Rozdział 101 - Z deszczu pod rynnę.

Łapta dłuższy rozdział, bo dawno nie było ;*

________________

***Steve***

Od momentu gdy Lord Megatron powrócił na Nemesis, nie docierały do mnie bodźce zewnętrzne. Cały mój egzoszkielet był odrętwiały. Iskra pulsowała nierówno jakby się dusiła, jakby komora ją chciała udusić. Miałem wrażenie, że energon wrze w moich przewodach, jednocześnie endoszkielet przemienił się w ołów. Nie mogłem drgnąć, nie mogłem nic zrobić. 

Vehicony się radowały na widok eksplodującej bestii. Knockout i Breakdown niemalże skakali, ze szczęścia, przecież niezniszczalne monstrum padło. Już nikomu nie zagraża, nie zniszczy tego ani jakiegokolwiek innego świata.  Wszystkim udzielała się euforia ze zwycięstwa, które było niemal cudem. 

Lecz gdy ujrzałem minę Lorda Megatrona dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Ultra Zbroja nie przeszła przez portal. Srebrny tyran ściskał jedynie coś w dłoni, a jego mina była... przygnębiona. Miałem wrażenie, że grunt osuwa mi się spod stóp a Iskra zamiera w bezruchu. 

Gdzie była Charlie? Gdzie ona była? Myśli w procesorze zaszumiały niczym huragan. 

Sekundy ciągły się niczym godziny. Nikt oprócz mnie  i Megatrona nie zauważyliśmy, że coś jest nie tak? Nie... z chwilą Knockout i Breakdown przestali skakać i się cieszyć. Pozostali również przestali wiwatować spoglądając na siebie jakby wyczuli, że to nie na miejscu. Wszyscy spoglądali w kierunku Lorda Decepticonów. Jego mina stężała i stała się nieprzenikniona niczym wykuta ze stały. 

Lord Megatron wyprostował się wciąż ściskając coś w dłoni. Spoglądał na Vehicony, które oczekiwały jakiejś przemowy lub najprostszego rozkazu. To jednak nie nadchodziło. Srebrny mech rozchylił szpony, ukazując na dłoni Ultra Zbroję. Ten gest sprawił, że nie trzeba było słów.  Mój procesor przetwarzał tylko jedną z możliwych opcji i to w dodatku tą najgorszą. Ciecz stanęła mi w optykach rozmazując obraz. 

Wszystko zamarło i ucichło. Może staliśmy tak chwilę, a może godzinę, a może czas się zatrzymał. Jedynie Soundwave zachował zimny energon, gdyż jego wierny Laserbeak jak szalony przeczesywał pobojowisko. 

Niespodziewanie na ekranie okaleczonego szpiega zabłysnął punkcik. Punkcik ten pulsował jak spławik na mapie. Nie minęła chwila a as wywiadu otworzył most ziemny do wskazanych współrzędnych. 

Iskra mi zamarła gdy przepychałem się przez Vehicony na przód. Na końcu mostu ziemnego niczym miraż zamigotała postać. Charlie! Cała przemoczona, ubłocona, patrząca na wielkie roboty z kosmosu spod byka. To było niesłychanie nieprzychylne spojrzenie, ale nawet mino niego... kurewsko się cieszyłem, że ją widzę. 

Charlie wyszła z mostu ziemnego, który zniknął zaraz po tym. Wyszła stanęła, rozejrzała się niczym niewiniątko, które wyraźnie oczekiwało na coś. Niestety to ''coś'' nie następowało, gdyż każdy transformer zamarł jakby mu rozrusznik stanął. Łącznie z samym Lordem Megatronem, który otworzył nieznacznie usta w niedowierzaniu. 

- A z wami co?! - fuknęła- Może jakieś brawo, albo dziękuję! Nic? - sapnęła rozkładając bezradnie ręce, po czym obróciła się gratulując sobie innym głosem- "Dziękujemy, Charlie Twardowsky, uratowałaś wszechświat! Zaraz prezydent wręczy ci medal za odwagę!'' - obróciła się bokiem aby odebrać niewidzialny uścisk dłoni- ''Oh, to nic takiego, naprawdę, globalne zagłady ogarniam, w każdy piątek po południu''.

- T-ty żyjesz! - wykrztusiłem czując jak łzy ciekną mi po policzkach pod maską 

- Oczywiście! - sapnęła z promienistym uśmiechem odnajdując mnie wzrokiem- Trzeba czegoś więcej niż jakiś tam pierwszy lepszy robo-bożek, phy! - prychnęła- ,,Mój Bóg w dłoniach ma błyskawice, miotając gromy odbiera życie*!'' - zanuciła i uniosła dłoń ku górze. 

Nagle Ultra Zbroja odskoczyła od dłoni Lorda i z gracją wpadła na przedramię Charlie. Dziewczyna przyjęła godną pozę, przez co wyglądała niemal jak Kapitan Ameryka. Czy na chwilę wszyscy zaniemówili? TAK! 

- Jak ty... - mruknął tyran, który wzdrygnął się, gdy artefakt samoistnie uciekł mu z dłoni

- Magik nigdy nie zdradza swoich tajemnic! - rzekła zawadiacko, jak gdyby przed chwilą nie ratowała świata- A przynajmniej nie w godzinach pracy. - parsknęła mrugając porozumiewawczo 

Charlie przytuliła Ultra Zbroję i w mgnieniu oka ją aktywowała. Lecz tym razem nie stanęła przed nami Walkiria w barwach Iron Mana, lub kradzionych kolorach najprzystojniejszego medyka, jak to Knockout wolał określać. Tym razem niemal blask aktywacji oślepił optyki najbliżej stojących mechów. Pancerz był w głównej mierze biały z czerwonymi wstawkami, natomiast rejony uzupełniające stanowiła szarość. Wszystko komponowało się niesamowicie. Soundwave wyświetlił na ekranach ujęcie walczącej Ultra Zbroi, gdy wyciąga ku niebu ostrze aby złapać piorun. Jej pancerz był podobnie biały co wtedy.

- Tak, myślę, że to tak zostawię. - odparła zadowolona udając, że strzepuje kurz z ramienia. Niespodziewanie wystąpiła naprzód i porwała mnie z tłumu.- Słuchajcie mnie wszyscy! Nadejdzie chwila aby opłakać straconych, ale na tą chwilę cieszmy się! Morveler pokonany! Koniec świata ODWOŁANY! I nie doszłoby do tego gdyby nie Steve! - okrzyknęła unosząc moją dłoń ku górze- Dzisiejsze zwycięstwo zawdzięczamy j e m u! To dzięki niemu udało się połączyć wszystkie znaki na niebie i ziemi i stworzyć plan przeciwko bestii! Niech żyje Steve! 

Spojrzałem zszokowany na przyłbicę Charlie. Tłum nie protestował, tylko zaczął wiwatować, szczególnie Vehicony. Chyba poczułem rumieńce pod maską, mieszające się łzami. Czułem się dumny i doceniony, ale najbardziej cieszyłem się, że Charlie żyje, że dane mi było zobaczyć jej uśmiech jeszcze raz. Szpony Walkirii chwyciły mnie za tył hełmu i przybliżył. Zetknęliśmy się przyłbicami. Słyszałem jej uroczy śmiech, czy mogłem pragnąć czegoś więcej? 

Capnąłem Walkirię i uniosłem ją nieco, okręcając się i śmiejąc razem z nią. Puściłem ją, gdyż w pobliżu zjawił się Lord Megatron. Srebrny mech zaszedł Ultra Zbroję od tyłu i klepnął w plecy jakby chcąc dodać otuchy, ale niemal jej nie przewrócił. Charlie odwróciła się gwałtownie analizując stan Lorda, który był daleki od stanu idealnego.

- Rety, czy wszystko w porządku? - spytała zmartwiona, lecz Lord niemal parsknął 

- Trzeba czegoś więcej aby zgasić iskrę byłego gladiatora. - odparł lekko rozbawiony- Ty również spisałaś się wspaniale. - zwrócił się do Charlie- Każdy mentor byłby dumny z tak pojętnego ucznia. - rzekł swym basowym zachrypniętym tonem, który nie niknął mimo aplauzu i wiwatów. Niespodziewanie Lord Megatron chwycił Walkirię pod pachy i uniósł w kierunku tłumu- Decepticony, oto przykład wspaniałego wojownika, patrzcie i uczcie się! 

- Przestańcie mnie podnosić! To ubliża mej chwale! - zapiała oburzona

***Charlie***

Koniec świata to męczący jest. Następnym razem wezmę energetyka, albo dwa zamiast drałować na oparach kawy całą dobę! Dobę albo dłużej. Nawet nie wiedziałam, która godzina. Chciałam udać się do domciu wziąć prysznic, wypić coś na rozluźnienie układu ośrodkowego najlepiej z procentami i uderzyć w głęboki sen. Co ja gadam, byłam tak zmęczona, że mogłabym zasnąć w Ultra Zbroi tak jak stałam. 

Wyszłam na korytarz Nemesis zostawiając szczęśliwy tłum, który podrzucał Stevem jak gwiazdą rocka. Gródź otworzyła się wpuszczając hałas i zamykając się zaraz. Srebrny mech poszedł moim śladem, zrównując się ze mną. 

- Morveler musiał mocno cię uderzyć, skoro pozawalasz Vehiconom się bawić tak długo - rzekłam rozbawiona 

- Spokojnie, Soundwave rozłożył im już zadania na najbliższy tydzień aby zlikwidować wszystkie szkody spowodowane przez to monstrum. - odparł ze słabym uśmiechem- Nie uważasz, że należy mi się słowo wyjaśnienia? - zagadnął łagodnie, lecz stanowczo Megatron

- Hah, widziałam wasze miny, to mi starczy. Prawie się nie popłakaliście! W sumie to trochę urocze... - stwierdziłam wzruszając ramionami- Ale padam na pysk i ledwo kontaktuję z rzeczywistością... po za tym foch, bo jak zwykle krzyczałam ''Poczekajcie, jeszcze ja!'', ale... ah, pewnie przez burzę nie było mnie słychać. Chwała Staszkowi. - mruknęłam wskazując kark. Westchnęłam zatrzymując się i zerkając w intensywnie fioletowe optyki Decepticona- Czy aby na pewno wszystko dobrze, Megatronie? 

- Nie bez powodu cię zatrzymałem, mam kilka spraw do omówienia... - zaczął, lecz westchnęłam ciężko jak nigdy- Spokojnie, mała gniewna, nie jestem takim tyranem. - mruknął czochrając hełm Walkirii- Odpocznij, lecz gdy tylko zregenerujesz siły, pojaw się u mnie, w porządku? 

- Ma się rozumieć ''t a t o''. - parsknęłam robiąc w powietrzu widełki na podkreślenie słów, a Lord wywrócił optykami 

Jak zaplanowane miałam, tak też się stało. Most ziemny, dom. Przebrać się w suche ciuchy i spać. Próbować spać, bo przyszedł Steve i zaczął nadać jak bardzo się martwił  jak się cieszy i mam tak nie robić. I tysiąc innych rzeczy, ale byłam zbyt zmęczona aby go słuchać. 

Kiedy się przebudziłam, nie czułam się idealnie wyspana, ale też nie czułam się martwa. Ziewnęłam i przeciągnęłam się, słuchając jak trzeszczą mi stawy.

- Ile spałam? - spytałam Vehicona, który siedział obok z jakąś książką

- Będzie z czternaście godzinek. - odparł spoglądając na mnie tymi swoimi  ślicznymi optykami 

- Oooo maaaatko...! - ziewnęłam- Muszę napić się kawy, muszę się ogarnąć. Megatron coś chciał, miałam do niego iść. Egh.

Vehicon capnął mnie gdy próbowałam wstać i przyciągnął do siebie. Straciłam równowagę i ległam tuż obok niego śmiejąc się cicho. 

- A może zrób sobie dzień wolnego, moja ty bohaterko. 

- Ooo chodź tu ty moje wsparcie emocjonalne.

Odwróciłam się do niego i objęłam jego brzuch ręką, twarzą wciąż leżąc w poduszkach. 

- Chciałabym, ale obowiązki to obowiązki. Tak to jest jak się nie ma ustalonych godzin pracy... Chyba, że uda mi się wybłagać jakiś urlop. Pojechalibyśmy na plażę i lenili cały dzień, bo tak.

- Mmmm plaża, kusisz. - mruknął Steve 

- A tobie Soundwave nie przydzielił jakiś prac dodatkowych? 

- Jestem też twoim strażnikiem, nie pamiętasz? Tam gdzie ty, tam i ja. - rzekł miło czochrając mnie po włosach- Jeśli wizyta u Lorda ci się przedłuży, to capnę jakąś robótkę na boku. Nemesis sam się nie przywróci do stanu użyteczności. 

- Okej jak tam wolisz Stevek, w razie czego się odezwę. 

Poszłam się umyć i odświeżyć. Zjadłam śniadanie jak człowiek, powoli i bez pośpiechu, starając się nie patrzeć na niedobrane ślady krwi na dywanie. Dopiszę to zrobienia później, ogarnąć ślady zbrodni z domu. Odetchnęłam próbując odepchnąć świat kosmitów na dalszy plan. Będę musiała zadzwonić do rodziców, albo ich odwiedzić. Miałam ogarnąć dom na sprzedaż, ale dalej nie zabrałam wszystkich gratów. No i zakupy. Dawno nie byłam na normalnych zakupach. Zdecydowanie brakowało mi cukru we krwi. Megatron będzie musiał poczekać. Potrzeby fizjologiczne zawsze na pierwszym miejscu. Priorytety. 

Niezawodny Soundwave otworzył most ziemny w pobliżu Jasper, dzięki czemu szybko znałam się w mieście. Przyjemnie było iść uliczkami miasteczka z myślą, że budynki postoją tu jeszcze długo i żaden Morveler nie będzie chciał ich pożreć. Odetchnęłam spokojnie ciesząc się promieniami słońca. Czy naprawdę potrzeba spojrzeć w oblicze śmierci aby docenić życie? 

Rozglądałam się po ludziach, popijając mrożoną kawę. Och pyszna kawa lecząca mą duszę. Ludzie tak samo zabiegani jak wczoraj i zapewne przedwczoraj. Każdy ze swoimi planami i problemami, nieświadomi zagrożeń ani heroicznych dokonań. Może każdego dnia jest koniec świata tylko zbieg okoliczności lub szczęście zmienia bieg wydarzeń? 

Zaśmiałam się w duchu na myśl, że i ja mogłam prowadzić spokojne i przyziemne życie zwykłego człowieczka. Los jednak inaczej potasował mi karty. Zapłaciłam za kawę, dorzuciłam napiwek i ruszyłam przed siebie napawając się spokojem. Normalnością, która w moim wypadku już od dawna została trwale przekreślona. 

Dostrzegłam nagle brykę, której się nie spodziewałam. Uniosłam wysoko brwi i zdjęłam okulary przeciwsłoneczne. Zmodyfikowany policyjny ford mustang, we własnej osobie! Uśmiech sam pojawił się na ustach i szybko zakradłam się do auta.

- Barricade! - sapnęłam podekscytowana, cichym tonem- Nie spodziewałam się ciebie tutaj, musisz mi koniecznie opowiedzieć jak przeżyłeś walkę z Prowlem! A ja ci opowiem jak uratowałam świat, co ty na to? Um... Barricade? 

Czekałam jak na zbawienie aż otworzy okno lub drzwi. Łaski bez, pacnęłam go kilka razy w maskę aby... przestał hibernować na środku ulicy? To nie pomogło, toteż załapałam za klamkę i szarpnęłam nią kilka razy.

- Barricade, no co ty, starej psiapsi nie kojarzysz już?? 

- Co pani robi z naszym wozem? 

Usłyszałam za sobą głos. Zjeżona obróciłam się powoli widząc policjanta z kawą i donutem. Patrzył na mnie jak na zjeba, a to nie wróżyło dobrze. 

- Yyy... yyhyhy pomyliłam auta. - wykrztusiłam

Mężczyzna spojrzał na mnie jak na zjaranego siedemnastolatka, który mu wmawia, że to były tylko papierosy. 

- Weź ją skuj i na fotelik. - rzekł do swojego nieco bardziej puszystego partnera, który bez ceregieli przyparł mnie do auta i zapiął mi kajdanki. 

- Jak to! Z a r a z! Za co?! - sapnęłam- Nic nie zrobiłam przecież!

- Podejrzenie próby popełnienia przestępstwa, w tym wypadku... kradzieży samochodu? - rzekł uśmiechając się nieprzyjaźnie. Dokończył szubko donuta, odstawił kubek na dach i otrzepał dłonie. 

- A-ale to nie tak! J-ja tylko! A co z domniemaniem niewinności?? 

- Powiesz to na komendzie! - uciszył mnie, podczas gdy drugi otworzył drzwi policyjnego mustanga- Masz prawo zachować milczenie, a każde twoje słowo może zostać użyte przeciwko tobie. 

Zrobiłam wielkie oczy i zacisnęłam usta w wąską kreskę. Co. Tu. Się. Odjebało. Siedziałam w policyjnym samochodzie jak jakiś kryminalista. Jak ja się tutaj znalazłam?! Jeszcze wczoraj ratowałam świat, a dziś miał być kolejny wspaniały dzień na umowie o zwycięstwo w korpo Decepticonów! Może policja na chama próbuje wyrobić normy? A co jeśli nie? Opanuj się! Jesteś niewinna! No może tylko trochę jesteś wrogiem narodu, ale z drugiej strony wie o tym mała garstka na świecie... prawda? Prawda?

Wtedy ze myśli wróciłam do rzeczywistości i przyjrzałam się policjantom siedzącym na przednich siedzeniach. Ich miny okazywały zdziwienie, dziwne spojrzenia a zaraz po tym śmiech i coś na miarę niedowierzania. Dopiero z chwilą pojęłam, że na policyjnym tablecie widzę swoją podobiznę. Byłam na liście gończym?! Poczułam jak oblewa mnie chłód. 

- Zgłasza się Jack Roggers, mamy tu kod czerwony 99**, powtarzam mamy kod czerwony.

- Czerwony, czemu czerwony?? - jęknęłam- Przepraszam, ja się śpieszę do pracy! 

Charlie jesteś życiową pierdołą. Nie dałaś się bestii niszczącej światy, pokonali cię policjanci z przypadku. Pomyśl chwilę. Masz cybermorfa, możesz Decepticonom przesłać współrzędne. Błąd, masz ręce skute za plecami, nie dosięgniesz Staszka. Kurwa. Ale masz telefon!

- Eee, mam prawdo do jednego telefonu! - krzyknęłam- Chcę zadzwonić! 

Policjanci nie przejęli się tym za bardzo. Włączyli koguta i ruszyli na piskach opon. A ja siedziałam z tyłu niczym najbardziej obrażone dziecko na świecie. 

******

Na komendzie wcale nie było lepiej. To nawet nie była oficjalna komenda policji. Chyba przewieźli mnie w jakieś specjalne miejsce. Cokolwiek kod czerwony 99 oznaczał, spowodowano, że nawet mnie nie rozkuli za kratami. Nic mi nie powiedziano, za to zabrano wszystko co przy sobie miałam, a dzięki Bogu nie miałam tego wiele. Tylko telefon i portfel. 

W myślach przewijały mi się myśli. Czy wykorzystać moment i wezwać Decepticony. Jeśli one tu wparują, to ludzie nie wyjdą z tego cali. Jeśli to jacyś szpiedzy MECHu mam przejebane, a jeśli Autoboty... miejmy nadzieję, że nie zmieniły pacyficznego nastawienia do ludzi. 

Gdy pilnujący mnie policjant gdzieś wyszedł, serce mi przyśpieszyło. Może to była moja szansa na ucieczkę?! Dostrzegłam swój skonfiskowany telefon leżący na stole. Przybliżyłam głowę do krat i odezwałam się.

- Hej Google(!) - sapnęłam na co ekran telefonu ożył 

- W czym mogę ci pomóc? - odparł asystent Google 

- Zadzwoń do Megatrona.

- Wybrano: Nicki Minaj- Megatron - rzekł i włączył piosenkę 

- Nie, nie, ciiii...! Ugh, co za gówno. - jęknęłam waląc głową w kraty 

Wiadome było, że od tych wspaniałych hałasów ktoś zaraz się zjawi. Tak też się stało. I był to nie byle kto, bo agent Fowler we własnej osobie. Kurwa no. Westchnęłam załamana, waląc głową w kraty jeszcze mocnej.

- Charlie Twardowsky, dawno nie mieliśmy okazji aby porozmawiać. - rzekł wymuszając sztuczny uśmiech 

- Dobra, dość tych uprzejmości. - westchnęłam podskakując- Muszę do toalety, a nikt nie raczył ze mną rozmawiać. Litości. Piłam kawę!

Fowler uniósł brwi i westchnął, ale o dziwo nie protestował. Może też chlał kawę i wiedział co oznacza wypicie zbyt dużej ilości kofeiny. Zawołał policjanta, który obębnił ze mną wycieczkę do toalety. Z pustym pęcherzem myślało mi się o wiele lepiej. Tym razem jednak skuto mi kajdanki z przodu. To dało mi więcej manewrów i szasnę na wezwanie Decepticonów.  

Przeszliśmy do innego pomieszczenia, bardziej przypominjącego czyjeś biuro. Albo strasznie zagraconą salkę do przesłuchań. Regały, książki, wielki drewniany blat. Wszędzie akta i papiery. Zajęłam krzesło, czekając aż agent zajmie fotel bossa, lecz on postanowił usiąść dumnie na rogu biurka. Od co pokazując kto jest panem sytuacji. Myślał, że się nabiorę na sztuczki mowy niewerbalnej? Rozsiadłam się wygodnie na krześle, okręcając się do niego przodem. Plecy prosto, kolana szeroko aby zagarnąć jak najwięcej terenu dla siebie. Gorzej było trzymać skute dłonie w jakimś bardziej neutralnym miejscu. 

- Tym razem lepiej nie próbuj żadnych sztuczek. - warknął Fowler upewniając się, że mam kajdanki na dłoniach.- I nawet nie myśl o ucieczce.  Nie mam na to czasu. 

Westchnęłam ciężko, ale w duchu się uśmiechnęłam, że agent pamięta moją epicką ucieczkę z krzesłem. 

- Nie chcę nic mówić, ale nie przedstawiono mi moich praw. - zaczęłam pewnym siebie tonem- Nikt nie dał mi też zadzwonić, także... 

- Miałabyś prawa gdyby to była standardowa sytuacja, a taka n i e jest. - prychnął Fowler

- Ja chyba się przesłyszałam, ja...! - zamilkłam gryząc się w język. Autoboty nie wiedzą, że siedzę za sterami Walkirii, z tego samego powodu podczas jej użytkowania korzystam ze srebrzystej przyłbicy. Bohaterowie żyją w cieniu i nie mogą się wychylać. 

- Ty co? Kolaborujesz z wrogiem? Wrogiem, który pochodzi z odmętów kosmosu i zagraża bezpieczeństwu, nie tyle narodowemu co ogólnoświatowemu??  I na co liczysz? Na normalny proces z udziałem sądu, adwokata i transformerów w roli świadków? - parsknął unosząc brew z politowaniem 

- Tia... przyznaję, że ta wizja jest dość surrealistyczna... - jęknęłam przełykając ślinę- Przejdźmy do meritum, po co wam jestem? Dlaczego zostałam w biały dzień zgarnięta z ulicy jak jakiś kryminalista? 

Facet parsknął i za monet spoważniał rozumiejąc, że pytanie było na serio. Przetarł dłonią twarz znużony moją elokwentną osobą i posłał mi znudzone spojrzenie. 

- A jak myślisz? Jesteś w posiadaniu danych oraz planów wroga, niezwykle cennych z naszego punktu widzenia.

- Pf, jeśli chcesz wiedzieć na ile Decepticony zinfiltrowały Ziemskie zasoby informacyjne, to pukasz do złych drzwi. Ogarniają to bez mojej pomocy. - odparłam z miłym uśmieszkiem 

- Tym bardziej interesuje nas twoja rola w szeregach wroga. - stwierdził przeszywając mnie świdrującym spojrzeniem- W jaki sposób i w jakim celu człowiek wkupił się w łaski wrogo nastawionych obcych?

- Może pozwalam im na sobie eksperymentować? - prychnęłam, z trudem ukrywając głupkowatą minę, od której Fowler chyba się zgorszył 

- Cokolwiek by to nie było, dla swojego dobra radzę ci wyjawić wszystkie informacje, które pozyskałaś w obozie wroga. Szczególnie te dotyczące ostatnich wydarzeń i dotyczących bezpieczeństwa Ziemi. 

- Uuuu, ale się przejęłam. - odparłam szczeniacko odchylając się lekko na krześle 

- Twardowsky, kończy mi się cierpliwość. Jeśli nie chcesz na własnej skórze poczuć metod pozyskiwania informacji od jeńców wojennych, to dobrze ci radzę, zacznij gadać. - warknął 

- No i tu pojawia się problem, bo widzisz... - jęknęłam niewzruszona- Jeśli spadnie mi włos z głowy, Megatron zmiecie z powierzchni Ziemi miasteczko, lub dwa... tak, dla ostrzeżenia. 

- Sugerujesz, że mamy impas? - prychnął czarnoskóry agent

- Noooo...

- W takim razie nie dajesz mi wyboru... - westchnął 

Zmarszczyłam brwi i obdarzyłam go złowrogim spojrzeniem. Już napięłam mięśnie, lecz w pokoju rozległy się wibracje. Agent zaklął pod nosem i stanął bokiem by odebrać telefon.

To jest moja chwila! Adrenalina i panika uderzyła mi do mózgu. Rzuciłam się na Fowlera tak , że złączenie kajdanek miał na gardle. Pociągnęłam go do siebie, czego odpowiedzią był zduszony krzyk i dławienie się. Cofnęliśmy się do tyłu i padliśmy na biurko. Szamotanina agenta sprawiała, że tylko ścisnęłam ręce mocniej, odcinając mu dopływ tlenu.

Charlie! Charlie co ty robisz?! Uświadomiłam sobie, że dusze człowieka i powoli wyciskam z niego życie! Im bardziej wierzgał, tym ja mocnej ciągnęłam ręce w jakimś chorym amoku.

Przerażona odpuściłam dając Fowlerowi złapać oddech. Ten w akcie wdzięczności capnął mnie i przerzucił przez ramię. Pisnęłam i z całym impetem runęłam za biurko na twardą podłogę.

Uderzyłam o kant krzesła, przez co mnie zamroczyło. Chwila przerwy by dojść do siebie. Spocony agent trzymał się za szyję wciąż kaszląc, a ja stęknęłam czując przykry ból w kręgosłupie. Mimo sprzeciwów ciał, nikt z nas nie kapitulował. Wstaliśmy oboje patrząc na siebie jak dzikie zwierzęta. Jak zaszczute zwierzęta.

Nie było słów, nie było dyplomacji. Była walka o życie. Był instynkt i adrenalina zacierające racjonalne myślenie. Wszystko trwające ułamki sekund.

Jedyne co zarejestrowałam to gniew w jego oczach, okropny gniew... ale ja już nie chciałam walczyć. Uniosłam lekko dłonie i kiwałam głową. Poddam się, ale... Fowler rzucił się na mnie.  Zbyt wolno, przekaz nie został zrozumiany.

- Nienienienie! - pisnęłam. 

Nie zdążyłam jednak nic zrobić, gdy ten zafundował mi kopniaka w krocze. Wydusiło to ze mnie powietrze, a ból sparaliżował i oszołomił. Zgięłam się w pół, upadając na kolana. I niby tylko facetów boli jak się kopnie? Stereotypy! Wtedy agent z łatwością mnie złapał i zaczął ciągnąć po podłodze jak worek kartofli, kierując się do wyjścia.

- Oooouuu... Ty jebańcu... - syknęłam z piekącymi łzami w oczach- To było poniżej pasa... - wycharczałam

Ze spuszczoną głową, patrzyłam jak w rytm kroków moje nogi się plączą. Opuściliśmy budynek i znaleźliśmy się obok samochodu. Zorientowałam się, że już zmierzcha i jest dosyć chłodno. Nagle Fowler postawił mnie, lecz ja nie mogłam złapać pionu. Przez ból w brzuchu podupadłam na kolana stękając i zasłaniając odruchowo brzuch.

- Wstawaj(!) - warknął sfrustrowany mężczyzna

- Spierdalaj! Złamałeś mi spojenie łonowe... - wykrztusiłam wściekła

- Agencie Fowler! - zagrzmiał znajomy mi głos, który był niesamowicie przejęty zaistniałą sytuacją- Prosiłem by obyło się b e z środków przemocy(!)

- Walczyłem o życie, Prime! - sapnął ciemnoskóry, ocierając dłonią szyję

- Wierzę, że nie zrobiłaby tego gdyby nie czuła się zagrożona.

- Zagrożona?! Może to moja wina! - niemal wrzasnął roztrzęsiony

Prychnęłam leżąc na asfalcie i zaciskając załzawione oczy. Czyżby podczas przyduszanka życie przeleciało mu przed oczami? Czy to usprawiedliwiało użycie zaskakującego ciosu poniżej pasa?

- Skułeś ją, choć wyraźnie nalegałem, aby zastosować pacyfistyczne rozwiązania. - upomniał go Optimus

- Takie nie zawsze działają. - burknął Fowler wlokąc mnie do swojego furgonu, a raczej próbując wepchnąć mnie na tylnie siedzenia. Zaparłam się nogami i szarpnęłam, ponownie lądując na asfalcie. Agent chwycił moje dłonie i szybkim ruchem rozkuł kajdanki. Już myślałam, że mu odbiło i to kolejna szansa na ucieczkę, lecz on tylko przycisnął mnie do betonu kolanem wyduszając resztki powietrza. Mężczyzna płynnie zapiął mi kajdanki z powrotem za plecami, przez co zacząłem szamotać się jak ryba wyrzucona na brzeg- Nosz!

- Nie będę z tobą nigdzie jechać! Agh! - zapiałam i szarpnęłam się z bólu- Dzieci nie będę przez ciebie mogła mieć, złamasie jeden bez honoru!

- Właź, bo kończy mi się cierpliwość...!

- Agencie Fowler! - rozbrzmiał karcący głos Prime'a- Natychmiast przestań. Rozkuj ją w tej chwili, pojedzie ze mną. - postanowił otwierając drzwi. Kolana mi się ugięły jeszcze bardziej. Mimowolnie zadrżałam. Nie wiedziałam co mnie tam czeka, co się ze mną stanie? Prostokątne lusterko tira nakierowało się na mnie- Bardzo zależy mi na rozmowie. Na niczym innym... nic ci nie zrobię, proszę zaufaj mi choć jeden raz. Przyrzekam, że później wypuszczę cię wolno.

- Zwariowałeś Prime!? - wydarł się ciemnoskóry

- ...zgadzam się - wypaliłam bez wahania- Tak! Wszystko tylko nie ten CHAM! 

Fowler spojrzał na mnie z dezaprobatą, zupełnie jakbym już całkowicie postradała zmysły. Być może tak było. Zjadłam dziś tylko śniadanie, a na głodzie nie zawsze jest się sobą. 

________________
*
,,Mój Bóg w dłoniach ma błyskawice, miotając gromy odbiera życie!''~ cytat z piosenki Iry, pojawiła się również nie przypadkowo w załączniku poprzedniego rozdziału

**Hasło: czerwony kod: 99 - niebezpieczna osoba poszukiwana do tymczasowego aresztowania w celu ekstradycji lub przekazania - Dziennik urzędowy Komendy Głównej Policji

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top