Pies/6 '
Stałam przez chwilę, nie do końca wiedząc, co robić, czułam jak moja twarz płonie.
-To ona!- krzyczał rudy.
-Zamknij się idioto!- Krzyknął na niego kruczowłosy i do mnie podszedł- Chciałaś coś ode mnie?- zapytał bez drgnięcia na twarzy.
-Um... Tak-przytaknęłam- na jednej z przerw... Kupowałam mleko... Iiiii... Chyba zostawiłam tam portfel... Widziałeś go może?-
-Ach, o to chodzi-pokiwał głową.- Mam go w torbie na górze.- nie jestem pewna, ale chyba lekko się wtedy uśmiechnął.
-Dobrze, więc mogę zarządzić krótką przerwę, a Kageyama pójdzie w tym czasie na górę- powiedział Kapitan a reszta chłopców przytaknęła. Kageyama ruszył na zewnątrz, a drużyna zaczęła pić i wycierać się z potu.
Odwróciłam się szybko i podreptałam w stronę mojej torby.
Plan był prosty:
1. Przycupnąć przy ścianie pod oknem i pozostać niezauważoną.
2. Odzyskać portfel.
3. Zniknąć jak najszybciej.
Prawie udało mi się wykonać pierwszy punkt, kiedy nagle...
-Cześć!- usłyszałam ten wręcz przepełniony radością głos rudowłosego.
-H-hej- odwróciłam się powoli, od razu poczułam ten dziwny blask szczęścia na twarzy i zobaczyłam ogromny biały uśmiech.
-To na Ciebie wpadłem rano prawda?- wyglądał jak pies... który właśnie zobaczył swojego właściciela po miesiącach rozłąki.
-M-możliwe...- odpowiedziałam i wróciłam do grzebania w mojej torbie, mając nadzieję, że straci zainteresowanie.
Niestety...
-Co robiłaś tak wcześnie w szkole?- powiedział okrążając mnie, moją torbę i kucając przede mną.
-W-wcale nie byłam wcześnie...-powiedziałam, nadal grzebiąc w torbie.- Zawsze tak przychodzę...- nie jestem pewna, ale chyba w pewnym momencie zaczęłam szeptać, a mój wzrok nadal był utkwionym w przedmiocie.
-Boisz się mnie- Nagle wsunął głowę między moje ręce, ja w odpowiedzi odskoczyłam z piskiem do tyłu. Właściwie nic by się nie stało, gdybym tylko zaraz po tym nie potknęła się o własne nogi i nie poleciała do tyłu.
Za mną stał jakiś chłopak, poczułam to, gdy jego ręce wsunęły się pod moje ramiona.
Kiedy poczułam, że jestem w "statycznej" pozycji, otworzyłam oczy i zerknęłam w górę na mego "wybawcę". Był to piegowaty radosny chłopak. Kiedy zobaczył, że otworzyłam oczy uśmiechnął się promiennie i wyprostował mnie do pionu.
-Nic Ci nie jest?- powiedział powoli mnie puszczając. Spuściłam głowę i schowałem twarz za grzywką, bo czułam jak znowu się rumienię.
-N-nie...- Powiedziałam cicho.-Wszystko dobrze...-
-Boże drogi!-Usłyszałam głos rudego.- Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć!-
Nie dość, że byłam zawstydzona, to teraz dodała się do tego lekka irytacja.
-Ale wystraszyłeś!- nie wiem, czy to był krzyk, ale kiedy to powiedziałam, na sali zapadła idealna cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top