4. Dla wspólnych korzyści

Melsztyn

- Spytku, jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie nadaję się tam!  - załamywał ręce pełen wątpliwości Jan z Kleparza... to znaczy od kilku miesięcy już Jan z Kościelca. Młody chłopak był synem Krasnej oraz... no właśnie. Jakkolwiek by to nie brzmiało, jeśli wierzyć jego matce, był synem króla Kazimierza. Na krótko przed śmiercią regentki, królowej Elżbiety, pojawił się na Wawelu. Nie liczył na zbyt wiele. Chciał po prostu dostać jakąś pomoc, a potem samemu zacząć pomagać ubogim, wstąpić do duchaków i pod okiem Jana z Alwernii uczyć się na medyka. Tymczasem królową zainteresował ten szczupły mężyczyzna o rudej czuprynie i szczerym wejrzeniu. Nie prosił o nic dla siebie, nie pomstował, nie groził jak poprzedni "synowie Kazimierza", którzy tłumnie nawiedzali zamek po jego śmierci. On był inny. Spotkała go za to nagroda. Dostał własną wioskę Kościelec, pieczęć oraz herb Golian. Wszystko to oczywiście ku oburzeniu panów, szczególnie Dobiesława z Kurozwęk (Mojemu Zawiszy - świeć Panie nad jego duszą - nikt by wioski nie nadał na piekne oczy!)  oraz marszałka Przedbora z Brzezia (Za króla Kazimierza byłoby nie do pomyślenia, żeby człowiek z plebsu miał własną pieczęć!). Potem zachorował i zmarł Jasiek z Melsztyna, a Jan próbował go uratować.  Wdzięczny Jasiek przed śmiercią polecił synowi wspierać świeżo upieczonego pana na Kościelcu. Spytek zaprosił Jana do siebie, do Melsztyna, który po śmierci ojca wydawał mu się przeraźliwie pusty. Często we dwóch jeździli do Krakowa - Spytek w sprawach związanych z urzędem wojewody, Jan na nauki. Wspólnie zrobili ujazd wioski i młody wojewoda cierpliwie uczył Jana wszystkiego  - od dosiadania wierzchowca, strzelania z łuku i znajomości kodeksu rycerskiego przez władanie mieczem aż po zarządzanie majątkiem i historię Korony Królestwa Polskiego. Jan zyskał najpierw wiele odcisków i siniaków, ale też w końcu pożyteczną wiedzę, a nawet rumaka, który wcześniej należał do Jaśka. Co najważniejsze zdobył też prawdziwego przyjaciela, a Spytek kogoś, z kim mógł w czasie wolnym od obowiązków zapolować, zjeść wieczerzę, a potem przy kielichu dobrego wina rozprawiać o przyszłości Korony. Po długich rozmowach wojewoda uznał, że Jan jest gotowy, by wybrać się na radę panów. Lada dzień na Wawel miała zjechać królewna  Jadwiga. Należało omówić wiele spraw, przygotować dwór, zaplanować koronację, a przede wszystkim rozpatrzyć najważniejsza kwestię - kto ma zostać mężem młodziutkiej Jadwigi. 

- Spytku... Kto mnie tam posłucha, no kto? Dla nich wszystkich jestem śmieciem, co przed straganami powinien wybierać brud z rynsztoka! Wyśmieją mnie tam tylko... a jak mnie, to i ciebie - perswadował szlachcic. 

-Przyjacielu, stan rycerski to nie tylko prawa, ale i obowiązki, tyle ci o tym prawiłem - powiedział Spytek. - Myślisz, że mnie było łatwo na początku? Oczywiście, że nie! Żebyś ty widział i słyszał kasztelana jak pierwszy raz zabierałem głos na zjeździe możnych w Koszycach: Co masz nam do powiedzenia, panie Spytku? albo Nie śpieszno ci się stroić w szaty wojewody, młokosie? - Spytek świetnie odgrywał ironizującego z przekąsem Dobiesława, jego drwiący głos i marszczenie brwi. Jan parsknął śmiechem.  - Chcesz się przysłużyć, żeby się spełniła wola i marzenie twojej dobrodziejki, królowej Elżbiety? Musisz jechać - przekonywał dalej. Wiedział, że Jan darzy świętej pamięci królową wdzięcznością i szacunkiem, a opowieści o niej mógłby słuchać bez końca.  - Korona cię potrzebuje!

- Mnie? - zdziwił się Jan. 

-Ciebie, Janie - popatrzył mu poważnie w oczy Spytek.- Ty nie chcesz nic dla siebie, jak te Dobiesławy i Przedbory. Może nie masz jeszcze doświadczenia, ale serce masz wielkie. Rozumu też ci nie brakuje. W końcu po kimś go masz - uśmiechnął się szelmowsko. - Nie jesteś wplątany w te gierki, układziki, dworskie intrygi i spory Wielkopolan z Małopolską. Nie ich nam teraz potrzeba, tylko mądrego męża dla naszej królewny. 

-Racja Spytku, więc ja na ciebie tu zaczekam, a ty pięknie to wyłożysz panom możnym w Krakowie! 

-Ty to zrobisz. Kto jak nie ty jest wolny od przywiązania do urzędów i godności? Chyba, że masz jakieś inne plany...

- Nnniee - wyjąkał zaskoczony Jan.- Ttto znaczy... Tak-  podnósł głowę wysoko i popatrzył Spytkowi prosto w oczy. Przekonał go argument dotyczący królowej Elżbiety - dla spełnienia marzeń ukochanej monarchini Jan byłby w stanie oddać z powrotem herb i wioskę, a nawet własne życie.  - Jadę z tobą. 

- Zatem w drogę!  -  zawołał Spytek i wsiadł na konia. 

- Może się wreszcie dowiemy, czy wygrałeś zakład - zaśmiał się Jan. Parę tygodni wcześniej Spytek i Przedbór założyli się o to, kto wygra wojnę domową na Litwie. Przedbór stawiał na Kiejstuta, młody wojewoda na Jogaiłę. Pan na Kościelcu z niecierpliwością czekał na rozstrzygnięcie zakładu. 

- Mniejsza z zakładem, ważne, by dzisiaj wybrać dobrego męża dla Jadwigi - machnął ręką Spytek. - Ale z drugiej strony, Janie, jeżeli Jogaiła nie rządzi to nici i z mojej wygranej i z mego planu. 

Nie było czasu na dalsze rozmowy. Obaj ruszyli pośpiesznie do Krakowa. 

Wilno

Jogaiła zwilżył wodą z  gorącej kąpieli skronie i potarł nerwowo twarz. Jak dobrze wreszcie być samemu po tym,  co się tutaj ostatnio działo... O Perkunie... Chyba łatwiej byłoby wymienić, co się tu nie działo... Po odbiciu Wilna nadal w kraju panował chaos. Udało się uwięzić w Krewie Kiejstuta, a nawet wymóc na Skirgielle, że ten go nie zabije. Parę dni przed wyzwoleniem miasta ludzie stryja zamordowali Wojdyłłę.  Maria się załamała, a nawet próbowała się rzucić do rzeki. Uratował ją Skirgiełło, tylko dlatego, że  po zapijaniu swoich morderczych zapędów zwązanych z Kiejstutem pobłądził w lesie i nagle natknął się na siostrę stojącą na urwistym brzegu. Matka obwiniała Jogaiłę o wszystko - najpierw o to, że zezwolił Marii na ślub z Wojdyłłą, a później o to, że ten zginął i jej kochana córka straciła chęć do życia. W zamieszaniu związanym  z Marią nikt nie zauważył, że znikł ten dziwak Cyryl, ostatnio najlepszy przyjaciel i przyboczny Skirgiełły. Po długich poszukiwaniach okazało się, że zabił Kiejstuta, a sam jakby zapadł się pod ziemię. Zaraz potem uciekł Witold. Skirgiełło z przepicia go nie dopilnował, a kłótnię z Jogaiłą, która potem nastąpiła, oraz zawód samym sobą oczywiście zapijał  w karczmie, wznosząc kolejne toasty za wieczny spoczynek Wojdyłły, który gdyby żył,  zapewne odnalazłby Witolda, pomścił Kiejstuta i pobił Krzyżaków na dokładkę, bo przecież wielki to był druh. Matka dla odmiany uwielbiała pod niebiosa zabójcę Kiejstuta i nawet dała na Mszę za jego szczęśliwą ucieczkę. Nie rozumiała, że przez niego Litwa znów jest na skraju wojny domowej. Jogaiła słusznie czuł, że Witold nie odpuści i jeszcze zbrata się z Zakonem. Nie chciał jednak go zabijać, nie był jak Kiejstut. Matka jednak wciąż obwiniała goo wszystko. Widzisz, do czego  prowadzi ten twój upór. Może i odzyskałeś Wilno, ale  jesteś słaby. Twoja siostra cierpi, twój przyjaciel nie żyje, brat się rozpija... Zgubisz rodzinę!  - powiedziała dzisiaj. On sam czuł, że ktoś chce jego śmierci. Nie wiedział, co czynić, a Ragany unikał po ostatnich wydarzeniach. Chciał się upewnić, czy jest ona tajemniczą niewiastą czy też nie, jeszcze zanim się z nią zobaczy. Czekał na sen lub jakiś inny znak. Na sen czekał najbardziej, dręczyła go tęsknota za piękną nieznajomą, która obiecywała uratować jego i Litwę. Coś go w niej pociągało, dawało spokój i intrygowało. Chciał na nią patrzeć, choćby tylko na smukłą sylwetkę w białej sukni i przepiękne włosy. Kim jesteś? Dlaczego ciebie nie ma, gdy cię potrzebuję? Przecież miałaś mnie uratować- robił jej w myślach wyrzuty zanurzając się w przyjemnie ciepłej wodzie. Meble i sprzęty jakoś dziwnie się rozmazywały, a pękająca od wielodniowego bólu głowa coraz bardziej ciążyła i coraz mniej bolała...

Kiedy podniósł głowę i otworzył oczy zobaczył Ją.  Nie był dokładnie pewny, ale... to musi być Ona. Siedziała naga na skraju wanny i wyciągała do niego smukłą dłoń. Był pewien, że to ta sama dłoń, która w ostatnim śnie trzymała tajemnicze jabłko. Niewiasta była szczupła, o nieskazitelnej skórze koloru kości słoniowej. Drobne piersi były zakryte przez piękne, znane mu z poprzedniego snu hebanowe włosy. Coś szarpnęło go za serce, nigdy przenigdy, nawet w marzeniach nie miał przed sobą takiego widoku. Wziął ją za rękę, a ona uścisnęła krzepiąco  jego dłoń. Chciał ją przy sobie zatrzymać, coś powiedzieć, ale drobna dłoń wysuwała się powoli z jego ręki. Wtedy zobaczył, że nieznajoma ma na palcu... pierścień  z polskim orłem. Taki, jaki nosił Cyryl Skirgiełły... 

- Oni ci pomogą - wysunęła palec, na którym był pierścień. - Ja cię ocalę - powiedziała swoim cudnym głosem. 

Nieznajoma wstała i zaczęła się oddalać ku drzwiom. Po chwili otworzyła je  i...

Przed Jogaiłą stał Opanasz z dzbanem i białym płótnem w ręku. 

-Gdzie ona jest? - zapytał zdezorientowany wielki książę rozcierając sobie oczy i rozglądając się na boki. 

-Kto? - zdumiał się Opanasz i obejrzał się za siebie. - Nikogo tu nie było, panie. Może ci się miesza w głowie z samotności?

 - Opanaszu! - Jogaiła podniósł głos karcącym tonem. 

-Mam już taką przywarę, że mówię, co myślę - uśmiechnął się łobuzersko sługa. 

-Mogę ci się szybko pomóc wyleczyć z tej przywary - rzekł groźnie Jogaiła, ale w jego oczach pierwszy raz od dawna zaświeciły się wesołe iskierki. 

- Wybacz Panie, ja chcę cię tylko widzieć szczęśliwym, z kobietą przy boku. 

-I drugi gada znowu swoje!  - Jogaiła miał już powyżej uszu komentarzy i sprośnych żartów Opanasza oraz Skirgiełły. 

- Wielki książę powinien dźwigać na barkach całą Litwę... Czy nie lepiej by było po całym dniu takiego dźwigania... odpocząć... - sługa spojrzał na Jogaiłę wymownie i zaraz oberwał kawałkiem płótna po głowie-   eee, nie będę już nic mówił - machnął ręką, odwrócił się i wyszedł. Jogaiła zaśmiał się do siebie. Ach, ten troskliwy sługa i brat...  A ten sen... Czyli pomoc przyjdzie z Polski. Ktoś pomoże, a ona mnie uratuje... 

Kraków

Spytek i Jan śpieszyli na radę wawelskim korytarzem. Minęli  kupca krakowskiego, Wierzynka. Jan wiedział, że ma on kontakty na Litwie. Nie zawracając sobie głowy powitaniami, zapytał: 

- Mówcie, panie, co na Litwie, kto rządzi?

- Jjj... - Andrzej podrapał się po głowie. Co to było za dziwne imię? - Jjjaa... Jogaiła! Jednak Jogaiła! - klasnął w ręce kupiec.  Uśmiech triumfu rozjaśnił twarz Spytka. - Koniec z Kiejstutem! Już myślałem, że osiwieję przez te jego rządy - prawił Wierzynek- bo musicie wiedzieć, że...

Z przeciwnej strony nadszedł Przedbór. 

- Słyszałeś waszmość?  - zwrócił się do niego dumny Spytek. - Jesteś mi winny konia!

- Co, na Boga? - marszałek był mocno zaskoczony.  - Za króla Kazimierza to Kiejstut wygrywał!

Zaczyna się... - jęknął w myśli Spytek, którego czekało dziś kilka godzin w towarzystwie Przedbora.  - Ale dla Polski to raczej akurat nie było dobrze, jak Kiejstut zwyciężał - powiedział. 

- Prawda to. Co nie zmienia faktu, że za króla Kazimierza lepiej było! 

                    *****

-Słowu danemu wiernym być - Spytek dobitnie wymienił ostatni punkt kodeksu rycerskiego. Bez większych problemów zaprezentował zebranym Jana, chwaląc go za pomoc biednym i rozsądne gospodarowanie w swojej wiosce. Polscy panowie przyjęli go raczej dobrze, nie licząc może wymownych spojrzeń jakie wymieniali między sobą Dobiesław z Przedborem oraz pomrukiwań Jana z Tęczyna. Po przypomnieniu najważniejszych rycerskich zasad był już najwyższy czas, aby zabrać się za obrady. 

- A no właśnie! - nawiązał do tych słów jedyny obecny Wielkopolanin, Sędziwój z Szubina.  - A po Wielkoposce nadal jeździ arcybiskup Bodzanta i namawia ludzi, by wybrali Siemowita na męża Jadwigi, a starosta Domarat działa na rzecz Zygmunta Luksemburskiego. Siemowit to nawet z wojskiem wjechał...

-Zapalczywy psubrat! Za króla Kazimierza...- oburzył się Przedbór i uderzył pięścią w stół. Wszystkie kielichy i karafki podskoczyły potęgując grozę opisywanej sytuacji. 

- Starosta Domarat wciąż forsuje koronowanie Zygmunta - powtórzył Sędziwój. Nie przyjechał tu, po to, by wysłuchiwać pochwał zmarłego króla.  - Jak potem przekonam wielkopolską hołotę do Wilhelma? Albo kogokolwiek? - załamywał ręce. Serce go bolało, gdy to mówił, ale mieszkańców jego rodzinnej ziemi inaczej nazwać się nie dało. 

- Wystąpisz przeciw swoim? - zdziwił się Otton z Pilczy. 

-Choć serce boli, rozum każe dogadać się z Krakowem - westchnął Wielkopolanin. -W Wielkpolsce Siemowit głosi, że on od Kazimierza pochodzi i jemu korona się należy! Skłócą nas w końcu! - prorokował. - Dlatego przyjechałem. Trzeba się porozumieć i szybko zdecydować. 

-Z arcybiskupem i Siemowitem?- zapytał Przedbór. 

- Ze sobą - odparł krótko Sędziwój. - W całym Królestwie źle się dzieje. 

- Siemowit za słaby, Zygmunta nie można dopuścić do tronu, za to Wilhelm... - zaczął wymieniać Dobiesław, który liczył, że uda mu się załatwić potwierdzenie, że Wilhelm zostanie mężem Jadwigi. Uważał, że na tym małżeństwie skorzysta jego ród i on sam. 

- Tylko Kazimierz był godny...  - zaczął Przedbór ulubiony temat.

- Trzeba ich uciszyć, jak nie po dobroci, to siłą. - przerwał mu Dobiesław, który  liczył na urzędy i porządne nadania od wdzięcznego Habsburga dla siebie i rodziny. Podobno oddanym sobie ludziom Wilhelm niczego nie żałował. 

- Za króla Kazimierza takie miernoty siedziały po kątach!- rozjuszył się Przedbór.

-To zawsze tak wygląda? - zapytał szeptem Jan z Kościelca Spytka, który podpierał dłonią bolącą coraz bardziej głowę. 

- Panowie, trzeba uradzić jak ściągnąć tu szybko Wilhelma,  bo inaczej te wszystkie Domaraty i Siemowity z Zygmuntami obrócą ten kraj w perzynę! - straszył Dobiesław. 

-Spytku, powiedz im coś - szeptał gorączkowo Jan przyjacielowi - przecież tyle mówiłeś, że nie chcemy Wilhelma, a oni zaraz uradzą, że to on będzie mężem Jadwigi! 

-Niech sie najpierw między sobą wykłócą  -uspokajał go Spytek. W sali zrobiło się coraz większe zamieszanie i harmider. Wszyscy mówili, nikt nie słuchał. Jan zapomniał o swoich dawnych obawach. Zerwał się na równe nogi i wykrzyknął:  

- Obradujemy tutaj o losie wnuczki naszej umiłowanej królowej Elżbiety! Uczcijmy jej pamięć chwilą ciszy. 

Panom odebrało mowę. Wstali karnie ze swoich krzeseł i zadumie pochylili głowy. Po chwili Jan kontynuował: 

- Teraz pomyślmy o sojuszu, który może uczynić z Korony potęgę. O sojuszu stworzonym z mądrości i chrześcijańskiej miłości - wyrecytował słowa, które często wieczorami powtarzał mu Spytek. Panowie nadal nie mogli odzyskać głosu, a przyjaciel przyglądał się Janowi z aprobatą. - Świętej pamięci królowa Elżbieta w to wierzyła - dodał Jan na potwierdzenie swych słów. Skoro Przedbór mógł bezkarnie wspominać tu ciągle Kazimierza... 

-Miłosierdzie to wielkie słowo, ale w polityce, trzeba być twardym - sprzeciwił się Dobiesław. - Musimy wybrać kogoś, kto będzie rządził twardą ręką. 

- To może ty, Dobiesławie? Podobno w czasie ostatniej rady siadłeś sobie na tronie -  zapytał z przekąsem Jan z Tęczyna. Nie lubił Dobiesława i nie mógł przepuścić takiej okazji, by mu publicznie dopiec. 

-Za Króla Kazimierza... - Przedbora aż zatykało. - To już bezczelność! Tron jest świętością! 

- Tłumaczyłem tylko -  wycedził przez zęby czerwony od gniewu Dobiesław - że teraz władza, a więc i decyzja leży w naszych rękach. Nie Bośniaczki, tylko w naszych! - podkreślił wymachując własnymi rękami. 

-To akurat racja - zauważył Spytek. 

-Mimo wszytsko siadanie na tronie to głupia zabawa - prychnął Jan z Tęczyna. 

-Za Króla Kazimierza... -Przedbór wzniósł ręce do góry.

-Marszałku! Król nie żyje - przypomniał mu znudzony Otton. - Dałbyś już spokój!

- Mówię co myślę! - obruszył się marszałek. - Masz coś naprzeciw, Ottonie, to spotkamy się na dziedzińcu! 

- Co to znowu za  spory! Takie same tu i w Wielkopolsce - przerwał im z nową mocą Jan z Kościelca. 

-Do tych pieniaczy z Wielkopolski mnie nie porównuj! - obraził się Przedbór i znów uderzył pięściął w stół. 

- Kiedy dobrze prawi! - kiwnął głową Sędziwój i puścił do Jana oko.

- A cóż ty byś radził, panie Janie? - zapytał z przekąsem Dobiesław i popatrzył na młodzieńca pogardliwie i z wyższością.  -Czyim ty w ogóle jesteś synem? - wiedział, w co uderzyć, by najmocniej bolało. 

- Wiem, że drwisz ze mnie panie, lecz ja urazy nie chowam - odparł niezrażony Jan spokojnie. - Powiem zatem krótko. Jeśli dalej będziemy na siebie psioczyć i  wyliczać urazy, to ktoś nam ukradnie koronę, zanim się spostrzeżemy - trudno było o trafniejszą diagnozę sytuacji. Panowie milczeli zawstydzeni. Głos zabrał Spytek: 

-Nie chcemy Zygmunta, ani Siemowita, a Jadwiga ma tylko dziesięć wiosen i jest zaręczona z Wilhelmem. Co do niego to mój informator z Wiednia ręczy honorem, że niewykształcony, słabo dowświadczy, polityką się nie interesuje, bardzo zależny od ojca, a jeszcze bardziej - od matki - panom zrzedły miny. - Przy tym Austria to małe księstwo. Czy sojusz z nim przynosi jakieś korzyści? Wilhelm jest młody, Jadwiga też, ona potrzebuje starszego i doświadczonego męża, który pomoże jej rządzić, a my mocniejszego sojusznika niż Austria. Co zatem powinniśmy zrobić?

- Mój Zawisza - świeć, Panie nad jego duszą - wiedziałby, co zrobić - westchnął Dobiesław, wciąż przeżywał tragiczną śmierć swego młodego syna. 

- Wybrać innego króla? - mało odkrywczo podpowiedział Otton. 

-Eureka! - wojewoda krakowski rozłożył ręce w geście bezsilności. Panowie nadal milczeli. Argumentacja Spytka była nie do pobicia. 

-Skoro jesteś taki mądry Spytku, to mów, kogo mamy wziąć na króla? - zapytał Otton z Pilczy. 

-Chodźcie za mną... - podniósł się z krzesła wojewoda. 

Litwa, chata Ragany

Jogaiła siedział w dobrze znanej sobie chacie. Dym i zapachy otumaniały podobnie jak ostatnio, ale on nie poddawał się temu. Z bijącym mocno sercem przypatrywał się kapłance, która mieszała w kociołku nad ogniem parujący wywar z ziół i szeptała coś pod nosem. Co chwila przypatrywała mu się z tęsknotą i wyczekiwaniem. Pomimo panującego gorąca i zaduchu czuł wewnątrz dziwne zimno i niepokój. Czuł coraz mocniej, że Ragana nie jest tą jedyną nawiedzającą go w snach, nie wiedział dalej jednak kim owa nieznajoma jest. W jej oczach z kolei widział, że bardzo chciałaby nią być, a sam czekał na spotkanie ze swoją piękną panią chociażby we śnie. Nie miał pojęcia, jak zacząć tę rozmowę. Spodziewał się, że przynajmniej dla jednej strony może być ona bardzo bolesna, zwłaszcza po tym, co się ostatnio między nimi wydarzyło. Jogaiła tak naprawdę niewiele pamiętał... Czasem Skirgiełło po porządnym piciu podobnie opisywał sytuację. Co mu się tak w tym podoba? Przecież to bez sensu przeżywać coś, a potem nic nie wiedzieć i czuć się jak w jakiejś beznadziejnej mgle - myślał wielki książę. 

-Dość wróżb, Ragano - zaczął niepewnym głosem.

-Cśś.. Nie przeszkadzaj, gdy mówię z duchami... - kapłanka nawet na niego spojrzała i kolejny raz zamieszała w kociołku. 

-Wolę pieśń od milczenia i dymu

- Nie wolisz pieszczoty? - zaczęła odchodzić od ognia i z zalotnym uśmiechem odwiązywać sznureczek podtrzymujący jej strój. 

- Nie przyszedłem tutaj, by...- zaczął jeszcze mniej pewnym głosem. 

- Za to sen twój... piękny...  -przerwała mu przybliżając się coraz bardziej. 

- Opowiedz mój sen - liczył na rozwikłanie dręczącej go zagadki. 

- Śnisz tą jedyną... Jak zbliża się...  - prawiła Ragana zarzucając mu ramiona na szyję -spogląda...na dłoni trzyma się jabłko, które okazuje się być...

...-królewskim jabłkiem ze złotym krzyżem. Skąd wiesz? - wyszeptał zdumiony prosto w twarz kapłanki. Przez głowę przeszło mu mnóstwo myśli. Może to jednak ona? Nagle strzeliło drewno w ognisku, a leśną ciszę przerwał gwałtowny grzmot i szum wiatru. Ragana zadrżała. To musiał być znak.  Nie mogła dłużej go oszukiwać i łudzić siebie. Musiała powiedzieć prawdę. 

- To nie ja jestem w tym śnie, Jogaiła - wyznała ze łzami  w oczach. Jej serce pękało, ale nikt nie mógł na to nic poradzić. - Nie udawaj, że o tym nie wiesz... - odsunęła się od niego i jakby rozpłynęła się w oparach dymu osnuwającego chatę. 

Więc jednak to nie ona. A więc, kto? - myślał Jogaiła stojąc już przed chatą w rzęsistym deszczu.  - Dalej niewiele wiem. Przynajmniej Skirgiełło się trochę uspokoi... - wskoczył na konia i pognał do zamku. 

Kraków

-Stań przed tronem, Ottonie - zwrócił się do szwagra Spytek z Melsztyna. Panowie znajdowali się w sali tronowej - przykurzonej, opuszczonej i jakby smutnej, że nikt w niej nie zasiada. Z niecierpliwością czekali na to, co im oznajmi tutaj Spytek. Pan na Pilczy posłusznie spełnił polecenie. Stanął na podwyższeniu przez tronem. - Popatrz przed siebie. Co tam widzisz? - pytał wojewoda. 

-Pajęczyny? - zmarszczył czoło i spojrzał na szwagra nierozumiejąco. Dobiesław, Jan z Tęczyna i Przedbór z trudem powstrzymali wybuch śmiechu. 

-Spójrz dalej, poza mury, poza granice... - mówił uroczystym tonem Spytek i stanął koło Ottona.  Pokazał dłonią gdzieś daleko.  -  Wilno!

- Chcesz wojny z Litwą? - zdziwił się Sędziwój. 

-A my tu wojnie czy o mariażach mówimy? - Spytek rozsiadł się wygodnie na stopniu podwyższenia, na którym stał tron. 

- Kilku synów Olgierda jeszcze sie ostało... Ale ty chyba nie chcesz... - zaczął Jan z Tęczyna marszcząc czoło. 

-Chcę - z przekonaniem odparł Spytek. 

-Bośniaczka się nie zgodzi - wątpił Dobiesław. 

- Kazała brać pod uwagę tylko swoje córki. Maria odpada, ale Jadwiga... - zaczął Otton. 

-Wilhelm jest za młody... małżeństwo non consumatum, czyli królewna wolna - tłumaczył Spytek. 

-Jeszcze młodsza niż Wilhelm... - westchnął Sędziwój. 

-No właśnie... Trzeba jej doświadczonego męża. Ożenimy Węgry z Litwą, my pośrodku. Będziemy w dobrych rękach - przekonywał Spytek. 

-Ale w rękach pogan, tego chcesz? - pytał Jan z Tęczyna. 

- Zaprosimy na tron mądrego króla - wtrącił Jan z Kościelca.

-Jeszcze mi powiedz, że z Litwy - prychnął Dobiesław. 

-A powiem! -uśmiechnął się szelmowsko Spytek

-Poganin, Litwin? Córkę króla Ludwika? - mina Sędziwoja wyrażała najszczersze oburzenie. 

-Za Króla Kazimierza... - zaczął Przedbór. 

-Co za pomysł? Przecież oni nas tyle lat napadali, grabili... - kręcił głową Otton. 

-A potem sam król Kazimierz wziął za żonę Litwinkę, wspaniałą królową Annę i byliśmy ich sojusznikami, panie marszałku - zerkając na Przedbora przypomniał Jan, który dzięki Spytkowi znał historię doskonale. 

-Nie zapobiegło to wojnie. Ilu naszych zginęło? Ilu wciąż jest w niewoli? - wyliczał Dobiesław. 

-Nasze wspólne dzieje piszą się śladem węża. Od miłości do nienawiści i z powrotem- przekonywał Jan. Wiedział od Spytka, że królowa Elżbieta uważała, że najwyższy czas by wróciła owa miłość. 

-O tym mówię! Najpierw miłowanie, przyjaźń, sojusz po wieki, a potem? Morduje się posłów! Zapomiałeś już, Spytku, historię Pełki i Niemierzy? Cudka do dziś po nich oczy wypłakuje. To dzicy ludzie! - denerwował się Dobiesław. 

-Mój ojciec całe życie nie mógł sobie wybaczyć, że nie ubił księcia Kiejstuta, kiedy miał ku temu  sposobność. Być może czas, żeby ta kręta rzeka się wyprostowała. W imię wspólnych korzyści. Oni potrzebują wsparcia w wojnie z zakonem. My - króla. Oni potrzebują chrztu, a my im go damy. Oba kraje potrzebują rozwoju. To damy sobie nawzajem. Oni są wielkim krajem. Stworzymy mocarstwo!  - przekonywał Spytek.  - Trzeba wysłać do Wilna Pełkę, on ma doświadczenie w posłowaniu, będzie umiał delikatnie przedstawiać nasze racje, a dzięki swemu rozumowi odpwiednio ocenić księcia i przekazać nam, czy jest mądry i rozważny jak książę Olgierd, czy też może zapalczywy i dziki jak Kiejstut. Z Pełką pojedzie Jan z Kościelca - Spytek podszedł do załopotanego przyjaciela.  - Nabierze wprawy, pozna nowy kraj i będzie zabezpieczał jego misję. Przy tym spojrzy na Jogaiłę oczyma prostego człowieka i też przekaże nam, co o nim myśli - powiedział niecierpiącym sprzeciwu tonem Spytek. Nikt nie oponował. 

-Dobrze, więc kogo ty masz na myśli? - odważył się zapytać Otton.

-Wielkiego Księcia Jogaiłę.

Dodaję dziś dwa rozdziały, planowałam je jako jeden, ale byłby bardzo długi. Dlatego już teraz zapraszam do następnego, w którym odwiedzimy Jadwigę w Budzie, a z Janem i Pełką wybierzemy się do Wilna :-) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top