15. "Miłość rządzi Wawelem"

***

Olgierdowicze przygotowujący się do chrztu zyskali wolne popołudnie, kiedy ksiądz Trąba został wezwany do umierającego. Biskupa także zatrzymały jakieś ważne sprawy i nadal nie wrócił. Świdrygiełło wybrał się na przejażdkę z Janem z Kościelca, potrzebował odetchnąć od nauk i zamkowego życia. Zdecydowanie najlepiej czuł się w towarzystwie ludzi spokojnych albo koni, które wprost uwielbiał. Witold zazwyczaj spędzał czas z bojarami albo siedział obrażony. Tak było i tym razem, ale nikt się nim szczególnie nie przejmował.

Wigunt, Skirgiełło i Korygiełło oraz Jogaiła z Jadwigą zebrali się więc w dziennej komnacie wielkiego księcia. Ten oczywiście najchętniej spędziłby ten czas w towarzystwie samej Jadwigi, ale zauważył, że polubiła ona jego braci i to z wzajemnością, nie chciał się zatem jej sprzeciwiać,kiedy chciała i z nimi spędzić trochę czasu. Korygiełło od paru dni uczył ją grać w szachy, oczywiście w obecności coraz bardziej zazdrosnego Jogaiły, który niczym i nikim nie lubił się dzielić. Dziś Jadwiga wspierana przez narzeczonego  pierwszy raz grała z nim"naprawdę". Trochę śmieszna była to rozgrywka, ponieważ oboje chwilami bardziej zajmowali się sobą niż grą. Zazwyczaj o kolejnym ruchu przypominał im  Korygiełło albo zajęty ostrzeniem sztyletu Skirgiełło bądź zajadający placki  z miodem Wigunt. O ile książę mścisławski był w tym delikatny, a wewnątrz szczerze poruszony szczęściem brata bijącym z jego oczu, o tyle Skirgiełło i Wigunt nie bawili się w delikatność i nie szczędzili właściwych sobie komentarzy i rechotów zawstydzających Jadwigę i denerwujących Jogaiłę.

- Szach i mat!  - zawołali dumni z wygranej Jadwiga i Jagiełło. Pokonany Korygiełło gratulował im i podawał sobie z nimi ręce. Skirgiełło śmiał się i bił brawo -założył się wcześniej z Wiguntem, kto wygra i zwyciężył w tym zakładzie, którego stawką był dzban miodu, bo i czego innego mógłby sobie życzyć najstarszy Olgierdowicz? 

Jagiełło wziął Jadwigę za ręce - Margit na szczęście zostawiła ich  z braćmi, bo nie lubiła litewskiego towarzystwa, a że nie zostawali sam na sam nie martwiła się bardzo - i przy akompaniamencie radosnego śmiechu Andegawenki zakręcił się z nią na środku komnaty. 

-Coś mi się zdaje, że wy oboje nieraz sobie nawzajem pomożecie coś wygrać - prorokował śmiejący się Skirigiełło, któremu przytakiwał książę na Mścisławiu. 

- Widzisz? Ty też potrafisz! - mówił rozpromienionyJogaiła do królowej. - Ty jesteś najmądrzejszą z niewiast, ja od początku wiedziałem...-rzekł z zachwytem wpatrując się w Jadwigę i podszedł do niej bliżej. Przez te emocje i rozpromienioną twarzyczkę ukochanej już miał ją pocałować, ale jej niepewne spojrzenie i zawahanie przypomniało mu, że niestety nie są sami. Zakochani uśmiechnęli się tylko do siebie i zajęli na nowo miejsca, uciekając wzrokim nieco w  bok. Wigunt cmoknął z niezadowoleniem. 

- Może i będą wygrywali- ugryzł kęs smakowitego placka  - ale jak dalej będą tacy wstydliwi, to następcy z tego nie będzie - rzekł tonem osoby doświadczonej. Skirgiełło aż zgiął się ze śmiechu. Jogaiła posłał braciom ostrzegawcze spojrzenie, a Jadwiga, zarumieniona po tyh słowach ukryła twarz za ramieniem narzeczonego

- Bodaj by tobie język odjęło! - Korygiełło rzucił w Wigunta srebrną figurą z szachów. - Czy ty w ogóle myślisz zanim coś powiesz? - załamywał ręce. 

- Myślę tylko, że do przedłużenia dynastii trzeba coś więcej niż... Auuć! - ryknął Wigunt, którego Skirgiełło solidnie zdzielił po plecach. 

- Specjalista od przedłużania rodu się znalazł - prychnął, szarpiąc mu czuprynę. - Wybacz, pani- zwrócił się do Jadwigi. 

-Cóż... myślę, że przyjmiemy to z Jogaiłą jako wyzwanie- odrzekła zarumieniona Jadwiga, która cieszyła się, że Margit nie ma przy tej rozmowie. - A jak książę Wigunt się ożeni to zobaczymy, czy z niego taki specjalista, prawda książę? - zwróciła się do zażenowanego do ostatnich granic Jogaiły z błyskiem w oku.  

-  Prawda i lepiej, żebyś pamiętał o tym, bracie - pogroził Wiguntowi palcem książę, który odtajał pod wpływem Jadwigi, której niezrażały nawet nieprzyzwoite uwagi księcia na Kiernowie. - Choć ciebie z kimś ożenić... - kręcił głową z powątpiewaniem - Co z ciebie w ogóle wyrośnie?

To egzystencjalne pytanie miało w znaczący sposób pozostać bez odpowiedzi, bo do komnaty wszedł sługa Kacper i pokłonił się. 

-Pani, panie... Kupiec z Wilna prosi o widzenie z księciem i królową - zebrani popatrzyli na mężczyznę ze zdziwieniem. 

-Hanul? - spytał Jogaiła, marszcząc brwi. 

-Nie... - zawahał się Kacper. - Jakiś młodszy taki...

-Niech wejdzie - polecił Jogaiła i w tym momencie do sali wszedł szczupły młody człowiek strojem przypominający bardziej wojownika niż kupca. Na głowie miał przydużą futrzaną czapę, a szyję okrywał wyraźnie za długi szal z lisa. Zza okryć wyglądały tylko duże oczy, które wydały się Olgierdowiczom dziwnie znajome.  W całej sylwetce, zdumiewająco lekkim chodzie i pokłonie  przybysza było coś dziwnego, nawet Jadwiga to zauważyła. Człowiek skłonił się i zamaszystm ruchem zdjął czapę z głowy. Na jego ramiona rozsypały się długie złote włosy. Zebrani otworzyli szerzej oczy i usta ze zdziwienia. 

-Niespodzianka!! - zawołał triumfalnie niewieści głos o litewskim akcencie. 

-O...Oleńka??!! - wyrwało się naraz z gardeł niedowierzających nadal braci, którzy rzucili się witać, ściskać i podnosić swoją młodszą siostrę. Zdumiony, skamieniały Jogaiła dostrzegł pytające spojrzenie Jadwigi. 

-To... moja siostra - wyjaśnił jej, ale i trochę sam sobie. - Na Boga... Jak ona się tutaj dostała? A jak w Wilnie stało się coś złego?

-Chyba nie byłaby taka szczęśliwa, gdyby tak było - zauważyła z uśmiechem Jadwiga obserwując rodzinną scenę: trzech braci, którzy dosłownie wyrywali sobie młodszą siostrę z rąk, przy akompaniamencie śmiechów i pisków.  

- Ajjj... Udusicie mnie - stęknęła Olgierdówna i wyswobdziwszy się z objęć braci podeszła do Jogaiły, który spojrzał na nią poważnie i zrobił tę groźną minę, dobrze znaną rodzeństwu .Po pierwszym szoku jego głowę zatłoczyły pytania oraz pewna złość. Jak mogła wybrać się sama w taką podróż?

-Ohooo... - gwizdnął Skirgiełło. - Ktoś tu zaraz dostanie burę, szykuj się na lanie, siostrzyczko! - zaśmiał się, opierając sobie dłonie na biodrach i obserwując dalszy rozwój sytuacji. Oleńka poprawiła potargane przez braci włosy. 

-Oleńko... Skąd ty się tu wzięłaś? Dlaczego nie ma cię w Wilnie? Jak tu dotarłaś? Przecież mogło ci się coś stać? Co na to Lingwen, przecież miał was przypilnować? I co ty w ogóle najlepszego wymyśliłaś?- wyptywał z wyrzutem. 

- Coś ty wymyśliła niemądrego? - wtrącił się Wigunt, który zauważył okazję, by wytknąć komuś, że wyjątkowo ktoś inny niż on postępuje nierozsądnie. 

- Mądry się znalazł - prychnął Skirgiełło. - Mam ci przypomnieć, kto za dzieciaka wymyślił sobie wycieczkę i zgubił się w Wilnie? 

-Spokój!! - zdenerwował się Jogaiła i huknął pięścią w stół. - Siostro, wytłumacz, skąd się tutaj wzięłaś? - zapytał surowo. Nagle mała, drobna dłoń chwyciła jego rękę. 

-Spokojnie, Jogaiła- usłyszał szept Jadwigi. Jego rysy momentalnie złagodniały, co nie uszło uwadze Oleńki i dodało jej pewności siebie. 

-Też się cieszę, bracie, że cię widzę - fuknęła, a pozostali Olgierdowicze i Jadwiga parsknęli śmiechem. Królowa była zaintrygowana swoją przyszłą szwagierką. - Mogę zawrócić... - urwała, bo jej wzrok padł na piękną niewiastę, która trzymała za rękę jej brata i mrugnęła do niego z łobuzerskim uśmiechem. Początkowo zdenerwowany Jogaiła wydawał się przy niej odprężony i wyraźnie szczęśliwy.- Bracie, czy to jest...

-T..tak... -wyjąkał Jogaiła, z którego opadła złość i zdziwienie.- Oleńko, oto moja przyszła żona - rzekł z dumą. Olgierdówna skłoniła się, ale Jadwiga podeszła do niej i chwyciła za rękę. 

-Witaj na Wawelu - powiedziała serdecznie. -  Jogaiła mnóstwo mi o tobie opowiadał, tak się cieszę, że jesteś tu z nami! - mówiła szczerze i nie bacząć na dworską etykietę wyściskała Oleńkę i ucałowała jej policzek, a Olgierdowicze z szerokimi uśmiechami obserwowali tę scenę wymieniając rozradowane spojrzenia. - A teraz zdejmuj szal i płaszcz, siadaj wygodnie, musiałaś się bardzo zmęczyć - mówiła królowa, wskazując Oleńce miejsce przy stole. Zawołała służki, które wzięły od księżniczki okrycie, po chwili pojawił się służący z jedzeniemi piciem. 

- Dziękuję, pani - skłoniła się Oleńka. - Tak chciałam cię poznać! Korygiełło i Skirgiełło w kółko opowiadali, jaką to piękną żonę wynaleźli naszemu Jogaile i teraz widzę, że w tych zachwytach nie było przesady. 

- Twoi bracia potrafią pięknie prawić - przytaknęła Jadwiga.- Bo i ja słyszałam, że jesteś ozdobą i radością domu

-Tak mówią tylko, gdy nie słyszę - zaśmiała się Oleńka. - A na codzień dworują sobie i ciągną za warkocze, nie jest tak? - zapytała ze śmiechem Wigunta i potargała mu czuprynę.

Po chwili wszyscy usiedli. Olgierdówna zauważyła, że jej brat odsunął krzesło narzeczonej, by usiadła i gdy zajął miejsce od razu chwycił ją za dłoń. 

-Oleńko, ale dlaczego masz na sobie mój stary kaftan i pas? - zdziwił się Korygiełło. 

-I moje buty - dodał Wigunt obrażonym tonem.

-Właśnie, siostro, może nam objawisz te tajemnice - rzekł Jogaiła. 

-Już mówię- Oleńka przełknęła kawałek placka popijając go grzanym miodem. - No więc, kiedy wyjechaliście, na początku było jeszcze znośnie, ale potem....

-Stało się coś?! - zapytali chórem bracia. 

-Nie, nie w tym rzecz - zaprzeczyła. - Wiecie, jaki jest Lingwen... Nasz brat - rzekła wyjaśniająco do Jadwigi. - Wszystkiego musi pilnować, ciągle o coś pyta, nawet na przejażdżkę  nie pozwalał mi się wybrać... Ciągle tylko siedzieć w zamku i w zamku!A ten wszędzie zagląda i krzyczy zamiast mówić - narzekała Olgierdówna. Rodzeństwo uśmiechnęło się. Faktycznie, Lingwen słynął z tubalnego, dudniącego głosu, który na zamku słychać było od piwnic aż po strych. 

- A Maria? 

- Dobrze się czuje, tylko nie może doczekać się wiosny i powrotu do swoich ogrodów - odrzekła Oleńka. Pasją starszej Olgierdówny były kwiaty i zioła. - Wszystko dobrze, wszyscy zdrowi i świetnie się mają. Dobrze się tam czułam, ale potem przyjechał jeszcze Korybut. Królowo, to nasz kolejny brat- wyjaśniła. - On to by tylko rozprawiał o bitwach, podstępach i jak to pobić Krzyżaków za pomocą podstępu albo opowiadał swoje przygody, no ale nam nie pozwalał słuchać i ciągle mówił, że wojna to jest męska rzecz... - bracia zaśmiali się zgodnie. Korybut słynął z walki na miecze oraz ze swoich niezwykle pomysłowych forteli. 

-No, dobrze, ale powiedz jak dotarłaś tutaj? - wypytywał Jogaiła

-Pewne go dnia tak rozmawiałyśmy z Marią, że nudno i w ogóle wstyd, żeby żadna z sióstr nie była na ślubie Jogaiły. No i wtedy razem wymyśliłyśmy, żebym pojechała w przebraniu razem z delgacją kupców z Wilna  -prawiła z figlarnym uśmiechem, jakby opowiadała o jakiejś psocie. - Tym przebraniem przekonałyśmy ostatecznie braci - wszyscy Olgierdowicze wiedzieli, że nikt nie wciela się w różne role jak Oleńka, mógł jej dorównać tylko Korybut. - Dlatego wzięłam na przebranie wasze rzeczy i wyjechałam z Wilna. 

-Mogłaś zapytać, czy możesz - powiedział obrażony Wigunt, który nie lubił grzebania w jego skrzyniach. 

-Jak miała cię zapytać, jak my byliśmy wtedy tutaj, głupku? - wypalił Korygiełło. Wigunt sięgnął po placek udając, że nie słyszy. 

-Nikt cię nie rozpoznał spoza orszaku? - zapytał Skirgiełło

- Otóż nie! - odparła z dumą Oleńka. - Nawet tam na początku niektórzy nie wiedzieli, kim jestem...

-Ale traktowali cię dobrze? - spytał Jogaiła zaniepokojony. 

-Tak, nic złego się nie zdarzyło  nikt na mnie nie zwracał uwagi po drodze. Raz tylko jeden karczmarz był nadto ciekawski, ale przestał wypytywać jak mu machnęłam przed nosem nożem wyciągniętym z buta - odparła dumna z siebie Oleńka, demonstrując broń, którą faktycznie, wzorem Skirgiełły, ukryła w obuwiu. Wszyscy się śmiali - A jaka to była przygoda! Jechać konno przez tyle lasów, jeszcze teraz wszystko takie piękne zimą...- zachwycała się. 

-Musimy się wybrać na przejażdżkę - powiedziała Jadwiga. - I ja tęksnię za widokiem zimowego lasu, nasze puszcze nad Wisłą zapewne ci się spodobają. 

-Na przejażdkę? To ty pani, jeździsz konno? - zdumiała się Oleńka. Zawsze myślała, że niewiasty z dalekich dworów jeżdżą w kolebie na miękkich siedziskach. 

-No, chyba nie myślisz, że znalazłbym Jogaile jakąś płochliwą mizerotę - obruszył się Skirgiełło. - Tyle razy powtarzałem, że nie ma drugiej takiej niewiasty...- urwał widząc grymas na twarzy brata, co z kolei rozbawiło Jadwigę, którą zazdrość Jogaiły zaczynała chwilami śmieszyć, ale i radować w głębi serca. - Nie, mów bracie, że się z tym nie zgadzasz - książę połocki postanowił podpuścić wielkiego księcia. 

-Powiedzieć, że się zgadzam to nic nie powiedzieć - odparł Jogaiła wpatrując się w Jadwigę maślanym wzrokiem. Oboje wymienili rozradowane spojrzenia.

-No, no, widzę, bracie, że to nie tylko ta wasza... polityka - kiwała głową Oleńka. 

-Widzisz, nasz Jogaiła odnalazł się jako narzeczony, a ty, Oleńko z tym podróżowaniem w przebraniu, byś się nadawała na szpiega - rzekł dumny ze sprytu siostry Skirgiełło. - Przebralibyśmy ciebie za jakąś mniszkę, pojechałabyś otruć wielkiego mistrza jakimiś ziołami i już by nam Zollner nie był straszny - zarechotał. 

-Chyba przeceniasz mnie, bracie....

-Czy przecenia czy nie, nikt nie będzie wysyłał mojej siostry do tych fałszywców - Jogaiła zrobił groźną minę. - Co nie zmienia faktu, że dobrze cię tu widzieć, ale masz więcej nie próbować takich podróży - pogroził jej palcem, ale ledwo powstrzymywał na twarzy rozbawienie. - Widać, że za dużo czasu spędzałaś ze Skirgiełłą i Wilhejdą...

-Wilhejdą?- zaptała Jadwiga

-To nasza siostra...- zaczął Jogaiła. 

-Znana też jako "Skirgiełło w spódnicy" - uzupełnił wyjaśnienie Korygiełło, na co jego bracia parsknęli tylko śmiechem. Olgierdówna słynęła z zapalczywości skrywającej wrażliwy charakter, mówiła bez zastanowienia różne rzeczy, poruszała się zamaszyście i lubowała się w męskich rozrywkach, co nie odbierało jej uroku.Jadwiga zrobiła zdumioną minę, próbując sobie wyobrazić damski opowiednik najstarszego Olgierdowicza- To on ją nauczył rzucać nożem, skradać się, a i zbić potrafi... - wytłumaczył Korygiełło. -  Tylko patrzeć jak jeszcze  ją rozpije...

-Bracie, ja nikogo nie rozpijam! - obruszył się Skirgiełło, sięgając po kielich z miodem - Ja tylko... pokazuję, bo pić też trzeba potrafić - wszyscy się śmiali. 

Pomówili tak jeszcze chwilę, ale potem Jadwiga musiała iść na modlitwy, a Oleńka chciała wziąć kąpiel i odpocząć. Kiedy wszyscy wychodzili z komnaty i Jadwiga ruszyła w stronę kaplicy, a bracia do komnat, Jogaiła podszedł do Oleńki. 

- Naprawdę bardzo się cieszę, że tu jesteś, Oleńko... Dobrze będzie mieć cię przy sobie w takich chwilach...

- Cóż, ktoś musiał uratować honor Olgierdowych córek i przyjechać - uśmiechnęła się Oleńka. - Zwłaszcza, że znalazłeś wspaniałą narzeczoną... 

 - Właśnie, mam do ciebie sprawę...

-Mogłam się tego domyślić! Czym byłoby życie bez interesów? - zaśmiała się Olgierdówna. 

-Tylko, siostro, to musi pozostać w tajemnicy. Najgłębszej tajemnicy - ściszył głos do szeptu. 

-Więc o co chodzi? - ponagliła go siostra. 

-Nikt nie może się dowiedzieć, co najwyżej Skirgiełło...

-Bracie! Coś ty się zrobiłeś niewymowny w tym Krakowie - Oleńka spojrzała na brata podejrzliwie. - Mów szybko, co to za ciemna tajemnica! 

- Nauczysz mnie... tańczyć? - zapytał Jogaiła nieśmiało. - Jadwiga ponoć uwielbia... - spojrzał zdezorientowany na siostrę, którą aż zgięło od śmiechu. - Co w tym śmiesznego? 

-Ależ nic, braciszku- chichotała.  -Poza tym, że to tak, jakby próbować nauczyć konia fruwać... - wyjaśniła. Istotnie, Jogaiła tanczyć nie lubił i nie umiał. Wszelkie próby kończyły się fiaskiem oraz dworowaniem braci i śmiechami sióstr przez długie tygodnie. 

-No wiesz, co... - fuknął Jogaiła i obraził się. Głośno mówił, że taniec to głupia rozrywka, tak naprwdę zawsze czuł się gorszy, że inni potrafią, a on nie. A teraz tym bardziej było mu wstyd, że nie będzie potrafił zatańczyć z żoną, a nie znajował na Wawelu nikogo kto by go tego nauczył. Odwrócił się ku schodom, ale Oleńka podbiegła do niego i złapała za rękę. 

- Bracie, przecież wiesz, że ja nie naprawdę - zrobiła do niego słodkie oczy. - Ale czy ty aby mówisz poważnie?

-Najpoważniej. Chcę zatańczyć z Jadwigą na weselu i liczę, że najlepsza tancerka w naszym rodzie mnie przygotuje, bo ona uwielbia...

-No, tak, przecież  to o nią się rozchodzi! Kto by pomyślał, że ktoś cię tak odmieni? Nie poznaję cię, mój ty zakochany bracie! - paplała zaaferowana Oleńka. - Tańczący Jogaiła, cóż to będzie za widok! 

-Pomożesz? - Litwin przerwał ignorując zaczepki siostry. 

-Pomogę, pomogę - pokiwała głową Oleńka, miłośniczka tańców, śpiewu i muzyki. - Już ty się tak nie frasuj, to będzie najpiękniejszy taniec w dziejach tego królestwa! 

W myślach jednak błagała bogów o pomoc. Coś takiego bez ich inicjatywy będzie niemożliwe. 

***

- A ty, coś taki zasępiony, panie Kędzierzawy? - zapytał Skirgiełło Jana z Kościelca. Razem z Korygiełłą i Wiguntem spędzali wolny czas  w karczmie. - Za dwa dni chrzest, za cztery wesele, trzeba się radować! 

-Eeee...nie.... zdaje ci się, książę. Jakiś taki senny dzień dzisiaj - zaprzeczył Jan i sięgnął po swój kufel, by odwrócić  uwagę od swojej zafrasowanej twarzy. 

-Jasne, jasne - prychnął Skirgiełło.- Możesz mydlić oczy wojewodzie albo jakiemuś księżulkowi, ale Litwina nie oszukasz! 

- Bracie, daj spokój - wtrącił się Korygiełło. - Niech nie mówi, jak nie chce. Prawda, Janie? 

- Już wiem, komu nie pozwalać przesłuchiwać jeńców, bracie - odrzekł Skirgiełło. - "Niech nie mówi, jak nie chce" - prychnął. - Ja tu z dobrą wolą, a ty do mnie, żebym nie pytał. A ja chcę pomóc druhowi, tylko nie wiem, w czym jest rzecz. 

-A ja wam mówię, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o niewiastę- rzekł Wigunt tonem znawcy i dolał sobie piwa. 

- Bo tobie zawsze o nie chodzi! - parsknął Korygiełło. - To, żeś babiarz, nie znaczy, że każdy musi być taki!

-Mnie przynajmniej chciała i to niejedna - odgryzł się Wigunt pyszałkowatym, tonem. 

-Ciebie, głupku? - fuknął Skirgiełło. - Jak już to chyba twoje... 

- Tak, chodzi o niewiastę - przerwał im z westchnieniem Jan. Wszyscy naraz zapomnieli o dogadywaniu sobie nawzajem. Spojrzeli na niego z zainteresowaniem. To dopiero nowość. 

-O tę twoją sikoreczkę, czy jak jej tam było...

-Mścichnę - uściślił pan na Kościelcu. 

- A, no tak, to ta twoja cnotka - skojarzył sobie Skirgiełło.- Ta co ani be, ani me... 

- Miarkuj się, bracie - upomniał go Korygiełło widząc obrażoną minę Jana. - Nie każdy musi tyle mleć ozorem co niektórzy. Liczy się to, co w sercu! 

-No dooobrze -wywrócił oczami książę na Połocku. - Więc w czym rzecz? Nie chce cię?  Jeśli tak to Wigunt - tu książę na Kiernowie się ożywił i zrobił zachęcającą minę - nasz znawca tematu, pewnie chętnie ci pomoże... 

-Nie o to chodzi! - pokręcił głową zniecierpliwiony Jan. Lubił Olgierdowiczów, ale czasem bywali nieznośni.- Tylko jej ojciec... Sami wiecie... - wlepił wzrok w złocistą ciecz zapełniającą kufel by ukryć zasępione oczy. - Ona nie wierzy, że to się może udać... 

- Ciężka sprawa- mało błyskotliwie odezwał się Korygiełło. 

- To trzeba tak zrobić, żeby uwierzyła- mruknął równie nieodkrywczo Wigunt.

- Kapuściane głowy! Jeden lepszy od drugiego - odezwał się Skirgiełło z pogardą i zdzilił braci po potylicach. - Nie ma co labidzić! Trzeba działać, Janie, dzia-łać! - potargał rudą czuprynę przyjaciela.

-Ale ja to wiem! Nie jestem głupi przecież! - obruszył się rudowłosy. - Ale niewielkie mam pole do popisu, bo po zamku ciągle krąży Przedbór, teraz, przed ślubem królowej wszędzie go pełno... A na dodatek przyjechała ta jego siostra, Felicja - ciągnął zrezygnowany - nie odstępuje mojej Mścichny na krok, jakby ta ptaszyna moja miała na myśli coś złego... 

- Przyjacielu i co, nie mów, że się boisz marszałka i jego siostry. To niepodobne do ciebie - rzekł Korygiełło. 

- Nie o to chodzi! Ale nie chcę, żeby moja sikoreczka miała przeze mnie kłopoty...

- O kochany - gwizdnął Skirgiełło - jakbyśmy tak się przejmowali kłopotami, to nasz Jogaiła byłby już dawno mężem córki Dymitra. Albo gorzej! W naszym zamku rezydowaliby sobie Krzyżacy! 

- Skirgiełło dobrze mówi - przytaknął mu książę na Mścisławiu. - Trzeba działać! Jakbyśmy się poddali, bo Jadwiga miłowała Wilhelma to co by teraz było?

-Krzyk, płacz i zgrzytanie zębów - odpowiedział Wigunt grobowym tonem. 

- Panno Przeczysta, i ten raz na sto lat powiedział coś mądrego - złapał się głowę Skirgiełło. - Widzisz, Janie? Niemożliwe naprawdę nie istnieje! 

- To co mam robić? - zapytał skołowany Jan. 

-Musisz zaryzykować. Nie ma ryzyka, nie ma zwycięstwa! - zawyrokował najstarszy Olgierdowicz. 

- Nie jesteś z naszej rodziny... - zaczął Korgiełło

-... a szkoda, bo dobry z ciebie druh... - wtrącił Skirgiełło.

-...ale walcz jak prawdziwy Olgierdowicz! - książę mścisławski poklepał Jana krzepiąco po plecach. 

- Musisz pokazać tej twojej białogłowie, że zrobisz dla niej wszystko. To ona wtedy uwierzy, że to ma szansę się udać - doradzał książę połocki.

- A ty od kiedy się tak znasz, samotniku? - zapytał zaczepnie Wigunt. 

- Tu nie trzeba się znać, tylko trzeba umieć używać tego - postukał się po głowie Skirgiełło. 

- To co robić? - pytał z nadzieją Jan. 

- Pomyślmy... - zaczął Korygiełło. 

- Co tu myśleć, po co się  bawić w jakieś podchody - prychnął Wigunt. - Bierz tę swoją pannę, potem  hop! do komnaty, na łoże i... - Jan zrobił przerażoną minę. 

- Na Boga, bracie! - Korygiełło kopnął go pod stołem. - Chrzcisz się za dwa dni, a tobie tylko chędożenie w głowie! 

-Kiedy ja nie dla siebie... Tak Jan by postawił marszałka przed faktem dokonanym...

- To się nie godzi! - oburzył się Jan. 

- Zawrzyj się, Wigunt,  bo szkoda czasu na twoje bajdurzenie! - warknął Skirgiełło. - Mam lepszy pomysł - uśmiechnął się do Jana. 

- Jaki?

- Jak to jaki? Ja i mój topór oraz nóż jesteśmy do twoich usług - książę połocki z dumą zaprezentował broń. - Dawaj mi tego marszałka, jedno cięcie, minuta i po krzyku! 

-Co jeden z was, to lepszy - westchnął Korygiełło. - Ja tam myślę, że trzeba powoli i z wyczuciem. Musisz jej pokazać, że ci na niej zależy. Bez toporów i pomysłów Wigunta. 

- Czyli?

-Wyślij jej dary, spróbuj wykraść z nią chwilę na osobności... - radził Korygiełło. - Pokaż się na dworze z dobrej strony... 

- Idzie wesele, to i do tańca będzie okazja - zauważył Skirgiełło. 

- Spotkaj ją niby przypadkiem, jak nie będzie z nią marszałka ani ciotki... Nawet nasz  skromniś Jogaiła potrafi spotkać królową bez obstawy - dodał Wigunt.

- Niech cię zobaczy w jakimś turnieju... Albo wyzwij kogoś na pojedynek... Albo zaśpiewaj jej, o, to dobry pomysł! Niewiasty to lubią! - zachwalał własny pomysł Korygiełło. 

-A ty skąd o tym wiesz? - przyjrzał mu się Skirgiełło podejrzliwie. 

-Słyszałem kiedyś jak Oleńka i Maria mówiły o tym - odparł. 

- Ale... Ja nie umiem śpiewać - wymamrotał Jan czerwieniąc się. 

- Oj, tam śpiewać każdy może - pocieszył go Korygiełło. - Wybierz coś prostego, ona i tak jak cię zobaczy to będzie głucha na fałszywe dźwięki. 

- Myślę, że pierwszy śpiewak z rodu Olgierdowiczów chętnie ci pomoże - uśmiechnął się Skirgiełło patrząc na Korygiełłę. 

- I drugi też - dodał on odwzajemniając spojrzenie brata. 

-Nie wiem, czy to dobry pomysł...

-Dobry! Nie pytaj, Janie, tylko pożyczaj łachy od grajków, ćwicz i podbijaj serce swojej panny! - zawołał Wigunt zachęcająco. 

- I walcz jak Olgierdowicz, pamiętaj - dodał Korygiełło. 

- Będzie pamiętał, prawda, Janie? - odezwał się Skirgiełło i dolał towarzyszom piwa. - To co? Postanowione! Zatem za Jana i jego sikoreczkę! 

- Za pomyślność! - dodał Korygiełło. - I za miłość!

- I dobrych przyjaciół! - odkrzyknął przepełniony wdzięcznością i nową nadzieją Jan. 

-Za przyjaciół! - zadzwoniły kufle.

***

Spytek każdego dnia biegał po Wawelu załatwiając różne sprawy. Czuł się dosłownie jak koń w kieracie. A to mieszczanie mieli jakąś sprawę, a to delelagacje zjeżdżające na chrzest, ślub i koronację. Przedbór narzekający, że nie jest jak za króla Kazimierza, nadąsany Dobiesław oraz Dymitr lamentujący, że w skarbcu złota coraz mniej. Tylu spraw trzeba było dopilnować - policzyć gości, ulokować gdzieś licznych przyjezdnych z Litwy, dopilnować, by krakowianie przyjęli bojarów przywoicie, godzić kłócącego się Bodzantę z Radlicą, a najlepiej nie dopuszczać, by obaj duchwni byli w swoim pobliżu. 

Do tego na Wawel zjechała jego siostra Jadwiga z mężem Ottonem i córką Elżbietą. Było to dla niego dość męczące towarzystwo  - Otton** nie był zbyt ciekawy, nie miał jakichś szczególnych pasji i cenił sobie tylko domowy spokój, więc trudno było o ciekawą rozmowę, a przy tym był tak rozsądny i zachowawczy, że aż nudny. Natomiast Elżbieta dla odmiany była głośna, żywiołowa i ciekawa wszystkiego, uparta i trochę dziecinna, spragniona plotek, przygód i nowości, na które Spytek nie miał zbyt wiele czasu. Z całej trójki najlepiej czuł się w towarzystwie starszej siostry, Jadwigi - niewiasty gospodarnej, opiekuńczej, zorganizowanej i rozsądnej, cechującej się  obrotnością i zdecydowanym charakterem oraz poczuciem humoru. Teraz jednak i ona go męczyła, ponieważ cała rodzina uparła się, by znaleźć mu żonę. 

On tym czasem nie za wiele miał czasu na takie rzeczy. Chrzest, ślub koronacja, a potem może będzie trochę więcej czasu, by przekonać do siebie śliczną, złotowłosą Węgierkę. Choć i tu był problem - Spytek usłyszał, jak jego siostra krytykowała dwórkę za zbytnią śmiałość i bezpośredniość, a ze starszą siostrą trudno było dyskutować. Wojewoda bardzo liczył się ze zdaniem siostry, która opiekowała się nim i prowadziła dom po śmierci matki. Czasem zapominał, że nie jest już małym Spytkiem, który musi we wszystkim słuchać siostry. Szedł tak właśnie i rozmyślał o tym, ile ma jeszcze do zrobienia i czym się zajmie, gdy już będzie po wszystkim... A raczej kim... I co prawda nie wierzył w te opowieści o przeznaczeniu to chyba jednak ono istniało, bo ujrzał przed sobą tę, o której myślał, tę, która śniła mu się nocami. W ciemnogranatowej, prostej sukni siedziała przy oknie i patrzyła wdal rozmarzonym wzrokiem. Czy może myślała o... Wojewoda z szelestem opuścił dokumenty. 

Erzebet siedziała samotnie na ławie przy oknie i haftowała monogram na ozdobnej chusteczce, którą szykowała na ślub i wesele królowej Jadwigi. Wszystko miało być piękne i nowe, nawet coś tak drobnego jak chusteczka. W końcu taki wspaniały ślub nie zdarza się często. Węgierka wetknęła igłę w materiał i się zamyśliła. Ślub i wesele... Na uczcie Spytek obiecał jej wspólny pierwszy taniec podczas owego wesela... Od tego czasu nie rozmawiali, wojewoda posyłał jej tylko czasem ukradkiem uśmiech, kiedy spieszył gdzieś z naręczem ważnych dokumentów. Starała się to zrozumieć, ale z drugiej strony, co jeśli będzie tak zawsze? Co jeśli on nigdy nie przestanie być taki zabiegany? Nie wiedziała, jak to zmienić, bo w pamięci miała dziwne i zastanawiające rekacje swojej siostry. Czy ona jednak czuje coś do tego Spytka? Jakie to wszystko poplątane! Sprawy miłosne wcale nie są ciekawe. Są straszne! 

W tym momencie coś z szelestem upadło na podłogę. Erzebet ocknęła się z zamyślenia, by zobaczyć przed sobą zakłopotanego wojewodę, patrzącego bezradnie na walające się po posadzce papiery. Taki zagubiony i zbity z pantałyku pan wojewoda i dyplomata Spytek był na swój sposób uroczy, choć jako rycerz pewnie nie byłby dumny z takiego określenia. Chciała wstać i mu pomóc, ale zapomniała o igle i boleśnie  zakłuła się w palec. Szkarłatna kropla wsiąkła w biel chusteczki, a za nią kolejna i jeszcze jedna... Erzebet zapiszczała z bólu. Na ten dźwięk ocknął się z kolei wojewoda. Podszedł do dwórki sięgając po chusteczkę. Nigdy nie nosił ze sobą takich rzeczy, ale zwyczaj ten zaczerpnął od Jogaiły, który zawsze miał przy sobie zapas lnianych chusteczek do nosa. 

- Taka panna nieostrożna, że...  - zaczął, ale przerwał, bo jego oczy spotkały się z cudnie niebeskimi oczami pieknej Węgierki. Nigdy, nawet w tańcu, nie był tak blisko jej cudnej twarzy. - ... krew ciecze - dodał przełknąwszy ślinę głośno i przyłożył materiał do zranionego palca. 

Erzebet otworzyła ze zdumienia szerzej oczy i pobladła z tych emocji. Odkąd zajrzała w równie niebieskie co swoje, szczere oczy wojewody na chwilę straciła dech. Ich spojrzenia zetknęły się i splotły, jakby połączone jakąś złotą nicią. Zaraz, co on mówi? 

-Ale to nic - powiedział Spytek ochrypłym głosem. - Opatrzę i... do wesela się zagoi

-Nic się... przecież... nie stało - wydusiła z siebie Lackfi. O ja głupia! Bardziej banalnej rzeczy nie dało się chyba powiedzieć...

Spytek z troską zawiązywał chusteczkę na zranionym miejscu, spoglądając w oczy dwórki, by po chwili unikać jej wzroku, jakby coś go peszyło i nie był w stanie go wytrzymać. Erzebet zauważyła, że jego pierś unosi się w szybkim oddechu, a sama czuła gorąco od jego delikatnego dotyku - od czubka glowy aż do pięt. Boże, o czym on znowu mówi? 

-Pani... Nawet draśnięcie na twojej dłoni jest jak...jak...  rana od sztyletu na mym sercu - wyznał Spytek zmienionym głosem. Nie wiedział, czy tak wypada, nie wiedział, czy może... czy to nie za wcześnie... ale pamiętał to zdanie z jakiejś bajki, którą jego matka opowiadała kiedyś na dobranoc. 

Erzebet z kolei spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że ten często zakłopotany, przytłoczony obowiązkami wojewoda może w ogóle znać takie porównania. Bo i skąd? Chyba nie ze spisów podatkowych albo rejestrów wojska! 

- Pamiętam to z jakiejś opowieści mojej matki - rzekł wyjaśniając nie przerywając wpatrywania się we wzniesione ku niemu oczy.  - Zawsze chciałem to powiedzieć.

-Czyli spełniło się dzisiaj twoje marzenie, panie - odrzekła zarumieniona dla odmiany Erzebet cichutko.  

-Dzięki to... - zaczął Spytek, ale... 

-Wojewodo, idziesz czy nie? Produkujesz te pergaminy czy jak? - rozległ się znieciepliwiony, nieco skrzeczący głos Dymitra. 

-Już! - Spytek wziął się za pośpieszne zbieranie pergaminów.  - Pani... Uważaj na siebie - rzucił jeszcze w stronę Erzebet po czym ruszył w stronę kancelarii swoim zwykłym, pośpiesznym krokiem, uśmiechając się pod nosem. Był przeszczęśliwy. Nie wiedział jednak, że już niebawem czekają go spore komplikacje...

***

Komnata Śmichny i Mścichny rozbrzmiewała radosnym śmiechem. Pachniało parą, wonnymi ziołami i aromatycznymi olejkiem do kąpieli. Na środku stała duża, drewniana balia, w której siedziała Śmichna. Mścichna niosła dzban gorącej wody stąpając ostrożnie, zalękniona, że go upuści. 

-Dziękuję Erzebet, że zgodziłaś się mi pomóc - dziękowała Śmichna. Węgierka znała różne receptury elisirów na piękne włosy i miała coś takiego przygotować właśnie dla starszej Brzezianki, która marzyła o pięknych lśniących włosach na wesele. 

-Nie ma problemu - uśmiechnęła się. - Będziesz piękniutka i będziesz ozdobą naszego dworu, zobaczysz, kochana!  - zapewniała Węgierka. - A może poznasz jakiegoś młodego, przystojnego pana, który się w tobie zakocha? 

- To byłoby... cudowne... - westchnęła Śmichna, obmywając się z rozkoszą w ciepłej wodzie. - No i dziękuję ci za te wspaniałe zioła... 

-To nie mnie dziękuj, tylko Mścichnie. To ona je dla ciebie kupiła... No, dobrze, a teraz Mścichno, musisz zmoczyć włosy siostry, a ja nałożę na nie ten specjalny olejek - powiedziała Erzebet. 

Mścichna podeszła niepewnym krokiem do kąpiącej się siostry o ostrożnie polała jej głowę wodą z cynowego dzbanka. 

- Nie za gorąca? 

-Jest wspaniała... Ach, jak te olejki cudownie pachną! - westchnęła Śmichna. - Jak zadziałają równie dobrze, jak pachną, to jakiś wspaniały mężczyzna padnie z wrażenia na widok moich włosów - zachwycała się. - No, siostro, śmiało, nie bój się wody! - krzyknęła na Mścichnę, która posłusznie polała jej głowę bardziej zdecydowanie. Gdy skończyła, Śmichna wstała w balii i złapała ją za rękę. - No, siostrzyczko, woda nie gryzie, chodź i  ty pokąpać się trochę!! - zaśmiała się i pociągnęła siosrę w swoim kierunku z psotnym uśmiechem. Zesztywniała Mścichna, która nie lubiła takich żartów runęła jak długa do balii w sukni i trzewikach, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Erzebet i Śmichna wybuchnęły śmiechem, Mścichna piszczała przeraźliwie. 

-No, chodź, siostro! Podobno nawet książę z Litwy uwielbia kąpiel! - śmiała się starsza Brzezianka chlapiąc młodszej wodą w oczy i robiąc dookoła balii prawdziwą kałużę. 

-Ajjj... Jestem cała mokra! - burknęła Mścichna z wyrzutem. 

-No, co ty nie powiesz - zaśmiała się Śmichna, gdy jej siostra próbowała niezdarnie wygramolić się z balii. - Dobrze, Erzebet, czyń powinność! Niech na weselu wszyscy panowie po kolei padają  z wrażenia. 

Nie wiedziała, że może nie w dosłowny sposób, ale stanie się to wcześniej. Książę Wigunt jak to zwykle w wolnym czasie włóczył się bez celu i zaglądał w różne kąty. Traf chciał, że akurat tego dnia "zaniosło go" na pierwsze piętro południowego skrzydła, gdzie były komnaty dwórek. Szedł znudzony leniwym krokiem, gdy zza jednych drzwi usłyszał głosy, śmiechy, aż w końcu przeraźliwy pisk. Tak zazwyczaj piszczały jego siostry na widok czegoś przerażającego lub gdy je coś bolało. Niewiele myśląc ruszył ku drzwiom i nacisnął klamkę. 

Gdy wszedł do dusznego i zaparowanego pomieszczenia z miejsca ogłuszył go kolejny wybuch pisku, tym razem nie z dwóch, ale trzech niewieścich gardeł. Jedna blondynka piszczała, a potem zamarła łapiąc się za usta. Druga, ciemnowłołosa w przemoczonej sukni upuściła z brzękiem metalowy dzbanek z wodą, która rozlała się po całej komnacie. 

A trzecia... Trzecia stała w środku balii rozkosznie zarumieniona. Po kształtnym, pięknym ciele spływały jej kropelki wody, a długie, ciemne mokre włosy otuliły ją płaszczem. Ręce trzymała na piersiach, chąc ukryć je jeszcze lepiej niż tylko całunem włosów. Miała mlecznobiałą skórę, smukłą kibić, wydawała się krucha i delikatna, ale też zarazem niebezpiecznie fascynująca. Zupełnie jak Milda z dawnych litewskich opowieści, tak, ona całym swoim wdzięcznym wyglądem boginki  lasów przypominała właśnie Mildę. Ukrywająca swoje cude ciało za zasłoną włosów zdała się jeszcze bardziej pociągająco tajemnicza, tak nawet dla księcia kiernowskiego, który w poznawaniu niewieścich tajemnic doświadczenie miał przecież niemałe. Przez chwilę zamarła w bezruchu, a ich oczy na moment spotkały się. Ona wyglądała przestraszoną i zaskoczoną, tak, że przez dobrą chwilę, nie wiedziała, co robić. Gdy minął pierwszy szok, pisnęła jak pozostałe i szybko kucnela w głębokiej balii, osłaniając siebie jej krawędzią.

Książę zaś w ułamku sekundy miał w oczach zakłopotanie, zachwyt i błysk zainteresowania, który przeszedł znów w zakłopotanie. Oniemiały po tym, co zobaczył, nawet nie poczuł, że bardzo się czerwieni. Coś kazało mu przestać patrzeć i był to jeden z nielicznych przypadków w życiu, gdy było mu po prostu głupio i wstyd. Dlaczego? Dlatego, że przestraszył tę nimfę, tę rusałeczke, która go zachęcała i onieśmielała zarazem samą swoją obecnością. Wigunt nie umiał nazwać tego dziwnego uczucia. Mało kiedy był naprawdę zawstydzony. Wykonał kilka niezdarnych ruchów i uciekając w bok oczami, wymamrotał niewyraźnie coś przepraszającego i wyszedł trzaskając drzwiami.

Erzebet parsknęła śmiechem. To mało powiedziane, po prostu zwijała się od śmiechu. Siadła na krześle ocierając sobie załzawione od wybuchu wesołości oczy. Mścichna zaczęła w pośpiechu wycierać podłogę, modląc się, by ojciec ani ciotka nie postanowili ich teraz odwiedzić. A Śmichna? Ona była z jednej strony zawstydzona, z drugiej rozbawiona, a z trzeciej... Wzrok księcia powodował w niej dziwne uczucie. Nie tyle naturalnego zawstydzenia, lęku przed kolejnym spotkaniem czy tym, że ktoś się dowie. To było coś dziwnego nieokreślonego...

Kiedy z komnaty rozlegały się śmiechy na korytarzu Wigunt oparł się plecami  o chłodną ścianę i szybko łapał powietrze, rozluźniając sobie zapięcie przy kołnierzu kaftana. Co za los! Za dwa dni miał się chrzcić, a tymczasem spotkał swoją Mildę, a przynajmniej kogoś, kto odpowiadał jego wyobrażeniom o tej bogini. O ile zdążył się choć trochę przekonać do chrześcijańskiego Boga, o tyle teraz widział w nim bardziej wroga, który może mu odebrać to, czego zaczynał pragnąć, nawet trochę nieświadomie. I nie chodziło tu tylko o uciechy. Książę, gdzieś w głębi serca, nie zdając sobie z tego sprawy, o miłości prawdziwej, nie sprowadzającej się tylko do takich spraw, a w roli ukochanej widział Mildę. Boginię z opowieści, którą chyba właśnie zobaczył w ludzkim ciele.

***

Zgodnie z przewidywaniami Olgierdowicze ożywili krakowski zamek. O ile dwór w Budzie olśniewał elegancją, był bardzo ceremonialny, przyciągał poetów i artystów oraz roił się od gości, o tyle Wawel, choć mniej sztywny i teatralny, zdawał się Jadwidze czasem smutny, pusty i ponury. Tymczasem choć brakło może typowych dworskich rozrywek na zamku zaczął rozbrzmiewać śmiech i wesołe rozmowy oraz panowało zamieszanie. Skirgiełło spędzał wiele czasu ze Spytkiem, Janem i Niemierzą - walczyli na miecze, strzelali z łuku albo rzucali nożem do celu, by wieczorem dołączywszy do siebie Korygiełłę bez końca opowiadać historie, śpiewać i planować świetlaną przyszłość Korony i Litwy. Książę mścisławski często dołączał do nich przy innych rozrywkach, ale szczególnie lubił debatować ze Spytkiem o polityce. Jan z kolei wyjeżdżał ze Świdrgiełłą na długie przechadzki, kiedy to można było się wyciszyć i odpocząć od zamkowego zamieszania, które ciągle przytłaczało najmłodszego z Olgierdowiczów.

Skirgiełło, który nie szykował się na chrzest, miał więcej czasu i dyskutował z Janem o eliksirach o ziołach, a nawet odwiedzał z nim chorych od czasu do czasu. Czasem Jan pokazywał mu swoje księgi medyczne i opowiadał, co właśnie się dowiedział. Codziennym zwyczajem księcia na Połocku była wyprawa o karczmy, kiedy służbę kończył Niemierza. Niegdsiejszy Cyryl jak za wileńskich czasów pilnował księcia, by nie pił za dużo, opowiadał bez końca o żonie i synku, którzy pojechali do Sierakowa, ale mieli wrócić na ślub królowej. Przy dobrym piwie wspominali dawne czasy i nie mogli się doczekać, kiedy razem będą gromić Krzyżaków i przeżywać wojenne przygody w służbie króla Jagiełły. Ich pomysły na pognębienie szpitalników mogłyby przerazić najodważniejszego człowieka.

Skirgiełło zyskał sobie na dworze opinię oryginała, a o nieśmiałym Świdrygielle dworzanie niewiele potrafili powiedzieć. Panny potajemnie wzdychały do Korygiełły, który okazał się zdolnym tancerzem, a także człowiekiem prawym i uczynnym. Opowiadano sobie, jak to był gotów do pomocy każdemu, nawet jeśli była to służka dźwigająca ciężkie wiadro z wodą czy stajenny. Książę mścisławski zdawał się nie widzieć owych tęsknych, zachwyconych spojrzeń. Jego myśli wciąz pochłaniał sojusz, dyplomacja i szczęście brata, którego kochał i cenił.

Wigunt również dał się poznać jako człowiek pomocny i otwarty, choć w przeciwieństwie do brata nie szczędził niewiastom komplementów i wodził za nimi oczami oraz zamaszyście prowadził w tańcu. Do każdego zagadywał, a może lepiej byłoby powiedzieć, że do każdej... Nikt jednak nie wiedział, a i on sam nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, że powoli miejsce w jego sercu mości sobie pewna ciemnowłosa panna o zadartym nosku.

Wszyscy Olgierdowicze, a wkrótce i Oleńka zyskali szczerą sympatię Gabiji. Szczególnie Olgierdówna, która pięknie śpiewała i przypominała staruszce królową Annę. Codziennie wpadali do niej poczęstować się piernikiem, czasem wychylić kielich miodu czy wina, śpiewać pieśni i słuchać starych opowieści o Litwie i wawelskim zamku, . Korygiełłę najbardziej interesowało, kto ważny tam gościł i jakie miało to znaczenie polityczne. Oleńka wypytywała o stroje, ozdoby i muzykę. Skirgiełłę najbardzeij interesowały pijackie opowieści i alkoholowe ekscesy znakomitych gości, natomiast Wigunt wypytywał o niewiasty nie szczędząc typowych dla siebie, niezbyt mądrych uwag. W takich chwilach Skirgiełło bił brata, a Korygiełło przepraszał i załamywał ręce. Gabija się nie gniewała, mówiąc, że każdy był kiedyś młody i nazywała Wigunta "swoim urwisem". Nie miała własnych dzieci i na starość czuła się samotna. Tymczasem nagle była otoczona luźmi ciekawymi jej wiedzy i wspomnień. Była przeszczęśliwa.

Jogaiła natomiast nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i chwilami przestawał zwracać uwagę na swych niesfornych braci. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie narzeczeństwo i przygotowania do chrztu. Z każdym dniem przekonywał się, że rzeczywistość wręcz przewyższa jego senne marzenia i opowieści braci. Jadwiga była nie tylko piękna, mądra i pobożna. Zachwycała go rozumem, poczuciem humoru i bezpośredniością, urokiem, kiedy się zawstydzała, oddaniem dla królestwa i swojej przyszłej rodziny. Nie dowierzał, że tak dobrze dogaduje się z jego braćmi, radzi sobie z kłotliwymi panami, a przy tym zawsze znajduje czas, by zadbać o biednych, zapytać sługę o zdrowie jego brzemiennej żony, a służącą o dzieci. Widział też jednak, że cały czas,ktoś do niej przychodzi o czyś opowiedzieć, czy o coś prosić, a jej pieknej twarzy maluje się często znużenie i frasunek. Bardzo chciał być z nią w tych wszystkich sprawach, chronić ją, dbać o nią, wziąć na siebie te ważne sprawy, bronić przed całym światem i wszystkimi lękami.

Rozmyślając o tym wszystkim ubierał się niespiesznie z pomocą Opanasza. Otarł się białym płótnem i założył nogawice, ale ponownie odpłynął w świat marzeń o swojej narzeczonej i o przyszłym życiu. Nie dosłyszał nawet, że łaziebny mówi coś do niego i chce mu podać koszulę. Z letargu wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi, w których ujrzał Jadwigę.

Królowa weszła do komnaty księcia pewnym krokiem. Wracała prosto z rady, po której koniecznie musiała z nim pomówić. Nie czekała nawet na dwórkę, tylko od razu pobiegła tam krótszą drogą. Książę stało odwrócony tyłem do drzwi, niemal całkiem nagi. Na widok jego umięśnionych pleców speszyła się, by spłonić się jeszcze bardziej, kiedy Litwin odwrócił się do niej na dźwięk otwieranych drzwi, ukazując gładki, pięknie wyrzeźbony tors i szerokie ramiona. Nigdy wcześniej nie widziała półnagiego mężczyzny.

-Ojej... Wybacz!... - powiedziała i odwróciła się.- Powiedziano mi, że mogę wejść... - dodała przepraszająco, chcąc jakoś tę sytuację wytłumaczyć. Mimo, że wiedziała, że tak nie wypada, nie mogła się powstrzymać od zerkania kątem oka w stronę księcia. Tylko dlaczego mimo chodnego poranka poczuła takie dziwne gorąco? Przypomniała sobie, co mówił o księciu Zawisza. Stwierdziła, że ani trochę nie przesadził, a obraz, który przed chwilą zobaczyła był... całkiem przyjemny... Nawet bardzo... Choć, Boże! Przecież nie wolno tak myśleć...

-Zostań... - powiedział Jogaiła nakładająć szybko koszulę i kaftan. Opanasz wyglądał, jakby miał wybuchnąć swym tubalnym śmiechem, więc dostał szturchańca w bok. - Zostań, zostań... - powtórzył, a jego ton zdradzał rozbawienie wydarzeniem. - Już możesz na mnie popatrzeć, Jadwigo.

Oboje spojrzeli na siebie. Jadwiga żałowała, że nie można powstrzymać rumieńca na zawołanie. Jogaiła uśmiechnął się szeroko, wiedział dobrze, co go wywołało. Zauważył też, że królowa zaczęła miętosić rąbek sukni, często tak robiła, gdy się denerowała. Przy tym zarumieniona wyglądała tak rozkosznie, niewinnie, wdzięcznie i uroczo... Nie było jednak dane mu nic o tym powiedzieć, choć bardzo chciał, bo do komnat wpadła zdyszana Margit. Ta to zawsze wie, kiedy się pojawić...

-Pani, tutaj jesteś! Przecież nie możesz sama wchodzić do komnaty mężczyzny! - oburzyła się. Mina Jadwigi zdradzała, że wydarzyło się coś, co zdarzyć się nie powinno, albo w najlepszym przypadku niewiele do tego brakowało. - Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?

-Przecież nic niewłaściwego się nie stało, prawda, Jadwigo? - rzekł książę oficjalnie, walcząc z nadchodzącym wybuchem śmiechu. Opanasz odwrócił się, by ukryć rozbawienie.

-Oczywiście, że nie - odparła Jadwiga równie oficjalnie, posyłając księciu pełne wdzięczności spojrzenie. Dziękowała Bogu, że wyręczył ją w tłumaczeniu całej sytuacji. - Przyszłam pomówić o... pewnej delikatnej sprawie... - zwróciła się do Jogaiły nieśmiało.

-Usiądź, proszę - powiedział Jogaiła i sam zajął miejsce, dając przy tym znak Opanaszowi, aby wyszedł. Margit usiadła na krześle koło okna. -Niech zgadnę... Byłaś właśnie na radzie i panowie zaczęli cię straszyć wadium, które trzeba zapłacić Habsburgom - powiedział.

- Rzeczywiście... - odpowiedziała niepewnie Jadwiga. Panowie naciskali, by ponagliła Jogaiłę w sprawie spłaty zadośćuczynienia, ale ona wstydziła się mówić z nim o pieniądzach. Nie chciała nic na nim wymuszać. - W Krewie powiedziałeś, że...

-Nie chcę, żebyś sobie tym zaprzątała głowę - odpowiedział z czułym uśmiechem, zauważywszy jej niepewność i frasunek.- Nie jest to rzecz niewieścia.

- Ale królewska tak - odparła spokojnie i z godnością, a Jogaiła kiwnął głową na znak zgody. - Jako król muszę dbać, by umowy były przestrzegane - starała się brzmieć po królewsku, ale wspomnienie tego, co ujrzała wchodząc do komnaty przyprawiało ją o drżenie głosu, a patrząc na Jogaiłę jakoś ciągle miała go przed oczami wyglądającego jak w tamtej chwili.

-Jak najbardziej, pani... Złoto i zło... Nawet brzmią podobnie... - zamyślił się.

-Mają ze sobą wiele wspólnego - przytaknęła.

- Jako twój przyszły mąż chcę cię chronić przed całym złem świata - wypowiedział na głos swoje myśli. Zrobił to tak czule i tkliwie, że serce Jadwigi zalało ciepło i spokój. - Nie odmawiam ci jednak prawa do rządzenia. A słowa danego w Krewie... Dotrzymam - rzekł pewnie kiwając głową. - Nie myśl o tym więcej. Nie zawiodę cię

-A twoi bracia? Słyszałam, że wodzą oczami za dwórkami... Upilnujesz ich? - zmieniła temat królowa.

- Zatem miłość rządzi Wawelem! - zaśmiał się Jagiełło. - Wiemy oboje, że miłość nie pomaga w rządzeniu - dodał poważnie - dlatego tron niech będzie twierdzą rozumu, a komnata - domem serca - rzekł takim tonem i z takim spojrzeniem, że Jadwiga przez chwilę nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. W najpiękniejszych snach nie słyszała od nikogo tak pięknych słów. Posłała mu piękny uśmiech i zaczęła nowy temat.

- Jutro twój chrzest... Może powiesz mi jednak, kogo wybrałeś na ojca chrzestnego... i jakie imię? - Jogaiła od dwóch dni twierdził, że zdecydował, ale chce, żeby to była niespodzianka.

-No nie wiem, nie wiem...- kręcił głową Litwin.

-Proszę...

-No dobrze... - proszącym szafirowym oczom nie mógł się długo opierać. - Na ojców chrzestnych wybrałem wszystkich panów szlachtę. Będzie ich reprezentował Spytek z Melsztyna.

-Spytek... To dobry wybór - uśmiechnęła się Jadwiga. - A co z imieniem?

-Władysław- odpowiedział, uśmiechając się szeroko, co królowa odwzajemniła i w jej oczach zamigotały szczęśliwe iskierki. Uszczęśliwiony tym, zapytał:

- To dobrze?

-Czy to dobrze? Przyznaj się lepiej, kto ci powiedział, że miałam nadzieję na taki wybór - zapytała królowa z błyskiem w oku.

-Gabija mi powiedziała - wyjawił Litwin. - Ale sam chciałem je wybrać. Trąba mówił mi o świętym Władysławie, a tu z kolei wszyscy wspominają dobrze twojego pradziadka. Chciałbym być jak on. 

-No, jeśli chodzi o walkę z Krzyżakami faktycznie jest godzien naśladowania - rzekła Jadwiga. - I jak to dumnie brzmi: Władysław II Jagiełło - zachwyciła się. 

-Król Polski i Litwy - uzupełnił książę. - Ale nie tylko o Krzyżaków chodzi.

Jadwiga spojrzała na niego pytająco.

-Wszyscy mówią, że Jadwiga i Władysław byli dobrym małżeństwem - wyjaśnił - to będzie dobry znak, prawda?

-I dobry wzór dla nas - zgodziła się ona.

-Tym bardziej, że z opowieści twoja prababka wydaje się podobna się do ciebie, a ty do niej - ciągnął Jogaiła. - I wasze imię tak dobrze pasuje do każdej z was. 

- Waleczna kobieta*, no tak, o prababce można było to powiedzieć. W końcu dowodziła obroną Wawelu w czasie buntu wójta Alberta - zgodziła się Jadwiga. - Ale ja?

- Jestem pewny, że dałabyś sobie radę - rzekł z przekonaniem Jogaiła.

- Czyli będziesz mnie wysyłał na wojny, tak? - droczyła się Jadwiga.

- Co ty mówisz? Przecież mogłoby ci się coś stać... Nie pozwolę na to. Ani na to, żebyś musiała ukrywać się z dziećmi w przebraniu mieszczańskim - powiedział poważnie. Na samą myśl o tym serce mu zadrżało.

-Co za ulga, doprawdy!  - odetchnęła Jadwiga z łobuzerskim uśmiechem. - Już się bałam, że...

- To ja się będę bał za ciebie - chwycił ją za dłoń ignorując oburzone spojrzenie Margit. - I obiecuję, że będę bronił ciebie i naszych dzieci do ostatniego tchu.

- Oby nie było trzeba... - zdołała wyszeptać Jadwiga. Na samą myśl o tym, że Jogaiła - jutro już Władysław - miałby pójść na wojnę, czuła słabość w żołądku. I choć z racji tego, że miał zostać królem było to bardzo możliwe, nie chciała, żeby opuszczał Kraków. Przy nikim nie czuła się tak bezpieczna i otoczona troską. Nie wyobrażała sobie utraty tego, co się między nimi rodziło.

- Jadwigo, mnie się nie da zabić - zapewnił ją z dziarskim uśmiechem. Dla niej byłby w stanie zrobić i wytrzymać wszystko. 

 
***

*Imię Jadwiga wywodzi się ze starogermańskiego (Hedwig: hadu -  walka i wig - ból) i oznacza kobietę waleczną, zwycieżającą w boju. 

** Historycznie Otton zmarł prawdopodobnie w 1385 r., więc przed opisywanymi w rozdziale wydarzeniami. Jest mi jednak potrzebny do fabuły, więc postanowiłam mu trochę przedłużyć życie :-))

Moi drodzy! Witam Was po długiej nieobecności spowodowanej sesją i zamieszaniem z tym rozdziałem. Przepraszam, że tyle czekaliście i dziękuję za wytrwałość. Ze względu na wakacje różnie będzie z rozdziałami, ale przez najbliższe dwa tygodnie powinny być nieco częściej. Potem nie powinno być jakichś wielkich przerw. Będę dawać znać 🙂

Dzisiaj na Wawel zajechała Oleńka i poznaliśmy z opowieści kilku pozostałych Olgierdowiczów, może kiedyś ich spotykamy. Swój moment mieli Erzebet i Spytek, ale zaraz sprawy się skomplikują... Wkrótce zobaczymy, dlaczego. Na Wawel zjechali też państwo Pileccy, ale tu uspokajam- będzie inaczej niż w serialu 😉 Wigunt za to poznał pannę Śmichnę od... Najlepszej strony 😏😏😂 No i nasze Jadwigiełło ♥️

W następnych rozdziałach spodziewajcie się dalszego rozwoju wątku Wigunta i jego boginki, komplikacji w życiu Spytka, śpiewającego Jana i Jogaiły uczącego się tańczyć. Oraz przede wszystkim chrztu Jagiełły, który się zbliża wielkimi krokami. Do zobaczenia w następnym, teraz będzie on szybciej. Nie zapomnijcie podzielić się swoimi odczuciami w komentarzu, jeśli macie taką chęć 😉 Buziaki 😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top