Rozdział 60: Gdzie szukać prawdy?

Czy tylko ja przez te zimne klimaty złapałam brakczasuwenizm? XD

Chyba tak długiej przerwy jeszcze nie było D: W nagrodę rozdział długi jak nie wiem! :D

I oczywiście

  Wielkanoc nadchodzi, więc życzyć nie szkodzi: 

Wielkiego zająca, pisanek tysiąca, 

Dyngusa mokrego i wiele dobrego! 

^^ 

_________________

Czułam się okropnie zostawiając Barricade'a samego... ale co ja mogłam zrobić? Nie chciał mieć nic wspólnego z Decepticonami, a ja wypełniłam swoją część umowy. Skorzystaliśmy oboje. A mimo to stojąc przed wejściem na mostek nie czułam się dobrze... za moją ''zachłanność'' i arogancję Pana Pączka mogło to kosztować życie.

Stałam nie wiem ile minut przed przedsionkiem, z zamyślenia wyrwał mnie dopiero drażniący głos skrzydlatego robota. Fuknął i odsunął się o krok, gdy mnie dostrzegł. 

- Nie zbliżaj się do mnie z tym paskudztwem! - syknął komandor na widok tego co trzymam- Z resztą, nawet nie śmiej mnie tknąć ty cieknąca, podrzędna kreaturo!

I wtedy... tak jakoś doznałam olśnienia.

- Komandorze! - sapnęłam, przeczesując palcami brudne od potu włosy- Ty się brzydzisz ludzi?!

- Co!? Co to ma być za pytanie! Ja się niczego nie boję!

- Czyli mogę cię przytulić?

- Po moim zardzewiałym wraku! - sapnął oburzony

Parsknęłam uśmiechając się pod nosem. Komandor nie wie, że właśnie podpisał sobie ze mną traktat do gehenny, bo zamieram i to nie jeden raz się na nim odegrać. 

Śluza otworzyła ukazując standardy na Nemesis, o ile normalnością było można nazwać wielkie roboty z kosmosu. Vehicony pisały raporty, które przyniósł im Breakdown, tuż obok monitory kontrolował Soundwave. Megatron jak zwykle zasiadł w centralnej części pomieszczenia na wywyższeniu, które dodawało należytego majestatu.

Odchrząknęłam kilka razy by zwrócić na siebie uwagę. Jako iż nikt nie zwrócił na mnie uwagi, krzyknęłam ''Autobot!!''. Nagle wszystkie rozmowy ucichły, a optyki zerknęły w moim kierunku. Szarpnęłam do góry za kable by unieść emblemat niczym głowę Meduzy.

- Jeśli ktoś jeszcze raz powie, że jestem bezużyteczna TO..! - krzyknęłam rzucając przed siebie metal. Niestety wylądował logiem do podłogi i nie wyszło zbyt mocarnie- To się zdenerwuje! A wtedy nie będzie tak już kolorowo! 

Przemowa roku, klękajcie narody. Megatron sceptycznie uniósł brew, niewzruszony przedstawieniem. Starscream jeszcze bardziej zdziwiony, patrzył na mnie jak na szurniętą. Ciszę przerwał chichoczący Breakdown, który ''chcąc okazać wsparcie'' podszedł do mnie i poklepał palcem po główce. Otrząsnęłam się oburzona. 

- No patrzcie jakie waleczne maleństwo, urocza prawda? Oooo i masz taką fajną makietkę loga Autoścrew, oo... - zaszczebiotał podnosząc fragment pancerza oraz przyglądając mu się- ŁAAAAIII PRAWDZIWE!!! - wrzasnął na cały mostek wstrząśnięty. 

Uskoczyłam w bok, bo upuszczony emblemat spadłby na mnie. Nigdy nie widziałam równie zdziwionego Breakdowna co teraz. Wyglądał jakby ducha zobaczył. 

- CO?! - sapnął Lord prostując się raptownie, zaciskając szpony na podłokietnikach 

Whau nawet nikt mi nie uwierzył. Naprawdę czuję się tutaj nie doceniana. 

- Nie dam się od tak wygonić...! A oto dowód, że jako człowiek się do czegoś nadaję! - rzekłam na tyle groźnie na ile potrafiłam

Niczym nie zmącona cisza zapanowała w pomieszczeniu. Lord zgromił mnie spojrzeniem. 

- Wszyscy wyjść...! - zagrzmiał i jak zwykle nikt nie śmiał mu się przeciwstawić 

Moje serce ponownie tej nocy zaczęło przyśpieszać w miarę jak cony opuszczały salę. Jedynie Soundwave pozostał na swym miejscu, jako najbardziej zaufany członek z załogi Decepticonów. Dziesięciometrowy robot zszedł ze schodów, a każdy jego krok czułam w kościach. Ale nie cofnęłam się o milimetr, nie dziś. Uniosłam wzrok na srebrnego tyrana, który obracał w szponach emblemat Autobotów. Popatrzył na mnie z góry kiwając lekko głową na boki. 

- I co ja mam z tobą zrobić Charlie...? - mruknął sam do siebie schrypniętym głosem- Na każdy cal werwy trzy gramy brawury i szczypta głupoty, a to wszystko przetopione w kuraż*. Stare Kaońskie przysłowie**.  Wiesz do czego prowadzi? - zapytał wyciągając ku mnie szpony- Do zguby. 

Pisnęłam znajdując się na prawie całkowicie zamkniętej dłoni. Nie minęła chwila a gladiator odstawił mnie na podłokietnik tronu, na którym się rozsiadł. Ja natomiast zacisnęłam oczy z bólu, gdyż zdarta skóra na ręce dawała się we ostre znaki. Lord nie spuszczał optyk emblematu, aż wyprostował się i spytał wprost:

- Dlaczego? - mruknął zaintrygowany

- Ty już dobrze wiesz dlaczego - syknęłąm

- Nie podoba mi się ten ton i nie przypominam sobie abyśmy przechodzili na ''ty''! - wychrypiał uderzając pięścią w podłokietnik, aż wszystko zadrżało łącznie ze mną.- Zachodzę w procesor, co skłoniło cię, że przyniosłaś tutaj to trofeum? Ludzie lubią błyskotki, więc może pragniesz nagrody? A może bardziej interesuje cię chwała? 

Odetchnęłam jeszcze raz głęboko i zaczęłam od początku, spokojniej.

- Lordzie Megatronie, całe życie marzyłam o spotkaniu obcej cywilizacji... - rzekłam i tyle było mądrego do powiedzenia- Chciałam być dalej w grze, dlatego... 

- O czym ty wygadujesz...!? - wycedził gardłowo

- Bo ja... - urwałam. Przecież się nie przyznam, że przez przypadek specjalnie...

- Podsłuchiwałaś!? - syknął

- Yhm, no ja... może... nie? - wyparłam się

- To aż niebywałe do czego są ludzie zdolni pod silną presją... -mruknął zerkając na mnie i skupiając się ponownie na lśniącym logo Autobotów. Gladiator wydał z głębi ponury pomruk i kiwnął szponem do asa wywiadu by podszedł. Megatron oparł głowę na szponiastej dłoni, a na ekranie Soundwave'a włączyło się szybko przewijane nagranie zapewne z jednej z kamer ukrytych w suficie.- Pozbyć się szpiega, tak? Pozwól, że cię oświecę.

~ Ależ ja to doskonale wiem! - rozległ się głos Lorda na nagraniu- Węglowcy to bojaźliwa rasa, głupia, kompletnie bezwartościowa i fałszywa... nic tylko rozgnieść robactwo... po co tacy na moim statku...?! - zapadła chwila pauzy, gdy srebrny tyran poprawił się by usiąść wygodniej opierając na drugiej ręce- ...tak. Tak właśnie sądziłem nim przyplątała się C h a r l i e. Ona jest inna. Co może świadczyć, że jest wyjątkowa, albo T Y doszczętnie przekabacasz informacje, Starscream...!

~ Ja? J-jakże bym śmiał, to... to ten węglowiec jakiś pokręcony! Przylazł sam na Nemesis, kompletny brak instynktu samozachowawczego... p-przecież, wiesz panie jak insekty reagują na nasz widok! A, a ten węglowiec jest jakiś upośledzony najwyraźniej... - dumał nerwowo, nie wiedząc co począć z dattpadem- Cz-czyli się jej nie pozbędziesz, panie? - spytał jakby zawiedziony Seeker

~ Ty nędzny idioto! - prychnął Megatron- Jest mi potrzebna, stała się bardzo ważnym elementem mojego planu! Ale ty jesteś po prostu zbyt głupi by to pojąć...! - warknął Lord wręcz wypluwając ostatnie słowa- Zejdź mi optyk, nie chcę cię widzieć! ...i wiedz, że widzę każdy twój ruch, więc nawet nie kombinuj!

Nagranie zostało wyłączone, a Soundwave powrócił do ekranów. Ja natomiast stałam nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w podłogę, z dłonią na policzku, by zakryć choć jeden z rumieńców.

- Przypał... - jęknęłam zaciskając oczy

- Jak mogłaś pomyśleć, że od tak pozbędę się szpiega? - spytał jakby obruszony- Że nie doceniam twojego wkładu?

- Ja... bo... - bo wszyscy mówili, że jesteś potwornym tyranem? Bo może, gdzieś w głębi się wciąż boje, albo zbytnio ufam słowom rzuconym na wiatr- Przepraszam. - westchnęłam

- Słucham? - Lord zdziwił się jakby to słowo nie istniało w słowniku Decepticonów

- Nie powinnam... Przepraszam. Naprawdę. 

- Słusznie. - poparł srebrny mech, po czym odłożył obok mnie emblemat Autobotów- A teraz ładnie mi wyjaśnisz skąd to wytrzasnęłaś. - mruknął zainteresowany. Westchnęłam zbierając myśli.- W rzeczy samej, emblemat JEST prawdziwy. Trudno jest zabić Cybertrończyka... Czyj? Jednego z jeńców...? - przeszedł do rzeczy Lord

- Nie... Autobota imieniem Prowl. - odparłam spokojnie, na co wargi mecha drgnęły jakby w grymasie

- J a k?

- Sprytnie? - sparowałam

- Nie byłaś sama. Człowiek nie jest wstanie zabić Transformera... od tak.

- A może jest.

- Tracę cierpliwość szpiegu - warknął mech

- N-nie mogę powiedzieć, obiecałam, że nikomu nie powiem... a obietnica rzecz święta - jęknęłam próbując wymigać się od odpowiedzi  

- Nie przed Lordem Decepticonów! K t o to był?!

- A taki jeden... trochę czarny, trochę biały... niby groźny a... - urwałam widząc, że Soundwave odwrócił się ukazując na swym ekranie zdjęcie, które zrobiłam telefonem.- ...a to było niesprawiedliwe. 

- Barricade... a jednak... - mruknął niezadowolony Megatron, mrużąc optyki- Czy ten kundel dalej żyje?

Zaczęłam się chichrać, co kompletnie zdumiało Lorda.

- Kundel - parsknęłam- Bo on ma ten wehikuł policji, nie? Ha ha... - natychmiast spoważniałam, na ostry warkot gladiatora- N-nie wiem! Był... był ciężko ranny, kiedy się rozstaliśmy. - rzekłam z lekkim niedopowiedzeniem prawdy

- Dezerter... Niech zatem zdycha sam.- burknął złowrogo Megatron, po czym niespodziewanie syknął łapiąc się za hełm jakby z cierpienia.

- W-wszystko w porządku? 

- Tak! Oczywiście, że tak...! - warknął choć było to kłamstwo ukryte za kamiennym wyrazem twarzy. Jedynie emanujące fioletem optyki ukazywały cień bólu- Czy to wszystko? 

- ...Mhm. - odparłam z westchnieniem 

- Soundwave, przygotuj mot ziemny, a ty mój szpiegu... Skup się na powierzonym zadaniu, zamiast wciąż się rozpraszać...! - rzekł, wciąż trzymając się jedną ręką za głowę

***

Kiedy wróciłam do domu nie dane mi było rzucić się na wyro, bo matka zatrzymała mnie już przy kuchni. I zaczęło się. ''Jak ja wyglądam?! Gdzie ja byłam!? Co robiłam?! Wyglądam jakbym z buszu wróciła!''. Oczywiście nie obeszło się bez klasycznego zboczenia z głównego tematu, na ten, że nikt mnie nie zechce jeśli będę tak wyglądać i w ogóle żebym poszła się ogarnąć. Dlaczego? Bo jak się okazało za półtorej godziny wychodzimy do Paul'a.

Westchnęłam ciężko, bo całkowicie wypadło mi to z głowy, a na chwilę obecną wyglądałam jak ostatnie nieszczęście. Lecz matka, jak to matka, uparła się, że mam iść i kropka. BO MOŻE KOGOŚ POZNAM, ano i sąsiad taki fajny... zapowiadało się ciekawie. 

Udałam się do łazienki na piętrze, wzdychając jeszcze raz. Byłam tak obolała, że nawet ciepła kawa nie wywołałaby u mnie uśmiechu. Ale przynajmniej spróbowałam się ogarnąć, może dobrze by mi to zrobiło... Ogarnąć się, tak chyba tego mi brakowało. Dziadek zawsze powtarzał, by nie martwić się kolejnym dniem, bo ten sam zadba o siebie... że czasami warto popłynąć z prądem, pozwolić by wszystko samo się ułożyło. Tak! Tak zrobię, wyluzuję...! Przestanę się tak przejmować tymi wielkimi robota mi z kosmosu. I będzie dobrze.

Cała śmierdziałam dymem, włosy miałam przetłuszczone od potu, nie wspominając o brudnych i lekko zniszczonych ubraniach. Po ostrożnym zdjęciu bluzy, odkryłam przedramię, które miało wspaniale startą skórę. Zaschnięta rana przykleiła się do tkaniny i odczepieniem jej nie należało do najprzyjemniejszych.

W plątaninie syków i przekleństw przemyłam wszystkie przetarcia oraz rozcięcie na ramieniu. Kiedy spojrzałam na siebie w lustrze to aż uniosłam brwi. Siniaki. Wiele sińców jako pieczątka dogadywania się z wielkimi robotami z kosmosu. Cztery na rękach, jeden na plecach, dwa na boku uda. Oczywiście wszystkie w pięknej palecie barw- fioletu, purpury, nawet niebieskiego i płowego żółtego. Wyglądam jakbym mieszkała w patoli, gdzie wpierdol jest środkiem komunikacji.

Nieco ożywiona po prysznicu, ubrałam się w czarno-białą pofalowaną tunikę. Musiałam zabandażować całe przedramię, by ukryć to okropne przetarcie oraz sińce. Wysuszyłam i ułożyłam włosy. Do tego wystarczyła odrobina korektora, by zatuszować cienie zmęczenia pod oczami oraz szminkę, by udawać normalnego człowieka płci pięknej.

- Uśmiechnij się kochanie, tak pięknie wyglądasz - pochwaliła mnie matka- Czemu nie ubierasz się tak częściej?

Przed odpowiedzią uchronił mnie Paul, który otworzył drzwi. Rozpromienił się na nasz widok. 

- Twardowsky! Moi najlepsi sąsiedzi, zapraszam! Czujcie się jak u siebie w domu - zaprosił nas gestem ręki

Kiedy przekroczyłyśmy próg to, nie powiem, aż zaniemówiłam. Zagospodarowanie przestrzeni w tym budynku było niesamowite, wydawać by się mogło, że jest większy od środka niż wygląda to z zewnątrz. Do tego wystrój był niezwykle kunsztowny i zapewne drogi. Kryształowe żyrandole, marmurowe filary, czerwone firany, drewniane meble ze złotymi zdobieniami. Całokształt mówił wprost, że mieszka tu bogacz... a nie przeciętnie zarabiający Amerykanin. 

I do tego ludzie. Mnóstwo ludzi, a mimo to było wiele przestrzeni. Chyba całe miasto się tu zjechało! Na ''imprezę'' powitalną. Niektórych poznawałam z widzenia, lecz nic po za tym. Aczkolwiek... zamrugałam zaskoczona na widok czarnowłosego chłopaka i dziewczynki z różowymi pasemkami - pupilki Autobotów?! Obydwoje stali obok swoich mamusiek, bądź opiekunów, bo skośnooka dziewczynka wyglądała na... adoptowaną? Zamarłam widząc jak Paul podczepia się do rozmowy trzymając w dłoni notatnik oraz długopis. 

- Już wróciłem. June Darby... jeszcze potrzebuję adresu. 

- Ah, tak oczywiście. Ulica Corrals 2***. - odparła uśmiechnięta

- I? - spytał Paul patrząc oczekująco opiekunkę Miko

- Black Gate 1a***, tam naprzeciw fontanny. I dziękujemy za zaproszenie. 

- To ja dziękuję, proszę tu są moje wizytówki. - odrzekł z tym swoim miłym uśmiechem wręczając kobietom karteczki

Prawie się nie zachłysnęłam powietrzem. Odwróciłam się gwałtownie nim Jack na mnie spojrzał. Błyskawicznie wyjęłam telefon i zapisałam adresy w notatniku, uśmiechając się mimowolnie. Nie wierzę w to co się stało! Jednak harmonia we wszechświecie została zachowana i nareszcie wraca do mnie szczęście! Z drugiej jednak strony... dlaczego Paul zbierał adresy ludzi z Jasper...? To było zdecydowanie niepokojące. Kosmitami mogę się nie przejmować AŻ TAK, ale sąsiadem...? Dawaj Charlie, użyj swojego instynktu szpiega! 

Podreptałam w kierunku gospodarza, nachylając się z jego boku chcąc dojrzeć co ma w notatniku. Imiona, nazwiska, adresy. Co on spis ludności prowadzi?!

- A mojego adresu nie chcesz? - spytałam niewinnie, na co parsknął słabo i wskazał długopisem rubryki z ''T'' jak Twardowsky 

- Charlie, przecież wiem gdzie mieszkasz. 39 Shadow Wells.

- No tak. 

Na odchodne dał mi również swoją białą wizytówkę, na której wyróżniało się logo DELL. Uniosłam brwi i schowałam niepotrzebny papierek do tylnej kieszeni spodni. Paul odszedł w kierunku gości ze swym notatnikiem. Dalej nie znałam odpowiedzi na pytanie... może jako psychopatyczny morderca ma swój fetysz- znajomość adresów swoich ofiar?

Z zamyślenia wyrwało mnie dostrzeżenie postaci o ciemniej skórze, która sceptycznie przyglądała się przystawkom. Tego ktosia poznawałam dobrze... 

- Brian... A ty co tu robisz? Przyszedłeś się nażreć za darmo, czy co?

- Charlie...? - zdziwił się jakby mnie nie poznał. Prychnął i kiwnął na innych- Żartujesz sobie? Rozejrzyj się.

Tak też zrobiłam, próbując dopatrzeć się jakiś nieprawidłowości wśród bogatego wystroju. Mieszkańcy Jasper chyba nigdy nie byli tak wyluzowani. Rozmawiali ze sobą, żartowali, jedli poczęstunek i popijali napoje. Do tego cicho snująca się melodia relaksacyjnych piosenek, mieszający się zapach perfum, ciast i jakiejś pieczeni. Nic nadzwyczajnego. 

- No i? Przyszedłeś na podryw? 

- Nieeee... Co ci tu nie pasuje?

- Ty.

- Jesteś wredna - stwierdził Brian

- A dziękuję! - parsknęłam- Kontynuuj, Sherlocku.

- Spójrz tylko na niego... - mruknął cichutko kiwając lekko głową w kierunku notującego gospodarza- Nie wydaje ci się to podejrzane?

- To, że notuje adresy? Pojebane. 

- Nie... Przyjrzyj się lepiej, Watsonie(!) - parsknął

- Co? To, że urządza ze wszystkimi pogaduchy, bo ma gadane...? - wzruszyłam ramionami- Bo jest dziany i wygląda nawet przystojnie w jego wieku. 

- Nic nie je. Widziałaś go z jakimś jedzeniem albo piciem?

- Ledwo przyszłam, więc nie... trudno ciągle chodzić, zabawiać gości i żreć jednocześnie.

- Przyszedłem pierwszy, a on nawet nie zbliżył się do poczęstunku. - odparł Brian, kiedy ja szukałam  jakiegoś talerzyka i łyżeczki 

- Może jest na diecie?

- A co jeśli coś jest z tym jedzeniem nie tak...? Zastanów się.

- O mój Boże. - odstawiłam ciasto z powrotem na stolik. A co jeśli Paul postanowił zatruć czymś poczęstunek? Albo podać środki odurzające, by wszystkich uśpić a później dokonać jakiś okropieństw. No ja widziałam, że wygląda jak psychol! Nie, Charlie, nie wariuj- O czym ty chrzanisz... to da się racjonalnie wytłumaczyć!

- Na przykład?

- Hmmm... Wiele ludzi też przyniosło ciasta, na powitanie nowego sąsiada w Jasper.

- Może się też boi, że zatrute. 

- Udowodnię ci, że się mylisz.

- Ta, jasne.

- Patrz i podziwiaj. 

Chwyciłam inny talerzyk i nałożyłam cisto mamy, by dodać nieco prawdy do manipulacji. Za moment ruszyłam w kierunku Paula, który skończył z kimś rozmawiać. 

- Charlie...! 

- Hej, Paul... - zagaiłam z miłym uśmiechem, udając zakłopotanie- Słuchaj... Mam do ciebie sprawę.

- Tak, słucham i w czym mogę pomóc? - spytał stając blisko obok mnie i kładąc dłoń na moim ramieniu, nachylając się jakby chciał usłyszeć sekret. Ale przez to od razu poczułam się nieswojo. Gościu nie naruszaj mojej sfery osobistej!

- Spróbujesz mojego sernika? Podobno nie ma sobie równych, przepisu mojej mamy.

- Z czystą przyjemnością go spróbuję - odparł zachwycony odbierając ode mnie talerzyk

Odwróciłam się ukradkiem, by spojrzeć w stronę Briana z miną ''No i co? A nie mówiłam?''

- Oh i ja nie będę dłużny, proszę - nałożył na czysty talerzyk kawałek kremowego cista- Ten przepis nie ma tak wspaniałej historii, ale w sekrecie powiem, że wziąłem go z internetu. - szepnął mi na ucho jakby to była wielka tajemnica- Ale miał najlepsze opinie. Proszę spróbuj i powiedz mi co sądzisz.

Stanęłam jak wryta a mój umysł napełnił się najgorszymi scenariuszami. Paul zmarszczył brwi i przechylił głowę analizując mój wyraz twarzy. 

- Aj, gdzie moje maniery - spojrzał na mnie przepraszająco, wręczając mi łyżeczkę- Damy nie powinny jeść palcami... Dlaczego nie jesz? Spróbuj, przecież to nie trucizna. No, chyba, że nie lubisz kremówek... a od czasu do czasu można sobie wynagrodzić tak wspaniałą sylwetkę.

Przełknęłam ślinę czując jak gula mdłości rośnie mi w gardle. A co jeśli to naprawdę jest nafaszerowane jakimś cholerstwem? Szczególnie ten kawałek, specjalnie dla szpiega Decepticonów?! Ale nie mogłam też po sobie dać poznać, że coś podejrzewam....

- N-nie, nie. kremowe ciasta to moje ulubione - uśmiechnęłam się słabo, nakładając kawalątek na łyżkę i smakując. I choć odczucia były wyborne, miałam wrażenie, że zanim ciasto dotrze do żołądka to zwymiotuję.- Mmmmm! Mmm, przepyszne! 

- Wspaniale - odparł jakby oddychając z ulgą, poklepując mnie po ramieniu- Bardzo się cieszę, że smakują ci Charlie moje kremówki.

Chcąc nie chcąc się zakrztusiłam. 

- Ostrożnie, bardzo łatwo się jest zakrztusić. To przez to, że drogi oddechowe łączą się z układem pokarmowym. - stwierdził strapiony, zerkając na starodawny zegar- Przepraszam cię na chwilę, ale muszę wyciągnąć pieczeń z piekarnika. - rzekł w jakiś taki dziwnie poważny sposób- Nikt przecież nie chce, by taki ładny dom poszedł z dymem...

On serio jest chory, stwierdziłam zniesmaczona. Ale to, że robi kremówki nie będzie stanowiło powodów dla Lorda Megatrona, by mógł go zdezintegrować. Choooociaż...?

- Przepraszam Paul, ale gdzie jest łazienka? 

- Na lewo. 

Odprowadziłam go wzrokiem i sama zaś ruszyłam szybkim krokiem w stronę korytarza za kuchnią.     

- Gdzie idziesz? - zdziwił się Brian

- Zwymiotować. 

Miałam szpiegować sąsiada i jak zwykle wszystko układa się przeciwko mnie. Jestem najgorszym szpiegiem na świecie, stwierdziłam klęcząc nad sedesem. Po nieudolnej próbie zwrócenia, zatrutego lub nie, ciasta odkryłam, że mydło na umywalce jest nowe i nawet nie otwarte. Te w kostce zaś położone na mydelniczce jeszcze w opakowaniu, podobnie szczoteczka do zębów i pasta. W zasadzie wszystko było w tej łazience tak ultra czyste jakby nikt z niej nie korzystał. Chyba mam paranoje, stwierdziłam. Może... po prostu kupił wszystko nowe... bo go stać! 

Aczkolwiek kiedy wyszłam z łazienki zamarłam przy łuku prowadzącym do kuchni. Ukradkiem zobaczyłam jak Paul wyrzuca do śmieci sernik, który mu dałam. Następnie sięga do piekarnika i bez żadnych zabezpieczeń wyciąga blachę. Musiała być gorąca, bo mięso parowało a kuchenka wciąż pracowała. Facet zamarł i chyba podobnie zrobiło moje serce. 

Cofnęłam się gwałtownie i przylgnęłam do ściany. Chyba mnie nie widział, to nie było możliwe. Zrobiłam krok do tyłu i schyliłam się by ''poprawić but''. Uniosłam wzrok napotykając spojrzenie tych anielsko spokojnych, a przez to również przerażających oczu.

- Oh Paul, co tak ładnie pachnie?

- Pieczeń, zaraz ją podam, więc zapraszam do stołu... Nie wyglądasz najlepiej, wszystko w porządku, Charlie?

- Tak, tak... to tylko zmęczenie nic więcej. - odparłam prostując się do pionu

- Co ci się stało? - spytał zaniepokojony

Przez chwilę nie byłam pewna o co pyta, lecz szybko zrozumiałam, że miał na myśli moje opatrunki. Ściągnęłam w łazience kardigan i już tego pożałowałam. Niby jak miałam racjonalnie wyjaśnić bandaże i siniaki? Że spadłam ze schodów?

- A to, to nic takiego... - odparłam, lecz po jego minie mogłam wnioskować, że mi nie uwierzył- Jestem ograniczona ruchowo, bo jestem życiową pierdołą! - parsknęłam

- Charlie... masz wysportowane ciało, nie uwierzę ci, że nagle straciłaś cały refleks lub w to, że spadłaś ze schodów. - stwierdził przechylając głowę 

Niespodziewanie Paul złapał mnie za przedramię z największym opatrunkiem i przejechał po nim dłonią. Nie wiem co mnie przerażało bardziej, to że bezczelnie złapał mnie za ranę czy to, że w ogóle mnie to nie zabolało.

- To nic, naprawdę! - jęknęłam zabierając rękę przestraszona.- A-a powiedz jak ciasto? Smakowało?

- Ciasto... Ah tak! Ciasto wyborne! Będziesz musiała dać mi ten przepis... chociaż zapewnie nie wyjdzie mi takie smaczne! A teraz chodź, pieczeń jest gotowa do podania - orzekł dumnie zgarniając mnie ramieniem bym poszła do salonu  

Uśmiechnęłam się sztucznie, bo tylko na tyle było mnie stać.W myślach wirowały przekleństwa.  W brzuchu skręcało mnie tak, że mimo głodu miałam ochotę wymiotować. Przez całą kolację siedziałam jak na szpilkach szukając to nowszych wymówek na temat czemu nic nie jem. A najgorsze, że mama zajadała się w najlepsze mimo iż szepnęłam jej co o tym myślę.

Mój mózg wytwarzał coraz to nowsze i gorsze wizje. Co zrobię jeśli wszyscy nagle zasną a ja jedyna zostanę przytomna? Co jeśli Paul jest nową wersją czarownicy z "Jasia i Małgosi'' i zaprosił wszystkich, by ich pozabijać... albo zjeść? Może ta pieczeń to też był człowiek, bo Paul to psychopatyczny morderca bez zmysłu bólu... to by tłumaczyło jak wyciągnął blachę. Albo jest super żołnierzem przysłanym z Rządu, albo jakimś pieprzonym mutantem, który uciekł ze Strefy 51.

Z zamyślenia wybudził mnie świdrujący dźwięk uderzania sztućcem o kieliszek. O ciszę prosił stojący nieopodal facet, ubrany w dresy oraz bluzkę z motywem komiksów. Na pierwszy rzut oka samotny nerd.

- Przepraszam, przepraszam... Ale jak zapewne wiecie lub zdołaliście zauważyć, w naszym miasteczku dzieją się niepokojące ''wydarzenia''. Chciałem dzisiaj o tym wspomnieć, ze względu na wspaniałą gościnę naszego nowego sąsiada... jedzenie fenomenalne! - wzniósł toast, a Paul ukłonił się skromnie- Wracając do naszego tematu, bo nie ma co kryć i każdy z nas coś o tym wie... ale miło by również wymienić poglądy, na temat t e g o. - uniósł duże niewyraźnie zdjęcie- Staram się być na bieżąco i zbierać wszelakie dowody...

Wytężyłam wzrok. Zdjęcie było zrobione w nocy i oddawało głównie kontury... o rety! Uniosłam brwi i to samo zdziwienie dostrzegłam na twarzach pupili botów. Bo na fotografii chyba uchwycony był medyk Autobotów. Na zdjęciu! 

- Wstrząsy, wybuchy. Coraz to nowsze dziury na ulicach!  A policja nic z tym nie robi... Jak myślicie dlaczego? - kontynuował fanatyk przedstawiając tym razem niewyraźne zdjęcie Vehicona- To zapewne sprawa rządu...! Testują na pustyni jakieś roboty albo drony... w końcu jesteśmy blisko Strefy 51, a tam dziwne rzeczy się dzieją, że ho ho!

- Albo kombinezony wspomagane... - dodał ktoś- Może to jakaś nowa generacja broni...?

- Gdyby tak było, gdyby to były tylko r o b o t y... - zaczęła jakaś rozważniejsza kobieta- To dlaczego one ze sobą walczą? ...byłam świadkiem jak się biły! Wymieniały ciosy, strzały... to nie wyglądało na nic co mógłby stworzyć człowiek... bunt maszyn? 

- To chyba byśmy już nie żyli...

- Nie, mi się wydaje, że to przeciwko ruskim! Albo Korei! Nasz kraj na pewno walczy w słusznej sprawie... Może toczy się jakaś wojna, o której nawet nie wiemy!

- Właśnie, do tego te helikoptery i myśliwce... ciągle latają, wcześniej tak nie było!

- Dokładnie, wcześniej Jasper było oazą spokoju, a teraz? Aż strach wyjść na ulicę(!)

- Nie próbowaliście powiadomić o tym mediów? - zapytał ze stoickim pokojem Paul, który z niezwykłym zainteresowaniem oglądał zdjęcia

- Pha! Do internetu? Może wezwać wścibskich dziennikarzy? - prychnął ktoś

- Próbowaliśmy... - pokręcił głową nerd w komiksowej bluzce- Ale wszystkie wrzucone zdjęcia lub filmy z robotami zostają szybko kasowane z sieci, a nawet z naszych urządzeń! Mówię tam, gdyby nie pen-drive zostalibyśmy z niczym! Bez żadnych dowodów, na to co tutaj się dzieje! 

- I to jest kolejny argument, że rząd macza w tym swoje łapska...! I tuszuje sprawę, by tylko nie dostała się do opinii publicznej! - warknął oburzony ktoś 

A więc jednak... mieszkańcy Jasper się domyślają. Stwierdziłam obserwując wrzawę i mówiąc mamie na ucho, by się nie odzywała. Heh i gdyby pomyśleć, że nie ten opuszczony hangar mogłam żyć  w niewiedzy... trochę dłużej. 

Niespodziewanie usłyszałam warkot silnika dochodzący z dworu. Zrobiło mi słabej ponieważ doskonale znałam ten dźwięk. Ukradkiem zerknęłam za czerwoną zasłonę i dostrzegłam Vehicona, który zaparkował tuż przed domem Paula. Teraz, naprawdę nie mógł wybrać lepszego momentu?!

Mój telefon zaczął brzęczeć w kieszeni, lecz błyskawicznie odrzuciłam połączenie. Przełknęłam ślinę unosząc wzrok na ludzi, którzy na całe szczęście wciąż skupieni na rozpętanej wrzawie. Nie minęła chwila a zaczęły przychodzić wiadomości. 

Nic ci nie jest? Co ty tam robisz?? - napisał Steve- Charlie?

Nic mi nie jest, nie mogę teraz rozmawiać. - odpisałam

Wyjdź proszę, chcę porozmawiać.

NIE. 

Czy jest tam ten Paul? To przez niego nie możesz wyjść?

Jak na zawołanie silnik Vehicona ryknął z podwórka, aż kilka osób spojrzało w tamtym kierunku. Moje serce zabiło szybciej ze strachu, że zaraz w oknie może pojawić się kilkumetrowy robot.

Jest tu dużo ludzi, żyję, odjedź! - odpisałam, napotykając zawieszony na mnie wzrok Paula. Uśmiechnęłam się słabo po czym wstałam by uchylić okno. Pokazałam się w oknie specjalnie, po czym zaczęłam zasłaniać kolejno czerwone zasłony, na myśl przywodzące kurtyny. 

Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?!  - przyszedł kolejny SMS 

Spierdalaj stąd, bo cię zabiją! - napisałam szybko. 

  Nie mogłam pozwolić by ktokolwiek zobaczył Steve'a, nie w chwili gdy wszyscy gadają o podejrzanych zjawiskach w Jasper... bo to się źle skończy. W tej chwili nasza kłótnia stała się... nieistotna. Przecież co ja bym zrobiła, gdyby rząd zabrał mi Steve'a. Przecież nigdy tego nie chciałam...   

- Co robisz? - spytał ktoś, a drgnęłam

- To... to tak na wszelki wypadek - sapnęłam wybita z toku myślenia. Poprawiłam kolejne firany- Wiecie... gdyby rząd nas szpiegował... na przykład dronami? Po nich można się spodziewać wszystkiego...

- Dobrze mówisz... - poparł mnie nerdzio,  a ja wróciłam na sofę oddychając z ulgą- Raz nawet widziałem takiego jakby metalowego ptako-nietoperza, który zawisł w powietrzu nad pustynią, gdzieś miałem nawet zdjęcie...! O, tu jest... Wracając, zauważyłem też dziwnie zmodyfikowane samochody, jakby z bronią, co prawda nie jestem pewny czy mają coś wspólnego z robotami. Może to ci od nielegalnych wyścigów, ale kto wie...

Po jakimś czasie uchyliłam kolejne okno i zerknęłam przy okazji na podwórze. Pusto. Spojrzałam smutno na telefon i zmarszczyłam brwi na widok mojej ostatniej wiadomości. Autokorekta dała popis i przekręciła ''zabiją'' na ''zabiję'' przez co SMS wyszedł cudownie: Spierdalaj stąd, bo cię zabiję.

Usiadłam z powrotem na miękkie siedzenie wzdychając. Mój umysł odłączył się od dyskusji, pozwalając by wszelkie bodźce dochodziły jakby z oddali. Oczy kleiły mi się niemiłosiernie, mózg o tej porze średnio chciał przetwarzać dane. Minęło chyba pół godziny nim uświadomiłam sobie, że coś jest nie halo. Przecież nie jestem u siebie, tylko u tego sąsiada co wygląda jak psychol... i jest najprawdopodobniej modyfikowanym genetycznie agentem! W brzuchu czułam dołek, sama nie wiedziałam czy od tego ciasta czy z głodu. Nie czekając aż zmęczenie bardziej mnie znuży, postanowiłam wdrożyć plan skromnej ewakuacji. Kiedy nachyliłam się w kierunku mamy, podchwyciłam spojrzenie Paula, który obserwował mnie z drugiego końca pokoju. Ten zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, tylko mnie upewnił, że pora stąd wyjść!

- Mamo, wracamy do domu... - mruknęłam 

- Ale, kochanie akurat zaczęło się robić ciekawie...! - bąknęła pokazując na laptop nerda z tysiącem plików dziwnej treści

- Teraz. - warknęłam- Źle się czuje... coś mi słabo. 

________________

*Kuraż - używane raczej przed czynem, jako stan gotowości, aniżeli już w trakcie działania. 

**,,Na każdy cal werwy trzy gramy brawury i szczypta głupoty, a to wszystko przetopione w kuraż*. Stare Kaońskie przysłowie'' - totalnie wymyślone przeze mnie, żeby nie było XD (coś mi brzęczy podobny tekst z Eragona, ale nie pamiętam jak to było... Dlatego modyfikowałam)

*** Ulice Corrals oraz Black Gate również istnieją naprawdę, podobnie jak Shadow Wells. Wszystkie znajdują się w miasteczku Rachel w Nevadzie, czyli w miasteczku najbliżej Stefy 51 XD I tam zamiast ''ludka''do podglądu jest UFO XDDD <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top