponure wrażenie, zwłaszcza że posyłał jej wciąż bezradne i przepraszające spojrzenia. - Janku! Janku!

-Zapomnij o nim! - warknął Przedbór znikając z Mścichną za rogiem. - Za Kazimierza żadnej by nawet do głowy nie przyszło coś takiego!

-To jeszcze nie koniec, panie marszałku! - rzucił Jan. Na ten moment nadbiegł zdyszany Spytek.

- Wybacz, Janie, arcybiskup mnie zatrzymał. Możemy już iść... Stało się coś? - zapytał widząc wymiętoszonego i nieszczęśliwego przyjaciela.

- Spotkałem się z Mścichną, ale potem przyszedł marszałek i wyrzucił mnie z zamku...

- Co? - zdziwił się Melsztyński. - Póki co to królowa wygania z Wawelu, a nie Przedbór! - rzekł stanowczo. - Nie słuchaj go, tylko chodź ze mną, lista gości sama się nie sprawdzi! - zarządził i poklepał przyjaciela po ramieniu. 

***

- Nigdy nie zrozumiem Jogaiły i tego zamiłowania do kąpieli - narzekał zapinając kaftan Świdrygiełło, którego bracia niemal siłą zmusili, by się umył. Razem z nimi szykował się na uroczystość ślubną.

- Tu nie ma nic do rozumienia - odparł Korygiełło i przeczesał niesforne włosy. - Chcesz, by mówiono, że mąż królowej przyjechał tu z nieokrzesanymi brudasami?

- Jakby tak rzekli to byśmy mu ciebie pokazali - rzekł Skirgiełło. - Świecisz się jak nowiutki miedziak! - Korygiełło prezentował się idealnie w brązowym kaftanie ze złotymi obszyciami.

- Zacna okazja, to i strój musi być należyty - książę na Mścisławiu sprawdzał, czy rękawy leżą równo. - To dzień dumy i radości, bo sojusz staje się faktem. Wypada dobrze wyglądać.

- Nie upij się przypadkiem tą dumą i radością, bracie - prychnął Wigunt, przyglądając się swemu odbiciu. Mimo tego, że Skirgiełło opatrzył rany i obłożył je zimnymi kompresami opuchlizna po ostatniej przygodzie nie zeszła całkowicie i książę kiernowski prezentował się cokolwiek nieszczególnie. - Ważne, że będzie dobre picie, jedzenie i kształtne niewiasty - pomyślał szczególnie o jednej z nich.

- Na te niewiasty to bym na twoim miejscu nie liczył - prychnął Skirgiełło. - Każda ucieknie jak zobaczy taką spuchniętą gębę!

- Żeby tobie zaraz coś nie spuchło- odgryzł się Wigunt. - Dałbyś już spokój!

- Odpuścimy, jak się przyznasz gdzie żeś był, co robił i z kim. Ciesz się, że Jogaiła zajęty ślubem, ale już on z ciebie wyciągnie, gdzieś się włóczył po nocy.

- Przecież mówiłem... Szedłem ciemnym korytarzem i nie zauważyłem kolumny...

- Yhyymmm... - wywrócił oczami Korygiełło. - Myślisz, że wierzymy w bajeczkę o biednym Wiguncie i kolumnie, która wyrasta sobie nagle w korytarzu?

- Cóż to się zdarzyło, że się nam wstydzisz powiedzieć prawdy? Rozumiem, Jogaiła się wścieknie, ale nam nie powiesz? - dworował Skirgiełło. - A może to ty jesteś ten nieszczęśnik, któremu w karczmie dzbanem niewiasta przyłożyła? - zarechotał. - Stajenny opowiadał, że...

- A tobie by dobrze zrobiło jakby ci która przyłożyła! - zdenerwował się książę na Kiernowie. Nie chciał z wiadomych przyczyn ciągnąć tematu owej panny. - To już uderzyć się nie można?

- Można, można...  Aleś jakoś taki zbyt nerwowy bracie. Co jest zatem na rzeczy? Możeś którąś za bardzo napastował?

- Tyle razy mówiłem, że tak się to kiedyś skończy - załamywał ręce Korygiełło. - A ta niewiasta z dzbanem... No, cóż... Nie dziwne, że się panny muszą umieć bronić jak takie Wigunty plączą się po świecie! - zaśmiali się wszyscy z wyjątkiem pana na Kiernowie. On prędzej spaliłby się ze wstydu niż przyznał, że owa waleczna panna broniła jego, nie siebie. I że wczoraj połączyło ich coś więcej niż historia z nieszczęsnym dzbanem.

***

Książę Luka Visconti zdyszany od pośpiesznej drogi powoli jechał przez zatłoczoną ulicę Krakowa. Nie był zachwycony misją, z którą wysłał go jego kuzyn, wszystko w nim wręcz buntowało się przeciwko jej wykonaniu. Jechał więc prędko do stolicy Polski, ale nie dlatego, by szybko i dobrze spełnić zadanie, ale by wreszcie mieć je za sobą.

Włoch nie przepadał za Krakowem. Zawsze uważał go za miasto ponure, ciemne i nudne, tak mało europejskie. Dziś jednak było inaczej. Lukę zadziwił gwar panujący w wysprzątanym i udekorowanym mieście, które najwyraźniej szykowało się na jakąś wielką uroczystość. Wielobarwny i kilkujezyczny  tłum tak gęsto zapełniał ulice, że ciężko byłoby szpilkę wcisnąć. Zaintrygowany Włoch zszedł z konia, chcąc zapytać kogoś z przechodniów, co się dzieje. Naprzeciw niemu szło właśnie dwóch mężczyzn. Jeden był ubrany w typowy strój polskiego pana, drugi był długowłosy i bardzo brodaty, miał na sobie kołpakowate nakrycie głowy oraz ciężkie futro. Obaj wyglądali na bardzo zżytych.

- Powiedzcie, dobrzy ludzie, co to za święto dziś w Krakowie? - spytał Visconti.

- A ty żeś się wczoraj urodził, że takie pytania zadajesz? Każde pacholę wie, jaki mamy dziś dzień! -  odwarknął
brodacz łamanym polskim lekko zaciągając.

- Uspokój się, Gintarasie - człowiek w polskim stroju poklepał go po ramieniu. - Przecież widać, że to przyjezdny.

- Więc co się dzieje? - dopytywał skołowany Włoch.

- Wielka radość, całe miasto szykuje się na ślub! - radował się ten spokojniejszy.

- Ślub? - Włocha przeszedł dreszcz.

- Dzisiaj królowa Polski poślubi naszego księcia... Jak mu tam teraz, będzie, Bolku? Włodzimierza? - odezwał się brodacz. Visconti na te słowa pobladł i wstrzymał oddech.

- Władysława - poprawił towarzysza człowiek nazwany Bolkiem.

- Jakiego Władysława?

- Jak to jakiego? Naszego wielkiego  Jogaiłę! - odparł rozradowany bojar Gintaras dudniącym głosem i objął ramieniem polskiego przyjaciela, a Włoch pobladł jeszcze bardziej.

- Naszego, bo my teraz jako bracia! - uzupełnił Polak. - Odkąd książę razem z braćmi przyjął naszą wiarę... Co tobie, panie? - przyjrzał się blademu Viscontiemu. - Choryś? Wołać medyka? Znam do...

- Nie trzeba, dobry człowieku- przerwał mu Visconti słabym głosem i bez słowa pociągnął rumaka dalej i odwrócił się od dwóch mężczyzn.

Ruszył na Wawel przez rozradowany tłum, a w drodze szarpały nim dwa uczucia. Z jednej strony powinien poczuć impuls do tego, by co sił biec na Wawel i machnąć Jagielle przed nosem dokumentem z Wiednia i tym być może powstrzymać bieg wydarzeń. Z drugiej jednak strony było coś innego, co dominowało. Ze wstydem przyznał się sam przed sobą, że wcale nie chce powstrzymywać wydarzeń. W końcu Jadwiga wybrała męża, a Litwin został ochrzczony. Wbrew sobie i z ciężkim sercem ruszył powoli na zamek, po raz kolejny przeklinając własny los.

***

Skirgiełło śmiał się pod nosem gdy przyglądał się ostatnim przedślubnym przygotowaniom brata. Jagiełło zdawał się być obecny w komnacie tylko częścią siebie. Jego rozkojarzony wyraz twarzy świadczył, że myślami wybiega już do innego, lepszego świata. Świata miłości. Ubrany w bardzo ozdobny, lśniący kaftan haftowany złotą nicią we florystyczne wzory oraz purpurową pelerynę ze złotym podbiciem prezentował się iście po królewsku. Twarz wyrażała bezgraniczną radość i oczy same mu się śmiały.

- I co, bracie? Sam się w niewolę oddajesz! - zarechotał po swojemu Skirgiełło. - Tylko nie zapomnij z tej miłości komu zawdzięczasz to słodkie zniewolenie! - śmiał się, sprzedając bratu szturchańca.

- Pamiętam, Skirgiełło - Jogaiła podszedł do najwierniejszego z braci. - I dziękuję za wszystko, co dla mnie, a potem dla nas zrobiłeś. Szczególnie za to, co przedwczoraj.

- Do usług, bracie - książę na Połocku skłonił się przesadnie. - Oj, tak dużo emocji w przyszłości przewiduję - kiwał głową. - Ona charakterna, on zazdrosny, oboje zadziorni, a w tle Habsburg, Witold i Szpitalnicy...

- ... i Skirgiełło zawsze chętny do pomocy! - zaśmiał się Jogaiła, a wtórował mu gardłowy śmiech brata. - Pomocy, którą bardzo cenię i jestem wdzięczny - dodał z uśmiechem.

- I niech tak zostanie! - starszy Olgierdowicz pogroził bratu palcem. - A o nią dbaj i kochaj, bo drugiej takiej nie ma i nie będzie, a mnie to małżeństwo dużo nerwów i przygód łącznie kosztowało!

- Już ty się tak nie troszcz o Jadwigę - odrzekł groźnie Jagiełło, ale oczy nadal mu się śmiały. Był tak szczęśliwy, że nikt nie mógł mu zepsuć tego dnia.

- Nooo, dobrze, ty zazdrośniku - Skirgiełło przewrócił oczami. - To powiedz lepiej, jak się czujesz w te ostatnie chwile wolności, królu złoty?

- Bardzo to wszystko niewygodne - Jagiełło poprawił wysoki kołnierz i sztywne rękawy. Nie był przyzwyczajony, by mówić o uczuciach, nawet z najbliższym z braci. Władcy nie wypadało.

- Dobrze wiesz, że nie o to cię pytam!

- To jest... To jest tak jakby... - zaplątał się Władysław i zapatrzył daleko rozmarzonym wzrokiem. - Jakby serce miało za chwilę wyskoczyć z radości - wyznał z rozbrajającą szczerością. Skirgiełło kiwał głową z uznaniem. - Tylko, że... że... A jeśli ją czymś zawiodę? Skrzywdzę? Przecież ona jest taka młoda... - Jagiełło spojrzał na brata znacząco. Ten zorientował się od razu o co przede wszystkim chodzi.

- Bzdury! - prychnął. - Pamiętasz, co ci mówiłem? Powoli, spokojnie, ale pewnie! Żeby strachu nie wyczuła... - przypomniał. - Poza tym, ty byś nawet nie umiał jej krzywdy zrobić... A gdyby ci się nawet zdarzyło, to ja cię wtedy znajdę i porządnie wygarbuje... W końcu to ja Jadwigę prowadzę do ołtarza, a to wielka odpowiedzialność...

-  Dobrze, bracie, tylko... Wejść! - zawołał Jagiełło na dźwięk pukania do drzwi. Stanął w nich zdyszany i wyraźnie czymś zafrasowany Dobiesław.

- Wybacz, panie, że niepokoję przed ślubem, ale jest problem - popatrzył na Olgierdowiczów niepewnie. Jagiełło kiwnął głową, dając mu znak, by mówił dalej. - Przyjechał tu Visconti z Wiednia z dokumentem, który mówi, że ślub będzie nieważny bez uprzedniego zapłacenia wadium. Dowodzi, że prawa do królowej ma tylko Habsburg...

- Oho... Dzień bez tych wiedeńskich lub krzyżackich pomiotów dniem straconym - kręcił głową Skirgiełło. - Szykuj górę złota dla Wiedeńczyka, bracie!

- Co za bezczelny człowiek! Ale, spokojnie, panowie, w sumie to mnie nie dziwi - odrzekł Jagiełło bez emocji. - Zapłacę jutro... Albo pojutrze... Albo jak mi włożą koronę... - krążył odprężony po komnacie. Kurozwęcki zaczął załamywać ręce.

- Ależ panie! Przecież mówię, że Visconti mówi, że dokument mówi, że ślub bez wa...

- Słyszałem, Dobiesławie - przerwał z uśmiechem Jagiełło. - I zapłacę, dałem moje słowo. Dzisiaj jednak mam się zajmować żoną, nie Viscontim. Na niego będzie czas jutro.

- Jutro? Ale ślub jest dzisiaj!

- I o to chodzi! - Jogaiła poklepał kasztelana po ramieniu. - Jutro zapłacę jako mąż królowej Jadwigi.

- A książę? Co ja z nim mam zrobić? Wygonić? Co powiedzieć? - wypytywał Dobiesław. Jagiełło zastanowił się przez chwilę.

- To, co ci powiem, ale wcześniej zapytam królową. Możesz odejść, Dobiesławie - rzekł, po czym za kasztelanem zamknęły się drzwi.

- Zapytam królową! - zarechotał Skirgiełło. - Oto nowe życie Jogaiły w dwóch słowach! - dworował. - Czy mogę na polowanie? Czy mogę na wojnę? Czy mogę na Litwę? Pomyślę, ale najpierw zapy...

- Oj, Skirgiełło, Skirgiełło - Jogaiła potargał czuprynę brata. - Może i z ciebie pijak, awanturnik i gwałtownik, a i pleciesz, co ci ślina na język przyniesie... Ale co ja bym bez ciebie zrobił? Bez mojego najmilszego brata? - przygarnął go do siebie i mocno uścisnął.

- Teraz będziesz pytał Jadwigę, co zrobić - dworował książę na Połocku by ukryć wzruszenie.

- Bracia gotowi na uroczystość? I jak się Wigunt czuje? - zmienił temat Jogaiła.

- Bracia zwarci i gotowi, a Wigunt zapuchnięty i jęczący, nadal nie chce mówić, co się stało, ale przynajmniej będzie miał dziś mniej werwy do bałamucenia niewiast, bo i z wyglądu nie zachęca.

- Dobrze... Nim później się zajmę. Nie będę w dzień ślubu marnował czasu na jego wybryki - zdecydował Jagiełło. -  Zatem widzimy się w katedrze. Tylko mi narzeczonej nie zgub gdzieś po drodze! - pogroził bratu palcem.

- Nie ryzykowałbym - odparł Skirgiełło. - Tylko bądź szczęśliwy. Wy bądźcie szczęśliwi!  Powodzenia, bracie - obaj Olgierdowicze przez chwilę trwali w mocnym niedźwiedzim uścisku.

Na to nadeszła Oleńka i Korygiełło, jednak bracia początkowo ich nie zauważyli.

- Co to za dramatyczne sceny? - zapytała Oleńka. - To ślub, a nie wyjazd na wojnę!

Olgierdowicze stanęli obok siebie i popatrzyli na rodzeństwo. Ich siostra z uznaniem przyjrzała się Jogaile.

- I tak właśnie powinien wyglądać pan młody, okaz zdrowia i urody! - chichotała, a wtórowali jej bracia. Rozpierała ją duma, bo to ona pomagała wybrać ślubny strój.

- Na żadnym dworze Jadwiga by takiego nie znalazła - odezwał się z uznaniem Korygiełło. - I jak, bracie? - zwrócił się do Jogaiły. - Zdenerwowany?

- Eeee... Nie, chyba nie - pokręcił głową Jagiełło odpowiadając niepewnie.

- Bracie, tu już się nie ma czym denerwować - rzekł Korygiełło krzepiąco. - Piękny dzień, pyszne jedzenie, muzycy stroją instrumenty, a chór katedralny ma właśnie próbę... Oleńka i Polacy wszystkiego tu pilnują.

- Nikt nie widział takiego ślubu i wesela, jakie się tu odbędzie i już nie zobaczy - rzekła z dumą Oleńka. Uwielbiała organizować takie uroczystości.

- Tylko nie poplącz nóg w tańcu, a wszystko się uda - odezwał się Korygiełło.

- I nie zemdlej z zachwytu na widok Jadwigi. To by dopiero była historia - książę pada powalony siłą miłości podczas ceremonii ślubnej! - śmiała się Oleńka, a wtórowali jej Skirgiełło i Korygiełło.

- Ja bym go ocucił jakby co - zaofiarował się książę na Połocku.

- Bądź szczęśliwy bracie - Korygiełło uścisnął prawicę Jogaiły. - Zawsze tak szczęśliwy jak dzisiaj.

- Zawsze masz nas... Macie nas, nawet jak będziemy daleko - rzekła Oleńka, a Jogaiła przytulił mocno braci i siostrę.

***

- Jaka jesteś piękna, pani - westchnęła z zachwytem Erzebet, kiedy wraz z Margit, Mścichną i Oleńką skończyły ubierać Jadwigę w ślubną suknię.

- Jaka śliczna! Jak z baśni! - piszczały Mścichna i Oleńka.

- Miłość ci służy,  Jadwigo - rzekła z ciepłym uśmiechem Margit, wygładzając ozdobną pelerynę i tren sukni. Istotnie, odkąd książę pojawił się na zamku uroda Jadwigi zdawała się rozkwitać jak cudna róża w promieniach letniego słońca.

- Mój brat chyba zemdleje na ten widok - odezwała się zachwycona Oleńka. - Na szczęście obok będzie Skirgiełło, to go ocuci w razie czego - zachichotała, biorąc się pod boki.

- Och... Wolałabym, żeby nie było takiej potrzeby... - rzekła rozpromieniona Jadwiga.

- Co nie zmienia faktu, że książę będzie absolutnie oszołomiony - ekscytowała się Erzebet.

- O ile da się, żeby był bardziej niż już jest- dorzuciła Mścichna.

- Oj, kochana... Myślę, że da się, na przykład dzisiejszej nocy - zażartowała Erzebet i wymieniła z Oleńką znaczące spojrzenia. Jadwiga uniosła brwi walcząc z wybuchem śmiechu, a Mścichna zrobiła się cała czerwona.

- Siostro,  nie wypada tak dworować- rzekła Margit surowo. - Co by było jakby ktoś to usłyszał? Pomyślano by, że jesteś frywolna i wyzuta z przyzwoitości!

- Dlaczego? - zdziwiła się Oleńka. - Przecież to nie tajemnica, co dzieje się po ślubie między żoną a mężem. Poza tym wzięli się z tego wszyscy ludzie! - powiedziała przyprawiając Mścichne o ceglasty rumieniec, Margit o palpitację serca, a Jadwigę o z trudem powstrzymywana wesołość.

- Temu akurat nie sposób zaprzeczyć - zgodziła się królowa uśmiechając się łagodnie.

- I co, siostro? - triumfowała Erzebet.

- Dziewczęta, proszę... Skończmy te przekomarzanki. Musimy dokończyć ubieranie - poprosiła królowa. Czekała jeszcze na welon i koronę.

I bez nich efekt był olśniewający. Biało- kremowa suknia z lśniącego, lejącego się materiału pięknie podkreśla delikatność cery i kolor włosów najjaśniejszej Pani. Strój upiększała suta, delikatna koronka i naszywane perełki. Za radą Oleńki włosy pozostawiła rozpuszczone, układające się w gładkie fale, podpięte jedynie przy twarzy małymi szpilkami, tak aby nie wpadały w oczy podczas tańca. Z pleców spływał delikatny, lśniący tren oraz taka sama peleryna, którą obszyto haftem z liliami andegaweńskimi. Na szyi Jadwiga zawiesiła perły ze skrzyni po babce oraz wysadzany nimi krzyż, który w chwili ślubu miała na sobie jej prababka. Oczywiście pod suknią miała też wisior z wężem. Nie zakładała żadnych pierścieni, i tak na jej palcu wkrótce znajdzie się pierścień ślubny. Wszystkie niewiasty przypatrywały się jej z zachwytem, gdy do komnaty weszła Gabija.

- Na szczęście z ochmistrzynia udało się nam zdążyć - rzekła z tajemniczym uśmiechem i wyjęła zza pleców małe zawiniątko. - To welon twojej prababki, królowej Jadwigi. Trochę go odświeżyłyśmy, trochę poprawiłyśmy... No i jest - uśmiechnęła się.

- Dziękuję... Dziękuję! - wzruszyła się Jadwiga. - Jaki śliczny! - wzięła materiał w dłonie i podziwiała leciutką koronkę, wzbogaconą złotą nicią i perełkami.

- Pani, nie ma już czasu - przypomniała Margit i po chwili upięła welon na głowie Jadwigi i pomogła założyć jej koronę. Kiedy znów zaczęły się zachwyty i wzruszenia drzwi się nagle otworzyły i stanął w nich wystrojony starannie książę Jagiełło. Po chwili jednak cofnął się zdezorientowany, bo ogłuszył go pisk i krzyki pięciu niewiast.

- Nie wolno oglądać panny młodej przed ślubem! - krzyknęła Erzebet i wraz ze Śmichną zakryła Jadwigę haftowaną narzutą na łóżko. Margit cmokała z niezadowoleniem, a Gabija i Oleńka nie mogły opanować rozbawienia zachowaniem Jogaiły, który w zaskoczeniu miał bardzo głupią i niepewną minę.

- Dlaczego?-  zdziwił się on.

- Taki przesąd... Żeby nieszczęścia nie było! - odrzekła Margit.

- I to Litwini są przesądni - parsknął mrugając do Gabiji i Oleńki i podszedł bliżej ciężkiej zasłony oddzielającej go od Jadwigi.

- Wybacz, że cię niepokoję przed samym ślubem - zaczął powoli- ale jest tu... Visconti z Wiednia i chce pieniędzy. To nie problem, bo ja jemu oczywiście zapłacę... Ale co z nim dzisiaj zrobić? Jak go wyrzucimy, będzie skandal, bo to poseł. Jak zostanie, kto wie, czego się po nim spodziewać. I raczej nie chciałabyś kogoś z Wiednia na naszym weselu...

- A może lepiej go zaprosić? - Jadwiga uchyliła tkaninę, ukazując swoją cudną twarz, piękne włosy i zdobiące je welon i koronę. Jagiełło na chwilę zamarł z zachwytu. Wyglądała tak promiennie i uroczo jakby zstąpiła z nieba.

- Niech zostanie, zobaczy na własne oczy i opowie w Wiedniu o zakochanej w mężu królowej Polski i jak wygląda prawdziwa miłość - zaproponowała z błyskiem w oku. Margit aż usiadła, Mścichna złapała się za głowę, a Erzebet, Gabija i Oleńka ścisnęły sobie dłonie i westchnęły z zachwytu.  - Może dzięki temu nie będzie więcej listów stamtąd?

Jogaiła wpatrywał się w przyszłą  żonę i zapomniał się całkowicie.

- Bracie? Bracie?!- przynaglila go Oleńka.

- Władysławie? - dopiero głos narzeczonej wybudził go z zamyślenia. - Co myślisz? Niech zobaczy szczęśliwą królową Polski...

- ... i jak korona ucieka im z lepkich łap - dokończył . - W takim razie niech zostanie i dobrze się bawi, skoro tak sobie moja królowa życzy- podsumował Jagiełło. - A my widzimy się w katedrze - mrugnął do Jadwigi i wyszedł z komnaty.

- Jadwigo, co to było? Przecież to nie przystoi! - oburzyła się Margit.

- Kochana, już niedługo powiem to w katedrze, tylko trochę inaczej - odrzekła Jadwiga spokojnie. - Nie ma się czego wstydzić - od ponad tygodnia utwierdzała się w tym przekonaniu. Margit westchnęła, ale nic nie powiedziała. Królowa zajrzała jeszcze do lustra.

- Pani, czas już wychodzić do katedry...

- Tak, Margit. Dziękuję ci za wszystko... Co się dzieje? - zapytała, bo w lustrze dostrzegła łzy stojącej obok niej dwórki i opiekunki.

- Cieszę się, że dożyłam takiego cudownego dnia...- chlipała Margit. - Ale... Teraz wszystko będzie inaczej. Wszystko się zmieni i nie będzie już mojej małej, słodkiej Jadwigi... i... ani mnie, jej opiekunki - rozpłakała się.

- Nie będzie małej Jadwigi, ale będzie najszczęśliwsza w tym królestwie żona Jogaiły - królowa przygarnęła do siebie dwórkę i pocałowała ją w policzek. - A ty odpoczniesz od pilnowania mnie i moich pomysłów, będziesz mogła pomyśleć o własnym szczęściu - pogładziła policzek Węgierki. - Zaś ja nadal cię będę potrzebować - uścisnęła ją mocno. - Za wszystko ci dziękuję... Za te wszystkie lata... - urwała, by się nie rozpłakać.

- Bądź szczęśliwa - Margit ucałowała czoło swojej wychowanki. Następnie do królowej podeszła Erzebet z Mścichną.

- Bądźcie z księciem najszczęśliwsi w Litwie i Koronie...

- ... i na świecie - życzyły jedna przez drugą.

- Kochane moje... Chyba już jesteśmy, ale oby tak było przez te wszystkie lata... Dobrze jest was mieć w takiej chwili- przytuliła je również i pocałowała.

- Gabijo, tak wiele ci zawdzięczam - uścisnęła staruszkę, która zrobiła na czole królowej znak krzyża.

- Niech cię Bóg prowadzi pani na tej nowej drodze- uśmiechnęła się. - A co do tego, co po ślubie...- ściszyła głos do niemal niesłyszalnego szeptu - na Litwie powiadają, że gdy małżeństwo się kocha, to wtedy jest to... najlepsza zabawa na świecie!

- Zapamiętam - zaśmiała się Jadwiga. - Oleńko, możemy już schodzić? - spytała, gdy pozostałe niewiasty wychodziły.

- Jeszcze tylko etola z białych lisów - Oleńka zarzuciła okrycie na ramiona królowej. - Gotowa na prawdziwy początek wielkiej historii miłosnej? - zapytała z błyskiem w oczach zaglądając do lustra zza ramienia Jadwigi.

- Gotowa - odpowiedziała z radością Jadwiga. - Dziękuję, że mam ciebie przy sobie - ścisnęła dłoń za chwilę już szwagierki i po raz ostatni uśmiechnęła się do swego odbicia. Czuła się piękna.

***

Wawel widział już wiele panien młodych, które sunęły głównymi schodami zamku ku drzwiom a potem ku katedrze. Niektóre cicho roniły łzy poświęcając własną miłość dla politycznych układów, inne się lękały, niektóre wręcz szły po ślubnym kobiercu jak prowadzone na stracenie. Tylko kilka z nich cieszyło się prawdziwym uczuciem. Żadna jednak z nich nie mogłaby równać swego szczęścia ze szczęściem królowej Jadwigi.

U dołu schodów czekał już poddenerwowany książę Skirgiełło, który bardzo przeżywał całą uroczystość. Mimo niechęci do wody wziął wcześniej długą kąpiel i starannie uczesał niesforne włosy. Teraz przechadzał się nerwowo poprawiając nieustannie kaftan i płaszcz. Towarzyszyli mu Zawisza i Niemierza, którzy mieli strzec bezpieczeństwa swojej pani w czasie przejścia do katedry. Oni dla odmiany krążyli spokojnie dookoła zamkowego przedsionka. Niemierza nieco rozbawiony obserwował Skirgiełłe. Nigdy nie widział Olgierdowicza tak poruszonego.

Cała trójka zatrzymała się gdy zobaczyli schodząca powoli na dół Oleńkę. Piękna zielona suknia Olgierdówny była haftowana złotymi nićmi we wzory kwiatów i liści, a całości dopełniała delikatna koronka oraz nieco ciemniejszy kubraczek z brązowego futra. Chcąc dopełnić stroju na modłę litewską księżniczka ozdobiła włosy wieńcem z sosnowych gałązek, listków i owoców ostrokrzewu, a z tyłu głowy przewiązala go złotą wstążką. Wyglądała jak wdzięczna nimfa z litewskich lasów.

- Nadchodzi panna młoda - powiedziała pogodnie, uśmiechając się do oczekujących i stanęła obok nich.

Trzej mężczyźni na moment stracili oddech gdy u szczytu schodów ukazała się Jadwiga w pięknej sukni z trenem przyobleczonaw delikatny obłok welonu. Szła pogodna, piękna i promieniująca szczęściem, zdawało się że promyk słońca wdarł się na ciemny korytarz wawelskiego zamku. Po wielu dniach doczekała się i pełna nadziei dążyła ku swemu przeznaczeniu.

Zawiszy przeleciały przed oczami ostatnie lata - mała psotna królewna chowająca się w ogrodach w Budzie, podróż do Wiednia i z powrotem, pierwsze przeczytane słowa z książek czy coraz starsza Jadwiga płynąca w tańcu przez aulę. Wreszcie podróż do Krakowa i koronacja. Łza mu się w oku zakręciła. Tyle lat jej strzegł i bronił, aż dożył dnia, w którym tę funkcję w dużej mierze obejmie ktoś inny... Choć on nadal będzie wiernie służył królowej, jej mężowi, a kiedyś także dzieciom...

Niemierza pomyślał, że nigdy nie widział piękniejszej niewiasty, no może z wyjątkiem własnej żony. Od początku był królową zachwycony i oddany służbie jako dowódca jej straży. Nie mówili ze sobą często, ale jej w dużej mierze zawdzięczał to, że po powrocie z Litwy posklejał jakoś poplątane życie. Dzięki nowej służbie zyskał sens życia, a to pomogło mu wybaczyć żonie i pokochać małego Guncela.

A Skirgiełło? On poczuł, że po latach wszystko zamyka się w całość. Opowieść, która zaczęła się dawno temu, gdy z nożem przyczaił się na intruza w Budzie pisała się niepewnością i ciągłymi zwrotami akcji. Dziś pisał się epilog tej historii, a raczej prolog jej kolejnej części. Skirgiełło nie mógł pohamować wzruszenia oraz dumy. Jednak zdarza się, że marzenia ożywają w realnym życiu.

Wszyscy trzej ulękli, by ucałować jej dłoń.

- Dziękuję wam - uśmiechnęła się. - Dzisiejszy dzień to też wasza zasługa - puściła oko do Zawiszy, który wolałby nie pamiętać w jaki sposób zasłużył się w tej sprawie.

- Dużo szczęścia, Jadwigo - życzył Skirgiełło podnosząc się z kolan i wręczając jej bukiet - z racji braku kwiatów wykonany z zielonych gałązek i ozdobiony pięknymi wstążkami. - Gotowa odczarować naszego niedźwiedzia? - podał jej ramię i mrugnął wesoło, nawiązując do baśni opowiadanej dawno temu.

- Gotowa - uśmiechnęła się uroczo, drżąc z emocji i wsparła się na ramieniu Skirgiełły. Oleńka stanęła za nią biorąc w ręce długi tren, a po obu stronach uplasowali się Niemierza z Zawiszą i tak ruszyli w stronę katedry.

W świątyni ciężko byłoby szpilkę wcisnąć, tak wielu duchownych, możnych, znamienitych gości z zagranicy i mieszczan przybyło na królewski ślub. Przed ołtarzem stali już ubrani w najpiękniejsze ornaty Bodzanta i Radlica, którym towarzyli Mikołaj Trąba i sędziwy ojciec Wojciech. Swoje miejsca zajęły właśnie rozemocjonowane dwórki, świadczyło to, że Jadwiga zaraz wejdzie do kościoła. Nieopodal siedzieli przejęci Olgierdowicze plus skwaszony Witold. Bracia wiercili się i przebierali nogami z ekscytacji, za co wciąż upominał ich Korygiełło.   Wigunt towarzyszył dażącej swego urwisa sympatią Gabiji - już godzinę wcześniej pilnował jej miejsca i osobiście pomógł dotrzeć do kościoła. Wszyscy cisnęli się, by jak najlepiej widzieć oraz słyszeć, a oczy wlepiali w księcia, który stał już gotowy na swoim miejscu. 

Poruszenie wzmogło się, gdy z zewnątrz dała się słyszeć wrzawa i okrzyki. Liczni krakowianie przybyli by zobaczyć królową w czasie krótkiego przejścia z zamku do  katedry. Głośne wiwaty świadczyły, że Jadwiga jest już coraz bliżej, toteż zgromadzeni odwracali się do wejścia ze szmerem głosów i szelestem strojów, który nieznacznie zagłuszył śpiew chóru.

Na te odgłosy odwrócił się także Jagiełło i nikt chyba nie miałby serca wymagać od niego, by stał przodem do ołtarza. Gdy Ją zobaczył wszystko dookoła przestało się liczyć i nie byłoby siły, która mogłaby go oderwać od wpatrywania się w... już za chwilę żonę.

Szła delikatnie i zdawała się w swym cudnym stroju płynąć nad podłogą. Jej cera zdawała się być jeszcze delikatniejsza, włosy ciemniejsze i bardziej lśniące, a oczy bardziej szafirowe. Wyglądała jak cudny kwiat, który rozwija się w pełnej krasie. Uśmiechała się do niego słodko i wdzięcznie i w tym uśmiechu tonął i rozpływał się cały tłum, westchnienia zachwytu i podniosły śpiew chóru. U boku postawnego, wysokiego Skirgiełły wydawała jeszcze mniejsza, jeszcze bardziej krucha. Niosła jednak ze sobą jakąś siłę, słodką tajemnicę, od której topniały lęki, niepewność przyszłości i wszelkie obawy. Jakby z nią przychodziło lekarstwo na całe zło świata i odpowiedź na wszystkie pytania.

Ona też nie widziała ludzi dookoła wpatrzona w te kochane, zielone oczy. Czekające, stęsknione oczy, wpatrującego się w nią z nadzieją i tęsknotą. Patrzył na nią jak we snach, a na jego twarzy zagościł zachwyt i  spokojny uśmiech. Czas jakby się zatrzymał, a wszystkie zmartwienia ginęły w tym uśmiechu.

Skirgiełło pękający z dumy i drżący ze wzruszenia robił co mógł, by nikt nie zobaczył łez wzruszenia cisnących się mu do oczu. Wodził po zebranych triumfującym spojrzeniem jakby chciał przypomnieć o swoich zasługach, a zarazem uważnie lustrował tłum w poszukiwaniu krzyżackiego lub habsburskiego szpiega. Po tylu przygodach nic by go już nie zdziwiło, więc u pasa miał topór i nóż, jak zawsze w gotowości. Nic jednak nie miało zakłócić uroczystości. Tak to doprowadził Andegawenke do swojego brata. Dosłownie i w przenośni. Pocałował wierzch jej dłoni i złączył ją z dłonią Jagiełły po czym stanął za plecami brata. Za Jadwigą stała Oleńka.

Biskupi uśmiechnęli się do młodej pary. Wielu ślubów udzielali, ale od mało kogo biło takie szczęście jak od Litwina i Andegawenki.

- Jadwigo, królu Polski, córko króla Lud...

- Zaczekaj, biskupie - przerwała Bodzancie co sprawiło, że ten osłabł, Skirgiełło zbladł,  zebrani zamarli, a Jogaiła zadrżał z przerażenia.

- Co się stało? - wyjąkał, bał się, że to jakiś koszmar i ukochana właśnie zmienia zdanie.

- Jestem królem, to prawda, ale ślub chcę wziąć jako niewiasta - rzekła uśmiechając się uroczo i przesunęła się tak, by stać dalej za Jogaiła. - Niech książę składa przysięgę jako pierwszy.

Na te słowa wszyscy głośno wypuścili wstrzymane wcześniej oddechy. Eufemia teatralnym gestem złapała się za serce, a drugą ręką chwyciła ramię Spytka jakby zaraz miała zemdleć. Wielu kiwalo głowami z uznaniem, Trąba uśmiechał się pod wąsem, a Skirgiełło rechotał bezgłośnie i odwrócił się do braci, szturchnac każdego.

- Widzicie, widzicie - dowodził głośnym szeptem. - Taką wybrałem żonę dla Jogaiły! Najlepszą z...

- Cśś - upomniał go Korygiełło.

Książę zajął miejsce, na którym poprzednio stała Jadwiga. Patrzył na nią urzeczony.

- Jesteś najmądrzejszą, najcudowniejszą niewiastą, jaką spotkałem - rzekł z niemal nabożną czcią.

- Więc teraz uczyń mnie jeszcze najszczęśliwszą spośród niewiast Korony i Litwy - uśmiechnęła się radośnie i dała znak biskupowi, że można już zaczynać.

Wszyscy zebrani na całe życie zapamiętali ten moment i opowiadali potem wnukom i prawnukom jak to wnuczka Łokietkówny i syn Olgierda przysięgali sobie miłość póki śmierć ich nie rozłączy. Echo zwielokrotniło dwa głosy-  najpierw łagodny lekko zaciągający, a później słodki, delikatny należący do młodej niewiasty. Oboje byli niezwykle poruszeni i nie ukrywali łez, a biła od nich miłość tak czysta i  silna, która wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma. Z uśmiechem wymieniali pierścienie ślubne, podane im przez Trąbę. Nikt ani ani nic nie będzie w stanie ich rozdzielić, nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości. Był to dzień dumy, kiedy to czysta, wolna od pychy i zawiści miłość złączyła na wieki dwa kraje, stając się niezniszczalnym fundamentem potęgi.

Kiedy oni powtarzali za Bodzanta słowa przysięgi wielu ocierało łzy wzruszenia. Olgierdowicze szturchali się co chwila, Gabija wspierała się mocniej na ramieniu Wigunta i mrużyła oczy, by lepiej widzieć, a s myślach dziękowała Bogu, że wysłuchał jej modlitw. Dymitr aż osłabł z ulgi i Spytek z Janem musieli podtrzymać go pod boki. Mścichna i Jan wymienili tęskne spojrzenia, ukradkiem zerknęli na siebie Spytek i Erzebet, Margit wlepiała w wojewodę zapłakane ze wzruszenia oczy, a Niemierza czule pocałował w policzek Helenę. Luka Visconti niekomu nie wyjawiłby, że odetchnął z ulgą, że to nie jego kuzyn stoi na miejscu Jagiełły. W duszy cieszył się z takiego obrotu sprawy. Jedynie młoda drobna blondynka roniła łzy żalu, a nie wzruszenia. Serce jej pękało, gdy widziała miłość księcia przeznaczoną dla innej niewiasty.

Gdy wymieniali ślubne pierścienie mały Guncel usadzony na plecach ojca zaklaskał małymi rączkami i zaśmiał się głośno, a snop promieni zimowego słońca zalał katedrę złocistym blaskiem. Wielu wzięło to za dobry znak. Świeżo poślubieni nie myśląc o wszystkich ludziach dookoła czule i delikatnie pocałowali się w usta, na co zebrani odpowiedzieli gromkimi wiwatami. Jedynie Margit nie mogła powstrzymać myśli, że to chyba nie przystoi władcom, a Felicja uznała to za początek końca upadku obyczajów w tym kraju. Jadwiga i Jagiełło jednak nawet by się tą opinią nie przejęli. Zadrżeli od dotyku i towarzyszącego mu uczucia. Trwali tak jeszcze chwilę pocierając się nosami i czołami, by zatrzymać na dłużej ten cudowny moment.

Gdy odezwał się radosny śpiew chóru ruszyli zgodnie i dostojnie przez kościół rozsyłając rozradowane uśmiechy, a kroczyli za nimi roześmiani Oleńka oraz Skirgiełło,  dalej dwórki i reszta braci. We wszystkich kościołach Krakowa odezwały się dzwony, a na widok nowożeńców wzmogła się wrzawa w tłumie zgromadzonym na zewnątrz . Przed samym progiem katedry Jagiełło zaskoczył wszystkich z żoną włącznie gdy porwał ją na ręce i tak pokonał przeszkodę a następnie przeszedł z nią w szpalerze wawelskich strażników. To całkowicie ucieszyło zebraną gawiedź, okrzykami reagującą na pocałunek, którym obdarzył Jadwigę postawiwszy ją z powrotem na ziemi. Wzięli się pod ręce i ruszyli ku zamkowi machając do wiwatującego tłumu. Tak spełniły się przepowiednie, sny i marzenia Łokietkowej córki i potomka Giedymina, nadzieje litewskiego i polskiego ludu. Tak zaczęła się wspólna nowa droga Jagiełły i Jadwigi.

***

Kolejny mega długi rozdział! Mam nadzieję, że daliście radę - jeśli nie, dajcie znać, choć ciężko skracać, gdy się pewne rzeczy rozkręciły 😉 Wreszcie ślub ❤️❤️ Wróciliśmy do wspólnej chwili Elżbiety i Olgierda ❤️ Przygotowaliśmy się na ślub i posłuchaliśmy różnych rad dla młodych mężatek 😏 Na Wawelu zawitały córki Eufemii,  Śmichna dostała bana na wesele, ale czy napewno sama spędzi cały ten wieczór? 🤔

Teraz czeka nas moc zabawy, wzruszeń i weselnych niespodzianek, a przede wszystkim duuuużo miłości ❤️❤️❤️ 🎉🎉🔥

Dajcie znać, czy zaślubiny się Wam podobały i do zobaczenia na wielkim polsko- litewskim weselu! 😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top