XXIX. Pod tym samym niebem

Rozdział XXIX

Pod tym samym niebem

Znajdowała się na zimnym zamkowym korytarzu. Przejmujący podmuch wiatru sprawił, że zadygotała, a niemiłe odczucie wzmogło dziwne wrażenie, że nie jest sama. Rozejrzała się dokoła z niepokojem, gdy nagle jakaś ciemna postać, która nie wiadomo, skąd się pojawiła, chwyciła ją za rękę. Aż coś zakłuło ją w piersi ze strachu i próbowała wyrwać swą drobną dłoń, ale tajemnicza osoba chwyt miała mocny.

-Kim jesteś? - wyjąkała.

-Teraz pójdziesz ze mną - odpowiedział ponury głos. Mogłaby przysiąc, że już kiedyś go słyszała.

Ze strachu jakby utraciła siły i dała się bezwolnie prowadzić przez korytarz. Dostrzegła, że tajemnicza postać twarz ma przesłoniętą kapturem. Dłuższą chwilę szli w milczeniu, gdy nagle spostrzegła, że nie jest już w dobrze znanej sobie warowni. Stała oto pod murami jakiejś twierdzy. Wiał przenikliwy, zimny wiatr, znów zadygotała, a ciemne, rozpuszczone włosy opadły jej na twarz. Usłyszała w oddali krakanie wron i kruków, a obok siebie - jakiś głos.

-Patrz! Patrz! - towarzysz syknął nieprzyjemnie i szarpnął ją za rękę. - Patrz!! -podniósł głos, a ona drżącą ręką odgarnęła włosy z twarzy i podniosła głowę.

Na haku wbitym w mur wysokiej wieży wisiało... Wisiał ktoś. Ktoś,kogo twarzy nie mogła poznać, przykryta była ciemnym materiałem. Ktoś w gronostajowym płaszczu i koronie. Koronie królowej Węgier.

W jednej chwili zrobiło się jej zimno i gorąco. Dreszcz strachu wstrząsnął drobnym ciałem młodej niewiasty. Przerażona odważyła się spojrzeć na towarzysza.

-Czy to jest...

-Tak - zimny, cyniczny głos spod kaptura był wyprany ze wszelkich emocji. - Rachunki zostały wyrównane - postać uniosła kaptur ukazując straszliwą, zakrwawioną, wykrzywioną w przedśmiertnym grymasie twarz. Twarz niedawnego uzurpatora, który...

-Niee!! - krzyknęła, podrywając się z poduszek i zachłystując się powietrzem. - Nie!! - drżącymi dłońmi wyplątała się z pierzyny i stanęła trzęsącymi się nogami na zimnej posadzce. Dygotała tak, że nie była w stanie przejść więcej niż kilka kroków. Opadła oddychając ciężko na najbliższe krzesło. Czy zaraz ktoś nie wtargnie do jej komnaty? Czy we własnym zamku może się jeszcze czuć bezpieczna? Poczuła, jak po plecach spływa jej strużka potu. Wstała i sprawdziła, czy drzwi od komnaty są zamknięte. Dla pewności zabarykadowała się jeszcze dwoma krzesłami. Maria z Andegawenów już od dłuższego czasu żyła w poczuciu zagrożenia. Odkąd zginął Karol z Durazzo - niedawny uzurpator, a na zamek docierały pogłoski o niechęci i spiskach Chorwatów pierwszy raz odkąd żyła, czuła tak wielką niepewność. Upiła łyk wody z kryształowego kieliszka, by zwilżyć suche jak wiór gardło i spieczone usta. Po chwili usiadła w łożu. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? - westchnęła, ale zaraz skarciła samą siebie. Tak nie przystoi przecież królowi, ojciec zawsze to powtarzał, a Maria przecież miała być królem. Tak naprawdę jednak nigdy nim nie była. Najpierw regencję objęła królowa Elżbieta ze względu na młody wiek córki, potem koronę bezprawnie przejął Karol, po nim władzę znów zaczęła dzierżyć Bośniaczka.

Poczuła się lepiej, ale wciąż nie mogła zasnąć. Jej wzrok padł na leżący na etażerce pergamin. List od Jadwigi. No, właśnie, Jadwiga. A może lepiej byłoby gdyby to ona została na Węgrzech? - pomyślała Andegawenka. - Zawsze była odważna, niczego się nie bała i wiedziała, co zrobić.

Wróciła do lektury listu, którego treść znała niemal na pamięć. Jadwiga miała dar pisania listów i opisywane wydarzenia wydawały się tak namacalne, że wywoływały w Marii silne i sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogła opanować żalu i zazdrości gdy czytała o księciu Jogaile, jak szanuje, dba i miłuje jej siostrę. Gdyby to pisał ktoś inny nie uwierzyłaby, że Litwin okazał się ukochanym niczym z romansów, w których zaczytywała się z Jadwigą po kryjomu. Tymczasem Zygmunt, do którego wzdychały panie na dworach w całej Europie zdecydowanie nie dorównywał temu, co o nim mówiono. Maria wzdrygnęła się na wspomnienie oblężenia Pożonia i wymuszonych przez Luksemburczyka zaślubin, wypowiadanej cynicznym tonem przysięgi, uczty weselnej, która wydawała się jej raczej stypą i oczu małżonka, które patrzyły na nią jak na nabyty na targu cenny towar. W czym Jadwiga jest lepsza, że Jagiełło naprawdę ją kocha? - przeszło jej przez głowę, a gorzka łza spłynęła prosto na zapisany równym pismem papier. Zaraz jednak zganiła się w duchu za tę myśl. Przecież to nie od nich zależały mariaże, a i nie sposób było się nie ucieszyć szczęściem siostry.

Czytała dalej, przeżywając na przemian zazdrość z żalem oraz wzruszenie, rozbawienie i nawet zawstydzenie. Bo i jak tu się nie rumienić na historię o tym, jak Jadwiga posłała do swego męża Zawiszę, a Jagiełło postanowił pokazać mu się w pełnej krasie w wannie? (Biedny nasz Zawisza!) Jak się nie śmiać z opowieści o księciu, który pomylił bliźniacze marszałkówny albo z historii siostry króla podróżującej w przebraniu, która rozbiła nos jakiemuś możnemu na ulicy? I znowu to ukłucie żalu, gdy przeszła do opisu podróży do myśliwskiego dworku, choć nie mogła oprzeć się wrażeniu, że siostra nie chcąc wywołać w niej smutku i bólu ogranicza pisanie o mężu, jak tylko może. Co Jadwiga ma, a czego ja nie mam, że to ją spotkało takie szczęście? I znów wyrzut sumienia, kiedy dotarła do końcowych zdań listu: Mimo tak wielu ludzi i zdarzeń cierpię w sercu rozłąkę z Tobą każdego dnia. Ani mąż mój, ani szwagierka, ani cała hałaśliwa gromada szwagrów nie są w stanie zastąpić mi mojej umiłowanej siostry. Bramy Wawelu zawsze dla Ciebie otwarte, z Władysławem modlimy się i oczekujemy, byśmy mogli Ciebie i matkę powitać w naszych progach. Niech Ci Bóg błogosławi, natchnie Cię odwagą i da siłę oraz rychło oddali wszelkie niepokoje. O to się stale modlimy. Niech On będzie z Tobą, jak i ja jestem przy Tobie częścią swego serca, moja najmilsza siostro... - w tym momencie listu serce Marii zalał spokój. Czuła, że wie, co należy zrobić.

Następnego dnia ubrana w prostą, czerwoną suknię i czarną pelerynę ze złotymi ornamentami szła zdecydowanym krokiem w stronę kancelarii. Usta Marii, zaciśnięte w wąską linię i zmrużone oczy wyrażały podjęte postanowienie i zdecydowanie. Krótkim skinieniem głowy odpowiedziała na pokłony wartowników i weszła do pomieszczenia.

Na dźwięk otwieranych drzwi spojrzała na Marię pochylona nad jakimś listem kobieta. Wciąż piękna mimo upływu lat twarz wyrażała zmęczenie, jakby niewiastę długo bolała głowa. Lśniące, złociste pofalowane włosy, o których w lepszych czasach trubadurzy śpiewali w swoich pieśniach zebrane miała częściowo w luźne sploty nad uszami, reszta spływała na plecy i ramiona niczym rzeka płynnego złota. Delikatnie zarysowane kości policzkowe, prosty nos, wciąż nieskazitelna cera i cudne oczy, szafirowe niczym morze, okolone leciutkimi zmarszczkami, tymi od śmiechu, ale ostatnio głównie od łez - taka była królowa Elżbieta Bośniaczka.

-Co cię sprowadza, córko? - spytała zmęczonym głosem.

-Musimy napisać list do Jadwigi - Maria przeszła od razu do sedna sprawy i usiadła naprzeciw matki. - W ostatniej korespondencji zapewnia mnie o swojej miłości i oddaniu. Każdego dnia modli się za nas w Krakowie. Nigdy mnie nie zawiodła. Tylko na nią możemy teraz liczyć.

-Już napisałam...

-Tak? Dlaczego nic nie powiedziałaś?

-... do Zygmunta. - dokończyła Bośniaczka spokojnie.

-Do Zygmunta?! - młoda Andegawenka aż zerwała się z miejsca. Na dźwięk imienia męża przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. - Przecież on się nie przejmuje naszym losem. Zapewne dotarły do niego wieści o ostatnich wydarzeniach, a on nawet nie przysłał listu!

-Nie krzycz tak, na Boga! - królowa zmrużyła oczy i chwyciła się za skronie. - Na zamku z pewnością są szpiedzy. Może nas ktoś usłyszeć.

-Wybacz - odparła Maria już spokojniej i znowu usiadła. - Ale chyba nie myślisz, że obejdzie go nasza sytuacja - odezwała się niemal szeptem. Nie będzie mu się chciało zbierać wojska i przychodzić nam na pomoc.

-Będzie mu się chciało, jeśli się go odpowiednio zachęci - królowa uśmiechnęła się cwanie i upiła łyk wina.

-Coś mu obiecałaś?

-Zaproponowałam mu spotkanie i przekazanie przygranicznych ziem. Przecież wiesz, że jest łasy jak sroka na błyskotki.

-Matko, błagam, napisz też do Jadwigi! Tylko jej możemy teraz w pełni ufać...

-Jej tak, ale Jagielle? Nie wiemy, co to za człowiek! - prychnęła Elżbieta. - Poza tym jaką on miałby korzyść w pomaganiu nam teraz?

-Matko - Maria chwyciła niewiastę za dłoń i spojrzała jej poważnie w oczy - Zygmunt jest po matce prawnukiem króla Kazimierza. Dla Jadwigi i jej męża lepiej, żeby nie rósł bardziej w siłę. Jest ambitny i chciwy władzy. Obie wiemy, że jemu chodzi o koronę Węgier, nie o mnie - głos jej zadrżał, a oczy się zaszkliły. - Co jeśli kiedyś połakomi się na koronę Polski?

Bośniaczka westchnęła głośno i pokręciła głową. Ciężko było odmówić słuszności Marii.

-Dobrze, napiszę - rzekła pojednawczo - ale jeszcze dzisiaj wysyłam gońca do Zygmunta. Kto wie, co się zdarzy zanim list dotrze do Jadwigi i razem z Jagiełłą dadzą odpowiedź? Poza tym musisz pamiętać, że to jest Litwin. Ochrzczony, ale Litwin, a Zygmunt to jednak chrześcijanin, z dziada pradziada. Poza tym mamy nadal wsparcie palatyna Mikołaja. Może wszystko jeszcze się dobrze skończy.

-A jak nie? - młoda Andegawenka zadrżała na wspomnienie swego złowieszczego snu.

-A jeśli nie - Bośniaczka zapieczętowała list i wstała z miejsca - to będzie to wina tylko uzurpatorów i buntowników, którzy za nic mają władzę, jaka monarsze dana jest od Boga!

Maria spojrzała na matkę smutno i westchnęła. W istocie to, co już się stało, nie było winą tylko i wyłącznie przeciwników. Była to wina przede wszystkim Elżbiety Bośniaczki.

***

Królewska para od kilku dni objeżdżała swoje ziemie. Mimo trudów podróży i licznych obowiązków oboje z pewnym wytchnieniem ulgi opuszczali Wawel. Po wyjeździe Olgierdowiczów i wymarszu rycerstwa na wojnę zamek wydawał im się przeraźliwie cichy i pusty. Często łapali się na tym, że mają wrażenie, iż słyszą charakterystyczny chód Skirgiełły, dźwięczny głos Korygiełły, śmiech Oleńki albo komendy wydawane przez Niemierzę. Przykre wrażenie potęgował fakt, że z komnat zniknęły piękne ozdoby i kolorowe tkaniny -rozpoczął się bowiem Wielki Post.

Wobec tego wszystkiego obojgu jakoś łatwiej było w tej podróży. Jadwiga niecierpliwie oczekiwała przybycia do Częstochowy, oboje nie mogli doczekać się Gniezna, miejsca, w którym zaczęły się dzieje ich królestwa. Dotychczas znali je jedynie z opowieści - Jadwiga z kronik i nauk babki Elżbiety, Władysław z tego, co mówiła mu żona. Królowa była przekonana, że poznać coś u źródeł, to bardziej zrozumieć i mocniej pokochać. Tak kiedyś mówił jej ojciec i nadszedł czas, by te nauki wprowadzić w życie.

Dobry też był to czas na podróż, kiedy królewna wiosna zdawała się odnosić już prawdziwe zwycięstwo nad zimą. W puszczach leżał jeszcze śnieg, ale coraz śmielsze ptasie trele ogłaszały jej panowanie, na krzewach nieśmiało ukazywały się pierwsze, zamknięte jeszcze pączki, życiodajne soki na nowo krążyły w gałęziach drzew, a na polach dawało się ujrzeć pochylone nad rolą sylwetki wieśniaków. Dni były coraz cieplejsze i dłuższe, pachniało mchem i wilgotną ziemią, a strumyki szemrały radośnie.

Po kilku dniach podróży królewska para przybyła do Miechowa. Królowa spotykała się z duchownymi i żonami możnych, rozdała także jałmużnę i spędziła czas na modlitwie w miejscowym kościele. Król po całym dniu narad i rozstrzygania spraw urządził sobie z panami turniej strzelania z łuku. Jego ojciec mawiał, że dobrze jest poznać ludzi w sytuacji współzawodnictwa - widać wtedy, kto uczciwy, kto udaje, kto pyszny, kto pokorny, kto nie umie przegrywać. Zapadający zmrok zaczął utrudniać dalsze zmagania. Władysław w towarzystwie Sędziwoja wszedł do niewielkiej zbrojowni.

-Piękny strzał, panie - urzędnik, jak zresztą wszyscy, był pod wrażeniem umiejętności łuczniczych swojego władcy.

-Dziękuję. Przyzwyczajam się do waszego łuku, ale litewskie lepsze- odpowiedział Jagiełło, odkładając kołczan na miejsce.

-Ta strzała przebija rycerską kolczugę... - starosta zachwalał broń o zakończeniu w kształcie półksiężyca.

-Mamy takie na Litwie... Są wieści od moich braci? - zapytał król, którego myśli wyrywały się ku najbliższym.

-Prędcy są, ale nie aż tak. Myślę, że nie dotarli jeszcze do granicy.

-A żona moja? Dalej rozdaje jałmużny? Kiedy wraca? - jeszcze mocniej król tęsknił za małżonką i po całym dniu chciał ją w końcu zobaczyć.

-Zdaje się, że wyszła już z... - Sędziwojowi przerwało skrzypnięcie drzwi i głos sługi:

- Najjaśniejszy panie, księżna Eufemia prosi o widzenie... - Jagiełło na te słowa wywrócił oczami i westchnął przeciągle, co wywołało u posłańca uśmiech zrozumienia. Księżna opolska była bardzo... zdecydowaną niewiastą.

-Tylko nie ona! - pokręcił głową król. - Kiedy ta kobieta otwiera usta, wiadomo - chce coś załatwić...

-Ale robi to z wdziękiem panie...- starosta był człowiekiem prostego serca. Z łatwością uległby prośbom księżnej, gdyby to jego dotyczyła sprawa.

-Bo chce wydać córki za mych braci - Władysław jeszcze w Krakowie przejrzał zamiary księżnej. - Tak właściwie... To ile ma tych córek? - dopytywał ustawiając starannie strzały i łuki.

-Dwie, Katarzynę i Jadwigę. Katarzyna podobno ma być przyobiecana księciu z Żagania, ale Jadwiga...

-Dzięki Bogu, że tylko dwie, a nie tyle, ile mam sióstr! - odetchnął Jagiełło.

-Mówią, że Jadwiga to pod wieloma względami kopia swej matki... - na te słowa starosty król pobladł i zamarł z otwartymi ustami, jakby słów mu zabrakło na te wieści . Staroście znów nie było dane dokończyć, bo sługa, mający w pamięci natarczywą żonę Piasta, postanowił przypomnieć o sednie sprawy.

-Chce powitać króla przy wjeździe na ziemię wieluńską...

-Wiedziałem, że to babska intryga... - kręcił głową Władysław. - Dziękuję, Boże, że obdarzyłeś mnie siostrami - wzniósł oczy do góry. - Wiem, co odpowiedzieć księżnej...

***

-Naprawdę? Naprawdę to ten sam obraz, przed którym modliła się nasza matka? - nie mógł się nadziwić Jagiełło. W czasie odpoczynku Jadwiga opowiadała mu o dziejach cudownego wizerunku związanych z Rusią. Okazało się, że tak jak z Bełza została zabrana ikona Madonny o ciemnej twarzy, tak wcześniej kniahini Julianna pielgrzymowała do takiegoż wizerunku Najświętszej Panienki.

-Na to wygląda - uśmiechnęła się królowa chwytając męża za dłoń i przysuwając bliżej przy niewielkim stole.

-Jak to się wszystko ułożyło - zamyślił się król. - Matka i wielu ludzi płakało, że straciliśmy Madonnę, nawet braci wysłałem w pościg za Opolczykiem, a ostatecznie jest bezpieczna i każdy może się przed nią modlić...

-Bo Maryja jest matką wszystkich. Ten obraz zjednoczy wiernych. I kniahini będzie mogła przyjechać tu z pielgrzymką. Może kiedyś odwiedzimy to miejsce razem? - oczy jej rozbłysły.

-Może... - odparł wymijająco i zamyślił się. Póki co trudno był mu wyobrazić sobie jakiekolwiek spotkanie Jadwigi i Julianny i choć o tym nie mówił, była to jedyna związana z Andegawenką rzecz, jakiej obawiał się przed wyjazdem na Litwę.

-A może ktoś z mnichów stworzyłby kopię ikony i zawieźlibyśmy ją do Wilna? Kniahini miałaby blisko siebie naszą Madonnę - Jadwiga od razu zapaliła się do tego pomysłu.

-Nie wiem, czy... - zaczął Władysław, ale przerwało mu skrzypnięcie drzwi i jakieś głosy. Niechętnie puścił drobną dłoń żony, a następnie wstał i stanął za jej krzesłem.

Było tak, jak przypuszczał. Do skromnej sali z charakterystycznym szelestem sukni weszła księżna Eufemia w towarzystwie Sędziwoja. Wraz z nią do pomieszczenia wtargnęła nieco drażniąca, piżmowo-kwiatowa woń. Zmierzywszy niewiastę wzrokiem doszedł do wniosku, że Jadwiga ma o wiele lepszy gust co do strojów i pachnideł. Księżnej niezbyt daleko było do przesadzającej ze zdobieniami tkanin i biżuterią Anny Witoldowej.

-Najjaśniejszy panie, najjaśniejsza pani... - niewiasta pokłoniła się władcom prezentując jeden ze swoich wystudiowanych uśmiechów i przyjęła afektowany ton, którego Władysław bardzo nie lubił. - Mój mąż, książę opolski, Władysław - Jagiełło skrzywił się na to imię, jakby zjadł coś gorzkiego - pragnie zaprosić ich królewskie mości na swoje ziemie - przemówiła Eufemia głosem nie znoszącym sprzeciwu.

-Szkoda fatygi, księżno. Wystarczy goniec - odparł chłodno król. Jego żona nadal uśmiechała się serdecznie.

- Ależ... nie ośmieliłabym się, panie...

- Ja i król doceniamy twój trud - odezwała się Jadwiga, a jej słynny uśmiech zdawał się prawdziwie rozświetlać ciemnawe pomieszczenie.

-Moim pragnieniem jest pomodlić się razem z wami przed świętym obrazem w kościele, który ufundował mój mąż- król z trudem hamował rozbawienie. Znał prawdziwe intencje księżnej opolskiej.

-Nie możemy doczekać się tego widoku - twarz Jadwigi rozpromieniła się jeszcze bardziej na samą myśl o tym.

-Pragnęłabym, panie, potowarzyszyć ci w tej drodze - nie poddawała się Eufemia - ja uwielbiam jazdę konną... - Władysław pokręcił głową i westchnął.

-Wygodniej ci będzie, księżno, na wozie, obok królowej. W tak podeszłym wieku - prawił z udawaną troską - niebezpiecznie jest jeździć konno. Król Kazimierz się o tym przekonał... - Eufemii zrzedła mina, a starosta zmarszczył czoło. Nawet uśmiech królowej mocno przygasł.

- Oczywiście, panie... - Eufemia dygnęła, świsnęła sukniami i opuściła pomieszczenie, obmyślając nowy sposób na zagadnięcie króla. Już mi się tak łatwo nie wywiniesz, najjaśniejszy panie...

-Władysławie! - gdy drzwi się zamknęły Jadwiga przybrała dość surowy ton. - Przecież to nie wypada! Jakże ci nie wstyd?

-Jadwigo - władca ujął na nowo dłoń żony. - Jej nie o obraz, ani nie o uprzejmość chodzi. Wspomnisz moje słowa...

***

Po kilku dniach para królewska przybyła do Częstochowy. Powitana przez niezwykle poruszonego ojca przeora odwiedziła następnie kaplicę Matki Bożej. Tam władcy podziękowali za siebie nawzajem i to, co wydarzyło się w ich dotychczasowm życiu, poprosili też o pomyślność swej podróży, wygraną w wojnie na Litwie i za zbliżający się chrzest, polecając Najświętszej Pannie szczególnie królewskich braci i siostry oraz wszelkich przyjaciół. Maryja zdawała się z miłością patrzeć na powierzających jej swoje sprawy władców i swymi ciemnymi oczami spoglądać wręcz w głębię ich serc. Władysław po niedługim czasie udał się na naradę, po cichu, niemal niedostrzegalnie opuszczając święte miejsce.

-Król to, a tutaj jakby pokorny sługa - zauważył szeptem jeden z braci obserwując Jagiełłę.

-Bo tutaj wszyscy jesteśmy sługami - przypomniał mu przeor splatając ze sobą palce. - Ale prawda... Zwłaszcza, że przecie to neofita...

-To zapewne królowa przywiodła go do Boga. Wystarczy spojrzeć, jak z nim rozmawia. Oby teraz tak przywiedli do Boga Litwę...

-I oby im Pan pobłogosławił, niełatwe sprawy ich czekają.

-Amen! - kiwnął głową zakonnik,wykonując znak Krzyża.

Królowa tymczasem pogrążyła się w cichej kontemplacji wpatrzona w przenikliwe oczy Najświętszej Panienki. I ona traciła tutaj swą królewskość, zwłaszcza, że z racji postu i dla wygody podróży zrezygnowała ze zdobionych strojów. Wybierała proste suknie, delikatną siateczkę na włosy i skromną, czerwoną pelerynkę. Klęcząca w cichej kaplicy przypominała bardziej wizerunek świętej niewiasty z iluminacji w modlitewniku niż królową. Zatopiona w rozmowie z Bogiem trwała tak, nie zważając na upływ czasu i kolejne osoby wchodzące do kaplicy lub wychodzące z niej na zewnątrz.

Jedną z obecnych była wystrojona i wyperfumowana księżna opolska, która, szeleszcząc suknią, zajęła miejsce w jednej z ławek. Nie wyglądała na kogoś, kto przybył do kaplicy w pobożnym celu.

-Gdzie król? - zapytała głośnym szeptem, kiedy obok niej spoczął Sędziwój.

-Dlaczego pragniesz widzieć króla?

-Po modlitwie chcę zaprosić króla na ucztę. Fortunę wydałam! - rzekła z naciskiem niewiasta efektownie gestykulując upierścienionymi dłońmi.

-Król na pewno to doceni - starosta uśmiechnął się pod nosem.

-Oby tylko udało się go zatrzymać - westchnęła z powątpiewaniem.

-Odgoń złe myśli, księżno...

-Odgrażał się, że zaraz będzie jechał dalej... - Eufemia wyglądał na bardzo zdeterminowaną.

-Wielkopolska to pilna sprawa. Piękna ziemia - tłumaczył cierpliwie pan na Szubinie. Cierpliwość jednak wyraźnie traciła księżna.

-Moje córki też piękne, a na śluby muszę czekać! - syknęła z oburzeniem.

-Chętnie bym pomógł, lecz...

-Ach, dziękuję, Sędziwoju! - podniosła głos Eufemia, aż kilku zakonników, wyrwanych z pobożnego skupienia, spojrzało w ich stronę. - Tak się cieszę, że chcesz wesprzeć bezradną kobietę, ale...

-Ale...

-Ale z całego serca ci dziękuję. Święta Panienka cię natchnęła...

-Księżno...

-Teraz idź i natychmiast znajdź króla - poleciła niecierpiącym sprzeciwu tonem niewiasta, świdrując urzędnika oczami.

***

Czas płynął, Sędziwój wciąż nie wracał, a księżna opolska zaczynała się niecierpliwić. Królowa wciąż trwała w cichej modlitwie, a Eufemia liczyła, że to Jadwiga, która zdawała się być jej nieco bardziej przychylna niż Władysław, przekona męża do pozostania na uczcie. Znudzona niewiasta wywróciła oczami wzdychając głośno. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi - ani mnisi, ani Jadwiga, która wyglądała, jakby zaklęto ją w kamień. Nie pomogło bębnienie palcami w ławkę, kolejne westchnienia, ani głośne kaszlnięcie. Andegawenka ani drgnęła. Zdesperowana Eufemia niby przypadkiem upuściła ciężki modlitewnik w inkrustowanej oprawie. Książeczka upadła na ziemię z hałasem.

-O, przepraszam, najjaśniejsza pani... - zaczęła afektowanym tonem księżna sięgając po przedmiot, ale urwała, gdy nagle podniosła go dłoń pana na Szubinie. Jadwiga zmarszczyła czoło na dźwięk szeptu i hałasu, by po chwili jeszcze mocniej zacisnąć drobne dłonie oplecione różańcem.

-O... Starosto... - wyjąkała zaskoczona Eufemia. - Gdzie król?

-Nie mam pojęcia... - odrzekł Sędziwój, pomagając matronie usiąść.

-Wysłać mężczyznę po wodę... - prychnęła. - Wróci z pustymi rękami!

-Władysław radzi z Litwinami w sprawach wojny...

-Wojny? - obruszyła się księżna. - Ja mam ważniejsze sprawy na głowie... - na to starosta mógł już tylko westchnąć i wznieść wzrok ku górze.

Wtem rozległy się z zewnątrz jakieś podniesione głosy, błagania i pytania, nad którymi próbował górować głos jednego ze strażników.

- Co to za hałasy tam! - syknęła Eufemia. Wstała, a starosta przywołał ku nim strzegącego wejścia rycerza.

-Co tam, głupcze, nie widzisz? Królowa z Bogiem rozmawia! - odezwała się z przyganą świszczącym szeptem księżna opolska.

-Wiejscy ludzie... - wyjąkał strażnik. - Pielgrzymują do obrazu. Kilka dni idą...

-Ale pogonić ich! - skrzywiła się Eufemia, a ton jej głosu pozwalał sądzić, że mówi o uprzykrzających życie robakach lub owadach, a nie o ludziach. - Natychmiast!

-Puszczać! - zawołało jakby w odpowiedzi kilka głosów z zewnątrz. Strażnik westchnął i ruszył ku pielgrzymom, gdy księżna, z błyskiem w oku wskazującym, że ma jakiś nowy pomysł zdecydowanym ruchem szarpnęła go za rękaw.

- Zaczekaj... Wiejscy ludzie, powiadasz?

***

-Niech wam dobry Bóg błogosławi. A to... - Jadwiga sięgnęła po drugi bochenek chleba - to dla waszych dzieci - włożyła go prosto w spracowane dłonie wieśniaczki.

-Bóg nam cię zesłał, najjaśniejsza, pani - niewiasta ucałowała rękę Andegawenki. Za nią podszedł mężczyzna z synkiem, obaj zaraz zostali zagadnięci, obdarowani, zapewnieni o modlitwie, a na koniec Jadwiga z czułością pogłaskała policzek chłopca. Królowa sprawiała wrażenie, jakby robiła takie rzeczy codziennie, co zresztą było bliskie prawdy... Mówiła prosto z serca, z miłością zaglądała poddanym w oczy, ściskała dłonie i czyniła znak krzyżą na czołach dzieci. Jakże inaczej wyglądała poruszająca się sztywno Eufemia, która z przyklejonym uśmiechem wciskała pielgrzymom chleby nawet na nich nie patrząc i rzucała co chwila gromkim głosem:

-Proszę, proszę! Szczęść Boże!

Kolejni pątnicy mijali dwie tak różne niewiasty, szepcząc słowa podziękowań i modlitw. Górowały nad nimi sztuczne słowa Eufemii, wtapiały się w nie prosto z serca płynące słowa Jadwigi. Szeleściły sukmany i płaszcze, płakały dzieci i słychać było szmer rozmów, gdy nagle od wejścia rozległo się:

-Jagiełło! Jagiełło! - a ci, którzy, byli najbliżej przyklęknęli lub ukłonili się, reszta zaś odwróciła głowy w kierunku, z którego nadchodził władca.

Król cały się rozpromienił na widok swojej żony. Sam na chwilę zapominał o troskach, widząc ją radosną. Trąba cytował kiedyś fragment Pisma mówiący, że więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu, i teraz Jagiełło miał przed sobą żywy obraz tych słów. Andegawenka podbiegła do męża, chwytając go za ręce.

-Księżna Eufemia w swej dobroci rozdaje jadło z naszej uczty - zaszczebiotała radośnie.

-Doprawdy? - Jagiełło zmarszczył czoło ogarniając wzrokiem całą kaplicę i Eufemię wśród pielgrzymów.

-Czy to nie wspaniałe?

-Zaiste...

-Owoce, mięsa, kołacze... Ma takie dobre serce, takie współczujące...

-Cieszy mnie, że znasz się na ludziach - szepnął do ucha swojej żony, nie mógł darować sobie tej uwagi. Zaraz jednak wyprostował się i przybrał oficjalny wyraz twarzy.

-Dziękuję, księżno, że sprawiłaś radość królowej - z całej siły starał się pohamować wesołość spowodowaną aż nazbyt czytelnym dla niego zachowaniem Eufemii.

-To mój obowiązek, panie... - skłoniła się księżna. - Zawsze wspieram biedo... pielgrzymów do świętego obrazu - zmieszała się nieco, ale niezrażona starała się ukryć złe wrażenie - A ty co tak stoisz? Przynieś jadła! - poleciła jednemu z rycerzy. -Jeszcze więcej jadła!

-Tyle dobra - zachwycała się jaśniejąca radością Jadwiga. - Mówiłam - spojrzała w oczy męża. - To święte miejsce.

-Amen! - kiwnął głową król. - I pora nas nas - ujął dłonie żony i ucałował.

-Pora na nocleg - poprawiła autorytarnym tonem Eufemia. - Wszystko czeka.

-Modlitwę tą zapamiętam do ostatniej chwili życia - ignorując księżną, Jagiełło zapatrzył się w oblicze Madonny. - Żona moja miała rację. Ikona cudem w pamięć się wbija. Na człowieka patrzy... choćby oczy zamknął.

-Rada jestem królu, jak również mój mąż, książę Władysław, twój imiennik - odpowiedziała Eufemia, zupełnie jakby to ona i jej mąż byli twórcami cudownej ikony. - A teraz...

-A teraz - w drogę! - wzmianka o Opolczyku jeszcze bardziej zniechęciła Jagiełłę do dłuższego pozostawania na terenie jego włości.

-Ale... jak to w drogę? A nasze sprawy królewskiej rangi... - próbowała ratować sytuację księżna, ale minę miała jak zawiedziony jak myśliwy, któremu wyślizgnęła się z rąk cenna zdobycz.

-Matka Boża kazała jechać...

-Władysławie, zostańmy choć na posiłku - prosiła Jadwiga, widząc jak Eufemii rzednie mina, ale Jagiełło był nieugięty.

- Matki Bożej musi słuchać nawet król - Olgierdowicz podał ramię żonie, po czym ruszył wokół drzwi pozostawiając osłupiałą Eufemię z wyrazem klęski wypisanej na twarzy.

-Sędziwoju... - liczyła jeszcze na wsparcie starosty, ale wobec takiej decyzji co ów mógł uczynić? Jeno rozłożyć ręce...

***

Na początku Wielkiego Tygodnia królewska para dotarła do Poznania. Ugoszczeni przez arcybiskupa władcy wraz z dworem duchownego zaczęli przygotowania do świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Choć pradawne kościoły i zamki poznańskie z początków państwa polskiego nie dotrwały do wizyty Olgierdowicza i Andegawenki zniszczone w czasie najazdu księcia czeskiego Brzetysława, to pobudowane przez kolejnych piastowskich książąt solidne warownie i świątynie zdawały się wręcz oddychać minionymi wydarzeniami. Tu w pobliżu miało znajdować się miejsce, gdzie św. Wojciech wygłosił jedno ze swoich pierwszych płomiennych kazań, na Ostrowie Tumskim Mieszko miał przyjąć chrzest wraz ze swą drużyną, by w końcu, po latach owocnego panowania spocząć w poznańskiej katedrze, co z wyraźną dumą podkreślał za każdym razem Bodzanta, jakby była to jego własna zasługa. Modląc się przy symbolicznej mogile pierwszych władców (prawdziwą splądrowano w czasie najazdu) Władysław wybiegł myślami w przeszłość. Czy Mieszko też miał czasem wrażenie, że ciężar ten jest ponad siły? Czy też miał wątpliwości i często nie rozumiał swojej przybyłej z państwa czeskiego pobożnej żony?

Westchnął, kiedy po porannym posiłku wszedł do komnaty. Ujrzał tak częsty w ostatnich tygodniach obraz: Jadwigę pogrążoną w cichej modlitwie, wpatrzoną w ukrzyżowanego Zbawiciela. Musiała znów spędzić tak większą część poranka lub nocy, bo pełna pobożnego skupienia, blada twarzyczka wyrażała także zmęczenie. Pokręcił głową. Od początku Wielkiego Postu słuchał kazań, chadzał sumiennie na nabożeństwa, postów przestrzegał i trwał z żoną na modlitwie, ale mimo tych momentów spędzanych wspólnie na rozmowie z Bogiem nie czuł Go wcale bliżej siebie. Widząc często żonę zamyśloną, poważną i trochę jakby smutną nie mógł powstrzymać myśli, że umęczony Zbawiciel w jakiś sposób mu ukochaną niewiastę w tym czasie odbiera. I nie chodziło już nawet o wielkopostną wstrzemięźliwość, ale choćby o te długie chwile ciszy pod krzyżem, gdy pod odmówieniu przepisanego pacierza król nie wiedział, co jeszcze mógłby Bogu powiedzieć, a Jadwiga całe godziny spędzała na kontemplacji. Nie chciał jej tego odbierać, nie miał tego za złe, ale czasem zdawało mu się, że choć jego umiłowana jest blisko, to jednak tak daleko.

-Władysławie - z ciężkiego rozmyślania wyrwał go cichy głos żony, która dostrzegła go kątem oka. - W każdej śmierci jest Jego ból... Jego śmierć. Także dziś - mówiła cicho z takim smutkiem i współczuciem, jakby straciła kogoś bliskiego. Podniosła się z klęcznika i spojrzała na niego oczyma pełnymi łez. Aż serce się ściskało.

-Wciąż myślę, jak Chrystus, nasz Pan, cierpiał na krzyżu- jakby bez słów odczytała tak często nawiedzające go wątpliwości.

-I stąd twój smutek? - starł delikatnie wielką łzę z nieskazitelnego policzka.

-Bardziej nadzieja - uśmiechnęła się przez łzy. Tego nie rozumiał jeszcze bardziej. Niepewnym krokiem podszedł do wiszącego na ścianie krucyfiksu i dotknął przebitych wielkim gwoździem stóp drewnianego Zbawiciela.

-Naprawdę? - spojrzał na nią pytająco. - Straszna śmierć...

- A ty nie czujesz nadziei na zmartwychwstanie? - zapytała z lekkim niepokojem. - Dokonało się raz i dokonuje co roku. To wielka tajemnica wiary.

-A życie? Życie bez tajemnic, życie, które wiosną rodzi się na nowo? - zapytał, spoglądając chwilowo za okno, gdzie zieleniły się liście i soczysta trawa, rozkwitały kwiaty, krzewy i drzewa, a ptaszęta wyśpiewywały co rano radosną pieśń o wiośnie i jej ponownym zwycięstwie nad zimą. Gdyby nie obowiązki mógłby spędzić w takiej scenerii cały Boży dzień. Jakże to kontrastowało z patetycznymi śpiewami i kazaniami o pokucie, kuszeniu, bólu i śmierci. - Chodźmy. Czekają na nas - wyciągnął dłoń ku swojej królowej.

-Dziś będę się modlić do wieczora, a potem czuwać przy grobie pańskim- powiedziała, a on znów poczuł się, jakby przebywał z istotą nie z tego świata.

- Całą noc?

-Nie pamiętasz? To święte niewiasty odkryły pusty grób Chrystusa - przypomniała mu.

-Zazdroszczę ci tego żaru w sercu Jadwigo- przy zapalony niedawno płomyk wiary zdawał mu się nierówno migotać i ledwie pełgać wśród porywistych wiatrów.

-Dołącz do mnie - chwyciła go za ręce - i poczuj go w swoim....

-W mojej głowie, w sercu... Litwa - to sprawa ojczystej ziemi, znów zagrożonej ciążyła mu na sercu- czekam na wieści stamtąd... Nie chcę zniszczyć twojego skupienia. Wybacz... - pozostawił ją samą, nieco zawiedzioną.

***

Dawna wiara wydawała się taka prosta. Bogowie gniewali się albo okazywali życzliwość, objawiali się w żarze ognia, szumie wiatru, huku gromu i świetle błyskawicy. Przyjmowali ofiary albo nimi gardzili, sprzyjali ludzkim zamiarom albo nie. Laima przy narodzinach wyznaczała cały przyszły los dziecka, a gdy w toku życia dopełniał się Giltine ujmowała dłoń człowieka i przeprowadzała go przez rzekę zapomnienia. Nie ginęli za naród, nie umierali za ludzi w strasznych męczarniach i nie wymagali od nich cielesnego cierpienia. A teraz? Śmierć, ból, krzyż... Gdzie w tym wszystkim nadzieja? Od takich pytań miał Władysław właśnie kapelana Trąbę, który stawiwszy się na królewskie wezwanie wodził oczami za krążącym po komnacie władcą.

-Myślałem, że biczownicy na drogach to szaleńcy - kręcił głową Jagiełło. Po drodze minęli kilka takich, osobliwych dla niego, procesji. - Ale nie tylko oni umartwiają swoje ciała, dręczą duszę... Moja żona pości, rozmyśla, modli się bez ustanku, nosi tę okropną szatę...

-Włosiennicę...

-Nawet nocą chce czuwać pod krzyżem!

-Królowa jest bardzo pobożna - uśmiechnął się Trąba.

-I delikatna - Jagiełło spojrzał na kapłana poważnie. - Martwię się o nią.

-Spróbuj zrozumieć...

-Więc mi pomóż - władca zajął miejsce za stołem i ruchem ręki zaprosił kapelana, by uczynił to samo.

-Poganie na Litwie też składają bogom ofiary... - Trąba zaczął od analogii między wierzeniami.

-Ze zwierząt i po to, by oddalić od siebie nieszczęście... Ale jaki jest sens szukania cierpienia? Czy Bóg tego potrzebuje? Po co? Przecież odkupił już świat...

-Tak, ale to człowiek tego potrzebuje. By w sobie odnaleźć Tego, który go zbawił. Bóg pozwala nam swoje cierpienia złączyć z własnymi, mieć współudział w Jego męce i ofierze. Ja też szukam ścieżki wiary, która daje radość, spokój, ale czas Wielkiej Nocy jest szczególny, pełen smutku i powagi. Poucza, by jak Jezus każdego dnia brać swój krzyż i Go naśladować.

-Jadwiga nosi koronę. Chociaż nie z cierni, też ciężko ją unieść- westchnął Władysław. - Ona te ciężary dźwiga każdego dnia- ponad swoje siły, ponad swój wiek... Czy to za mało, by odnaleźć sobie Boga? Jeśli ona nie ma Go w sobie - to już nikt... -urwał, gdy kapelan spojrzał nań z lekką przyganą.

- Wspomnienie męki Chrystusa wielu ludziom daje siłę, by odnaleźć sens we własnym cierpieniu. Jeżeli dziwisz się, skąd w królowej tyle miłości, mądrości i dobroci - to zapewne właśnie stąd - Trąba ruchem głowy wskazał niewielki krucyfiks.

-A ja? Nie umiem tak rozmyślać, kontemplować, modlić się... Chciałbym dzielić z nią ten czas, ale... nie potrafię. Jadwiga przeżywa to całą sobą - jakby naprawdę z żywym Bogiem mówiła. Jakby... była na ziemi, ale jednak poza nią - wstyd było mu przyznać, że żona zdaje mu się być taka odległa.

-Wzrost wiary nie jest dziełem jednej chwili. Jak z małego ziarenka latami rośnie ogromne drzewo, tak i ziarno wiary w twoim, panie sercu, może wydać obfity plon - tłumaczył kapelan, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich jeden ze zbrojnych. W ręku trzymał zapieczętowany list. Władysław zerwał się z miejsca i ruszył prędko ku niemu.

-Z Litwy?! - aż oczy mu rozbłysły, a twarz zdradziła nadzieję z niepewnością. Na wieści od braci czekał już od wielu tygodni.

-Nie, panie. Z Budy - ukrywając zawód, złamał pieczęć podał kapelanowi, wyczekując, co ów w liście wyczyta. Ten przebiegł wzrokiem tekst i nagle zamarł, otwierając szeroko oczy i usta.

-Złe wieści?

-Błaganie o pomoc, panie...

-Czyli królowa matka jest w niebezpieczeństwie... - jakby dodatkowy ciężar zlożono mu na plecy. - Co pisze?

-Zamordowano Karola z Durazzo, króla Neapolu...

-Jak to? Dopiero koronował się na króla Węgier!

-Dlatego możni oskarżają królową Elżbietę o nasłanie skrytobójcy. Ona lęka się o życie swoje i Marii. Błaga ciebie, panie, i królową Jadwigę o pilną pomoc.

-Przecież to ona zaprosiła tego całego Karola do Budy!

-Chciała, by król Neapolu dał jej wsparcie przeciwko możnym, nie uznającym jej rządów. Nie przewidziała, że oni też szukają kogoś, kto uspokoi sytuację i że Karol zyska ich poparcie. Przy tym powołał się na pochodzenie andegaweńskie...

-Ludzie żądni władzy gorsi od zwierząt - Jagiełło już się o tym przekonał i nie miał być to ostatni raz.

-Trzeba powiedzieć królowej, panie.

-Nic jej nie mów!- zakazał surowo Jagiełło. - I nikt poza mną nie może o tym wiedzieć. Sam jej powiem...

***

W obozie litewskim w puszczy nieopodal Mścisławia zrobiło się jeszcze ludniej i gwarniej gdy dotarli na miejsce Polacy. Nie było widać końca powitań i rozgardiaszu właściwego sytuacji, gdy w jakimś gronie pojawiają się nowi ludzie. Gdy wszyscy już mniej lub bardziej znaleźli sobie miejsce w obozowisku synowie Julianny zaprosili Niemierzę, Jana z Kościelca i Jana z Tęczyna do siebie. Co prawda nie upłynęło wiele czasu odkąd Litwini wyjechali z Krakowa, ale rycerze mieli sobie tyle do powiedzenia!

-A z żoną moją to jeno utrapienie przed wyprawą na tę wojnę - narzekał Tęczyński. - Płacze, jojczenie, zawodzenie, jakby to mało ludzi całych i zdrowych do domów z wojen wracało. Chociaż tutaj trochę wolności od niewieściego gadania!

-Wielu też z wojen nie wracało - zauważył Jan z Kościelca.

-Słusznie prawisz, przyjacielu - zgodził się z nim Niemierza. - A Ty, Janie, dziękuj lepiej Bogu, że jest komu wyczekiwać twojego powrotu - pomyślał na te słowa z nostalgią o swojej Helenie, natomiast Tęczyński wywrócił oczami. Ożenił się, by zapewnić ciągłość rodu, nie z miłości i nie ukrywał tego. - Poza tym to nie ciebie niewiasta uśmierciła nim opuściłeś Kraków - przy tych słowach mrugnął do pana na Kościelcu, co Skirgiełło i Wigunt skwitowali gromkim śmiechem.

-Aż tak źle? - wyjąkał przez śmiech książę na Połocku.

-Cóż, moja Mścichna już się przygotowała na najgorsze- westchnął Jan. - A jej ojciec wcale by nie rozpaczał, gdyby tak się sprawy potoczyły...

-Jest to jakiś sposób - rzekł Skirgiełło, pochłonąwszy kielich wina i otarł usta dłonią. - Zawsze lepiej być miło zaskoczonym obrotem spraw niż rozczarowanym.

-Spokojna głowa, już my zadbamy, żebyś cało wrócił do Krakowa - odezwał się Niemierza. - Inna rzecz, że to oczekiwanie na rycerza jest męką dla niewiast i rodziny - westchnął, wiele bowiem o tym wiedział.

-Zatem mamy kolejny powód, by się nie żenić! - zaśmiał się Wigunt, któżby inny.

-Jakby tych pozostałych było mało! - zawtórował mu Tęczyński i poklepał po plecach. Skirgiełło wybuchnął swym zwykłym rechotem, a Jan i Niemierza wymienili zniesmaczone spojrzenia. Korygiełło zaś, tak skory do dbania o szacunek do niewiast i moralnych zasad, nawet nie drgnął. Siedział przy stole podpierając głowę rękami i intensywnie wpatrywał się w rozłożoną na nim mapę. Zwróciło to uwagę najstarszego z Olgierdowiczów.

-A ty co tak siedzisz? Jeszcze dziurę w tej mapie zdążysz wypatrzeć! - zarechotał i zwichrował czuprynę młodszego brata.

-Odczep się! - obruszył się książę na Mścisławiu.

-Ooo, a co pan taki niedotykalski? To już bratu podokuczać nie można?

-Można, można- uspokoił się na chwilę Korygiełło. - Ale to nie twój zamek został zdobyty przez Światosława tylko mój! Mój Mścisław!

-Odbijemy go, niech tylko dotrą Korybut i Lingwen - odezwał się Wigunt. - Jeszcze nic straconego.

-Mało to już razy takie rzeczy się robiło? A Połock to kto odbił, no kto? - dorzucił Skirgiełło chełpliwie.

-Pamiętaj, że nie z twojej winy do tego doszło, książę - zwrócił się do Kazimierza rycerz z Gołczy - czego o utracie Połocka przez Skirgiełłę nie da się powiedzieć - wierny druh najstarszego Olgierdowicza mógł sobie pozwolić na tę uwagę, co nikogo zresztą nie zdziwiło.

-Jak to? Przecież to wszystko przez Andrzeja - burknął kniaź połocki.

-A nie przez piwo? - odważył się zapytać Wigunt, ale zaraz dostał za to po głowie. Dosłownie i w przenośni.

-Lepiej ja wychodzę na piciu niż ty na używaniu z niewiastami! - obraził się Skirgiełło. - Rozbity nochal, zraniona noga, rana od miecza, mam wymieniać dalej? Mam tylko nadzieję, że lepiej ci pójdzie w boju z ludźmi Światosława niż w pojedynku z Janem!

-Z naszym Janem? -zainteresował się Tęczyński, którego nie było wtedy na zamku i nie znał tej historii.

-Błagam, nie rozwijajmy tego tematu - jęknął pan z Kościelca, któremu nadal nieswojo było, że rękę na królewskiego brata odważył się podnieść.

-No właśnie! - krzyknął Aleksander.

-Coś ty, to zbyt dobre, by tego nie opowiedzieć - rozochocił się Skirgiełło i zaczął hojnie nalewać druhom trunków. - Słuchaj więc. Wigunt... A tobie co znowu? - przerwał na widok Korygiełły, który pokręcił głową, mruknął coś pod nosem i narzucił na siebie płaszcz.

-Kiedy Światosław siedzi w moim zamku nie mam humoru na takie opowieści. Idę się przewietrzyć - burknął i wyszedł z namiotu.

-Zatem wy słuchajcie... - zaczął ponownie Skirgiełło, nie zważając na protesty Wigunta i Jana.

***

Jak na złość wciąż pojawiał się ktoś z ważną sprawą. A to arcybiskup, a to wojewoda, a to znów starosta Sędziwój czy ktoś z wielkopolskich panów. Tak upłynął cały Wielki Piątek i zaczęła się Wielka Sobota. Niewiele się różniła od minionego dnia. Ciągły brak wieści z Litwy, a teraz jeszcze węgierskie królowe w niebezpieczeństwie. Odesławszy kolejnych natarczywych Wielkopolan ruszył do komnaty żony. Nie zastał tam jednak Jadwigi, a jedynie Margit, która właśnie strofowała dokładające do paleniska służki. Mimo wiosennej pory było chłodno. Niewiasty pokłoniły się królowi, po czym pwróciły do poprzedniej pracy. Władysław spojrzał na zaścielone porządnie łoże.

-Królowa już w katedrze? Rozdaje jałmużnę?

-Nie, panie - pokręciła głową Margit. - Od wczoraj nie wróciła z kaplicy. Prosiłam, nalegałam, błagałam... - mówiła takim tonem, jakby robiła to na kolanach. - Nie dała się uprosić - rozłożyła ręce. - Od dawna powtarzałam jej, że...

-Wiem - przerwał jej stanowczo, nie było czasu na pogawędki. - Zaraz ją przyprowadzę. A wy napalcie tu porządnie i przynieście z kuchni grzane mleko i coś ciepłego do jedzenia- polecił znikając za drzwiami.

Po kilku chwilach wszedł cicho w progi niewielkiej kaplicy. Mdłe światło świec ledwo oświetlało ciemnawe pomieszczenie, w którym przed ołtarzem stał krucyfiks z figurą umęczonego Chrystusa. Przeszedł kilka kroków i sam wzdrygnął się od chłodu. Rozejrzał się i po chwili z szarpnięciem niepokoju w sercu ruszył pod ołtarz gdy zobaczył sylwetkę żony na zimnej posadzce. Leżała krzyżem przed prezbiterium, a równy oddech świadczył, że zasnęła tutaj na długiej modlitwie. Jak bardzo musiała być zmęczona, że udało się jej to mimo zimna... Pogłaskał zsiniałe palce i blady policzek, a wybudzona dotykiem ciepłej dłoni królowa zaczęła podnosić się z podłogi.

-Już świt... Jak cicho... - wyszeptała delikatnie zdumiona i spróbowała wstać, ale nagle zrobiło się jej niedobrze. Poczuła uścisk w żołądku i nagle ołtarz oraz krzyż zaczęły dziwnie falować, przybliżać się i oddalać, a podłoga jakby ugięła się pod jej ciężarem... A może to nogi, na których próbowała przed chwilą stanąć?

-Władysławie... - próbowała znaleźć obok siebie jego dłoń i złapać równowagę. Gdyby nie podtrzymał jej od tyłu - upadłaby.

-Jestem, kochana moja - usłyszała ukochany, cichy głos i poczuła znajome ciepło, kiedy wziął ją w ramiona. Choć wciąż było jej słabo, nieznośny zawrót głowy ustąpił. Bezwiednie złożyła mu głowę na ramieniu i zarzuciła na szyję drżące ręce. - Zabieram cię stąd...

Gdy wszedł do komnaty z żoną na rękach zastał tam Erzebet i Margit. Młodsza z sióstr przyniosła właśnie tacę z gorącym mlekiem i polewką, starsza kładła na łożu zwierzęce futro.

-Pani! - aż złapała się za głowę na widok słaniającej się na nogach królowej podtrzymywanej przez męża. - Posty, czuwania... Widzisz jak to się kończy! Tyle razy mówiłam, że... - Erzebet złowiła surowy wzrok Władysława i nadepnęła siostrze na stopę. Król tymczasem pomógł żonie usiąść. - Jaka jesteś blada! - pisnęła Margit. - Może posłać po...

-Dziękujemy, poradzimy sobie - odparł Jagiełło z naciskiem i Margit, posyłając mu nieco nieufne spojrzenie wraz z siostrą opuściła pomieszczenie. Domyślał się, że przyczyną jest post i zmęczenie, tak jak to się zdarzało jego matce, gdy zanadto pościła przed świętem. Jadwiga powinna się posilić i przespać. Na nic męczenie jej dodatkowym zamieszaniem.

Podszedł do krzesła i wziął z niego białą etolę Jadwigi oraz koszulę do spania, kiedy rozległ się dźwięk sygnaturki na katedralnej wieży. Królowa drgnęła i zaczęła schodzić z łoża.

-Już tak późno? Przecież dzisiaj jałmużna...- nie zdążyła stanąć, bo Władysław przysiadł na pościeli otaczając ją ramieniem.

-Siostry klaryski przekażą twoje dary - chwycił żonę za dłoń i spojrzał w miłością w podkrążone oczy. - Odpocznij dzisiaj. Jesteś przemęczona...

-Nie trzeba- powiedziała wbrew swemu ciału, bo znów zadygotała z przemarznięcia.

-Trzeba - król przyklęknął i trochę nieporadnie zzuł z jej przemarzniętych stóp trzewiki, a potem okrył je ciepłym futrem. - Zjesz coś gorącego, a potem zdrzemniesz się nieco.

-Władysławie, ja nie mogę. Czekają na mnie - protestowała.

-Teraz czeka na ciebie ciepła pościel i gorące mleko, kochana moja - pogłaskał blady policzek - a potem zobaczymy - ucałował wciąż chłodne dłonie. - Musisz teraz odpocząć. Mało spałaś, nie jadłaś, jeszcze zaniemożesz od tego...

-Czymże jest moje cierpienie przy męce Chrystusa?

-Zapewne niczym, ale ty masz inne zadania niż odkupienie świata. To już Ktoś zrobił dla nas. Dlatego daj mi zrobić coś dla ciebie - spojrzał na żonę prosząco, a ona zrozumiała, że wszelkie protesty nie zdadzą się na nic i pozwoliła mu pomóc sobie z przebraniem w nocny strój, wszak zostali sami.

Niezdarnie wyjął ozdoby z włosów, które ciemną falą spłynęły na szyję i plecy, przyobleczone w prostą, czarną suknię z wysokim kołnierzem. Rozsznurował wiązanie i zsunął z pleców żony białą tkaninę giezła, a po nim szorstką włosiennicę. Zadrżał na widok otarć i zaczerwienień. Dotknął nieśmiało małej rany, a Jadwiga wzdrygnęła się lekko.

-Kochana moja, czemu to sobie robisz?

-Rozpamiętuję mękę Jezusa, pokutuję za swoje grzechy, ofiaruję cierpienie za innych...

-Jadwigo, ale ty nosisz koronę! - aż podniósł głos, a ona odwróciła ku niemu twarz nieco przestraszona. - Dźwigasz większy ciężar niż niejeden mąż, a jeszcze sobie dokładasz!

-Władysławie...

-Kochanie moje... Proszę - ujął jej dłonie, mówiąc już spokojniej.- Posty nakazane przez Kościół, modlitwa, to rozumiem, ale nie zadawaj sobie bólu już więcej. Tyle w tobie dobra - proszę, nie musisz go osiągać w taki sposób.

-Ale to tylko w czasie postu...

-Tylko, że samą siebie krzywdzisz - zajrzał w szafirowe oczy. - I mnie dzisiaj wystraszyłaś... A ja chcę zadbać o ciebie. Kto inny ma to zrobić?

Kiwnęła głową i podała mu ze stolika przy łożu słoiczek z jakimś specyfikiem.

-To na te rany... -wymamrotała zawstydzona jak zawsze, kiedy ktoś chciał jej pomóc. Nabrał na palce odrobinę maści i ostrożnie nałożył na otarcia i zaczerwienienia.

-Ajjj... szczypie...- wzdrygnęła się.

-Już... - poczuła na ramieniu delikatny pocałunek. - Już koniec. Jesteś bardzo dzielna - szepnął jej do ucha. Podał jej koszulę, a gdy się ubrała i usiadła w łożu, okrył pierzyną i futrem. Przyglądała mu się ze wzruszeniem, gdy poprawiał jej poduszki i odgarnął z czoła niesforne włosy, a potem podał kubek z ciepłym mlekiem.

-Dziękuję - uśmiechnęła się uroczo, grzejąc sobie ręce o naczynie. - Nie musiałeś...

-Nie miałem wyjścia - pocałował ją w czoło. - Przecież to ja mam dbać o ciebie. A teraz - pora na śniadanie - podał jej miskę gęstej polewki z kaszą. Andegawenka zawahała się.

-Ja nie mogę... Dzisiaj przecież Wielka Sobota. Powinnam pościć o chlebie i wodzie

-Poproszę Trąbę o dyspensę dla ciebie. Jadwigo, bo będę musiał cię nakarmić jak pacholę - nabrał na łyżkę solidną porcję strawy z zachęcającym uśmiechem. Jadwiga zachichotała biorąc od niego jedzenie.

-Tym razem nie skorzystam, mój panie - zaczęła jeść, a on nalał sobie źródlanej wody i mimo woli zaczął krążyć po komnacie. Niemal zapomniał, co miał powiedzieć żonie - jak to zrobić, kiedy jest taka zmęczona i nie powinna się bardziej martwić? Nie powiedzieć też źle, bo to jak skłamać...

Jadwiga dobrze znała już te gesty, marszczenie czoła i wyraz twarzy.

-Czekałeś na wieści z Litwy. Przyszły złe? - na te słowa podszedł bliżej Jadwigi i przysiadł na skraju łoża.

-Niepokojące - zaczął powoli i wziął Jadwigę za ręce, a ona z przestrachem spojrzała w jego oczy, które aż pociemniały, gdy ubierał w słowa trudne nowiny - ale z Budy. Twoja matka zaufała złej osobie.

-Mów jaśniej.

-Zaprosiła na dwór króla Neapolu, Karola z Durazzo...

-To wiem. Ma przeciwko sobie wielu możnych. Nawet mąż Marii, Zygmunt Luksemburczyk ostrzy sobie zęby na koronę.

-Tymczasem Karol ją zawłaszczył.

-Ale ja to wszystko wiem! Co się stało? - Władysław przysiadł jeszcze bliżej żony, znów ujął jej dłonie w swoje i popatrzył bardzo poważnie w oczy.

-Ktoś go zabił. Niektórzy...- zawahał się- niektórzy podejrzewają twoją matkę.

Jadwiga pobladła jeszcze bardziej. Puściła ręce męża i poruszyła się niespokojnie.

-Matka by tego nie zrobiła!!

-Teraz obie królowe są w niebezpieczeństwie.

-Chryste!... - Andegawenka poczuła niespokojne uderzenie serca. Z jej oczu popłynęły wielkie łzy.

-Karol miał wielu zwolenników. Wzniecili bunt, przekonali innych. Matce twojej i siostrze niewielu zostało przyjaciół...

-Ale w nas ich ma, prawda? - spytała z nadzieją przez łzy.

-Ty mi powiedz. Mówiłaś, że... matka traktowała cię jak swoje rozczarowanie, tak? - owszem, tak było, ale dla Andegawenki nie to się teraz liczyło.

-Ale to moja matka! Chcę im pomóc. Błagam cię, Władysławie, musimy coś zrobić! - ścisnęła dłoń męża. - Przecież to moja matka. Moja biedna mama... - Jagiełło przytulił żonę i kołysał w ramionach.

-Ćśśś... Pomożemy jej, spokojnie... Ćśśś... Poślemy kogoś na Węgry, niech się rozezna w sytuacji. Może Zawiszę?

-Tak, muszę się przebrać i z nim pomówić - powiedziała Jadwiga stanowczym tonem, ocierając łzy i zaczęła się wyplątywać z pościeli.

-Nie, nie, nie, kochana - mąż okrył ją pierzyną i futrami. - Ty zostaniesz tutaj i prześpisz się trochę.

-Władysławie, ale ja muszę z nim pomówić. Poza tym dzisiaj jest narada z..

-Więc porozmawiam z wojewodą i z Zawiszą, a potem pójdę na naradę. Chyba nie myślisz, że sobie nie poradzę - uśmiechnął się filuternie i pocałował żonę w czoło.

-Tylko, że ja też jestem królem... - wymamrotała w jego ciężki brązowy kaftan.

-I masz to szczęście, że drugi król może cię zastąpić - ucałował jej dłoń. - Chociaż wolałbym tu zostać i zadbać o ciebie...

-Panie! - rozległo się pukanie do drzwi i stłumiony głos Spytka. - Arcybiskup prosi o posłuchanie w sprawie Mikołaja z Wenecji.

-Już! - odkrzyknął Władysław. - Jak będziesz mnie potrzebowała to po mnie poślij. Spróbuj teraz zasnąć - wstawał już i chciał iść ku drzwiom, gdy złapała mocno jego dłoń.

-Pamiętaj tylko o mojej matce...

-Nie mógłbym zapomnieć... Odpocznij, miła moja...

***

-Czyli nadal nie wiemy, czy Andrzej Garbaty wspiera Światosława? - zapytał przybyłego zwiadowcę Korygiełło, gdy wraz z braćmi i Niemierzą zebrali się na naradę. Powinien być z nimi także Witold, ale po obfitym obiedzie uciął sobie drzemkę. Nikt za nim specjalnie nie tęsknił, co więc szkodziło by wziąć na naradę faktycznego dowódcę polskich wojsk? Czas naglił, a gońcy powiadomili, że zbliżają się wojska księcia Lingwena i Korybuta.

-Nie, panie - pokręcił głową rycerz. - Widziano jedynie Krzyżaków oraz ludzi księcia smoleńskiego - na skinienie Korygiełły pokłonił się i oddalił.

-Bracie, przecież to pewne, że Andrzej poszedł z nimi. To pies jakich mało. Najpierw Moskwa, potem Krzyżacy, teraz Światosław... Z samym diabłem by się zbratał, byle przeciw nam! - odezwał się Skirgiełło.

-Przydałoby się to potwierdzić...

-Co tu potwierdzać... Ścierwo zdradzieckie i tyle! Zakatrupić by takiego, ubyłoby kłopotów...

-Co by nie zrobił z jednego ojca z nim jesteśmy! - oburzył się Korygiełło.

-O, żeby to jeszcze tak jego obchodziło! - zdenerwował się Skirgiełło. - Tylko z nim utrapienie! A tam znów co?! - na zewnątrza dało się słyszeć rżenie koni i wiele głosów ludzkich. - Brzęczeć tylko potrafią i narzekać. Jak kulawe pszczoły...

-Też się cieszę, że cię widzę bracie! - sprzed namiotu rozległ się gromki głos i dwóch ludzi weszło do środka.- Chętnie zawrócę. Kuchnię zapewne macie gorszą niż u mnie w Nowogrodzie! - jeden z przybyszów bezceremonialnie sięgnął po kurzęcą nogę, ułożoną z innymi mięsiwami na niewielkim stole. - Witajcie, bracia moi!

-Korybut? Lingwen? - Korygiełło, Wigunt, Skirgiełło i Niemierza zerwali się z siedzeń. Po chwili Olgierdowicze znaleźli się razem w niedźwiedzim uścisku. Gołczanin przyjrzał się osobliwej scenie, tak, powitania Olgierdowych synów nigdy nie przypominały tego, jak witali się książęta na zachodnich dworach.

Przybyli synowie Olgierda zdecydowanie różnili się od siebie. Ten, którego nazywano Lingwenem niemal się nie odzywał, spokojnie, lakonicznie i oszczędnie odwzajemniał powitania. Postawny, o imponującym wzroście, w lśniącej kolczudze nie ustępowałby wyglądem zachodniemu rycerstwu. Zdjąwszy hełm przeczesał starannie przystrzyżoną, ciemną czuprynę. Poważny wyraz twarzy potęgował ciemny zarost oraz drobne zmarszczki wokół oczu, ujawnione kiedy książę na Krzyczewie uśmiechnął się szczerze na widok braci. Co innego Korybut - zdecydowanie niższy, krępy, o pucołowatej twarzy, małym, guzikowatym nosie i równie małych, rozbieganych piwnych oczkach. Jednocześnie zajadał kurczaka, gadał głośno i dużo, ściskał i poklepywał braci po plecach, robiąc wokół siebie mnóstwo hałasu.

-Cóż widzę? Co to za posępna mina? - zwrócił się do Korygiełły. - Ach, bo to twój zamek? No, tak. Głowa do góry, ani się obejrzysz znowu będzie twój... Nie ty pierwszy, nie ostatni! Aby tylko spiżarni nie wyjedli... - wszyscy parsknęli śmiechem, książę z Nowogrodu słynął z zamiłowania do dobrego jadła. - Skirgiełło, bracie mój, jak dobrze cię znów widzieć! Pokażemy tym parszywcom, gdzie ich miejsce, co? Niech tylko ich dopadnę! A to, czy to jest mój brat Wigunt? Na doły i wądoły! Jakżeś urósł! - wykrzykiwał.

-Witajcie. Dobrze was widzieć - Lingwen prosto i rzeczowo wymieniał męskie uściski dłoni z braćmi. - Polscy rycerze już przybyli, jak widzę - swoim zwyczajem przeszedł od razu do ważnych spraw.

-Tak, a oto ich dowódca, Niemierza z Gołczy - Skirgiełło spojrzał na druha, a ten podszedł bliżej. - Dowódca wawelskiej straży, jeden z najwierniejszych rycerzy Władysława. Niemierzo, to moi bracia - Ling...

-Jakiż to honor ujrzeć tak zacną osobę! - rozległ się na to głos Korybuta. - Pozwólcie, panie rycerzu, że ja przedstawię... Lingwen Semen Olgierdowicz! Pierwszy miecz tego księstwa, wódz i szermierz jakich mało! Gdy walczyliśmy o Wilno...

-Wystarczy - przerwał książę na Krzyczewie. Nie lubił być w centrum uwagi, za wyjątkiem tych chwil, kiedy dowodził wojskiem. Zamieniał się wówczas w innego człowieka - A to mój brat, Korybut. Miło poznać, jeszcze pomówimy, a teraz - zasiadł za stołem - pora się naradzić. Ile mamy ludzi?

-Naradzić? Jak to naradzić? Tak o pustym brzuchu? - oburzył się Korybut. - Litości, kochany bracie! Teraz pora na przekąskę i rozmowę. Jeszcze się zdążysz naradzić. Choćby jutro...

-Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj - odparł krótko Lingwen.

-Mam lepszy pomysł. Co masz zrobić jutro, zrób pojutrze! - zakrzyknął Korybut wesoło. - A potem weźmiemy ich podstępem i po krzyku! Jak wtedy, kiedy Tatarzy napadli na mój Nowogród - rozgadywał się z pełnymi ustami. - Ty, panie Niemierzo, nie wiesz zapewne, że ostrzelaliśmy wtedy oblegających zamek końskimi odchodami... - Gołczanin wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

-Zaraz, zaraz... - Korygiełło zmarszczył czoło - A to nie było w potyczce z ludźmi Kiejstuta? - Korybut zawsze miał w zanadrzu tyle niestworzonych opowieści, że sam się w nich gubił. Co dopiero jego słuchacze.

-Wtedy było co innego! - machnął ręką pan na Nowogrodzie. - Wtedy zrobiliśmy podkop i..

-Zaczęło się! - jęknął Skirgiełło, Wigunt skręcał się ze śmiechu, a Korygiełło posłał Lingwenowi wspierające spojrzenie. - Musisz wiedzieć, przyjacielu - zwrócił się do Niemierzy - że ulubioną metodą naszego brata jest podstęp, a ulubionym zajęciem - jedzenie, żarty, psikusy i opowieści. Na wojnie - tylko podstęp.

-Postęp, o tak, podstęp! I zaskoczenie! - krzyknął znów Korybut wesoło. - To jest to! Dobry efekt, małe straty. Niezastąpiony w potyczkach z Tatarami- ich bliskie sąsiedztwo sprawiło, że Olgierdowicz musiał się wyćwiczyć w różnych sztuczkach, które stały się jego powodem do dumy. - Jak na przykład wtedy, gdy...

-Dość już o tym. Żaden podstęp nie przewyższa strategii i sprawności oddziału - rzekł Lingwen spokojnie i poważnie. Nikt nie śmiał oponować, przynajmniej nie od razu. W swojej warowni w Krzyczewie Semen szkolił najlepsze oddziały jakie miała Litwa. Sprawne, bitne, zdyscyplinowane, wytrzymałe, gotowe do długiego marszu, natarcia i obrony. To tam wykuwano najlepsze zbroje i miecze w całym księstwie i tylko synowie najznamienitszych bojarów mogli pozwolić sobie na służbę w wojsku zgromadzonym w murach silnej krzyczewskiej twierdzy, szkolonym przez Lingwena. Poukładany i konkretny Olgierdowicz odnosił w tym świetne wyniki.

-Eeee tam - prychnął Korybut po chwili - może to i prawda... Ale to strasznie nudne! -

-Wojna to nie zabawa - Lingwen powtarzał to co dzień swoim rycerzom.

-To prawda, ale i podstęp czasem nie zawadzi. Obaj się przydacie - odezwał się Korygiełło.

-Dobrze mówi - przytaknął mu Skirgiełło. - Wspólnymi siłami ubijemy tego Światosława, jak kazał Jogaiła. Litwini z Polakami. Ubijemy gada i łeb rzucimy psom! - potoczył po towarzyszach płonącym wzrokiem, a odpowiedziały mu przytakujące okrzyki Korybuta.

-Żeby to było możliwe, musimy się naradzić. Gdzie jest Witold? To on miał dowodzić Polakami, czyż nie? - spytał Semen.

-Drzemie i zabronił sobie przeszkadzać - prychnął Skirgiełło. - Chyba źle się czuje...

-Zatem, kiedy wstanie. Nie mamy dużo czasu...

-Po co ci Witold? - spytał Aleksander. - Szkoda czasu, by sobie nim głowę zawracać.

-Radzić, bracie, powinni wszyscy - rzekł Lingwen z naciskiem. - Rada bez dowódcy? Przecież to jak rycerz bez broni - bezużyteczne! - pod wpływem spojrzenia i tonu głosu nawet Skirgiełło i Korybut nie śmiali oponować. Nie sposób było zaprzeczyć. To była właśnie siła autorytetu Olgierdowicza, jego opanowania i powagi. I w jego wojsku nikt nie śmiał się sprzeciwiać jego woli z szacunku, nie zaś strachu.

-Opowiedzcie zatem co w Krakowie! -zawołał Korybut. - Bratowa nasza taka cudna jak o niej opowiadacie? I dajcież coś do przegryzienia! Kiszki mi już marsza grają!

-Przecież ty ciągle jesz!- strofował go Lingwen. Od lat dziecięcych sprawował pieczę nad młodszym bratem i tak do czasu, gdy dostali swoje księstwa stali się nierozłączni, choć tak różni od siebie. Stąd Semen nie mógł wyzbyć się nawyku strofowania młodszego brata. - Jeść należy tylko wtedy, gdy się jest głodnym!

-A jeśli ja ciągle jestem głodny? - śmiał się Korybut. - No, dobrze - zabrał się podaną mu miskę z kaszą - to jak było w tym Krakowie?

-Piękny kraj, zamek, miasto, a jacy dobrzy ludzie! - Korygiełło uśmiechnął na samo wspomnienie. - A wesele i uroczystości? Długo takich nie ujrzymy!

-Że też te wszystkie uczty i towarzystwo musiały mnie ominąć! - jęknął Korybut. Rozgadany i towarzyski uwielbiał wszelkie zabawy.

-Nie mów, żeś przesiedział w Nowogrodzie cicho jak mysz! - zaśmiał się Skirgiełło. - Przecież uczta i zabawa to twoje drugie imię!

-Ano potańcowaliśmy i pojedliśmy z tatarską delegacją, nie powiem, że nie! To pewnie tylko nasz brat Lingwen siedzi w tym Krzyczewie i jeno żołnierzy trenuje - szturchnął Semena w bok.

-Nie każdy musi lubić tłum i hałas -odparł on. Nie lubił zabaw i był raczej samotnikiem. Żałował, że nie był przy bracie w chwili ślubu, ale cieszył się, że wesele go ominęło. - A Jogaiła? Szczęśliwy?

-Oooo, bracie! Padł powalony siłą miłości i namiętności - rzekł Skirgiełło z przesadą.

-Aż tak? Czyli bratowa nasza jest taka, jak mówiliście?

-Ogień nie kobieta - odparł z westchnieniem Wigunt. - Prawdziwie węgierska krew!

-Z szacunkiem, bracie, o królowej mówisz - na te słowa Lingwena i jego wzrok Wigunt skurczył się w sobie. - Niewiastę masz szanować!

-Dobrze, że tu jesteś, Lingwenie, może ty go nauczysz paru rzeczy, bo mnie już ręce opadają - jęknął Korygiełło. - Żebyś ty wiedział... - Wigunt boleśnie kopnął go pod stołem.

-Bardzo chętnie -uśmiechnął się lekko pan z Krzyczewa. - Musztra i dyscyplina szybko wyrzucają głupoty z głowy- szkolenie wojska tylko go w tym upewniało.

-Uprzejmie podziękuję -machnął ręką Wigunt.

-Dziękuj lepiej Jogaile, że ci grzbietu nie wygarbował za twoje wybryki - warknął Skirgiełło. -A byłoby za co!

-Widzę, że stanowczo za wiele mnie ominęło - mlasnął Korybut. -Na co czekacie? Opowiadajcie!

-Może później, bo Lingwenowi od tych opowieści żyłka pęknie. Wracając do Krakowa - misja zrealizowana, układ zawarty, Jogaiła szczęśliwy. Jego żona to anioł - piękna, mądra i dobra, a serce ma odważniejsze niż niejeden mąż...

-Dobrze, że cię Jogaiła nie słyszy - parsknął Korygiełło. Wszyscy się śmiali

-A kto to wszystko sprawił? - pan na Połocku wypiął dumnie pierś. - No, kto?

-Więcej pokory, bracie- odezwał się Lingwen. - Choć zasług nie można ci odmówić - posłał Skirgielle spojrzenie pełne uznania.

-Widzicie? Jak Lingwen chwali, to naprawdę jest za co pochwalić! Dzięki, bracie!

-Jeno prawdę mówię - Semen spuścił wzrok.

-No, bracia - odezwał się Korybut - jedno wesele mnie ominęło, pora na kolejne! Kto następny? Skirgiełło, młodszy już nie będziesz!

-On ma piwniczkę z trunkami. żona mu niepotrzebna - zaśmiał się Wigunt. - Która by z nim wytrzymała? Korybut, więc może ty?

-Ja?- książę Nowogrodu zmarszczył czoło. - Może jak Litwa będzie w potrzebie? - zastanowił się. - Ale sam z siebie nie dam się wepchnąć pod babski pantofel! Żeby mi ktoś mówił, ile mam jeść i jak często się myć? Jeszcze może co mam robić? Ja tam lubię swoją wolność w Nowogrodzie! - poklepał się po brzuchu. - Tu poucztuję, tu pożartuję, tu pogadam, czasem powojuję... Aby było wesoło! - Korybut stronił co prawda od towarzystwa niewiast (chyba, że w tańcu) - te bowiem z wyjątkiem swych sióstr uważał za sztywne i nudne, ale cenił sobie uciechy stołu, muzykę, żarty i długie gawędy w męskim gronie. Szkoda mu było porzucać swe zwyczaje.

-Kiedyś będziesz musiał znaleźć żonę - odezwał się Lingwen. - Komu oddasz Nowogród?

-Jeszcze zdążę się tym zająć. Po co sobie dzisiaj humor psuć?

-Bo to o Litwę chodzi. Ja na przykład zamierzam się ożenić - rzekł Lingwen spokojnie.

-Nie wierzę! Nasz samotnik postanowił wprowadzić jakąś niewiastę do Krzyczewa! - wykrzyknął Skirgiełło,było to tym bardziej szokujące, że w krzyczewskiej była bardzo znikoma liczba kobiet, a na samym zamku nie znalazłaby się chyba ani jedna. - A kimże jest szczęśliwa wybranka?

- Jeszcze nie wiadomo. Ostatnio matka pisała do naszej siostry Heleny. Chciałaby wydać mnie za córkę jakiegoś ruskiego księcia. Najlepiej z Moskwy. A Helena dzięki mężowi swemu dobrze się orientuje w tamtych stronach.

-No jasne! - parsknął Skirgiełło. - Z Jogaiłą się nie udało, to teraz ciebie będzie próbowała do wepchnąć do ruskiej rodziny. I jeszcze Helena, przecież ona zrobi wszystko, co jej mateczka powie! Nie przeszkadza ci to?

-Ożenić się muszę tak czy inaczej, a słowo matki święte - odparł Lingwen. Sam miał mieszane uczucia, od lat bowiem wiódł samotny, poukładany rycerski tryb życia w surowym zamku wśród samych niemalże mężczyzn, ale musiał kiedyś przekazać komuś Krzyczew. - Kogo wybierze, wezmę za żonę.

-Świeć, Boże, nad duszą naszego brata! - Skirgiełło wzniósł oczy do góry. - Żeby tylko ta wybranka się nie okazała taka, jak Zofia, co ją Jogaile matka chciała wcisnąć!

-A jaka jest Zofia? - zapytał Korybut, a Aleksander nadstawił uszu.

-Ci, co do Moskwy posłują, powiadają - pan na Połocku zniżył głos - że nudna... oziębła i klepie ciągle modlitwy jak mniszka!

-Ojoj... Żebyś, bracie źle nie skończył! - gwizdnął Wigunt. - Zwłaszcza, że z oceną Jadwigi matka źle trafiła.

-Nie powtarzajcie plotek! I o matce z szacunkiem! - Lingwen popatrzył groźnie na braci.- Poza tym jeszcze nic nie wiadomo.

-No i nie będzie prędko okazji, by się bawić - rozłożył ręce Korybut i zrobił smutną minę. - A zobaczyłby się człowiek z rodziną i posiedział przy uczcie i muzyce! Siostrom by się podokuczało... oj, tak, tak...

-Nie martw się, jak pobijemy Światosława, to Jogaiła z żoną przyjadą Litwę chrzcić, a wtedy będziesz miał ucztę jak się patrzy! I tańce, i muzykę, i siostry zobaczysz! - pośpieszył z pocieszeniem Skirgiełło.

-Tylko nie uczty - mamrotał Lingwen pod nosem.

-Co ty tam znowu mruczysz?

-Eeee, nic... Bratowa nasza zamierza przybyć tu osobiście? - spytał Semen.

-Przecież mówię! Litwę będzie chrzciła, kościoły stawiała... To niesamowita niewiasta.

-Ale uczty też lubi i bawić się potrafi - rzekł Kazimierz do Korybuta. - Może przy niej nabierzesz ochoty do ożenku?

-Kto to wie, jeśli taka wyjątkowa, jak o niej prawicie. Kiedy zamierzają przybyć?

-Im szybciej pobijemy Światosława, tym prędzej ruszą w drogę.

-Zatem na co jeszcze czekamy? Moi ludzie gotowi do walki o każdej porze dnia i nocy. Pora rozmówić się z Witoldem - rzekł Lingwen.

-I przejrzeć uzbrojenie - rzekł Niemierza, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie, a teraz wolał zająć się czymś innym, byleby odwlec spotkanie z księciem łuckim oko w oko.

-Dobrze, druhu. A wy zawołajcie Witolda! - krzyknął Skirgiełło. - Najwyższa pora pogonić smoleńskiego psa!

***

Otulona pierzyną i futrami Jadwiga zasnęła szybko, tuląc policzek do miękkiej, pachnącej poduszki. Sen miała zdrowy, mocny i bez mar czy zjaw nocnych - poprzednie zmęczenie, a potem ciepły posiłek zrobiły swoje. Dwórki zbudziły ją na posiłek, który miała zjeść w swojej komnacie. Na tacy z jadłem znalazł się też dzbanuszek z bukiecikiem fiołków, a w nim liścik od Władysława z zapewnieniem, że narady idą dobrze, a on sam już za nią tęskni, myśli o niej i bardzo ją kocha. Zamaszyste pismo wskazywało, że dyktował go Trąbie w pośpiechu, gdzieś w przerwie między spotkaniami. Uśmiechnęła się i zachichotała na samą myśl o mężu wymykającym się po kryjomu i zbierającym kwiaty w ogrodzie arcybiskupa, tak wyczulonego na każdą swoją własność. Zanurzyła twarz w bukiecie i odłożyła go do wody, czytając już któryś raz liścik. Wzruszonej do łez czułością i wrażliwością męża królowej znów zrobiło się ciepło i sennie, jakby to on sam tulił ją do snu... Zanim zdążyła pomyśleć - znów spała.

Gdy ponownie zbudziła się wieczorem i spojrzała na wonny bukiecik wzruszyła się na nowo. Była tak otoczona dobrocią i miłością. Dwórki przynosiły jej jedzenie, dbały, by miała ciszę i spokój, a na dodatek wraz z siostrami zakonnymi rozdały na mieście jałmużnę w jej imieniu. Strażnicy pilnowali, by nikt jej nie przeszkadzał, a Władysław... Na samą myśl o nim rozczulała się na nowo. Był tak czuły, łagodny, dobry i troskliwy, a okazywał to w tak naturalny i niewymuszony sposób, jakby robił takie rzeczy na co dzień. Powinni to zobaczyć wszyscy, którzy rozpuszczali plotki o brutalnym księciu-niedźwiedziu. Od dzieciństwa nikt nie otaczał jej taką opieką i miłością. Jak matka, kiedy mała Jadwiga zachorzała niedługo po śmierci Katarzyny. Zjadła po postu za dużo słodyczy, ale wszyscy pomyśleli, że to jakaś tajemnicza choroba. Wtedy królowa Elżbieta czuwała całą noc przy dziecięcym łóżeczku, ocierała łzy i głaskała córkę po głowie... Matka... Mama... Siedzę sobie tutaj wśród dobrych ludzi, mam męża, który tak o mnie dba i mnie kocha... A ona? - pomyślała Jadwiga, a jej oczy wypełniły się łzami. - Otoczona tam armią zdrajców...

Władysław po całym dniu obrad i ważnych spraw ruszył do komnaty Jadwigi niemal biegiem. Ciągle martwił się o jej zdrowie i o to, że zostawił ją samą z tak trudnymi wieściami. Przed drzwiami jednak zwolnił i cicho otworzył ciężką konstrukcję, starając się stąpać niemal na palcach. Jeśli śpi, mógłby ją przecież obudzić. Gdy wszedł do środka ujrzał jednak żonę czytającą jakąś księgę w migotliwym blasku świec. Podniosła głowę znad tekstu i uśmiechnęła się lekko, choć miał nieodparte wrażenie, że jej oczy tylko przez chwilę rozświetlił właściwy im blask. Podszedł prędko do łoża.

-Jak się czujesz? - przysiadł przy żonie i pogłaskał policzek, na który po całym dniu odpoczynku powrócił leciutki rumieniec.

-Lepiej... dzięki tobie- spojrzała na niego z wdzięcznością.

-Przepraszam... - przygarnął ją do siebie. - Przepraszam... że mnie nie było, że byłaś sama z tymi wieściami z Budy... wybacz...

-Przecież zastępowałeś mnie w tym czasie, a ja i tak przespałam większość dnia - starała się brzmieć krzepiąco a nie smutno. - Nie masz za co przepraszać. Ty też musisz odpocząć - dostrzegła znużenie na jego twarzy.

-O niczym innym nie marzę - uśmiechnął się i podszedł do krzesła, gdzie czekał na niego strój do spania.

-Jak dzisiaj poszły narady? - zapytała, gdy zmieniał odzież.

-Zawisza jest już w drodze do Budy - wiedział, że to ją najbardziej interesuje. - Mówiłem z panami, obsadziliśmy urzędy i wyjaśniliśmy część spornych spraw - obmył twarz wodą z cynowej misy.

-A jak poszło z arcybiskupem?

-Tak jak wczoraj uradziliśmy, Mikołaj ma wynagrodzić mu grzywnami zniszczone dobra.

-A poza tym?

-Poza tym? No cóż... - Jagiełło otarł twarz białym płótnem, stanął wyprostowany przodem do Jadwigi, zmarszczył twarz i odezwał się rzężącym i sapiącym głosem:

-To diabeł wcielony! - wzniósł ręce naśladując gest oburzenia duchownego. - Moje dobra śmiał najechać! Powinien... - parsknął śmiechem, nie dokończywszy wypowiedzi.

-Arcybiskup nie wychodzi z formy- zachichotała, ale zaraz posmutniała i oczy się jej zaszkliły. - Władysławie... To takie niesprawiedliwe...

-Co jest niesprawiedliwe, kochanie moje? - zajął swoje miejsce po lewej stronie łoża i przytulił Jadwigę całując ją w czubek głowy.

-Jestem tutaj kochana, bezpieczna, ty się tak mną opiekujesz, wszyscy mi pomagają... aż wstyd - załkała w pierś męża - a tam daleko w Budzie moja matka i siostra i armia zdrajców czyhających na ich życie... Nie zasługuję na to - płakała. - Poza wysłaniem Zawiszy i modlitwą nic nie mogę zrobić, a powinnam być z nimi! Czuję się okropnie!

-Ciiii...

-Jak tylko o nich pomyślę... Jeśli coś się stanie i nie zdążymy im pomóc? - zapytała z lękiem. - Jestem ich jedyną rodziną... Tak bardzo się boję...

-Miła moja, kochana, jedyna- tulił ją i głaskał ciemne włosy.- Jesteś tutaj, gdzie powinnaś być. Tutaj jest twoje przeznaczenie...

-Ale wszystkim, których kocham, coś grozi -odezwała się przez łzy. - Matka i Maria w Budzie, twoi bracia i Oleńka na Litwie, a tam wojna... Ledwo ich poznałam, matki i Marii nie widziałam od dawna. Lękam się, że ktoś z nich... że kogoś z nich... że kogoś z nich... stracę...

-Ja wiem, co czujesz, najdroższa- otarł z policzków żony słone krople. -Jesteśmy tutaj i możemy tylko czekać na wieści i się modlić. To tak jakbym stał przed zamkniętymi drzwiami i bez ustanku stukał, czekając aż ktoś odpowie... Wiesz, że myślami jestem wciąż na Litwie i...

-Jestem taka bezradna. Jestem królową, powinnam zrobić coś więcej... chciałabym, ale nie mogę i to tak strasznie mnie dręczy. I bardzo się boję...

-Kochanie moje, ja wiem. Ja to wszystko wiem. Chciałbym to od ciebie zabrać... ale skoro się nie da, to jestem tutaj z tobą. I zawsze będę - otulił żonę szczelniej pierzyną. - Obiecuję, zrobimy wszystko, co się da, by pomóc twojej matce i Marii.

-Tak się boję, że... - lękała się wypowiedzieć na głos to straszne słowo - ... im się coś stanie i nigdy już...

-Zrobimy wszystko, by tak się nie stało. Też chcę je spotkać, zwłaszcza twoją matkę. Ucałować jej dłoń i podziękować, że dała życie mojej kochanej żonie - musnął ustami jej czoło. Królowa nadal pozostawała smutna

-Tak mi wstyd, że nie potrafię sobie z tym poradzić, zupełnie nie jak władca...

-Jadwigo, pierwszy raz się zdarza, że coś grozi bezpośrednio twojej rodzinie, prawda? - Jagiełło spojrzał poważnie w oczy żony.- To nie wstyd, że się boisz i ci jest ciężko. Raczej bym się zmartwił gdyby tak nie było.

-A ty? Wam na Litwie od lat zagraża Moskwa, Krzyżacy, czasem własna rodzina... - zamyślił się na chwilę.

-To prawda, ale powiem ci, że choć tyle mamy już za sobą, to za każdym razem martwię się o nich wszystkich tak samo - westchnął. - Za każdym razem to są moi bracia, moje siostry, moja matka... Jadwigo - ujął jej dłonie w swoje - jeśli chcesz płakać - płacz, jeśli chcesz się przytulić albo pomówić - ja jestem. I pomogę ci oswoić twój lęk.

-Jak? - zapytała, a on poprawił się na poduszkach i ułożył ją wygodnie na swojej piersi.

-Na Litwie ludzie wierzą, że strach przychodzi w postaci wielkiego, czarnego wilka. Przychodzi tak wciąż i wciąż, większy i okropniejszy i tylko ten zachowa życie, kto spróbuje go oswoić. Nie ten, kto ucieka, ukrywa się i udaje, że go nie widzi, tylko...

-...ten, kto stanie z nim oko w oko i będzie czynił, co do niego należy, tak? - wymamrotała sennie.

-Dokładnie - pocałował żonę we włosy. - Dlatego damy sobie radę z tym wszystkim. Razem

-Razem - wyciągnęła rękę i splotła ich dłonie, podnosząc lekko głowę, by spojrzeć mężowi w oczy. - Nie wiem, jak mam dziękować za to wszystko. Za opiekę, troskę, za pomoc... za ciebie - spoglądali sobie w oczy z wielką miłością i uczuciem.

-Wystarczy, że jesteś. Że nie czekam już sam na dobre lub złe wieści. Że nie patrzę samotnie w księżyc, zastanawiając się, co u braci, co z Litwą.

-Ciekawe, co teraz robią - zamyśliła się.

-Cóż, Korygiełło pewnie nie może zasnąć ze zmartwienia o Mścisław, Skirgiełło zapewne przytula przez sen jakiś dzban, no a Wigunt... mam nadzieję, że nie wpadł znowu w jakieś tarapaty- parsknął pod nosem.

-A może patrzą teraz w gwiazdy i myślą o nas...

-Często tak patrzyliśmy w niebo i zastanawialiśmy się, co w Wilnie, gdy byliśmy akurat poza domem - przypomniał sobie Władysław. - Możliwe, że tak właśnie jest teraz. A na zamku z kolei zapewne Oleńka opowiada o tobie siostrom i planuje naszą tam wizytę.

-A matka i Maria może widzą księżyc... z okien... w Budzie... -szepnęła Jadwiga sennie.

-I tak wszyscy jesteśmy blisko myślami, choć ciałem daleko - odpowiedział jej cicho. - Pod tym samym niebem...

***

Oto nowi bohaterowie: 

Elżbieta Bośniaczka

Maria Andegaweńska

Lingwen Semen Olgierdowicz

Korybut Dymitr Olgierdwowicz

***

Moi drodzy!

Wybaczcie mi tak długą nieobecność, długość tego rozdziału i spadek formy. Niestety prace na studia same się nie zrobią, a ja chciałabym przy tym zachować zdrowe oczy. Mam nadzieję, że bardzo nie zawiodłam i że rozdział się Wam, mimo niedociągnięć podoba. Może w niedługim czasie uda mi się znowu pisać częściej. Mam dużo pomysłów i bardzo bym chciała.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądali pod moją nieobecność. Bardzo się cieszę, że mimo upływu czasu tu wracacie!

Mamy dziś nowe bohaterki, Elżbietę Bośniaczkę i Marię w kłopotach, a to dopiero początek. Troskliwego Władka, zmartwioną i zmęczoną Jadzię. Wpadliśmy na Litwę do naszych rycerzy, no i mamy dwóch nowych Olgierdowiczów, z jednej matki, a tak różnych od siebie. Bardzo jestem ciekawa, czy przypadli Wam do gustu. Zapraszam do pozostawienia komentarzy, jak się Wam podobają nowi Olgierdowicze, no i cały rozdział. Do zobaczenia w następnym!  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top