14."Z tobą wszystko jest prostsze"

Kancelaria biskupa Radlicy

Trwał już kolejny dzień nauk chrzcielnych książąt litewskich. Jak codzień przyszli po śniadaniu do kancelarii biskupa Jana Radlicy . Było to niezbyt jasne, duszne pomieszczenie, pełne starych ksiąg, pergaminów, kałamarzy oraz modlitewników. Pachniało kurzem i tym specyficznym zapachem starych książęk, który można poczuć w bibliotece. Nic więc dziwnego, że dla książąt wychowanych w bitwie i na polowaniu miejsce to nie było zachęcające. Korygiełło narzekał, że od tej specyficznej woni dostaje kataru, a Wigunt mówił, że z każdym dniem coraz bardziej chce mu się spać. Do senności i znudzenia przyczyniał się mimo najlepszych chęci też sam Radlica, który zazwyczaj nauczał seminarzystów albo królewskie dzieci nawykłe do długiego przesiadywania w bibliotece i powtarzania skomplikowanych kwestii po łacinie, by w ten spsoób wbić je do głowy na pamięć. Nigdy nie zastanawiał się, czy uczniowie go rozumieją, najważniejsze, by przyswoili co trzeba na pamięć i dobrze stawiali akcenty w słowach. Dziś przyszła kolej na przykazania Boże. Zadowolony z siebie Radlica, znawca teologii i miłośnik łaciny z namaszczeniem powtarzał nauki, które kiedyś Bóg powierzył swojemu ludowi. Korygiełło walczył z kichaniem, na szczęście przysypiający Wigunt dał mu swoją chusteczkę do nosa. Świdrygiełło marszczył czoło i zaczerwieniony jak z wysiłku powtarzał łacińską wersję Dekalogu. 

-Non concupisces domum proximi tui, nec desiderabis uxorem eius, non servum, non ancilam, non bovem, non assinam, nec omnia que eius sot!*

-Dobrze!  - pokiwał głową duchwny dumny z tego, że to jemu przypadł zaszczyt przygotowania do chrztu książąt litewskich. "Jan Radlica, biskup Krakowa, nauczyciel wiary chrześcijańskiej, przekazał ją synom księcia litewskiego..." - pierwsza linijka zapisu kronikarskiego o biskupie była już gotowa.  - A po naszemu? - zapytał. Świdrygielle zrzedła mina. Co prawda za namową Jogaiły uczył się z Gabiją podstaw polskiego, ale uważał ten język za okropnie trudny. Niemal tak ciężki jak łacina. 

- Eee... A po waszemu... - zawahał się i wziął głośno głęboki wdech. -  Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego - zaczął, a widząc potakiwanie biskupa, mówił dalej - ani jego niewoli...

-Niewolnika! Aaaa-psik! - przerwał mu Korygiełło i sięgnął po chusteczkę. Akurat słowo "niewolnik" zapamiętał, nie tak jak wiele innych. 

- ... niewolnika - przytaknął mu obrażonym tonem Świdrygiełło, niezadowolony, że brat przerywa i tak głośno kicha. Jedno słowo zapamiętał, a już zadziera nosa. No, chyba, że właśnie musi go wydmuchać... - ani jego niewolnicy - kontynuował - ani jego zwołu...

... wołu, ośle!- poprawił go Wigunt. Biskup wzniósł oczy do góry. Takie słowa przy duchownym? 

- ...osła? - zmarszczył nos Świdrygiełło, zagubiony w tej plątaninie zwierząt. 

-Wołu!! - parsknął zniecierpliwiony Wigunt. - W-O-Ł-U! - Biskup załamał ręce i westchnął głośno. 

... wołu - Świdrgiełło posłusznie powtórzył, kurcząc się w sobie pod wpływem krzyku brata. - ...ani jego psa...

-Osła... - poprawił go Korygiełło znudzonym głosem nieco przez nos. 

- ... osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twego bliźniego - zakończył Świdrygiełło z ulgą i na jednym wdechu. Ufff... Może ten dostojnik w długiej czarnej sukni wreszcie da mu spokój. Na to wyglądało. Duchowny założył ręce na piersiach i pokiwał głową z uznaniem. 

-Wszyscy ludzie są waszymi bliźnimi - ogłosił głośno i  uroczyście takim tonem, jakby wygłaszał jakiś dogmat. Przysypiający Wigunt i Korygiełło podskoczyli na swoich miejscach. Książę mścisławski składał w głowie jakąś myśl marszcząc czoło. Zrobił wreszcie zaskoczoną minę, co coś mu nie pasowało.

-Wszyscy? - zapytał. 

- Jak najbardziej! Wszystkich dobry Bóg stworzył bliźnimi! - rzekł z naciskiem Radlica. Jak można było czegoś tak prostego nie rozumieć...

- Krzyżaków też? - zdumiał się Wigunt i wytrzeszczył oczy. 

- Też!

-I... I Tatarów? - wyjąkał zszokowany tymi nowościami Korygiełło. 

- Ich też, choć inaczej czczą Boga - przytaknął biskup.

- I... I... I Tatarom nie można... odbierać niewolnikow? Ani wołów? Ani osłów?- dopytywał zdziwiony coraz bardziej książę na Mścisławiu. Piewszy raz jak żyje słyszał, że Tatar jest jakimś bliźnim. Przecież zabierał bogactwa, brał w jasyr dzieci i niewiasty więc to,że trzeba mu je odebrać z nawiązką było jasne jak słońce...

-Ani żon? - złapał się za głowę Wigunt. Jeszcze osła zostawić, to rozumiał... Ale  ponętna, kształtną żonę!

- Ani żadnej rzeczy, która ich jest! - odrzekł biskup bezapelacyjnie. 

-No, to po co z nimi wojować? - spytał Wigunt.

- Dobre pytanie! Albo z Krzyżakami? - naciskał Korygiełło. Radlica otworzył usta, by coś rzec, ale równie szybko zamknął je z powrotem. Nigdy w czasie nauk nikt o nic nie pytał. Zawsze uczniowie słuchali spokojnie i nie przerywali. A teraz? Na takie pytania biskup nie był przygotowany, a raczej po prostu znał odpowiedź, ale nie potrafił jej wygłosić, gdy temat stawał się grząski. Wobec tego złożył pobożnie ręce i wzniósł oczy do góry.

-Módlmy się! - zarządził.- Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum... - zaczął, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Wigunt podparł coraz cięższą głowę, a Korygiełło przeczesywał nerwowo włosy, nie otrzymawszy wyczekiwanej odpowiedzi. Świdrygiełło zdążył już przysnąć. Duchowny posłał książętom karcące spojrzenie. Korygiełło wyprosował się i szturchnął braci.

-...benedicta tu in mulieribus... - kontynuowali z biskupem modlitwę. 

Zebrani w biskupiej kancelarii nie wiedzieli, że ktoś przez przymknięte drzwi obserwuje całą sytuację. To królowa Jadwiga przyszła sprawdzić jak idzie nauka przyszłym szwagrom, ale wolała pozostać niezauważona. Domyślała się, że nikt z książąt nie powie jej prawdy na temat nauk Radlicy, bo Jogaiła, jak zdążyła już zauważyć stara się trzymać ich krótko i nie pozwala powiedzieć złego słowa na chrześcijan. Poznała jednak niepokorny charakter braci. Znała też Radlicę -uczonego, poważanego i szczerze oddanego swojej posłudze, ale trochę nazbyt przywiązanego do tradycji i nieufnego wobec wszelkich nowości.

Słuchała i pokiwała głową. Tak, tego właśnie się obawiała. Nauki biskupa nadawały się dla osób od dziecka wychowywanych na europejskim dworze, nie dla dociekliwych i krnąbrnych Litwinów. Jadwiga uśmiechnęła się szelmowsko. Wiedziała, co trzeba zrobić i poszła pomówić z Janem z Kościelca i Gabiją. 

Mała aula na Wawelu

Następnego dnia rano Jogaiła z coraz większym trudem walczył ze znużeniem i łaciną. Nauki biskupa dotyczące prawd wiary może i były trochę skostniałe i mało porywające, ale skłaniały do wielu pytań, którymi zasypywał Jadwigę i Gabiję, ale łacina była czymś okropnym. Szczerze współczuł Jadwidze, która powiedziała mu, że kilka lat uczyła się tego języka, gdy była dzieckiem. Na szczęście wreszcie udało mu się coś poprawnie powiedzieć - racze przypadkiem, bo sam nie wiedział, kiedy mówi dobrze, a kiedy źle. Wszystko brzmiało tak samo dziwnie jak jakieś magiczne zaklęcia. 

-Znakomicie, panie, tylko akcenty rozkładamy troszeczkę inaczej - pochwalił biskup, a  Jogaiła stłumił ziewnięcie. - Sanctificetur debitoribus pentacionem...**

- Santificentur... - wyjąkał wielki książę. 

-Sanctificetur... - poprawił duchowny. 

- Sanctificetur...  -powtórzył Jogaiła  lekko poirytowany. Te akcenty... Co za różnica...

- Dobrze!

-Dobitoribus... - kontynuował ośmielony nieco Jogaiła, ale duchowny przerwał mu ze zniercierpliwieniem:

-Debitoribus...

-Debitori-bus? - spróbował ponownie przewracając oczami. 

-Debitoribus - poprawił go biskup znowu. 

- Debitoribus...  - zaczął znów nieśmiało, ale tym razem duchowny kiwnął twierdząco głową więc spróbował mówić dalej. -  Tentancionem?

-Pentacionem... - skorygował Radlica, a zirytowany Jogaiła nieomal uderzł pięścią w stół. Miał tego serdecznie dosyć. Dlaczego nie można mówić do Boga w swym własnym języku? Chyba powinien go rozumieć skoro jest taki wszechmogący? No, chyba, że jest zbyt boski, by mówić językiem zwykłych śmiertelników i woli te debitoribusy... To się nigdy nie skończy...

- Pragnę pomówić z "dominus et tutor Regni Poloniae"  - senną atmosferę przerwał piękny czysty głos i nawet łacina brzmiała jakoś mniej dziwacznie. Tego głosu Jogaiła chciał słuchać całe życie, nawet gdyby mówił w tym pokręconym języku. Na ten dźwięk opuściła go senność i zerwał się z krzesła, wpatrzony w narzeczoną z zachwytem. Jaka ona była powabna i śliczna! Z każdym dniem zachwycała go coraz bardziej. Jakby promień słońca wpadł do auli. Twarz wielkiego księcia rozpromieniła się z radości. Biskup pokłonił się i wyszedł. W końcu! Jogaiła zamarł w tym zachwycie. Ciszę przerwała Jadwiga.  

- Książę Jogaiła jakiś taki szczęśliwy od samego rana - zauważyła z łobuzerskim uśmiechem. Z radosnym drżeniem serca domyśliła się, że to ona jest tego przyczną. Litwin jakby przyłapany na gorącym uczynku ocknął się, podszedł do niej i niemęsko zarumieniony zaczął:

-Z każdym dniem bardziej... - ale nie było dane mu dokończyć, bo do auli weszła spóźniona Margit i chrząknęła znacząco. Zobaczywszy miny księcia i królowej była przekonana, że jeszcze chwila, a stanie się coś niestosownego. - Eee... Piękny dzień dzisiaj, prawda? - wymyślił na poczekaniu. 

-Piękny dzień z łaciną? Nie wierzę ci - parsknęła śmiechem Jadwiga, która wiedziała, że te nauki dla księcia są trudne.- Biskup nie uczył cię jeszcze, że chrześcijanom nie wolno kłamać?

- Prawda, to nie łacina czyni go pięknym -odrzekł z wymownym spojrzeniem. - Chciałaś pomówić?- podeszli do stołu i Jogaiła odsunął krzesło, by królowa mogła usiąść. 

- Zgadza się - prztaknęła.- Chodzi o twoich braci...

-Wiedziałem! Wiedziałem, że w końcu coś zmalują! - załamał ręce Jogaiła. - Wybacz, napewno z nimi pomówię, powiedz...

-Nie, nie, nie w tym rzecz - pokręciła głową królowa przez śmiech. - To wspaniali ludzie, choć widać, że niesforni i mają charakter. Ale właśnie dzięki temu wzbudzają sympatię - uśmiechnęła się. Dzięki spotkaniu u Gabiji z miejsca pokochała ich wszystkich jak rodzinę - nieśmiałego Świdrygiełłę, szlachetnego Korygiełłę i oczywiście oryginalnego Skirgiełłę. Nawet Wigunt o niewyparzonym języku nie dawał się nie lubić. - Cieszę się, że mogłam ich poznać i mam nadzieję, że jeszcze wiele wspólnych chwil przed nami wszystkimi

-Więc skoro nie narobili biedy to w czym rzecz?

- Zauważyłam, że biskup nie bardzo potrafi do nich dotrzeć z nauką i nie jest w stanie odpowiedzieć na ich pytania. To nic dziwnego, zawsze miał do czynienia z ludźmi, którzy zostali ochrzczeni w dzieciństwie, wychowywani w wierze i przy tym ma bardzo... tradycyjne podejście i wymaga, by dużo znać na pamięć

-To już zauważyłem... westchnął wielki książę. 

-No właśnie... Dlatego martwię się, że oni zniechęcą się do nowej wiary. Rozumu im nie brak, tylko ktoś musi do nich odpowiednio podejść. Dlatego z pomocą Gabiji i Jana z Kościelca wybrałam wam nowego katechetę. 

-Naprawdę? - zapytał z nadzieją Jogaiła. - Kto to?

-To ksiądz Mikołaj Trąba...

-Trąba?- książę nie dał rady powstrzymać śmiechu. 

-Książę, nazwiska się nie wybiera - upomniała go Jadwiga tłumiąc chichot. - To prosty człowiek, opiekuje się biednymi razem z Janem i zna się z Gabiją. Mówią, że potrafi trafić z nauką do każdego, jest serdeczny i myślę, że będzie umiał odpowiedzieć na wasze pytania. Jan obiecał go poszukać w mieście i przyprowadzić na zamek. Może to trochę zająć, bo Trąba zawsze kimś zajęty... Ale powinien pomóc. Biskup może być trochę niezadowolony - westchnęła - ale nim ja sama się zajmę w razie czego. 

-Jadwigo... Dziękuję ci... Jesteś taka... dobra i mądra - chciał powiedzieć "kochana", ale Margit spiorunowała go wzrokiem. 

-W końcu taki powinien być władca, czyż nie? - zaśmiała się ona. - Nie ma za co dziękować. Masz wspaniałych braci i chcę, byście się wszyscy tu dobrze czuli. Poza tym obiecałam, że we wszystkim wam pomogę.

-No, właśnie! - Jogaile wpadł do głowy pewien pomysł.- Czy to już nie będzie za dużo, gdy...- zawahał się.

-Gdy co? - ponagaliła go narzeczona. 

-Chodzi o tę łacinę...- zaczął trochę zawstydzony. - Nie potrafię tego zapamiętać i aż żal mi tego waszego biskupa, który mnie uczy. Wolałbym nie wiedzieć, co musi o mnie myśleć... - pokręcił głową.  - Czy moglibyśmy... gdybyś znalazła czas... - jąkał się, nieprzyzwyczajony, by o coś prosić, bo jako wielki książę tylko wydawał polecenia. Poza tym chodziło oczywiście nie tylko o łacinę. 

- Pomóc z łaciną?  - dokończyła Jadwiga. - Hmm... jeśli biskup nie daje rady, to chyba już nikt, a co dopiero ja - podparła sobie twarz dłonią i udała zamyślenie, by księcia podpuścić. Jogaile zrzedła mina. 

- Nawet tak krótko... Ale proszę...- rzekł błagalnym tonem. Jadwiga zatriumfowała, o to jej w końcu chodziło. 

-Uczono mnie, że władcy nie proszą, więc chyba to ważna sprawa - rzekła oficjalnie, z trudem powstrzymując szeroki uśmiech. - Skoro tak, myślę, że coś da się w tej sprawie  zrobić i to nawet nie raz i nie na krótko - uśmiechnęła się lekko puszczając księciu oko. Ten znów się cały rozpromienił. Więc to nie tylko o naukę chodzi... -  ucieszyła się królowa. - A jak się mają sprawy z wyborem rodziców chrzestnych?- zapytała. 

- Dobrze, że o to pytasz. Prawie zapomniałbym, bo i ja chciałem o czymś z tobą pomówić. Na chrzestną matkę wybrałem siostrę Spytka, Jadwigę, bo zależy mi, by nosiła imię polskiej świętej. 

-To dobry wybór! Wszyscy ją chwalą jako dobrą matkę i żonę, pobożną niewiastę. No i jest z dobrego rodu, a przy tym nie z Wielkopolski więc panowie pewnie się cieszą - zaśmiali się oboje.  - A ojciec?

-O tym właśnie chciałem pomówić. Tylko jeśli coś będzie dla ciebie trudne albo nie będziesz chciała o tym mówić, zrozumiem - powiedział, a Jadwiga trochę się przestraszyła. Margit poruszyła się niespokojnie i nadstawiła uszu. 

-Wkrótce będziemy małżeństwem i będziemy razem rządzić, a to oznacza też trudne rozmowy. - Powiedz, proszę, bo naprawdę zaczynam się martwić, o co chodzi- powiedziała Jadwiga. 

-O księcia Władysława Opolczyka. Dużo osób poleca go, ale mówiłem ze Spytkiem i on odradza. Mówi, że książę wspierał Habsburgów, zadłuża się, jest chciwy i nie warto mu ufać. Dlatego chciałem zapytać ciebie, jaki on jest i czy to prawda. Kto inny mi powie, jak nie moja królowa i narzeczona? 

- To, co mówił Spytek to prawda. Książę na początku udawał mojego przyjaciela. Doradzał mi i chciał pomóc, przygotowywał przyjazd księcia, wyremontował dla niego dom,  pośredniczył między mną a... Habsburgami - Jadwiga zadrżała na dźwięk austriackiego nazwiska i lekko się zawahała. - Potem okazało się, że wysyłał mi prezenty niby od księcia, by mnie do niego przekonać... Podczas gdy on... - głos jej zadrżał i w oczach stanęły łzy. Dotychczas rana zadana przez zdradę Wilhelma bardzo bolała. Nie była w stanie mówić dalej. Wzięła głęboki wdech i otarła oczy. 

Jogaiłę przeszedł dreszcz i poczuł uderzenie gniewu. Jak można było coś takiego zrobić? Wystawiać niewiastę na niebezpieczeństwo ze strony rozpasanego wiedeńczyka? I to jaką niewiastę... Jego Jadwigę! Jak rażony piorunem zerwał się z krzesła.

 - Dał mu dom i pomagał mu, wiedząc, co się tam wyprawia?! - zawołał oburzony. - Chciał cię wepchnąć w ramiona tego... - nie wypadało kończyć tego zdania. Żadne z określeń adekwatnych do Wilhelma nie nadawało się, by je wypowiedzieć w obecności niewiasty. - Przecież mógł skazać cię na straszną krzywdę! Zniszczyć ci życie! Chyba mi nie powiesz, że Opolczyk nie wiedział?! - Jogaiła krążył wykrzykując i gestykulując żywo. 

Nie mieściło mu się w głowie, jak można narazić swojego władcę na coś takiego. W dodatku takiego władcę... Poza tym krew uderzała mu do głowy na myśl o tym, że Jadwidze mogło się coś stać oraz że ta... kreatura wciąż jest na Wawelu. 

-Wiedział i nie wiedział! Tak to jest ze złymi czynami - wyjaśniła Jadwiga drżącym głosem wstając ze swojego miejsca. Nigdy nie widziała księcia tak wzburzonego. 

-Nie pojmuję... Nie pojmuję! - kręcił głową książę i załamywał ręce. 

-Gdyby ludzie wiedzieli, jak wielką miłością darzy ich Bóg nie byliby w stanie oszukiwać, przekupywać, ani krzywdzić kogokolwiek...- tłumaczyła. 

-Chrześcijanie to wiedzą  - Jogaiła zagniewany podszedł do stołu, za którym stała Jadwiga i stanął na przeciwko niej patrząc jej prosto w oczy - i chodzą na wojnę! Opolczyk niby to wiedział! Jeszcze mi powiedz, że Krzyżacy albo ten z Wiednia też to wiedzą!

-Wiedzą nie do końca...

-Jakże to tak!? - przerwał Jadwidze uderzając ręką w blat. Nie mógł zrozumieć, że ona była w stanie usprawiedliwiać kogoś, kto ją zdradził albo tak naraził. Królowa drgnęła od hałasu. 

- Są jak małe dzieci... Wciąż się uczą...  - zaczęła, ale znów nie było dane jej dokończyć. 

- Tysiąc lat i nadal im mało!- prychnął z ironią Jogaiła, wznosząc wzrok do góry. 

-Kochaj bliźniego swego jak siebie samego... To najprostsza nauka Jezusa... Nadejdzie dzień, że wszyscy ludzie ją pojmą... - tłumaczyła spokojnie Jadwiga. Jej łagodność kontrastowała mocno z targającym księciem oburzeniem. 

-I nie będzie więcej grzechu... - Jogaiła zacytował zdanie z nauk biskupa. Ciężko było stwierdzić, czy robi to ironicznie, pyta, czy też sam siebie próbuje przekonać. -To co jako już prawie chrześcijanin mam zrobić z Opolczykiem?

-Niech wyjedzie...

-Okłamywał i narażał ciebie i koronę... - przerwał jej wzburzony. - Powinien za to głową zapłacić! - zdenerwował się znów Jogaiła. - Wolałabyś nie wiedzieć, co na Litwie robi się z takimi jak on! 

-Więc mi o tym nie opowiadaj tylko każ mu wyjechać!  - doradziła błyskotliwie zdenerowowana nieco Jadwiga i zaczęła odchodzić od stołu ku wyjściu. Nie lubiła wracać do wspomnień dotyczących Wilhelma. Rozumiała, że na Litwie podejście do zdrady i wybaczania mogło być inne, ale przestraszyła się gniewu Jogaiły i nie pojmowała, skąd się wziął. Boże, co ja zrobiłem... - pomyślał książę i ruszył za Jadwigą. Ona usłyszawszy za sobą jego kroki odwróciła się. Po oczach było widać, że ledwo powstrzymywała łzy. 

- Jadwigo, wybacz mi - Jogaiła walczył ze sobą, ale ostatecznie spuścił wzrok. Ten widok był dla niego równie trudny do zniesienia jak wizja Habsburga  dręczącego Jadwigę po otrzmaniu wsparcia Opolczyka.- Ja... Ja nie chciałem obrazić twojej... naszej wiary... - mówił łamiącym się głosem.  - Ja... Ja wiem, że marny ze mnie będzie chrześcijanin, bo niewiele z tego rozumiem... A potem pomyślałem, co mogło się stać, na jaki los mógł cię skazać ten cały Opolczyk... Dlatego się rozgniewałem... na niego... nie na ciebie- odważył się na nią spojrzeć. - Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało, na samą myśl o tym ręka chce chwycić za broń... Poza tym mam już taką wadę, że czasem bywam impulsywny... Wybaczysz? 

- Jeśli chodzi o wpadanie w gniew to jest nas dwoje, Jogaiła - Jadwiga podeszła do niego bliżej i uśmiechnęła się delikatnie - Teraz, kiedy usłyszałam, co cię tak wzburzyło to nie wiem, co ci mam wybaczyć. Nikt nigdy tak o mnie nie powiedział...- powiedziała ze wzruszeniem w głosie. Zrozumiała, że to o nią chodziło i była całkowicie pokonana. Nikt nigdy nie był gotowy jej tak bronić. - Ja po prostu... Nie umiem wracać do tych wspomnień związanych z... wiesz, z kim, ale się nie gniewam na ciebie - Jogaile kamień spadł z serca. 

- Nie musimy o już więcej o tym mówić. Przy mnie nic ci nie grozi, obiecuję - odpowiedział. Jadwigę załało na te słowa ciepło i ufność. Oboje nie wiedzieli, że czekają ich jeszcze trudne chwile związane z tymi wspomnieniami. - Nikomu nie pozwolę zrobić ci krzywdy...

-A ja ci nie pozwolę mówić, że będzie z ciebie marny chrześcijanin- uśmiechnęła się królowa, której smutek i niepewność przeminął bez śladu. Chciała zmienić smutny temat rozmowy.  - To nieprawda i mam więcej o tym nie słyszeć! Już lepsze są te wszystkie uwagi Wigunta, bo czasem jest w tym gadaniu ziarno prawdy - uśmiechnęła się figlarnie. 

- Nie porównuj mnie do niego, Jadwigo - rzekł Jogaiła udawanym groźnym tonem. Tak naprawdę w oczach miał radość po słowach królowej  - Bo wtedy naprawdę się pogniewamy! 

- A od kiedy to się grozi koronowanemu władcy? - droczyła się Jadwiga po swojemu. Jogaiła popatrzył na nią niepewnie. 

- Eee... No dobrze, wygrałaś tym razem - kręcił głową, pokonany w tym pojedynku na słowa. 

- To jaka jest nagroda?  - zapytała triumfalnie Jadwiga, dumna, że po  tych kilku dniach wreszcie się jej udało i książę nie wie, co powiedzieć. Jogaiła zamyślił się przez chwilę. 

- Mam kilka pomysłów, ale one chyba muszą zaczekać... - szepnął z iście szelmowskim uśmiechem i wskazał Margit dyskretnym ruchem głowy, co tym razem pozbawiło głosu Jadwigę, bo domyśliła się, o co chodzi. - ...i wspólny spacer przed twoją naradą na tę chwilę musi wystarczyć - dodał podając jej ramię. Wspólnie z idącą parę kroków z tyłu Margit ruszyli w stronę dużego korytarza. 

Aula na Wawelu

Jogaiła krążył po auli oczekując na księcia opolskiego. Po odprowadzeniu Jadwigi na naradę od razu posłał po księcia. Chciał to załatwić jak naprędzej. Uśmiechał się na myśl o królowej. Co za niewiasta... Polubiła jego niesfornych braci i złapała z nimi dobry kontakt, znalazła im nowego katechetę, a jemu samemu obiecała pomóc z łaciną. Jogaiła dzisiaj przekonał się, że jakie ma piękne serce, gdy powstrzymała go przed ukaraniem Opolczyka. A przy tym umiała żartować, droczyła się z nim i dzisiaj nie potrafił znaleźć słów po jej ripoście. Jednak przegranie z nią słownego pojedynku było przyjemnością. Książę westchnął rozmarzony. Z każym dniem był coraz bardziej zakochany, choć chyba nie do końca przyznawał to przed sobą. 

Z zadumy wyrwał go głos służącego, który zaanonsował księcia opolskiego. Po chwili do auli dumnym krokiem kroczył wysoki, postawny mężczyzna w haftowanym bogato kaftanie ze złotym łańcuchem na piersiach. Ktoś postronny mógłby wziąć za przyszłego króla nadętego Opolczyka, a nie ubranego w prosty kaftan i patrzącego na przybysza uważnie Jogaiłę. Książę złożył nieco przesadny ukłon, nie mogąc przy tym powstrzymać myśli, że niewiele brakowało, by to jemu kłaniano się w tej sali. Wyprostował się, wypiął dumnie pierś i zapytał: 

-Czemu zawdzięczam twe wezwanie, panie?

- Chcę poznać cię, książę. Wiele słyszałem... - zaczął spokojnie i z uśmiechem Jogaiła. Już sam sposób bycia powiedział mu wiele o Opolczyku. Postanowił jednak go podpuścić. 

- Liczę, że tylko pochwały - rzekł książę, pewny, że przecież niczego innego Litwin nie mógłby o nim usłyszeć. No, może oprócz paru szczegółów, ale z nimi już mniejsza...

-Mówiono mi o twoich sukcesach na Rusi - rzekł Jogaiła. 

-Wspaniałe czasy, piękny kraj... - rozmarzył się Opolczyk i zapatrzył w dal. - Przyznaję, że część mego serca została we Lwowie! 

-A dziś? Do czego bije twoje serce? - Litwin przechodził powoli do sedna sprawy. 

-Dla kraju i Boga...  - rzekł książę takim tonem, jakby odpowiadał na pytanie, czy niebo jest niebiesie. - Słyszałeś zapewne, że to dzięki mnie  - podkreślił - udało się ocalić ikonę Matki Boskiej z Bełza, a i księgi stamtąd ratowałem - prawił z wyraźnym samozadowoleniem. Jogaiła pokiwał głową tłumiąc śmiech. Jadwiga w czasie spaceru opowiedziała mu, jak to Opolczyk chciał sobie przywłaszczyć ikonę. Sam wiedzial ile kosztowności zniknęło z Bełza po tym, jak stanęła tam armia księcia z Opola.

-Widzę, żeś dzielny... - powiedział tylko. - A Habsburgowie? Słyszałem, że i z nimi masz dobre relacje? - zapytał świdrując księcia swymi zielonymi oczami. Zauważył, że mięsień na twarzy Opolczyka zadrgał z tajonego niepokoju. Ten jednak udawał, że nie traci rezonu.

-Cóż dziś znaczy Wiedeń, kiedy Wielkie Księstwo Litewskie puka do naszych drzwi? - zapytał rozkładając ręce. -  Bóg prowadzi nas ku chwale, a ciebie, panie, ku wierze, to jest teraz najważniejsze - rzekł uroczyście. 

-Po tonie wnioskuję, że jesteś gotów w tej drodze mi towarzyszyć- rzekł Jogaiła, z trudem hamując rozbawienie. Ten książę miał wyraźnie mniej rozumu niż pieniędzy. 

- Chcesz mego ramienia, abym cię wspierał w akcie przyjęcia chrztu świętego... - rzekł Opolczyk z tą irytującą pewnością siebie. Wypowiedź ta zabrzmiała bardziej jak stwierdzenie faktu niż pytanie. Jogaiła po raz kolejny poczuł przypływ gniewu. Podszedł do księcia na odległość kilku kroków i mordował go wzrokiem, skoro Jadwiga zabroniła bardzej siłowych środków. Chciałeś mi towarzyszyć, ty oszuście? O niedoczekanie twoje! 

- Nigdy!! - krzyknął, a jego wzburzony głos odbił się od ścian auli. Zszokowany takim obrotem sprawy Opolczyk skulił się w sobie, co rzadko mu się zdarzało, jeśli już to za sprawą jego dominującej żony Eufemii.

- Nie ma gorszej zarazy niż pleść, co zżera do u jego podstaw! Wspierałeś zdrajcę, który mógł zagrozić królowej!!  - krzyknął prosto w twarz Opolczykowi. - Precz z moich oczu!! Bramy zamku dla ciebie zamknięte!

Upokorzony książę skłonił się i pośpiesznie opuszczał aulę. W środku paliło go upokorzenie i wstyd. Ten młokos jeszcze mi za to zapłaci - pomyślał pogardliwie.

Nie zagrozisz już mojej Jadwidze, ani ty, ani żaden twój człowiek... A jak spróbujesz, to poznasz gniew Olgierdowicza!   - pomyślał Jogaiła i z dumą założył ręce na piersiach, uśmiechając się przy tym. Jadwiga oczywiście miała rację. Upokorzenie będzie bolało tego nadętego człowieka o wiele bardzej niż jakakolwiek rana. 

Korytarz pod aulą

-Co proszę?! Ach! - jęknęła dystyngowana jejmość, gdy mąż posłusznie zreferował jej przebieg spotkania z księciem litewskim nie szczędząc przy tym obelg i złorzeczenia. Złapała się przy tym za serce i opadła na pobliską ławę. Obie ręce położyła na obfitym biuście udając, że coraz ciężej oddycha. 

-Duszko, może chcesz do komnaty? Zaraz ktoś przyniesie ci wodę. Słu... - Opolczyk chciał zawołać służbę i podał rękę żonie, ale ta ją odtrąciła. 

-Sam sobie pij wodę! - prychnęła. - Żegnaj! - dodała melodramatycznym, obrażonym tonem.

-Takim tonem do męża?! - oburzył się Opolczyk

- Co to za mąż, co z królem nie potrafi rozmawiać? - prychnęła pogardliwie Eufemia. 

- I żona mierna, co przy boku męża nie stoi!- odciął się jej mąż. 

-Przy boku męża to może stać byle gęś! - odrzekła bezapelacyjnie. - Ja, w odróżnieniu od ciebie, mam ambicje i to niemałe - rzekła wyniośle, prostując się i wygładzając materiał sukni.

-Jeśli to prawda, wrócisz ze mną do Opola - zarządził książę. - Król nas upokorzył! Moja noga tu więcej nie postanie!  - denerwował się. 

-A moje dwie tu postaną i ani jedna nie pójdzie do Opola dopóki ty nie pójdziesz po rozum do głowy!

- Rozum? - zmarszczył czoło zdzwiony Opolczyk. 

-Tylko długi potrafisz zaciągać! Pieniądze się kończą - narzekała obrażona Eufemia.

- Bo szastasz złotem jakby na gałęziach rosło!- odciął się jej mąż. Istotnie, ciężko było sprostać apetytom Eufemii w kwestiach sukien, jadła, mebli, biżuterii i tkanin. 

-Gdzie ono rośnie to już jest twoja sprawa! Ja po Wawelu boso biegać nie będę!

-Czyli do Opola nie pojedziesz... Starałem się, przysięgam.... - zaklinał się Opolczyk. 

-Starać się nie wystarczy... 

- Z Jogaiłą wiele nie ugrasz... - załamywał ręce Opolczyk, który coraz bardzeij zdawał sobie sprawę ze swej przegranej sytuacji. 

- Ja władczych mężczyzn zjadam na śniadanie...Zresztą chyba wiesz coś o tym po tylu latach, drogi mężu - rzekła Eufemia z przekąsem. 

- Ale jeśli on woli kogoś innego...

- To już nieważne. Teraz trzeba patrzeć w przyszłość... Za Jogaiłą, jak za każdym mężem stoi niewiasta, a za każdą niewiastą stoję ja...  - prawiła Eufemia. - Książę szybko się o tym przekona. Poza tym trzeba dobrze wydać córki za mąż, a ty już pokazałeś, co potrafisz... A raczej nie potrafisz! Wracaj do Opola, a sprawy powierz odpowiedniej osobie - Opolczyk popatrzył na nią nierozumiejąco. - Swojej żonie, której zapewne się odwdzięczysz, kiedy wróci - po tych słowach księżna wstała, przelotnie pocałowała policzek osłupiałego męża, zaszeleściła sukniami i ruszyła do komnaty, pozostawiając małżonka samego i bardzo zdziwionego. 

Karczma w Krakowie

Następnego dnia Jadwiga spędzała czas na naradach z panami, a Jogaiła na naukach. Książęta zaś zostali wysłani na dzień skupienia do opactwa benedyktyńskiego w Tyńcu. Powiedzieć, że nie byli tym zachwyceni to nic nie powiedzieć. Ich nastroje pogarszało to, że akurat wypadał piątek, a więc dzień postu. Od rana nic nie jedli więc kiszki grały im marsza. Wobec tego postanowili zajrzeć po drodze do karczmy. W końcu nikt o niczym się nie dowie. Tak się im przynajmniej wydawało. Bracia oczekiwali właśnie na posiłek. Dookoła słychać było gwar rozmów, śmiechy i pokrzykiwania, czuć było dym z paleniska, piwo i potrawy. Tak, było to wiele ciekawsze miejsce niż ponury i ciemny klasztor. 

-Bez posiłku nas wysłał do tego ich... Dyńca! - uderzył pięścią w stół Świdrygiełło. Nawet on, nieśmiały i zazwyczaj zahukany i spokojny, był wyraźnie wzburzony. 

-Tyńca!- poprawił go Korygiełło

-Jeden pies! Głodzić ludzi? To barbarzyństwo!  - denerwował się Świdrygiełło. 

- Niech Jogaiła sam sobie pości... - prychał książę mścisławski bębniąc placami w blat stołu. Zwykle szlachetny i spokojny,  miał już tego wszystkiego dosyć. - Bo tak chcą Polacy... - dorzucił z przękąsem. 

-Możemy klepać modlitwy, ale głodować nie będziemy! - zawtórował mu Świdrygiełło. 

-Niech poszczą ci, co grosza na jedzenie nie mają! - Korygiełło zaśmiał się cwaniacko i zadzwonił wypchaną sakiewką. Do stołu książąt czekających na Wigunta, który wyszedł na chwilę na zewnątrz podeszła karczmarka Esterka i postawiła na nim parujące miski z kaszą. Obaj bracia zmarszczyli czoła. Nie tego się spodziewali. 

- Co to jest, karczmarko? - prychnął Korygiełło, odsuwając od siebie miskę ze strawą. 

- Kasza z omastą - Esterka położyła ręce na biodrach. Nikt nie będzie jej dyktował, co powinna podawać. 

-Świnie tym nakarm, a nie litewskich książąt! - oburzony śmiałością niewiasty Świdrygiełło gwałtownym ruchem strącił naczynia, które, roztrzaskując się, upadły na podłogę. Zdziwieni hałasem ludzie zaczęli przyglądać się z zaciekawieniem całej sytuacji. 

-Dzisiaj piątek, nie ma mięsa! - tupnęła nogą Esterka. Miała ochotę zdzielić jednego z drugim ścierką, ale przypomniała sobie starszne opowieści o Litwinach. Na to nadszedł zasapany i umorusany krwią Wigunt. W ręku trzymał dwa pokaźnych rozmiarów kurczaki i śmiał się zawadiacko. 

-A właśnie, że jest!  - zawołał od progu.  - Upolowałem je na twoim podwórzu!

- Barbarzyńcy!!! - od stołu zerwał się jakiś brodaty starzec i pogroził Wiguntowi pięścią. 

- Poganie! Dzikusy! - inni goście zaczęli także wstawać i wznosić okrzyki. - Precz z poganami!! - ktoś cisnął w stronę książąt to co miał od ręką, była to sporych rozmiarów misa . Z innej strony nadleciał szkielet rybi, a z kąta nadgryziony śledź.  - Precz z barbarzyństwem! Precz z Litwą! 

Książęta nie pozostawali dłużni. Korygiełło chlusnął starca piwem prosto w twarz, a Świdrygiełło rzucił nożem w stronę najgłośniej krzyczącej grupy siedzącej przy stole po prawej stronie. Przestraszeni ludzie schylili głowy. Nóż przeleciał ze świstem i wbił się w ścianę nad oknem. Wigunt zmierzył Esterkę groźnym wzrokiem.

-Lepiej upiecz ptaki, bo Litwini groźni, kiedy głodni! - warknął, odpierając cios jakiegoś postawnego młodzieńca. 

-Ludzie nie pozwolą!- przerażona kobieta próbowała przekrzyczeć harmider. Bardzo się bała. W ruch poszły podręczne noże i toporki, kufle i lichtarze. Na podłodze walały się resztki jedzenia i skorupy z rozbitych naczyń. Wtem stanął przy niej Korygiełło.

-Boisz się zadrzeć z kupą mieszczuchów bardziej niż z wnukami Giedymina? - zapytał pogardliwie Korygiełło mordując ją wzrokiem. Esterka wzięła ptaki i zawołała kuchenną Dobromiłę. Bała się gniewu mieszczan, ale chyba nie było wyjścia...

W tej chwili do karczmy wszedł Jan z Kościelca w towarzstwie niezwykle wysokiego, wąsatego duchownego. Po dwóch dniach odnalazł księdza Trąbę na podgrodziu, gdzie udzialał ostatniego namaszczenia chorym biedakom. Od kilku dni kapłan jadł sam chleb i popijał wodą. Ledwo trzymał się na nogach. Zanim pójdą na zamek Jan postanowił go nakarmić i kupić coś ciepłego do picia. 

- Zaraz się posilisz, Mikołaju, a potem ruszamy do książąt! - mówił szlachcic idąc do lady, za którą mignęła mu Esterka. Obu mężczyzn zdziwił harmider i oburzone okrzyki. - O rety... Przecież to oni! - zawołał, zauważywszy czuprynę Korygiełły. - Książę, książę! - pomachał do niego ręką. 

- Janie! Przyjacielu! - książę mścisławski wyciągnął ręce w geście powitania. - Co tu ro...

-A ten tu czego?! - warknął Wigunt pokazując palcem duchownego. 

-Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Świdrygiełło. Jan zmarszczył czoło. Nie poznawał Litwinów. Co im się stało?

-Jestem ksiądz Mikołaj Trąba - przedstawił się kapłan spokojnie z łagodnym uśmiechem. - A wy jesteście braćmi Jogaiły? 

-O, co ja widzę! Jaki śmiały! - parsknął Wigunt. 

-Może zaraz zacznie nas zastraszać i siłą do postu przymuszać? - rzucił zaczepnie Świdrygiełło. Jan nerwowo szarpał swoją bujną rudą czuprynę. Po okrzykach ludzi domyślił się, co się wydarzyło. Tymczasem ksiądz zrobił coś, co Litwinów totalnie zaskoczyło. Wyjął zza sutanny drewniany krzyż i wpatrując się weń z szacunkiem powiedział: 

- To moja broń... Jedyna...

Korytarz na Wawelu

- Jak już wiesz i ja, gdy byłam mała lubiłam się schować - opowiadała królowa Jogaile, kiedy po wspólnym obiedzie spacerowali korytarzem. - Tak było też, kiedy pierwszy raz spotkałam księcia Skirgiełłę. Namówiłam siostrę, żebyśmy schowały się za szafką koło kancelarii. Nie chciałyśmy tak wcześnie kłaść się spać. 

- Nie chciałyście? Chyba ty nie chciałaś - śmiał się Jogaiła, który zdążył już poznać zdecydowany charakter przyszłej żony. 

-No... Trochę w tym prawdy - przyznała ona. - No więc siedziałyśmy tam jak myszki i nagle ktoś pochyla się nad nami... Patrzymy, a tam książę  z nożem w ręce!

-Cały on! - parsknął śmiechem Jagiełło. - Pewnie jak zawsze tropił Krzyżaka, choć z drugiej strony, skąd miałby go tam wziąć...  - kręcił głową. - Co było dalej?

-Był bardzo zaskoczony... A jak go zapytałam, czy to prawda, że Litwini to mordercy to już całkiem zapomniał języka w gębie - tu oboje wybuchnęli śmiechem. 

- Skirgiełło często mi opowiadał o tym spotkaniu, ale nigdy nie opisał jak to dokładnie wyglądało. 

-Cóż, to, że zasadził się na nas z nożem to raczej nie jest powód do dumy - zauważyła Jadwiga. 

-Uwierz mi, że chyba bardziej wstydził się tego, że nie wiedział, co ci odpowiedzieć - poprawił ją Litwin. 

-To prawda, on już dał się poznać jako mistrz ciętej riposty - przyznała. 

-Ale to ty odbierasz mowę - powiedział Jogaiła, nawiązując do ich ostatniej sytuacji.  - I nic dziwnego, skoro już w dzieciństwie taka byłaś. 

-Zaraz tam odbieram mowę - prychnęła, ukrywając zawstydzenie słowami Jogaiły. - To ty nie wiedziałeś, co wtedy powiedzieć

- Oj, Jadwigo, Jadwigo... Wiesz, jaką masz jedną wadę?

- Nie wiem, ale pewnie zaraz mnie oświecisz. Jaką to?

-Jesteś za skromna jak na tak wyjątkową niewiastę i... 

- Mam takie wrażenie - przerwała mu słysząc za plecami westchnienie Margit - że odkąd tu jesteś dążysz do tego, by mi się od tych komplementów w głowie przewróciło - powiedziała karcącym tonem.  

-Mam zdecydowanie inny cel i... O, a ku nam biegnie nasz mistrz ciętych ripost! - powiedział Jogaiła na widok biegnącego ku nim z naprzeciwka Skirgiełły. Wyglądał na wzburzonego i nie bawił się w zbędne formułki powitalne. 

-Bracia gdzieś przepadli - zdyszany rzucił nowinę niczym bombardę. Jadwiga złapała się za usta. Jogaiła również był bardzo zdziwiony. 

-Co ty mówisz? Jak to?  Nie dojechali do Tyńca? - pytał Litwin zaniepokojony. 

-Nie wiem, bracie, mnich przyjechał, mówi, że opat czeka od rana i się nie doczekał!  - mówił podniesionym tonem Skirgiełło.  - Głowę daję, że to ludzie Wil...  - przerwał, przypomniawszy sobie, by nie mówić o Habsburgu przy Jadwidze. - wiecie-kogo stoją za porwaniem naszych braci!

-Boże... To wszystko moja wina... - Jadwiga aż usiadła na ławie przy oknie. 

-Jadwigo, co ty pleciesz? - zdziwił się Jogaiła.

- Przez to, że kiedyś mu uwierzyłam, a potem go wygnaliśmy, on będzie was teraz prześladował... A jeśli coś im się stało?  - mówiła przerażona królowa przez łzy. - Nie wybaczę sobie jeśli oni... 

- Nie to miałem na myśli - przerwał jej Skirgiełło spiorunowany już wzrokiem Jogaiły za wyciąganie tak pochopnych wniosków. 

-Cśś...- korzystając z zamieszania książę pogładził Jadwigę po dłoni i usiadł obok niej. - Spokojnie, póki nie będziemy wiedzieli czegoś pewnego nie trzeba martwić się na zapas - uśmiechnął się do niej krzepiąco.  

- Prawda, wybaczcie... Ja... Nie chcę, żeby coś im się stało - odezwała się Jadwiga. 

-Nikt z nas nie chce, dlatego musimy się teraz skupić i zebrać myśli - zarządził Jogaiła. Skirgiełło zmarszczył czoło. Nie lubił tych przemyśleń przed każdą decyzją. -Komu najbardziej szkodzi chrzest Litwy?- spytał jego brat.

- Krzyżakom! - chórem odpowiedzieli książę połocki i królowa. 

-Znajdź braci! Ale działaj spokojnie - polecił Skirgielle Jogaiła. - Pamiętaj, że nie jesteś na ziemi okupowanej przez Krzyżaków i masz najpierw sprawdzić, co się stało - rzekł poważnie. 

-Jogaiła, nie mam pięciu lat - obruszył się Skirigełło i przewrócił oczami. - Wiem, co...

-Książę, weź ze sobą Niemierzę - wtrąciła Jadwiga pojednawczo. - I uważajcie na siebie! 

- Tak jest, królowo - skłonił się książę połocki i pobiegł do wyjścia. 

- Spokojnie, Jadwigo, znajdą się - powiedział Jogaiła widząc frasunek na twarzy narzeczonej.- Potrafią uciekać i się schronić. A Skirgiełło ich znajdzie, on przecież ciągle tropi kogoś lub coś... Poza tym może tak naprawdę stało się coś głupiego,  a nie złego.

-A jak nie? - pytała zalękniona Jadwiga. Odkąd został wymieniony Wilhelm spodziewała się najgorszych rzeczy. 

- Wkrótce się dowiemy. A ja jestem przy tobie przecież - mrugnął do królowej, by dodać jej otuchy - i z tobą zaczekam, aż nie wrócą. Miałaś mi pokazać resztę zamku, może pójdziemy teraz? - zapytał chcąc odwrócić uwagę Jadwigi od złych myśli. Wstała i oparła się o jego ramię, po czym ruszyli w stronę schodów. 

Karczma

-Nie ma nic złego w tym, że wielbicie węże i las. Bóg stworzył cały świat, wszystko ożywione i nieożywione... Aby wszystkie zwierzęta i rośliny, i ludzie byli jak siostry i bracia - opowiadał Trąba coraz bardziej zaciekawionym Olgierdowiczom siedząc przy stole w karczmie. Książęcy bracia słuchali jak zaczarowani. 

-Wilki i niedźwiedzie też? - zdziwił się Wigunt. 

- A czy to nie są wasze święte zwierzęta?- uśmiechnął się Trąba. Bracia byli ostatecznie pokonani. Duchowny odwołujący się do litewskiej wiary? To nie może być! Z miejsca zapałali sympatią do wąsatego kapłana. 

- No tak, ale chyba lepiej nie spotkać takiego brata samemu w lesie po zmroku?- zapytał Świdrygiełło. Duchowny zaśmiał się razem z postałymi braćmi. Tak dobrze się rozumieli. 

- Jak to w rodzinie, różnie bywa...  - pokiwał głową. - Ale dzięki wilkom i niedźwiedziom istnieje harmonia w lesie, prawda?

- Prawda!! - odparli chórem. Osobliwy kapłan z każdą chwilą bardzeoj ich zadziwiał. 

- A to stworzył całą tę harmonię?

-Wasz Bóg? - zapytał Korygiełło. 

-Nasz ojciec - uśmiechnął się przyjaźnie Trąba. - Inaczej skąd by się to wszystko wzięło? Patrzcie uważnie, a zobaczycie Boga w ogniu, który tak czcicie na Litwie i w wodzie...

-I w moim toporze na waszych plecach! - przerwało mu groźne warknięcie księcia na Połocku, który zdyszany i zdenerowany z hukiem wpadł do karczmy. Zebrani zamarli w bezruchu.  - Co wy tu robicie, książęta jasne, a? Gadać, bo wszystkie kości wam porachuję!

Komnata Jogaiły

Na wieść o tym, że książęta się znaleźli Jadwiga i Jogaiła biegiem pośpieszyli do komnaty wielkiego księcia, w której ci się znajdowali. Oboje zdążyli już trochę zapomnieć o strachu i całej sprawie. Z zamkowej wieży podziwiali panoramę Krakowa, a Jadwiga objaśniała, co gdzie się znajduje. Teraz szli do komnaty Jogaiły. Książę wyraźnie wzbuorzony poruszał się szybko, a królowa biegła obok niego drobnymi kroczkami, ledwo za nim nadążając. 

- Już ja tym razem pozwolę Skirgielle złoić im skóry! - denerwował się Litwin. - Do karczmy im się zachciało! 

- Jogaiła, może wystarczy z nimi porozmawiać? - próbowała go uspokoić Jadwiga. - Jestem pewna, że nie chcieli źle... 

-Ale są głupi i wyszło im źle! - obruszył się wielki książę. - Przez takich jak oni nazywają nas dzikusami. Cały świat ma nas za barbarzyńców! 

- To może ja was zostawię? - zaproponowała Jadwiga, gdy stanęli pod drzwiami komnaty. - Wygląda mi to na męską rozmowę, więc może lepiej, by mnie przy tym nie było. 

Jogaiła zamyślił się przez chwilę. 

-Nie, zostań, proszę... Możesz być potrzebna, Jadwigo.  - rzekł poważnie. Miał w głowie pewien pomysł, jak odbyć tę rozmowę z braćmi. 

-Ja? - zdziwiła się. 

-A jest tu jakaś inna Jadwiga? 

Po tych słowach książę przepuścił królową przodem i za nią wszedł do komnaty. W środku znajdowali się już trzej winowajcy z niepewnymi minami oraz Skirgiełło, który siedział na stole i bawił się nożem. Jego groźna mina nie wróżyła niczego dobrego. Na widok Jadwigi obecni pokłonili się jej. Jogaiła odsunął królowej krzesło, by usiadła. Sam stanął obk i zmierzył braci groźnym wzrokiem. 

-Tak się gotujecie do chrztu? Gdzie mieliście się stawić?  - zapytał poważnie. Bracia spuścili głowy. Znali ten ton i wiedzieli, że to się nie może dobrze skończyć. W milczeniu wpatrywali się w czubki swoich butów. - Nie słyszę!! - podniósł głos Jogaiła. 

- W klasztorze benedyktynów w Tyńcu - odpowiedział z westchnienieniem Świdrygiełło, unikając spojrzenia brata. 

-A poleźliście dokąd?

Książęta popatrzyli po sobie niepewnie. W końcy głos zabrał mocno zawstydzony Korygiełło. Szczególnie głupio było mu wobec przyszłej bratowej, która wpatrywała się w nich swoimi pięknymi szafirowymi oczami i zdawała się wiedzieć wszystko o awanturze w karczmie. Uciekając oczami w bok zawstydzony odparł: 

- Głodni byliśmy...  - Skirgiełło na te słowa przewrócił oczami. Jadwiga z trudem pokonała życzliwy uśmiech, który wypłynął jej na twarz. Biedny, zawstydzony Korygiełło! 

- Do karczmy! Ponarzekać na chrześcijan! - dokończył z ironią Jogaiła. 

-Kazałeś nas szpiegować? - zapytał hardym tonem Wigunt. 

-Niestety nie, bo liczyłem na wasz rozum! 

-To skąd wiesz? - drążył najodważniejszy z całej trójki książę na Kiernowie. Unikał jednak wzroku przyszłej bratowej. 

-Bo cały Kraków o tym gada!

- Nikomu włos z głowy nie spadł - odezwał się Wigunt niezrażony. Faktycznie, mimo wszystko obyło się bez ofiar. 

-A szkoda! Powinni wam kości porachować i to porządnie za obrażanie ich wiary! 

-Jeszcze się taki Polak nie urodził, co...- zaczął Wigunt, ale przerwało mu warknięcie opartego o krzesło Skirgiełły: 

-Zawrzyj mordę, Wigunt, bo zaraz zęby z podłogi będziesz zbierał! 

Na te słowa książę kiernowski skulił się i spuścił wzrok a Jadwiga drgnęła zaskoczona głośną i groźną wypowiedzią. 

-Bracie!... - syknął Jogaiła do księcia na Połocku i wskazał na Jadwigę, której położył rękę na ramieniu, by ją uspokoić. Ona tym czasem spojrzała poważnie na braci i powiedziała: 

- Bardzo mi przykro, że, jak widać, nie czujecie się tutaj dobrze - powiedziała smutnym tonem. - Jeśli jest coś, co mogłabym dla was zrobić, powiedzcie. 

Na te słowa zaczęło się dziać coś, co zaskoczyło niezmiernie Jogaiłę i Skirgiełłę. Żadne pomstowania, narzekania, groźby i rękoczyny nigdy nie wywarły na ich niesfornych braciach takiego wrażenia, jak dwa zdania wypowiedziane przez Jadwigę. 

-Nniee... nie w tym rzecz... - wyjąkał zaczerwieniony ze wstydu Korygiełło. Pozostali bracia znów nie śmiali podnieść wzroku. - Zachowaliśmy się okropnie głupio. Zupełnie jakbyśmy byli nieokrzesanymi dzikusami z opowieści. 

- Przepraszamy - dorzucił Wigunt wyjątkowo pokornym tonem. Skirgiełło złapał się za głowę. Nie wierzył, w to co się dzieje. Przepraszający Wigunt? Nie może to być. Spojrzał na Jogaiłę, który mrugnął do niego porozumiewawczo. 

-Już tak nie będziemy - dodał Świdrygiełło. 

-Widzisz, Jadwigo? -szepnął jej Jogaiła do ucha. - Jesteś mi tutaj potrzebna... 

-Rozumiem, że zmiana wiary i obyczajów jest dla was trudna i nie chowam urazy - uśmiechnęła się do braci. - Cieszę się, że nic się wam nie stało. Martwiłam się o was.

-Tym bardziej przepraszamy - odezwał się Korygiełło. 

- Ale wydarzyło się coś jeszcze - rzekł Świdrygiełło.  -Mieliśmy się uczyć katechezy, prawda? Więc wędrowaliśmy i wędrowaliśmy i dobre duchy nas doprowadziły...

- Dokąd doprowadziły? - Jogaiła spojrzał na niego podejrzliwie. 

- Spotkaliśmy wspaniałego katechetę! Jan go do nas doprowadził! - zawołał Wigunt z zapałem. 

-Podobno z polecenia królowej pani - dodał Korygiełło. 

- Jogaiła, oni chyba spotkali Mikołaja! - ucieszyła się Jadwiga i na widok nierozumiejących jej słów braci, poprosiła, by mówili dalej. 

- Wielki mąż... Mówi słowami Stwórcy...- powiedział Korygiełło. 

-Jakby sam Perkun go natchnął... - zaczął wyraźnie zachwycony Wigunt, ale Świdrygiełło uderzywszy go boleśnie w bok mówił sam dalej: 

- To rzymski duchowny. Mieszka w chacie w lesie...

-Dobry człowiek...

-I taki serdeczny...

-Mówił wprost do do naszych serc!

-Jakby znał nas od kołyski!- przykrzykiwali się Olgierdowicze. Jadwiga wyraźnie się ucieszyła, a Jogaiła marszczył czoło zdziwiony. 

- Myśmy kogoś nie z tego świata spotkali! Chcesz go poznać, bracie? Jest tu z nami! - ekscytował się Świdrygiełło i nie czekając na odpowiedź otworzył drzwi. W wejściu ledwo zmieścił się wysoki ponad wszelkie pojęcie duchowny i pokłonił się uśmiechając się pod wąsem. 

-Kim jesteś? - spytał Jogaiła. 

-Trąba - przedstawił się duchowny. Skirgiełło z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. 

-Kto? - Jogaiła pomyślał, że źle słyszy. 

-Mikołaj Trąba.

-Trąba... - powtórzył Litwin, który też nieomal parsknął śmiechem. 

-To ten ksiądz, o którym ci mówiłam - przypomniała Jadwiga. 

-A tak... Powiedz, jakim to sposobem omamiłeś moich braci, że śpiewają na twoją cześć hymny? - zapytał książę. 

-Eeee... To nie ja... - zawstydził się Trąba. - Ja tylko skromnym księdzem jestem. Ale chętnie wesprę was w przygotowaniach do chrztu, jak królowa prosiła

-Czekaliśmy na ciebie, Mikołaju - uśmiechnął się Jogaiła po czym wymienił z Jadwigą spojrzenia. - Odpocznij, a potem zechcę w tobą pomówić. Jesteś nam bardzo potrzebny. 

Aula na Wawelu

-Et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo... ***-zakończył Jogaiła Modlitwę Pańską.

- Amen! - odpowiedziała z uśmiechem królowa. - Widzisz? Potrafisz! - klasnęła w dłonie, a jej cudne oczy zamigotały w blasku świec.Od kilku dni każdego wieczora pomagała księciu w nauce łaciny. Oboje śmiali się z biskupa, który z każdym dniem bardziej napawał się dumą z efektów swojej pracy, nie wiedząc, że książę wszystko tak naprawdę powtarza z Jadwigą. - Radlica będzie zachwycony!

- "Doskonale, panie! Mówiłem, że nasza sumienna praca przyniesie dobre wyniki" - zaśmiał się on, cytując duchownego.

- Ale widzisz? Udało ci się! Spróbuj mi teraz powiedzieć, że to nie dla ciebie- cieszyła się Jadwiga.

- Miałaś rację - przyznał książę. - Wszystko zależy od nastawienia... - dodał. - A jeśli do tego dojdzie tak zdolna nauczycielka...

- Przyznaję, było to wyzwaniem- uśmiechnęła się królowa. - Ale ja tam nigdy nie wątpiłam, że dasz sobie radę.

- A w Skirgiełłę to już nie wierzyłaś, że znajdzie braci- zauważył Jogaiła zaczepnie.

- Bałam się o nich, to co innego.

- Ale widzisz, nie było o co się martwić. My tu się baliśmy, że Krzyżacy albo Habsburg, a tam oni sobie zajadali obiad w karczmie! Cali oni! - teraz śmiał się z dzisiejszych wydarzeń. 

- Teraz ci wesoło, a wcześniej chciałeś ich zbić- rzekła z udawanym wyrzutem. - Szczerze powiem ci, że bardzo ich rozumiem. Jak byłam mała nie cierpiałam dni postu. Ale kiedyś oberwałam od opiekunek jak się w piątek objadłam plackiem ze śliwkami! - zachichotała na wspomnienie dawnej psoty.

- Tylko nie opowiadaj im o tym, Jadwigo - rzekł Jogaiła przez śmiech. - Widziałaś, jak się przestraszyli, że ci sprawili przykrość? Mało kto tak na nich wpływa. Niewielu ludzi tak szanują. - rzekł z podziwem. - Nie zmarnuj tego. 

- Czyli uważasz, że mój autorytet upadnie od opowiedzenia jednej historyjki?

- Tego nie powiedziałem! - zaprzeczył Jagiełło. - Ale dziękuję, że byłaś tam z nami wtedy.

- Skoro tak dobrze mi poszło z twoimi braćmi, pozostaje mi tylko polecić się na przyszłość- zaśmiała się ona. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał książę.

- Wiesz, nigdy w życiu bym nie pomyślał, że mnie to wszystko spotka... - zamyślił się.- Ten sojusz, przyjazd tutaj,  chrzest... Chwilami nie wierzę, że to się dzieje...że to ja mam poprowadzić Litwę do nowej wiary, jak chciał ojciec.

- I Bóg tego chce - rzekła Jadwiga łagodnie. - On ci pomoże.

- Poprzez ciebie - odpowiedział. - Ciągle nam pomagasz... Z tobą wszystko jest prostsze - powiedział prosto z serca.

- To chyba dobrze - rzekła z pięknym uśmiechem na zarumienionej twarzy a serce jej zadrżało.  - Bo ja myślę o tobie to samo...

***

*nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego wołu, ani jego niewolnika, ani jego osła, ani jego niewolnicy, ani żadnej rzeczy, która należy do twego bliźnego

**niech się święci, winowajcy, pokuszenie - słowa z modlitwy Ojcze nasz

*** - I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego

***

Zmieniałam koncepcję tego  rozdziału wiele razy, ale oto jest! Pomęczyliśmy się z łaciną 😓😌 i  poznaliśmy księdza Trąbę, najlepszego duchownego tego królestwa 😄😎😄Mamy też naszych Olgierdowiczów rozrabiaków, którzy w karczmie pokazali, co potrafią🤣😂👊 Z Jogaiłą  pogoniliśmy Opolczyka 😎😀💪 ale jego żona już snuje nową intrygę i ściągnie na zamek księżniczki w wiadomym celu 🤔😏Mamy też Jadwigiełło - dyskutujących, roześmianych, wspierających się i coraz bardziej zakochanych! 💕💕

W kolejnym rozdziale spodziewajcie się dużej dawki miłości różnych par oraz kilku moich własnych pomysłów co do tego bo, jak mówi Jogaiła, miłość rządzi Wawelem! 🙈🙊😍💕

Dajcie znać jak się Wam podobał rozdział, bo bardzo lubię czytać Wasze komentarze i jestem ciekawa Waszych opinii i wszelkich przemyśleń. Dziękuję za każdą gwiazdkę, komentarz i wyświetlenie, one bardzo motywują do dalszego pisania i są dla mnie wyróżnieniem, a nie sposób podziękować każdemu indywidualnie. Komentujcie i do zobaczenia w kolejnym, mam nadzieję, że szybciej! Buziaki! 😍😚😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top