26. "Jestem cały twój"

***

Dzień po koronacji odbyła się pielgrzymka nowego króla na Skałkę, a po niej hołd mieszczan. Król i królowa w prostych szatach pokonali drogę z katedry do kościoła na Skałce, czemu towarzyszyły pobożne śpiewy i modlitwy. Wylegli tłumnie na ulice mieszczanie nie mogli się nadziwić pobożnemu skupieniu nowego władcy. Później odbyła się Msza i modlitwy, a następnie królewska para ubrana już w korony, złociste szaty i  płaszcze z gronostajowymi kołnierzami przeszła w uroczystej procesji na rynek. Tam Kraków złożył hołd swojemu władcy, mieszczanie złożyli okolicznościowe dary, a król przekazał je na rzecz ubogich. Rozdano także jałmużnę.

Całe miasto wyglądało tego dnia czysto, schludnie i odświętnie, a świerkowe girlandy, wstęgi i chorągwie tylko potęgowały uroczystą atmosferę. Mimo chłodu kto żyw stawił się, by powitać króla. Złociste marcowe słońce rozświetlało niebo i migotało na koronach władców. Tego dnia wszyscy, którzy mieli jeszcze jakieś wątpliwości i nie dowierzali entuzjastycznym opowieściom z Wawelu uwierzyli w to, co mówiono o Jagielle, a opowieści o niedźwiedziu ostatecznie trafiły między bajki i stały się obiektem żartów. Władysławowi nie brakowało dostojeństwa i majestatu, nie był też jednak zadufany w sobie, a prosty w mowie, gestach i obyciu. Obiecał zachować wszystkiego przywileje, dbać o biednych, rzemiosło i handel oraz słuchać głosu poddanych. Nawet w tak oficjalnej sytuacji dał się poznać jako człowiek dobry i serdeczny. Rzucała się też w oczy szczera miłość dwojga władców, wyrażana najdrobniejszym podaniem dłoni, uśmiechem i spojrzeniem. Dla mieszczan dzień ten był pełen wrażeń i atrakcji, dla Władysława i Jadwigi było to mnóstwo uśmiechów i uścisków dziesiątek wyciągniętych do nich dłoni. Miasto pokazało się ze swej najlepszej strony i nawet nieufna Margit, która nadal nie lubiła Krakowa musiała to przyznać.

Mimo zmęczenia uroczystościami nie był to koniec pracowitego dnia. Władysław zwołał braci na naradę, Jadwiga udała się do kancelarii, by przejrzeć dokumenty. Czytała listy i  podpisywała pisma gdy nagle wpadł jej w ręce dokument z nową pieczęcią Władysława. Przyjrzała się jej z zainteresowaniem, wcześniej widziała tylko projekt. Zdziwiła się też, co to za dokument i niewiele myśląc przebiegła wzrokiem tekst.

My, Władysław, z Bożej łaski król Polski... - przeczytała i pominęła dalszą część wstępu aż do właściwej treści pisma. - ... i jego, Przedbora z Brzezia czynimy marszałkiem dworu naszego, co wszystkim niniejszym oznajmiamy...

- Co takiego?! - królowa najpierw zmarszczyła czoło, a po chwili aż otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Przecież Przedbór to jej marszałek i ochmistrz.  - To jakiś żart!!

Obecny w kancelarii skryba Paszko przepisywał właśnie jakieś pismo. Zatopiony w mozolnej pracy podskoczył z przerażenia, gdy rozległ się zagniewany głos królowej.

- Co? Co? - poruszył się niespokojnie i odwrócił w kierunku władczyni. Przed chwilą zanurzył w inkauście pióro i ciemny płyn zaczął cicho kapać na pergamin.

- Nic, nic - Jadwiga zawstydziła się swojego wybuchu i mimowolnie spuściła wzrok, udając, że jest zajęta nieszczęsnym dokumentem. - Tak nie będzie!! - ze złością pokręciła głową i z miną, która nie wróżyła nic dobrego wstała i zacisnęła usta.

- Aaa....leee..., Pppaaani... - jąkał się przerażony Paszko, przekonany, że to o niego chodzi, że popełnił jakieś przewinienie i zaraz straci pracę. Jadwiga nawet na niego nie popatrzyła.

- Idziemy do króla! - rzuciła surowe spojrzenie Mścichnie, która towarzyszyła jej tego wieczoru. Zaszeleściła suknią i pośpiesznie wyszła, a za nią posłusznie ruszyła Mścichna, rzucając skrybie przepraszające spojrzenie.

- Ooo... nieee.... Nieeee - jęknął Paszko, gdy za niewiastami zamknęły się drzwi. Na pergaminie rozlał się wielkich rozmiarów czarny kleks. Naprawdę, gorzej być nie mogło.

Władysław tymczasem zdążył już przebrać się z dodających majestatu, acz bardzo niewygodnych szat i ubrany w zwykły, ciemny kaftan siedział w komnacie i bawił się sztyletem, który niegdyś dostał od Skirgiełły. Czekał na braci i pozostającego do jutra w Krakowie Witolda, z którymi miał się naradzić w sprawie Litwy. Człowiek Skirgiełły przywiózł wczoraj niepokojące wieści o nadchodzącej wojnie. Należało coś postanowić, a i wiele innych spraw było do rozwiązania. Nagle drzwi się gwałtownie otworzyły, jakby wchodził ktoś zagniewany i zły. Owszem, nie byli to Olgierdowicze z Witoldem.

- Żądam wyjaśnień! - rozległ się surowy głos Jadwigi, która trzasnęła drzwiami pozostawiając za nimi spłoszoną dwórkę. Zdecydowanym krokiem przeszła przez komnatę, a jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Usta zacisnęła w wąską linijkę, a jej oczy błysnęły jak stalowe ostrza.

- Jak to możliwe? W złości jeszcze piękniejsza! - z uśmiechem zaczął od komplementu, ale to nie pomogło, a wręcz pogorszyło sprawę. Choć istotnie, w ciemnej sukni z futrzanym kołnierzem naprawdę ślicznie wyglądała...

- Nie zmiękczysz mnie pochlebstwem! Odebrałeś mi marszałka dworu i nic mi nie rzekłeś! Dowiedziałam się z dokumentu, przypadkiem!!

- Wybacz, Jadwigo...

- Wybacz?! - prychnęła z ironią zakładając ręce na piersi. -  To ma wystarczyć?! - kręciła głową chodząc nerwowo po komnacie. Władysław usiadł przodem do żony.

- Wybacz... Powinniśmy to wcześniej omówić. Razem - zaczął pojednawczo z trudem wytrzymując wzrok Jadwigi, którym zdawała się przeszywać go na wylot.

- Pewnie wszyscy już wiedzą, że zmieniasz dwór bez mojej wiedzy!  - kontynuowała rozgniewana. - Kiedy chciałeś mi powiedzieć?

- Jadwigo, ja...

- Widzę, że muszę chronić mój dwór - kiwała głową nerwowo. - Jesteśmy na zachodzie, a nie w twojej dzikiej kniei, nie zapominaj o tym! - rzuciła uszczypliwą uwagę zanim się zastanowiła.

- Dzikiej kniei mówisz? Aż do dzisiaj jakoś ci nie przeszkadzało, skąd jestem! - odbił z ironią piłeczkę Władysław, który nadal był wrażliwy na punkcie komentarzy pod adresem swego kraju.

- Bo nie zachowywałeś się w taki sposób!!

- Jadwigo... - wziął głęboki wdech i zaczął spokojniej. - Proszę, wysłuchaj mnie. Krystyn z Ostrowa będzie przecież dobrym ochmistrzem twojego dworu...

- Nie ma odwrotu!? - spytała zawiedziona. Nie tego oczekiwała.

- Podpisałem dokumenty. Wszystko ustalone...

- Ustalone?! A to paradne... - ironizowała. - Przecież prawie go nie znam... - zaplotła drżące ze złości dłonie i podeszła bliżej męża mierząc go surowym wzrokiem.

- Znasz, pani - podniósł ku niej oczy. Nie mógł odpędzić myśli, że z tą zawiedzioną i jednocześnie zagniewaną miną wygląda trochę jak jego siostry, kiedy ktoś im coś zabrał albo czegoś zabronił i to go rozczuliło. - I ja nawet trochę, bo przybył do Lublina, gdyśmy się zgodzili... - mówił już spokojniej, patrząc na nią z miłością. Było mu naprawdę wstyd, że przez to całe zamieszanie nie omówił z nią sprawy urzędnika.

- Więc niech on będzie twoim marszałkiem - była już mniej zła, ciężko było jej nadal krzyczeć, gdy mąż patrzył na nią w ten sposób. - Chcę, by Przedbór mi służył. Przywykłam - starała się brzmieć surowo, ale było jej coraz trudniej. Obawiała się, że przyjdą zmiany i ciężko jej było to zaakceptować. Zachciało się jej płakać. Przecież miało być inaczej. - Władysławie, proszę - rzekła bardziej rozkazującym niż proszącym tonem.

- Przedbór... - Jagiełło z trudem powstrzymał śmiech, na sam dźwięk imienia marszałka słyszał jego ulubioną sentencję - służył tu jeszcze za króla Kazimierza, a za twojego ojca był marszałkiem Królestwa Polskiego. Potrzebuję kogoś takiego. Nie ma lepszego na ten urząd - była to prawda, ale Jadwidze ciężko było to przyznać, gdyż fakt, że mąż ją pominął w tej decyzji mocno ją uraził.

- To ja powinnam decydować! - zdenerwowała się znowu. - Jestem królem!! - podniosła głos i posłała mu z góry surowe i władcze spojrzenie.

Jagiełło wstał. Teraz to on mógł patrzeć na nią z góry, ale nie miał takiego zamiaru. Była taka śliczna i coraz bardziej przypominała mu jego młodsze siostry, gdy o coś się kłócili.

- Ale ja też jestem królem - z tego rozczulenia jedyne, co mógł zrobić to się szeroko uśmiechnąć. - I twoim mężem. A uczono mnie, że miłujący mąż powinien żonie pozwolić oprzeć się na jego silnym ramieniu - mówił łagodnie, z miłością patrząc w te szafirowe oczy. Ujął jej kruche dłonie i ucałował. Widział i czuł, że jej gniew mija. - I chcę, żeby tak było, miła moja. Zaufaj mi.

- Władysławie...

- Ciii... - jedną ręką dalej trzymał jej dłoń, a drugą położył jej na ustach. - Nie chciałem cię lekceważyć. Źle zrobiłem... a raczej nie zrobiłem. Przepraszam - powiedział szczerze.

- Wystarczy tylko, jak nie będę więcej dowiadywać się czegoś z pism, zamiast od ciebie - starała się to powiedzieć zimno, ale była coraz mniej zła. Już tak naprawdę wcale nie była.

- Już nie będziesz, obiecuję - pogłaskał jej policzek. - Teraz wiem, że źle zrobiłem. I rozumiem ciebie, ale nie da się inaczej - mówił łagodnie. - Spróbuj na to popatrzeć z innej strony. Ty odpoczniesz od tych ciągłych sentencji, a ja dowiem się więcej o tym wspaniałym królu Kazimierzu - zażartował. - Chyba nie powiesz mi, że nie miałaś czasem dość tych opowieści... - Jadwiga była już całkiem pokonana i nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Pewnie teraz powiedziałby, że za Kazimierza było lepiej, bo królowie nie kłócili się, ponieważ był tylko jeden - kręciła głową, chichocząc.

- Zapewne - śmiali się oboje- więc może nie będziemy się już gniewać o urzędnika, dobrze? - przygarnął ją do siebie i przytulił. Nie oponowała.

- Ja też powinnam cię przeprosić - powiedziała cichutko. Przez te gesty Władysława zrobiło się jej wstyd.  Spojrzał na nią pytająco.  - Za gniew i  to o tej dzikiej kniei. Wiesz, że ja tak naprawdę nie myślę...

- Wiem, kochana moja - tulił ją i kołysali się na boki. - Nie ma już o czym mówić. Chodź tutaj do mnie - odszukał jej usta i ucałował. - To na zgodę...

- Na zgodę, mówisz? - zachichotała i odwzajemniła pocałunek przytulając się do niego mocno. Cały gniew był już tylko wspomnieniem, a w ramionach męża jak zawsze zapominała o całym świecie i tak trwali, okazując sobie czułość i miłość. 

- Ooo, no nie... Bracia, zamknijcie oczy! To chyba zły moment na tę naradę - rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i charakterystyczny głos Skirgiełły. Władcy oderwali się od siebie. Jagiełło chrząknal i chwycił żonę za rękę, a Jadwiga skryła zarumienioną twarz za mężowskim rękawem.  - Mogłeś, bracie, przekazać, żebyśmy nie przychodzili...

- Skirgiełło, nie...

- Jakie nie? Mam oczy i widzę...

- Dynastia ważna rzecz - Wigunt musiał się wtrącić i kiwać głową z miną osoby doświadczonej. - Chodźcie, nie będziemy przeszkadzać...  Auć! - musiał przerwać, bo Korygiełło uszczypnął go boleśnie.

- Nie, to ja już was zostawię - uśmiechnęła się Jadwiga, chcąc przerwać krępującą sytuację. - Tylko nie siedźcie po nocy, bo nie wstaniesz jutro - szepnęła do ucha męża i pocałowała go w policzek. - Do zobaczenia - uśmiechnęła się uroczo.

- Do zobaczenia - odpowiedział, całując jej dłoń i odprowadził ją maślanym wzrokiem, a bracia kiwali głowami z uznaniem.

- A już myślałem, że nie będzie tej narady - jęknął Wigunt, gdy za Jadwigą zamknęły się drzwi. O wiele bardziej wolałby inaczej spędzić ten wieczór. Z panną Śmichną na przykład.  - Kim trzeba być, żeby woleć radę od uciech z...

- Zawrzyj się!! - zdenerwowali się Jogaiła i Korygiełło.

- Zaczynajmy - zarządził król, kręcąc głową.  - A ty, Wiguncie słuchaj, zamiast pleść głupoty. To ci się przyda.

***

- Dobrze, zatem jeszcze raz. Skirgiełło obejmie dowództwo i na Litwie połączycie się z wojskami Lingwena i Korybuta - zarządził Jagiełło. Obaj pozostający na Litwie Olgierdowicze bronili Wilna atakowanego przez Krzyżaków oraz ziem graniczących z Połockiem, najechanych przez sprzymierzonego ze Szpitalnikami Andrzeja Garbatego.

- Pogonimy zdrajcę Garbatego. Pożałuje, że mnie z Połocka wygnał, pożałuje - mlasnął podpitym głosem Skirgiełło. W czasie całonocnej narady musiał się czymś wspomóc.

- Tylko nie pij przed bitwą, bracie, bo się skończy jak w wtedy pod Połockiem - przestrzegł go Wigunt. Olgierdowicze parsknęli śmiechem na tę uwagę. Wszyscy wiedzieli, co spowodowało porażkę Skirgiełły dawno temu.

- Kiedy ruszamy? - zapytał konkretny jak zawsze Korygiełło.

- Od razu. Tylko trzymajcie się planu - odpowiedział król spokojnie.

- A nie czas polskim powiedzieć? - Skirgiełło przytulił do siebie dzban i podszedł do Jogaiły. - Szepczą i drepczą po korytarzach.

- Najpierw Jadwidze. Muszę mieć wszystko obmyślone.

- No, tak! - pan na Połocku odstawił dzban i klasnął w dłonie. - Zapomniałem, że ty z żoną musisz wpierw wszystko przemyśleć. Zwłaszcza, że wczoraj wam nie było dane...

- Dość, Skirgiełło! To polityka - przerwał mu Władysław. - Nie czas na dworowanie.

- Przegonimy tych Krzyżaków. Niech tylko tam dotrę! - rzucił Wigunt pewnym siebie, chełpliwym tonem i upił łyk piwa.

- Ty nie chojrakuj, łapę wylecz najpierw - Skirgiełło szybko zgasił zapał brata. - Widzisz? Było trzeba Janową pannę obłapiać? Tak byś się na wojnie przydał, a teraz co? Dziurawy dzban pożyteczniejszy jest od ciebie! 

- Większy byłby ze mnie rannego pożytek niż był z ciebie ulanego pod Połockiem! - odgryzł się Wigunt.

- Skirgiełło ma rację. Jak ci się rana nie zagoi, zapomnij o wojnie - rzekł Jogaiła surowo. - Dość mamy kłopotów. A wy zapewne sobie i bez Wigunta poradzicie.

- Nie pierwszyzna - przyznał Korygiełło.

- Gdybym został na Litwie, nie odważyliby się napaść - odezwał się z wyższością milczący dotąd Witold, który nadąsany siedział w okiennej wnęce i demonstrował całym sobą pogardę dla stryjecznych braci. Skirgiełło aż zakrztusił się piwem od nagłego wybuchu śmiechu.

- Oooo... Tak im się nogi trzęsą na samą myśl o tobie - w akompaniamencie śmiechu braci przeszedł przez komnatę przesadnie trzęsąc kolanami i wymierzając Witoldowi bolesnego szturchańca. Nawet Jogaiła śmiał się pod nosem.

- Nie wiadomo, czy byś im drzwi nie otworzył, ile to już razy? - Korygiełło rozłożył ręce. Zdenerwowany Kiejstutowicz ruszył wprost na niego, ale ciosem w klatkę piersiową powstrzymał go Skirgiełło.

- Dosyć! - ogólną wesołość przerwał Jogaiła. - W zgodzie siła, nie w jatce.

- Ale co z nim? - Skirgiełło pokazał palcem na Witolda.

- Ruszam z wami. Jutro wracam na Litwę, zbiore wojska. No, chyba, że ci tutaj wolą jątrzyć niż zgody szukać - posłał Korygielle mordercze spojrzenie.

- Słusznie prawią...

- To ciekawe, co mówią o tym, że przy straży kręci się Cyryl, zabójca mojego ojca? Skirgiełło, krewniaku, pewnie dużo wiesz o nim... - zaczął zjadliwie, a książę na Połocku znów rzuciłby się na niego, gdyby nie Korygiełło.

- Tylko to ci w głowie, jak pomścić własną krzywdę - Jogaiła mierzył się z krewniakiem wzrokiem. - To jeden z najdzielniejszych ludzi. Polsce i Litwie oddany. Dosyć o nim! Rozmówię się z Jadwigą, a potem ogłosimy wojnę.

- Z Jadwigą - prychnął Witold. - Żeby potem...

- Dla ciebie to królowa Jadwiga, krewniaku - Korygiełło nie mógł znieść pogardliwego tonu Kiejstutowicza.

- Dobrze, zatem "z królową Jadwigą" - Witold uśmiechnął się fałszywie, przedrzeźniając księcia na Mścisławiu. - A za trzy tygodnie w Wiedniu, a potem w Malborku będą wiedzieć...

- Ty parszywy psie! - tym razem Skirgiełło nie został powstrzymany. Złapał Witolda za kołnierz i potrząsnął, aż w końcu rzucił o krzesło. - Odwołaj, co żeś powiedział, a jak nie... - sięgał już po swój nóż ukryty w bucie, ale Jogaiła złapał go za nadgarstek.

- Nie wierzę!  I ciebie omotała - ironizując kręcił głową Witold. - A może wy... - chrząknal znacząco. - Nie zdziwiłbym się. Habsburg, Jogaiła, teraz Skirgiełło. Kto następny? Może Ko...

- Ty gnido!! - wszyscy Olgierdowicze rzucili się w stronę Witolda, tylko Jogaiła próbował uspokoić braci, choć wszystko się w nim zagotowało.  Skirgiełło był pierwszy, złapał Kiejstutowicza za gardło i poderwał z siedzenia. - Ty parszywcu, plugawcu... - zadyszał się od własnych inwektyw. - ... oby ci ten kłamliwy jęzor w końcu odjęło! Zresztą i ja mogę...

- Spokój!! - krewniaków rozdzielili Jogaiła i Korygiełło. - Skirgiełło, odpuść. A co do ciebie Witoldzie... - Jagiełło z trudem powstrzymywał gniew. - Jeżeli jeszcze raz usłyszę takie albo podobne słowa pod adresem żony, to przysięgam, nie będę baczył na pokrewieństwo i popamiętasz - groźnie popatrzył Witoldowi w oczy. - Osobiście dopilnuję, żebyś trafił do lochu po przykładną karę. Kto królową obraża, i mnie obraża.

- I co? Zabijesz mnie po kryjomu?

- Nie jestem jak twój ojciec. Ale twoich drwin i jątrzenia tolerował nie będę. Jestem królem, jak i moja żona i obowiązuje cię szacunek. Skirgiełło - zwrócił się do brata, który wyrywał się, by coś powiedzieć - ani słowa więcej o tym. Koniec narady - zarządził, a bracia zaczęli powoli się rozchodzić.

***

Jadwiga czytała księgę z żywotami świętych, siedząc przy stole odwrócona tyłem do drzwi alkowy. Miała spotkać się z panami razem z mężem, ale on nadal nie wracał z narady. Całą noc rozmawiał z braćmi. Wtem drzwi lekko skrzypnęły i królowa usłyszała za sobą głos Władysława.

- Jadwigo... Musimy się naradzić...

- Szybko się uczysz, królu - odezwała się żartobliwie, wstając z krzesła. Natychmiast jednak spoważniała, gdy odwróciła się i spojrzała na męża. Po nieprzespanej nocy twarz miał bladą, a oczy podkrążone. Wyglądał na bardzo strapionego.

- Co się stało? - spytała zaniepokojona, chwytając go za ręce. - Mówiłam, żebyś całą noc nie siedział, bo...

- Nie w tym rzecz - westchnął. - Krzyżacy idą na Wilno. Dlatego to tyle trwało i musimy pomówić.

- Cokolwiek się stanie, będę was wspierać. Obiecuję - przytuliła go mocno. - A teraz powiedz mi wszystko po kolei - uśmiechnęła się krzepiąco i oboje usiedli za stołem.

***

Wielkie poruszenie się zrobiło wśród panów, gdy nowy król wezwał ich wszystkich przed swoje oblicze. Rozprawiając ruszyli w stronę sali tronowej. Korytarzem szli między innymi kasztelan Dobiesław oraz marszałek Przedbór.

- Król całą noc z braćmi radził. Chyba jakieś zmiany planuje - odezwał się z niepokojem w głosie pan na Brzeziu.

-  Wiadomo, nowy król, nowe porządki. Chyba urzędów nam nie zabierze? - było to główne zmartwienie pana kasztelana. Przedbór zmarszczył czoło.

- Wiesz coś? - zwrócił się szeptem do towarzysza.

- Nie wiem, ale boję się, że nowych tu nawsadza i będzie więcej do wypłaty - narzekał zgryźliwy kasztelan. - Gdy będę rozmawiał z królem szepnę mu za tobą dobre słowo.

- Chyba ja za tobą, kasztelanie - obruszył się Przedbór.

- Wydajesz córkę za mnie. My teraz rodzina, równi sobie... A czy ona mnie aby nie unika? - istotnie Mścichna brała teraz na siebie dodatkowe obowiązki dwórki, byleby nie spotkać Dobiesława.

- Niechby spróbowała. Słowo ojca rzecz święta... No, jesteśmy - obaj urzędnicy weszli do sali i przecisnęli się do przodu przez gwarny tłum. Zebrani mówili jeden przez drugiego, gestykulowali żywo i rzucali podejrzliwe spojrzenia w stronę Litwinów i wzajemnie. Przez zgiełk przebijał się głos Spytka, próbującego uspokoić towarzystwo. Mało kto tak naprawdę zwracał uwagę na królewską parę.

- To zawsze tak wygląda? - szepnął do Jadwigi Władysław.

- Mniej więcej - kiwnęła głową i uścisnęła jego dłoń.

- Panowie!! - Władysław podniósł głos, tak, że Jadwiga drgnęła, a zebrani natychmiast się uciszyli. - Mamy wojnę - po sali przeszedł szmer niepokoju.

- Królu, jedziesz na Litwę?

- Miałeś być w Poznaniu!

- Na święto Zmartwychwstania Pańskiego! - rozległy się oburzone głosy Sędziwoja, Przedbora i Dobiesława.

- Arcybiskup w Gnieźnie czeka - Radlica uśmiechnął się nerwowo.

- Królu, zmieniasz plany? - stosunkowo spokojniej odezwał się Spytek. - Opuszczasz królestwo?

- Litwa i Polska teraz jedno królestwo, Spytku.

- Królu, nie pojedziesz do Wielkopolski? - powtórzył pytanie Sędziwój.

- Królu, nie pojedziesz bronić Wilna? - zawtórował mu Witold ironicznie. Na to Skirgiełło wybuchnął swoim zwykłym rechotem. Jadwiga z trudem powstrzymała uśmiech. Niewątpliwie jej ulubiony szwagier był mistrzem niestosownych zachowań.

- Skirgiełło! - uspokoił się dopiero, gdy zabrzmiał głos Jogaiły. - Bracia moi! Was posyłam na Litwę.

- To po co nas wezwałeś, panie? - kasztelan krakowski zaczynał się denerwować.

- Bo chcę, by wasi ludzie poszli z nimi - po tych wypowiedzianych spokojnie słowach wszczęły się niemiłe pomruki.

- Ale co z pokojem kaliskim?

- Królestwa Polskie ma pokój z zakonem! Zawarty za króla Kazimierza- dla Przedbora nadawało to układowi status świętości. Władysław i Jadwiga nieomal parsknęli śmiechem.

- Nie możemy iść na Krzyżaków, panie! - irytował się Dobiesław.

- Pokój? - prychnął Korygiełło. - Pokój można zerwać.

- Łączyć nas chcecie, ale bronić się boicie, a? - książę Połocki z trudem powstrzymał się od dodania " wiedziałem, że tak będzie". Sytuacja robiła się nieciekawa.

- Panowie! - szepty i pomruki uciszył głos wojewody. - Króla wybraliśmy i obiecaliśmy stać przy nim. Słowa dotrzymamy!

- Dotrzymamy! - zawtórował mu Krystyn z Ostrowa, a Jagiełło szepnął do żony: Widzisz? Dobrze ci ochmistrza wybrałem..., na co ona odpowiedziała mu uśmiechem.

- Dotrzymamy, dotrzymamy! - odzywały się kolejne głosy.

- Dotrzymamy! - chór męskich głosów odbił się od sklepienia sali. Jagiełło spojrzał z uśmiechem na poddanych i wymienił z żoną uścisk dłoni.

- Wojewodo, uradzisz, którą wystawić chorągiew.

- Królu, ja poprowadzę naszych na Litwę - Spytek wyszedł przed szereg i skłonił się lekko.

- Witold poprowadzi - Kiejstutowicz zrobił na to brzydką minę i chciał już coś rzec, ale uprzedził go wojewoda.

- Panie, jakże to?

- Kiedy włączę polski oddział do wojsk litewskich Krzyżacy nie zarzucą wam zerwania układu. Dla was to robię, nie przeciw wam - panowie z uznaniem pokiwali głowami.

- Tylko najlepszych weź, wojewodo - odezwał się Witold zgryźliwie. - Nieudacznikom nie będę przewodził!

- Nie znajdziesz nieudaczników wśród polskich rycerzy- spokojnemu Spytkowi znów towarzyszyły grymasy i pomruki. - Waż słowa, książę.

- Okaże się - Kiejstutowicz wykrzywił twarz w fałszywym uśmiechu.

- Najdzielniejszych król wynagrodzi - odezwał się Skirgiełło, by nie kontynuować niebezpiecznego tematu.

- Królu, korona twoja i wojsko twoje. Rycerz polski dla honoru walczy, nie dla korzyści.

- Nie dla nagród się służy, ale zasłużeni powinni być nagradzani - Jagiełło wstał i podał żonie dłoń, po czym i ona z gracją podniosła się z tronu. - Stałeś za mną od samego początku - mówił król i z małżonką podszedł do wojewody. - Nie zwątpiłes, gdy było ciężko i dziś też udowodniłeś swoje oddanie. Przyjmij ten podarek - Jagiełło skinął na sługę, który podszedł ze zdobną szkatułką - jako znak uznania mojego i mojej żony - Spytek chciał coś rzec, ale zaniemówił, gdy jego oczom ukazały się bogato zdobione najprawdziwsze złote sandały.

- Królu, nie jestem godzien - wojewoda padł na kolana. Jagiełło chwycił go za ramiona i dał znak by wstał. Jadwiga zaś obdarzyła go jednym ze swych najpiękniejszych uśmiechów.

- Panowie, poczyniliśmy też nowe nadania - Jagiełło zwrócił się do wszystkich, a Jadwiga skinęła na skrybę, który dźwigał dwie skórzane teki. - Marszałkiem mojego dworu zostanie Przedbór z Brzezia - urzędnik najpierw zrobił zaskoczoną minę, a później posłał Dobiesławowi pełne wyższości spojrzenie i odebrał akt mianowania.

- Natomiast moim ochmistrzem będzie Krystyn z Ostrowa - królowa wręczyła urzędnikowi dokument, a on skłonił się i ucałował jej dłoń.

Para królewska wymieniła porozumiewawcze uśmiechy. Kłótnia o nadania była już jedynie wspomnieniem i oboje nawet założyli się o to, jak długo Władysław powstrzyma się od komentarzy na temat słynnych sentencji swojego marszałka. Jadwiga spodziewała się, że krótko i dostarczy jej to wdzięcznego tematu do żartów z męża. 

- Zaczynamy zatem przygotowania do wojny. Niemierzo - król zwrócił się do kapitana straży-  roześlesz wici i zajmiesz się zebraniem oddziału - rycerz skłonił głowę. - To wszystko, dziękuję, panowie - zakończył swoją pierwszą radę Władysław.

Gdy królowa ruszyła z dwórką ku swoim komnatom do Jagiełły podszedł nie kto inny tylko Witold.

- Witold poprowadzi, tak? - zapytał przedrzeźniając jego ton. - Ty będziesz tu sobie królował, a my? Do Wielkopolski, na wygody to już lecisz, ale na wojnę? - mówił ironicznie i rozłożył ręce. - Przecież to za brudna rzecz jak na białe rączki wielkiego króla z Krakowa!

- Król się nie tłumaczy. Nie myśl, że ja tobie będę. Zdecydowałem dla dobra wszystkich - odparł Jogaiła zimno.

- Żony nie możesz wysłać do Wielkopolski? Sam żeś mówił, że jest królem jak ty. Jedź na Litwę, pokaż się chociaż, żebyśmy cokolwiek z tego twojego królowania mieli... - szydził.

- Witoldzie, ty naprawdę nic nie rozumiesz? - kręcił głową Jagiełło.

- Co tu rozumieć? Wiedziałem od początku, że tak będzie. Już zapomniałeś skąd jesteś i kim jesteś...

- To ty tutaj zapominasz, Witoldzie - przerwał mu władca. - Zapominasz, kto rządzi i  gdzie jest twoje miejsce - zmierzył go surowym wzrokiem. - A teraz wracaj na Litwę, skoro tak ci tam było spieszno. Bywaj, krewniaku - wyminął Kiejstutowicza i opuścił salę. Ten wbił w plecy króla nienawistne spojrzenie.

- Tak sobie pogrywasz... Jeszcze kiedyś się przekonasz, że błądzisz! - wycedził pod nosem i zacisnął pięści.

***

Podczas gdy trwała narada, panie Pileckie szykowały się na proszony obiad z królewską parą. Jeszcze o tym nie wiedziały, ale był on dalszym ciągiem nagrody, jaką Spytek otrzymał na spotkaniu z panami. Ściślej mówiąc przygotowywała się jeszcze tylko Elżbieta, jej matka dbała co prawda o wygląd, ale nie przykładała zbyt dużej wagi do strojów. Dziś założyła prostą, acz elegancką srebrzystoszarą suknię z ozdobnym pasem, a na nią lśniący, fioletowy kaftan z głębokimi rękawami. Włosy upięła jak zwykle i przyozdobiła czepcem w kolorze kaftana. Stała pod drzwiami komnaty córki i chyba po raz setny stanowczo zapukała do drzwi.

- Elżbieto! Elżbieto! Szyjesz tam tę suknię, czy co? - zawołała zniecierpliwiona. - Mam zawołać kogoś by wyważył drzwi?! - jej córka nigdy jeszcze się tak nie guzdrała.

- Czemu tak krzyczysz, matko? - zniecierpliwiona nawoływaniami starościanka przygładziła materiał sukni. - Przecież idę! - krzyknęła ze złością co było dalekie od prawdy, bo zamiast iść poprawiała włosy i ozdobny diadem na głowie.

- Właśnie widzę - parsknęła za drzwiami zdenerwowana Jadwiga. - Wychodź stamtąd w tej chwili!

Nie bacząc na wołanie matki panna Pilecka po raz kolejny przejrzała się w lustrze. Tak, chyba prezentowała się dobrze. Złociste, falujące włosy podtrzymywał ozdobny diadem, będący podarkiem od wujka Spytka - gwoli ścisłości nieco zbyt ozdobny jak na taką okazję... Z biżuterii wybrała ponadto ciężkie, perłowe kolczyki oraz kolię z perełkami. Jasno kremowa atłasowa suknia haftowaną w liście drzew i kwiaty, z pasem czerwonego materiału że złotym haftem na środku podkreślała delikatność jej cery i rumieniec zdobiący gładkie policzki. To jednak nie wystarczało pannie starościance, która przed chwilą użyła odrobinę różu i bielidła. Żeby tylko matka się nie zorientowała... Uszczypnęła jeszcze policzki, by były bardziej rumiane i przygładziła materiał.

Czy mogła spodziewać się czegoś szczególnego po tym obiedzie? Oczywiście, że nie. Czy mogła liczyć na to, że król, którego nie wolno jej miłować, zwróci na nią uwagę? Tym bardziej nie. Miłość jednak ma to do siebie, że często odbiera zdolność trafnej oceny rzeczywistości i przesłania pewne fakty. Często dzieje się tak, gdy przytrafia się ona pierwszy raz. Tak było właśnie z panną starościanką, która uwielbiała romantyczne opowieści i od małego po kryjomu ich słuchała. Ostatnimi dniami rozmyślała o bohaterach legend oraz o tym, co na weselu usłyszała od Jadwigi Opolczykówny. Przecież kochać, to nie grzech, a z legend wynikało, że im bardziej miłość zakazana, tym bardziej romantyczna. Poza tym sama matka mówiła do panny Margit, że okazać zainteresowanie to nie grzech... Tak wiele marzyła o królu i miłosnych historiach, że w końcu uwierzyła, że ta legenda dzieje się naprawdę, król mógłby być jej Tristanem, a ona jego Izoldą. Przecież to Bóg daje miłość i nie chce, byśmy cierpieli... Może to spotkanie to wola Boża? Tak to wszystko sobie tłumaczyła Elżbieta, panna niesforna i wciąż trzpiotowata, którą pociągały legendy i romantyczne historie. Jeszcze tylko odrobina różanej wody... Matka nie powinna się sprzeciwiać...

- Elżbieto!! Masz natychmiast wyjść! Nie możemy się spóźnić... Na litość boską! - Jadwiga szarpnęła za klamkę. - Ottonie, zróbże coś! - zwróciła się do męża, który przed chwilą do niej dołączył.

- Córko, chodź do nas! - zawołał posłusznie pan starosta. Jego żona parsknęła.

- Wołam to samo już dwa pacierze!

- A ja tylko raz - niezbyt błyskotliwie odparł jej mąż. W ogóle brak błyskotliwości był dla niego mocno charakterystyczny.

- No i po co tak krzyczeć, matko - drzwi się wreszcie otworzyły i wyszła z nich starościanka w pełnej krasie. Matka przyjrzała się jej krytycznie.

- Nie tym tonem, córko - rzekł machinalnie Otton, ale ta częsta uwaga od dawna nie robiła już na Elżbiecie wrażenia. Jadwiga zmarszczyła czoło i pociągnęła nosem.

- Zanadto się zlałaś perfumami - powiedziała z przyganą.

- Ależ matko... - zaczęła przymilać się Elżbieta. - Wzięłam tylko kropelkę...

- Chyba pół flakonu! Nie za strojny ten diadem? To tylko proszony obiad...

Tylko? - zapytał retorycznie głos w głowie starościanki.

- Jesteś dziwnie rumiana... A zarazem blada... Wszyscy gotowi pomyśleć, żeś się czymś wysmarowała - narzekała starościna, dbająca o cześć niewieścią i maniery córki.

- Ależ skąd - skłamała gładko Elżbieta. - Zdaje ci się mateczko...

- Pozwól, że zobaczę...

- Popatrz, przecież tu nic nie ma - starościanka potarła twarz chusteczką w miejscu, którym było mniej niewieścich specyfików. Był to wyćwiczony od dawna sposób na oszukanie drogiej matki. Na szczęście znów zadziałał. - Podobno się spieszymy...

- Podobno! - prychnęła starościna. - Twój wuj to zaufany króla, a my się spóźnimy przez to mizdrzenie się przed lustrem!

- To nie jest mizdrzenie! To jest ważne! - tupnęła nogą starościanka. Tak, dla niej to było ważne szczególnie. - Sama mówisz, że tak o nas mówią, jak nas widzą... - uśmiechnęła przymilnie.

- Od kiedy ty tak matki słuchasz? - prychnęła ironicznie pani Pilecka, którą psoty i bunty córki doprowadzały czasem do zawrotu głowy. - Skaranie boskie z tobą mam! Idziemy! - cieszyła się teraz tylko z tego, że dziwne smutki Elżbiety się skończyły i jej jedynaczka się ożywiła i wypogodziła. Gdybyż tylko starościna wiedziała, skąd owa zmiana...

***

- To tylko symboliczny dar - odpowiedział Władysław na kolejne podziękowania Spytka, czynione w czasie obiadu. - Nic nie zdoła wyrazić mojej wdzięczności za to, co dla nas zrobiłeś - uścisnął dłoń żony i wymienił z nią uśmiechy.

Siedząca naprzeciwko króla Elżbieta pociągnęła łyk wina. Od początku posiłku z przeżywała radość i męki jednocześnie. Mogła do woli cieszyć oko kochaną osobą, a z drugiej strony musiała patrzeć jak król każdym gestem okazuje żonie bezgraniczną miłość.

- Ojciec i dziad są z ciebie dumni Spytku - uśmiechnęła się królowa. - I ty możesz być dumny z siebie.

- Ciągle to samo powtarzam - Jadwiga Pilecka nałożyła sobie pieczeni z dzika. - Sprowadził nam dobrego króla, teraz powinien zadbać o ród... ożenić się...

- Siostro... - syknął Spytek.

- Oczywiście, nie jesteś naszym niewolnikiem, wojewodo - król uśmiechnął się do swojego ulubionego urzędnika. - Gdybyś potrzebował więcej wolnego - mów śmiało!

- Królu, ja...

- Tylko się nie wykręcaj, bracie! - odezwała się Jadwiga Pilecka. - Mam nadzieję, że wkrótce na ślub zaprosisz.

- Jestem pewna, że tak będzie, gdy tylko nadejdzie właściwy czas - pospieszyła zakłopotanemu Spytkowi z pomocą Jadwiga. - Jak się wam podoba Kraków? - zmieniła temat, a wojewoda posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności.

- Podoba się - mruknął małomówny jak zawsze Otton. Jadwiga Pilecka przewróciła oczami. Że też ojciec wybrał jej na męża takiego mruka!

- Jest pięknie, pani. A takich uroczystości to chyba to miasto jeszcze nie widziało. Tyle ludzi, piękne stroje, potrawy, zagraniczni goście - zachwycała się. - Zamek tak poweselał i wypiękniał... Jest cudownie.

- A ty, jak się u nas czujesz, Elżbieto? - spytała Jadwiga siostrzenicę Spytka. Starościanka, zajęta wpatrywaniem się w króla, który z kolei wciąż zajmował się żoną i rozmową, nawet nie dosłyszała. To spojrzenie... Ten uśmiech... Te usta... Gdyby tylko...

- Elżbieto?! - starościna kopnęła córkę pod stołem. - Elżbieto? Kró...

- Eee... Tak, słucham... Królu... Królowo... - wyjąkała wpatrzona w Jogaiłę w jak święty obrazek.

- Królowa pyta, jak podoba ci się Kraków - wycedziła siostra Spytka przez zaciśnięte zęby. Co się tej Elżbiecie stało? Co za zachowanie przy królewskiej parze?

- Och... Jest wspaniały... - westchnęła Elżbieta, patrząc królowi prosto w oczy. Z tonu jej głosu można było wywnioskować, że jest zachwycona nie tylko miastem, ale wszyscy zajęci byli posiłkiem i raczej nikt tego nie zauważył.

-  Córko, nie wypada tak patrzeć władcy w oczy - syknęła Pilecka do ucha córki. - Przepraszam za Elżbietę - powiedziała głośno, a starościankę zalał rumieniec wstydu. - Córka dopiero uczy się sztuki dworskiej konwersacji...

- Matko... - syknęła obrażona starościanka.

- Nie ma o czym mówić. Każdy z nas musiał się tego nauczyć, niektórzy nie tak dawno - odezwał się z serdecznym uśmiechem Jagiełło dla zwykłego zatuszowania sytuacji, jak na dobrego gospodarza przystało. Wszyscy tak to właśnie zrozumieli. Z wyjątkiem oczywiście panny starościanki, która zinterpretowała tę wypowiedź oraz skierowany w jej stronę uśmiech bardziej... osobiście. Odpowiedziała mu uśmiechem, przy czym założyła kosmyk włosów za ucho... Król nie mógł tego widzieć, bo właśnie podawał żonie półmisek z sarniną, ale dostrzegła to Jadwiga Pilecka i posłała córce mordercze spojrzenie.

- Zatem i mnie będzie bardzo miło, jeżeli będziecie mi towarzyszyły w moim orszaku do Wielkopolski - uśmiechnęła się królowa. - Z radością ugoszczę matkę chrzestną mojego męża i jej córkę.

- To zaszczyt - odpowiedziała Jadwiga Pilecka. - Nie wiem tylko czy... - zawahała się.

- To wspaniały pomysł! - zapiszczała uradowana Elżbieta, której zadrżało serce i zarumieniły się policzki. - Nigdy bym nie pomyślała, że będę mogła być tak blisko kró... królowej - niemal się wygadała. Podróż w towarzystwie królewskiej pary wydawał się wspaniałą perspektywą. Jej matka zmarszczyła czoło.

- Zawsze bałaś się dalekich podróży, córko. To szmat drogi przecież...

- Och, przecież przy królu... i królowej będzie bezpiecznie, matko - rzekła przymilnie. -  Prawda? - posłała Władysławowi wymowne spojrzenie. Starała się powstrzymywać, ale on był taki... Och, to było silniejsze od niej samej. Król nie odpowiedział, tylko spojrzał na żonę.

- Jestem pewna, że będzie - uśmiechnęła się do niego uroczo i uścisnęła jego dłoń. Jadwiga Pilecka pomyślała, że niewiarygodne, iż jej nieśmiały w miłosnych sprawach brat wyswatał tak pomyślnie królewską parę, a Spytek uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją. Bądź co bądź to jemu można było zawdzięczać takie momenty... Elżbieta posmutniała, westchnęła i wlepiła wzrok w półmisek. Jej matka przyjrzała się jej badawczo.

Posiłek trwał. Otton odpowiadał półgębkiem na zadawane mu pytania, Jadwiga Pilecka rozsyłała uśmiechy i wysławiała się gładko, Spytek opowiadał rodzinne historie, król i królowa z zainteresowaniem słuchali i dopytywali o szczegóły. Elżbieta brała mały udział w rozmowie, za trudno było się jej skupić w obecności Jagiełły. Ignorując dyskretne upomnienia matki przypatrywała się parze królewskiej. Jadwiga Pilecka tłumaczyła to sobie nadmierną ciekawością córki. Podobnie myślał także Jagiełło, choć było to dla niego nieco krępujące. Zajmował się jednak wciąż żoną i rozmową, toteż nie przykładał do tego szczególnej wagi.

Elżbieta zaś wpatrywała się w te głębokie, zielone oczy, zachwycała się miłą twarzą, tymi ślicznie wykrojonymi ustami i uroczym dołeczkiem w policzku. Gdy tylko król w rozmowie kierował wzrok w jej stronę robiło się jej gorąco i czuła słodkie drżenie od czubka głowy do pięt. Gdy zadawał jakieś pytanie, ledwo była w stanie odpowiedzieć, jakby coś plątało jej język. Kiedy sięgnęła po ten sam dzban co Jagiełło i dłonie ich na moment spotkały się zadrżała. Cofnęła rękę, która zdawała się parzyć. Król tymczasem wziął naczynie i nalał żonie wina, szepcząc jej coś na ucho z tym cudnym uśmiechem i zakochanym wzrokiem. W takich momentach czuła to dobrze znane niemiłe ukłucie, przekonanie, że on nigdy tak na nią nie spojrzy, kiedy jednak Jagiełło mówił, śmiał się lub uśmiechał się do swych gości serce dosłownie się w niej rozpływało i rwało do niego. I tak w kółko.  I choć bezpośrednio zamienili tylko kilka słów młoda starościanka chowała te wspomnienia niczym najcudowniejszy skarb. Zapamiętywała każde spojrzenie i uśmiech władcy, licząc na to, że choć trochę było to przeznaczone dla niej. Rozpływała się w sercu gdy powiedziała jakiś żart, a Jagiełło zaśmiał się ze wszystkimi, gdy przytaknął albo podał jej półmisek. Była nim po prostu zachwycona. Więc nie jestem dla niego niewidzialna...

Po obiedzie wszyscy udali się do auli aby obejrzeć ozdobny modlitewnik oraz Biblię, którą królewska para otrzymała wraz ze ślubnymi podarkami z Budy. Podziwiano kunszt skrybów, pozłacaną oprawę oraz misterne iluminacje oraz kolorowe miniatury zdobiące łaciński tekst.

Elżbieta pochylała się nad księgą. Za nią stali trzymając się za ręce Jadwiga i Jagiełło. Starościanka usłyszała za sobą głos króla, był tak blisko, że poczuła ten leśny zapach... Któraś służka opowiadała, że królowa zwierzyła się dwórkom, iż król pachnie lasem. Widocznie była to prawda...

Czasem robimy coś pod wpływem impulsu, bez większego zastanowienia. Bardzo często zdarzało się to pannie Elżbiecie, która gdy raz coś sobie umyśliła to kombinowała i kombinowała, aż się udało. Tak marzyła o takiej chwili... Tak marzyła... Tak, to był ten moment. Wymarzony do sceny jak rycerskiej legendy...

Panna Pilecka rozejrzała się dokoła i westchnęła. Zachwiała się i chwyciła stołu, tak jak robią to ludzie, gdy jest im słabo lub kręci się głowie... po czym jęknęła cicho i osunęła się na ziemię... a ściślej mówiąc prosto w ramiona zdezorientowanego Jagiełły, który zdążył złapać ją dosłownie w ostatniej chwili, gdy żona zwróciła mu uwagę, że przed nimi coś się dzieje...

***

Elżbieta nieomal zemdlała naprawdę, gdy po chwili "ocknęła się" podtrzymywana przez króla i ujrzała wpatrzone w siebie z niepokojem zielone oczy... oraz zaniepokojone twarze królowej i członków rodziny. Po chwili ojciec wziął ją na ręce i zaniósł do komnaty, a królowa i król posłali po biskupa Radlicę. Jadwiga Pilecka zaczynała panikować i przepraszać, Spytek próbował ją uspokoić, Otton skulił się w sobie, a Jadwiga i Jagiełło zapewniali, że nic się nie stało. Biskup uspokoił państwa Pileckich i zapewnił, że nic złego się nie dzieje, zalecił ich córce tylko odpoczynek. Gdy wyszedł, para królewska zajrzała do Elżbiety, powiedziała kilka miłych słów i wraz z rodzicami niewiasty odeszła, by starościanka mogła odpocząć.

Ta czuła się oczywiście wyśmienicie i po chwili już tylko rozpamiętywała te cudne oczy i to objęcie oraz  autentyczny niepokój wypisany na przystojnej twarzy Jagiełły. Oczywiście król zrobił to, co uczyniłby każdy rycerz na widok mdlejącej niewiasty i jego zachowanie nikogo nie zdziwiło.

Niestety w miłości, a już zwłaszcza tej pierwszej często zdarza się, że odczytujemy fakty inaczej niż trzeba. Z westchnieniem i uśmiechem rozpamiętywała dotyk jego delikatnych dłoni i uśmiech kiedy wyjąkała, że nic się jej nie stało. Oczywiście umknęło jej to, że gdy już była na rękach ojca, królowa pocałowała męża w policzek i pochwaliła za rycerskie postępowanie. Wspominała i serce po prostu wzywało ją do niego... Był taki cudowny...

Po cichutku wstała i zaczęła się przebierać z koszuli nocnej w suknię, którą miała na sobie podczas obiadu. Ułożyła włosy i użyła pachnącej wody... Przecież trzeba podziękować za tak rycerski czyn, prawda?

***

Królowa Jadwiga wracała z kaplicy, gdy ujrzała biegnącą korytarzem Jadwigę Pilecką. Sylwetka starościny wyrażała przerażenie.

- Jadwigo co się stało? - zapytała z niepokojem. - Coś z Elżbietą?

- Nie ma jej! - załamała ręce starościna. - Nie ma jej w komnacie! Otton nic nie wie, bo zdrzemnął się po tym wszystkim... Żadna służka jej nie widziała... A jeśli ona znów zemdlała i gdzieś leży?

- Spokojnie, Wawel to nie Buda z trzystoma komnatami - królowa próbowała uspokoić siostrę Spytka. - Musi gdzieś być...

- Otton poszedł w stronę dużej sali... Może znów źle się poczuła i poszła szukać biskupa? - zastanawiała się Pilecka. - A jeśli...

- Spokojnie, zaraz znajdziemy Niemierzę i on nam pomoże - uspokajała królowa. - Chodźmy! - wzięła starościnę pod rękę.

- Ależ, pani... To nie uchodzi...

- Korona mi z głowy nie spadnie, jak pomogę matce chrzestnej mojego męża szukać córki - uśmiechnęła się Jadwiga. - Chodźmy więc!

***

Władysław przełknął ostatni kęs smakowitej gruszki i upił łyk źródlanej wody. Czekał na marszałka Przedbora, by omówić podróż do Wielkopolski. Była to ostatnia sprawa zaplanowana na ten dzień. Potem kolacja i wspólny wieczór z żoną...  Oboje starali się, by ten czas spędzać tylko we dwoje i nie chodziło jedynie o małżeńskie obowiązki, jak tę sferę życia nazywali niektórzy. Czasem Jadwiga czytała na głos księgi albo opowiadali sobie nawzajem przeróżne historie z życia i legendy, grali w szachy, tulili się siedząc przy kominku albo brali wspólną kąpiel. Nie brakowało im nigdy tematów do dyskusji, wciąż mieli sobie tyle do powiedzenia! Tak naprawdę to z każdym dniem więcej. Wspaniale im było razem i warto było czekać cały dzień na te wspólne chwile.

W tej samej chwili panna starościanka szła wawelskim korytarzem próbując uspokoić szybko bijące serce. Z emocji czuła dreszcze i obawiała się, że w kluczowym momencie nie będzie w stanie wydobyć z siebie głosu. Wydawało się jej, że gardło ma już suche jak wiór. Była coraz bliżej drzwi wiadomej komnaty. Kolana się pod nią uginały, ręce drżały, a serce wyraźnie gubiło właściwy rytm. Wszystko, co sobie ułożyła do powiedzenia oczywiście już wyleciało jej z głowy. Przejrzała się w wiszącym na ścianie dużym, wąskim zwierciadle. Tak, powinno być dobrze. Róż i bielidło zrobiły swoje... Piękna suknia też...

Jaki był cel panny Elżbiety? Wbrew pozorom nie miała jakichś bardzo zdrożnych zamiarów, a przynajmniej nie aż tak zdrożnych, jak można by się spodziewać.  Szła podziękować królowi za pomoc. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła, bo jej przygotowania do wyjścia sugerowały co innego. Tak, Elżbieta liczyła, że uda się jej z królem pomówić. Bez świadków, bez spojrzeń rodziny, upomnień matki...  I bez królowej, choć do tego akurat by się nikomu nie przyznała  Chociaż pomówić... skoro nic innego być nie może... Chociaż... Chociaż... Powiedzieć, że chciała uwieść króla to byłoby za wiele, za młoda była na takie pomysły. Coś jednak ciągnęło ją do niego i marzyła o tym spotkaniu tylko z nim... Nie w tym sensie, w jakim można te słowa zrozumieć, ale...

Władysław dopijał wodę stojąc tyłem do drzwi, gdy usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie.

- Długo kazałeś na siebie czekać, marsza...  - odwrócił się i urwał, gdy zobaczył...

- Witaj, królu - starościanka uśmiechnęła się, zakładając kosmyk włosów za ucho i zamknęła za sobą drzwi.

Władysław przełknął ślinę i nerwowo potarł twarz. Nie do końca wiedział, dlaczego, ale sytuacja wydała mu się trochę niestosowna. Nikt się tak do niego nie zwracał z wyjątkiem żony i rodzeństwa...

- Chciałabym podziękować... -  podeszła jeszcze bliżej. Chciała rzec coś jeszcze, ale głos uwiązł jej w gardle.

- Każdy by tak zrobił - odparł Władysław oficjalnie. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, ale nie wiedział, co. Pomyślał, że zazwyczaj nie rozmawia sam z nieznaną bliżej niewiastą i stąd to odczucie niestosowności. Tak, to musiało być to... Przez myśl by mu nie przeszło, o co naprawdę chodzi. - Mam nadzieję, że to nic poważnego i już wszystko w porządku. Starościanka wybaczy, ale czekam na marszałka i raczej... nie powinien cię tutaj spotkać, panno Elżbieto - powiedział zakładając ręce za sobą, by dyskretnie dać jej do zrozumienia, że powinna opuścić komnatę.

- Nie muszę nic wybaczać - odpowiedziała z uśmiechem starościanka zanim się zastanowiła. Był taki cudowny... Wprost stworzony, by się w nim zakochać... - Królu, nikt nigdy mnie tak nie... uratował...i... - nie myśląc wiele, w jakimś bezrozumnym zapale, niemal zarzuciła mu ręce na szyję. W ostatniej chwili zaskoczony i skonsternowany Władysław odsunął się do tyłu. Chyba siostrzenica Spytka myśli, że to, że jej matka była moją chrzestną czyni z nas rodzinę... - przeszło mu przez głowę.

- Panno Elżbieto!! - oburzony nie pozwolił jej podejść bliżej siebie. - Rozumiem wdzięczność, ale zwykłe dziękuję naprawdę wystarczy i... - urwał, bo drzwi się otworzyły i rozległ się głos Jadwigi. Starościanka pobladła. Pomyślała, że tym razem to już naprawdę zemdleje.

- Władysławie, nie widziałeś może... Oooo... - do komnaty weszła królowa i Jadwiga Pilecka. - Widzisz, Jadwigo? Zguba się znalazła - uśmiechnęła się Jadwiga do starościny. - W dobrym zdrowiu, jak widać...

Pani Pilecka zmarszczyła czoło. Zanim zaczęła szukać córki poskładała sobie pewne fakty. Te łzy, płacze w poduszkę, wzruszenie na koronacji, ekscytacja tym obiadem, te spojrzenia, a potem omdlenie i nagłe ozdrowienie... A teraz to! Starościna dodała sobie jedno do drugiego.

- W bardzo dobrym zdrowiu - odezwała się, a jej ton nie wróżył niczego dobrego. - Bo i żadnej choroby nie ma, prawda? Chyba, że uczucia mogą być chorobą - zwróciła się do córki z przenikliwym wyrazem twarzy, a para królewska wymieniła zdziwione spojrzenia. Nie wiedzieć, czemu, królowa po chwili uśmiechnęła się pod nosem.

- Panna Elżbieta przyszła podziękować za pomoc... - odezwał się król.

- W to nie wątpię, ale już wychodzi. Wystarczy tych podziękowań - rzekła starościna surowo i pociągnęła córkę za rękę. - A z tobą jeszcze sobie porozmawiam! Oj, porozmawiam... - szepnęła groźnie do Elżbiety i pociągnęła ją za sobą.

Jadwiga zdziwiona obserwowała całą scenę. Zmarszczyła czoło i pokręciła głową z niedowierzaniem. Czyżby... Nie, to niemożliwe... Jagiełło wyglądał na kogoś, kto niezbyt rozumie, co się zdarzyło.

- Władysławie, co się sta...

- Wybacz, najjaśniejszy panie - w drzwiach pojawił się zdyszany marszałek Przedbór. - Spraw tyle... Koronacja, hołd, teraz podróż...

- Czy za króla Kazimierza władca też czekał tyle na urzędnika? - spytał Jagiełło surowo, a Jadwiga niemal wybuchnęła śmiechem. A tak się zarzekał, że nie będzie komentował tych sentencji... Wygrałam! - mówiła jej mina. No, to będę miała temat do pośmiania...

***

Zmrok już zapadał, zasnuwając ciemnością wawelskie sale i korytarze gdy pewna posępna panna weszła nieśmiało do pustej dużej auli, a wraz z nią wysoka blondynka o zielonych oczach. Nikt się tu nie zapuszczał o tej porze, więc córka marszałka z Brzezia liczyła, że wreszcie wyzna swemu Janowi pewną trudną i smutną prawdę, która, niewypowiedziana od czasu pamiętnej pomyłki Wigunta coraz mocniej ciążyła jej na sercu.

Szła z nią księżniczka Oleńka. Któregoś dnia zauważyła zapłakaną Mścichnę, która już dwa tygodnie szukała słów, jakimi miałaby powiedzieć Janowi o decyzji swego ojca. Wysłuchała, utuliła, otarła łzy i próbowała podnieść marszałkównę na duchu, co ze względu na słynny pesymizm Mścichny niezbyt się udało. Pomogła jej załatwić to spotkanie - posłała po Jana i wymyśliła, by odbyło się to w dużej auli, gdzie nikt wieczorem nie zagląda. Ona sama i bracia mieli nie dopuścić, by ktokolwiek zakochanym przeszkodził. Teraz Oleńka siedziała obok Brzezianki i ściskała jej dłoń, a koło drzwi kręcili się Skirgiełło i Korygiełło. Kiedy do pomieszczenia wszedł Jan Olgierdówna wstała i dyskretnie się oddaliła. Stanęła obok braci, przy drzwiach. Wystarczająco daleko, by nie słyszeć rozmowy dwojga zakochanych.

- Mścichno! Sikoreczko moja! - uradowany widokiem ukochanej pan na Kościelcu przebiegł szybko salę. Przez półmrok nie zauważył jeszcze łez na jej twarzy. - Co się stało? Księżniczka mówiła, żeś zmartwiona - usiadł obok niej.

- Nie kłamała - wydukała marszałkówna, przełykając łzy. Tak starała się nie płakać... - Potrzebuję cię, Janie - zabrzmiało to jakoś tak rozdzierająco, ostatecznie i żałośnie, ale rycerz skupiał się tylko na radości z widoku swojej niewiasty.

- Serce się raduje! - uśmiechnął się do niej ciepło. Mimo łez była taka śliczna... Ciemne włosy i oczy błyszczały w mdłym płomyku małej świeczki, a policzki wydawały się jeszcze bardziej białe, nieskazitelne i gładkie. - Ale czego tak łzy wylewasz? Czego tak żałujesz? - zapytał z troską.

- Ciebie, Janie... I siebie... - wyznała drżącym głosem. Spojrzał na nią nierozumiejąco. - Bo to nasze ostatnie spotkanie... - rzuciła zachrypniętym z żalu głosem prosto z mostu. Jan zmarszczył czoło. Pomyślał, że śni albo źle słyszy.

- Co ty prawisz?

Mścichna popatrzyła na Jana, potem na zaplecione ciasno z nerwów palce, które od ściskania były już pewnie sine, potem znów na Jana.

- Ojciec... wydaje mnie za mąż... Za Dobiesława... - wyznała wybuchając płaczem. Podparła twarz rękami. Jan zamarł przerażony własną bezradnością wobec tej hiobowej wieści. Jeszcze dziś Skirgiełło żartował sobie, że powinien zaprosić na ślub wszystkich Olgierdowiczów z wyjątkiem Wigunta i dodawał, że chętnie ukryje państwa młodych u siebie w Połocku... A teraz wszystkie plany rozpadały się niczym domek z kart... Poczuł, jakby grunt usuwał mu się spod nóg. Osłupiały patrzył na łkającą Mścichnę. A może to jakiś zły sen? Ale nie, nie budził się, a wszystko było bardzo realistyczne. Więc nie sen.

Skirgiełło, Oleńka i Korygiełło mimo woli wymienili spojrzenia. Księżniczka domyśliła się, że Jan już wie i otarła z policzka łzę. Korygiełło spuścił głowę i patrzył na czubki butów, nawet Skirgiełło jakoś tak podejrzanie gęsto mrugał oczami. Było to tak smutne i tak niesprawiedliwe, że trzeba by mieć serce z kamienia, by nie okazać uczuć.

- A mówiłem mu, żeby ubić tego marszałka, to nie - pokręcił głową Skirgiełło, ukrywając wzruszenie. - Parę chwil i po krzyku! Może dzisiaj piastowaliby już syna...

- Na Boga, bracie! Nie dworuj...

- Korygiełło, ja nie dworuję...

- Cicho! - syknęła Oleńka. Tymczasem Mścichna zdrapywała wosk że stołu i wpatrując się tępo w płomień świecy, mówiła:

- Najlepsza partia na Wawelu... Wpływowy, majętny... - naśladowała ton głosu ojca. - Nic gorszego nie mogło mnie spotkać! - znów zalała się łzami i spojrzała na wciąż zaskoczonego Jana. - Prędzej się zabiję niż wyjdę za Dobiesława! - uderzyła drobną dłonią w stół, a Olgierdowicze usłyszeli jej ostatnie, niemal wykrzyczane, słowa. Oleńka złapała się za usta ze strachu.

- Co się dziwić? Parszywego psa nie oddałbym temu staruchowi! - mruknął po swojemu Skirgiełło.

- Nie zniósłbym tego - rzekł tymczasem Jan do Mścichny grobowym głosem.

- Porwij ją, druhu - wiedziony chęcią pomocy Skirgiełło mimo powstrzymywań Oleńki i Korygiełły przysiadł się do zakochanych bezceremonialnie. - Uciekniecie do Kościelca, pobierzecie się... Tyle wam będą mogli zrobić! - pstryknął palcami. Mścichna się aż wzdrygnęła, Jan pokręcił głową zrezygnowany.

- Wszyscy pomyślą, że moją pannę pohańbiłem...

- To ja już nie wiem, co z wami zrobić! - zdenerwował się Skirgiełło.

- Cicho, bracie - łagodziła Oleńka.

- Przyszło nam się poddać - Jan i Mścichna wstali biorąc się za ręce. - Byliście dla nas tacy dobrzy... Wiele wam zawdzięczamy, ale to... - Janowi załamał się głos.

- To koniec - wychrypiała Mścichna i wielkie łzy spłynęły jej po policzkach. Zdjęła z szyi zawieszony na łańcuszku pierścionek i oddała Janowi. - To naprawdę koniec...

- Nie!! - zawołali Olgierdowicze równocześnie. Było to wszystko tak rozdzierające, że po prostu nie dało się temu bezczynnie przypatrywać.

- Póki ślubu nie było, możecie walczyć dalej. Jeszcze nic straconego - odezwała się dziarsko Oleńka. - Żyjcie jakby tego miało nie być. Wszystko jest możliwe. Może marszałek zmieni zdanie? Albo kasztelan? - trajkotała. - Nie wiem, jak, ale róbcie wszystko, by do tego nie dopuścić!

- Dobre sobie... - mruknęła Mścichna.

- Janie, przecież niejeden się wzbogacił na służbie u króla, a Jogaiła jest ci przychylny. Wszystko przed tobą!

- Przed wami - poprawił Korygiełło.

- No! Widać, że z Olgierdowiczów! - mlasnął Skirgiełło obejmując brata i siostrę. - Bo jak walczą Olgierdowicze?

- Do ostatniego tchu... i ostatniego piona... - przypomniał sobie Jan wpatrujący się do tej chwili przybitym wzrokiem w podłogę. . - Tak! To nie koniec! - rzekł pewnym siebie tonem spoglądając przed siebie, jakby dokonał jakiegoś odkrycia. - To nie koniec! - popatrzył na swoją sikoreczkę, uścisnął i ucałował jej dłoń. - Zdobędę ciebie, moja kochana. Przysięgam! - przygarnął ją do siebie. Oddał jej pierścionek i zawiesił łańcuszek na szyi, a gdy chciała zaprotestować krótko pocałował ją w usta. 

Wzruszeni tą sceną Olgierdowicze nie zauważyli, że ktoś idzie i drgnęli dopiero na dźwięk kroków. Przestraszona Mścichna schowała się za Janem. Na szczęście był to Niemierza.

- Nie widzieliście tych panów spod Łęczycy? - rozejrzał się, pytając roztargnionym tonem.

- Co się stało? - zapytał Jan.

- To ty nic nie wiesz? Krzyżacy najechali Litwę! Wici będziemy puszczać. Szukam ludzi do pomocy - wyjaśnił Gołczanin. Jan istotnie nie wiedział o niczym, bo gdy król wezwał panów i rycerzy był akurat u chorego.

Pan z Kościelca zmienił się na twarzy. Zacisnął usta w linijkę i zrobił poważną minę. Wyglądał jakby coś postanowił. Ucałował pospiesznie dłonie Mścichny, i podszedł do Niemierzy. Wyprostował się jak struna i poważnie spojrzał mu w oczy.

- Pierwszego znalazłeś - rzekł pewnie i zdecydowanie. Stanął obok kapitana straży.

Na te słowa Olgierdowi synowie pokiwali z uznaniem głowami i poklepali druha po ramieniu. Mścichnie zaś zakręciło się w głowie i zabrakło tchu. Chwyciła się za serce i opadła ciężko na krzesło. Nawet nie miała już siły, by wpaść w zwykłą panikę i się rozpłakać.  Chyba zabrakło jej już łez tego dnia, bo nie dość, że mogła stracić miłość przez decyzję ojca to jeszcze i przez wojnę...

- On wróci - Oleńka pogłaskała ją po ramieniu i pocałowała w czubek głowy. - Zasłuży się i wróci. Musi wrócić. Już go moi bracia przypilnują - spojrzała na nich, a ci z zapałem kiwnęli głowami.

- W jedynym kawałku wróci - przytaknął Skirgiełło. - A jakby były z tym kłopoty to już ja go poskładam! Będzie jak nowy!

Olgierdowi synowie i córka posłali Mścichnie i Janowi spojrzenia pełne otuchy. Dla przyjaciół byli przecież w stanie zrobić wszystko.

***

Władysław przyszedł do Jadwigi, kiedy ubrana już w koszulę nocną czesała swoje piękne, ciemne włosy. Uwielbiał podziwiać zręczne ruchy jej palców trzymających grzebień, wdzięcznie wyginającą się szyję oraz kaskady ciemnych fal opadających na plecy podczas czesania. Niemal nie odrywając od niej wzroku przebierał się w koszulę do spania.

- Witold jutro wyjeżdża - odezwał się posępnie. Jadwiga spojrzała na sylwetkę męża odbijającą się w zwierciadle.

- Nie pożegna się? - spytała, nie przerywając czesania.

- Zapomnij. Może to nawet i lepiej... Jest wściekły - Jagiełło powiesił na oparciu krzesła swe dzienne ubranie i sięgnął po koszulę.

- Mówiliście ze sobą? Zdenerwował cię?

- Obraził się, bo nie pojadę na Litwę osobiście dowodzić wojskiem.

- Przecież to logiczne, że musisz jechać ze mną do Wielkopolski. Tak zaplanowaliśmy i wszyscy wiedzą, że to z myślą i o Polsce i o Litwie - Jadwiga odłożyła grzebień i odwróciła się na krześle w stronę męża. - Musisz przekonać do siebie tamtejszych możnych.

- Tylko jeden Witold nie chce tego pojąć - westchnął Jagiełło. - Wmówił sobie, że wyrzeknę się Litwy, gdy zostanę królem i ta sytuacja rzekomo potwierdza te obawy - przeczesał włosy i podszedł do cynowej misy z wodą.

- Żeby on zawsze tak dbał o Litwę jak ty - prychnęła, kręcąc głową.

- No, cóż on chyba tę dbałość pojmuje w osobliwy sposób...

- No, tak... Z Krzyżakami już bardzo o nią zadbał - mówiła ironicznie wcierając perfumowaną wodę w skórę szyi. Wstała i usiadła w łożu. Jagiełło obmył twarz i wytarł ją białym płótnem.

- Władysławie? - postanowiła zadać mu pytanie.

- Tak?

- Miła i piękna ta panna starościanka, prawda? - Jagiełło zmarszczył czoło.

- Miła? Może... A czy piękna... Nie wiem. Oleńki się zapytaj, co o niej myśli w tym sensie - odłożył płótno na miejsce.

- Nie wiesz? - nawinęła sobie na palec kosmyk włosów. - Przecież mówiłeś z nią. W dodatku sam... - zawiesiła znacząco głos.

- Przyszła podziękować mi za pomoc... - układał ubrania i pas na krześle i stoliku.

- Podziękować... - zachichotała Jadwiga. - Jakoś szybko odzyskała siły po tym omdleniu, nie uważasz? - mówiła znacząco. - I jak, należycie ci podziękowała? W końcu to pomoc od samego króla... - urwała i przygryzla wargę, uśmiechając się znacząco.

- Nooo... Podziękowała. Choć prawda, jest jakaś taka... zbyt otwarta i nie powinna sama tam przychodzić, co też jej powiedziałem...

- A więc dobrze pomyślałam... - uśmiechnęła się spod przymrużonych rzęs. - I pani starościna także. To podziękowanie... To omdlenie... I ta bezpieczna podróż przy królu... - zachichotała, przygryzając wargę.

- Miła moja... - spojrzał na nią pytająco. - Możesz jaśniej?

- Nie udawaj, bo ci uwierzę - zrobiła psotną minę. - Te rumieńce, te spojrzenia, wizyta w twojej komnacie... Powinnam się zacząć martwić? Czy tylko mi się wydaje?

- A co ci się wydaje? - Władysław usiadł przy stole i napił się wody.

- Władysławie, Władysławie... - pokręciła głową. - Żeby mieć oczy, a takich rzeczy nie widzieć...

- Kochana moja, jakich rzeczy? - on przecież zawsze i wszędzie wpatrzony był w żonę i to mu wystarczało. - Nie... - parsknął śmiechem, kręcąc głową. Chyba zaczął rozumieć, o co chodzi Jadwidze, która wciąż wymownie na niego patrzyła. - Nie wierzę! Chyba nie chcesz powiedzieć, że Elżbieta...

- Chcę. Młody, przystojny, szarmancki, nie jest potworem z bagien i w dodatku król - dworowała. - Co w tym takiego dziwnego? Że też ja wcześniej nie zauważyłam...

- Co ja słyszę... - uśmiechnął się figlarnie, rozbawiony zachowaniem Jadwigi. - Moja żona jest zazdrosna...

- Ja? - zrobiła niewinną minę. - Skądże! Chyba, że mam powód. Na przykład zakochaną w tobie starościankę.

- A więc jesteś - uśmiechnął się z satysfakcją. -  To cudownie.

- Cudownie? - udała zdziwienie robiąc psotne miny. - Inna niewiasta odwiedza mojego męża w jego komnacie i to jest cudowne? - posłała mu zaczepne spojrzenie spod przymrużonych rzęs. - I w dodatku jest w nim zakochana! -oczywiście wiedziała, że nic niestosownego się nie zdarzyło, ale chciała trochę mężowi po dokuczać.

- Ooo, kochana - pokręcił głową z rozbawieniem. Była taka urocza, taka śliczna, ale też psotna i zaczepna. Czy to jest to słodkie utrapienie, o którym mówił Skirgiełło?  - Zmusiłaś mnie do tego... - wstał i szybko podszedł do Jadwigi, po drodze jednym szybkim ruchem ściągając koszulę i odrzucając ją w kąt, by pozostać w samej dolnej bieliźnie. Przyciągnął ją do siebie po czym zaczął całować po twarzy i ramionach.

- Co robisz... panie... - chichotała gdy opadli na miękkie poduszki.

- Jestem cały twój - przewrócił się na plecy i przyciągnął ją jeszcze bliżej. - I żadna starościanka nie zajmie twego miejsca. Choćby chciała - jedną ręką gładził jej policzek, a drugą bawił się wiązaniem jej koszuli.

- Cały mój? - zmysłowo przygryzła wargę. - Calutki? Bez wyjątku? - wodziła dłonią po linii ramion i torsie męża.

- A dasz się przekonać? Moja ty mała zazdrośnico... - wpatrywał się w nią roziskrzonymi oczami, podziwiając krągłości ukryte pod cienką koszulą.

- I kto to mówi - droczyła się, marszcząc uroczo nosek, choć już wiedziała, jak to się skończy.

- Pozwolisz? - popatrzył na nią wyczekującym, pożądliwym spojrzeniem.

- Myślę, że tak - uwodziła go spojrzeniem. - Przekonuj, najjaśniejszy panie - chichocząc zdjęła z jego pomocą nocny strój ukazując mu swoje nagie ciało.

Po chwili dołączył on do koszuli Jogaiły,  zaś oboje złączyli swoje usta w długim pocałunku, a ciała - w miłosnym uścisku. Powoli dawali upust swojej namiętności, celebrując łączącą ich miłość, której nic nie zniszczy, choćby ktokolwiek zechciał ich rozdzielić...

***

- Czy nie lepsze jest miłowanie od zazdrości? - uśmiechnął się figlarnie i spojrzał z miłością w oczy Jadwigi, którą tulił i delikatnie gładził po plecach.

- Żebym ci kiedyś nie przypomniała tych słów, Władysławie - zachichotała. Były to prorocze słowa, o czym mieli się przekonać w przyszłości. - Ale nie byłam zazdrosna... Przecież ci ufam... Dworowałam tylko. - uśmiechnęła się uroczo i splotła razem ich dłonie.

- A ja nie dworuję - ucałował skroń żony. - Nie chciałbym nikogo innego.

- Wiem - spojrzała mu w oczy z miłością. - I to od początku. Ale miło tak czasem zostać... Przekonaną... - bawiła się jego palcami.

- U mego boku jest miejsce tylko dla ciebie, moja jedyna - przytulił ją silniej. - Tak bardzo cię kocham...

***

Przed Wami moja Elżbieta, jeśli komuś się śpieszy i nie może zajrzeć do kart bohaterów 😉 Choć polecam, bo są zaktualizowane ( Karty II i III) i poszerzone o nowe buzie ( nowe twarze także w pierwszej części kart) ☺️ Dajcie znać, jak się Wam podobają i czy jesteście zaintrygowani 😉

Mam nadzieję, że wszyscy przeżyli ten rozdział i dotrwali do końca 🙈😂 Ogłosiliśmy wojnę ⚔️ była też kłótnia o urzędnika 😉 ❤️ Mścichna wreszcie powiedziała Janowi trudną rzecz - teraz przed nim przykre rzeczy no i wyjazd na wojnę 🗡️🗡️ No i akcja z panną Pilecką 🙈🙈 😂 Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za ten rozdział... Nie miałam jednak serca pozbyć się wątku mojej Elżbietki, tak innej od tej z serialu... Zakochała się, a w miłości czasem robimy głupie rzeczy 🙈🙈 Teraz jeszcze widzimy ją pełną marzeń, co się zmieni, gdy doświadczy ją los 😢😢 A Jadwigiełło? No im taka jedna zakochana starościanka niewiele może zrobić, jak widzicie ❤️❤️😏😏🔥🔥Co w następnym? Nieskromnie powiem, że jaram się taką jedną rzeczą, ale więcej nie zdradzam póki co 😉 Dajcie znać w komentarzu jak Wasze wrażenia i do następnego 😉Moc buziaków! 😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top