Rozdział 100 - Grom z jasnego nieba.

Hejka! Wróciłam <3

Na swoje usprawiedliwienie, to oprócz robienia pierdyliarda prac zaliczeniowych musiałam jeździć po wetach, żeby ratować swoje 16-letnie kitku chore na raka. (operacja skończyła się pomyślnie, kicia żyje^^)

Standardowo ponarzekam na studia, zdalna magisterka to dramat, przykro mi, że musieliście czekać, ale jeśli wytrzymaliście poprzedni rozdział i przerwę, to nic was już nie zniszczy XD

Wytrwałym dziękuję, że są! ;* 

__________________________

Ponure niebo przykryte było gęstymi warstwami chmur, które nadzwyczaj nienaturalnie kotłowały się przez silne wiatry. Zimny wiatr ciął powietrze hucząc w koronach drzew. Deszcz niczym sztylety, ciął atmosferę gęstą od napięcia. Zmarszczki na tafli wody, która okalała wyspę falowały wściekle. 

Powietrze rozbłysnęło seledynowo-białym światłem. Wielka świetlista tarcza rozbłysła nad niewielką wyspą, wypluwając ze swego wnętrza opasłą bestię wraz z niewielką postacią.

Ogromnych rozmiarów Morveler z rykiem dążył do rychłego spotkania z wilgotnym podłożem. Runął z niebios, uderzając niezgrabnie, tworząc niemałych rozmiarów kwater po uderzeniu.  Żłobiąc ziemię szponami  zaczął wstawać. Nie szło mu dobrze gdyż od upadku łapa wygięła mu się pod dziwnym kątem nie wspominając o licznych wgnieceniach na pancerzu. 

Bestia tylko ryknęła ogłuszająco szczerząc kły pod nieboskłon. Napuszyła dumnie łuski i zalśnił fiolet z jej wnętrza. Metaliczne części zgrzytnęły, a pancerz powrócił do prawowitego kształtu. Wewnętrzne mechanizmy łączyły się aby naprawić połamaną kończynę. Morveler rozglądał się warcząc gniewnie aż dostrzegł czerwono-złotą postać, która zalazła mu za pancerz o kilka razy za dużo. 

Stwór okręcił kark na boki, aby tryby się przyjemnie rozprężyły w towarzystwie kilku trzasków. Był gotów dokończyć dzieła, które rozpoczął.  Istoty, które go odnalazły, były znacznie głupsze niż się spodziewał! Przyjęły do siebie, nakarmiły, zabawiły, a teraz co? Wypuściły! Inwazja tego świata będzie prosta i przyjemna, pomyślał. Morveler napiął się i ryknął przerażająco do chwili aż mu coś przerwało.

Jeszcze donośniejszy i wibrujący huk burzy rozbrzmiał donośnie. Bestia ucichła analizując sytuację, w której się znalazła, a znalazła się w sytuacji niezwykle niefortunnej. Jej olbrzymie jak spodki oczy spoglądnęły w niebo. Burza. Pioruny. 

Morveler zerwał się do biegu. Woda, musiał dostać się do wody, najlepiej na samo dno! Coś nim szarpnęło, aż nie mógł uwierzyć. Stanął w miejscu i żłobił jedynie szponami ziemię. Obrócił swe cielsko, by zobaczyć na końcu ogona tę małą pluskwę, która uprzykrza mu życie. Rzucił się na zad, lecz nie sięgnął czerwono-złotej postaci.  Walkiria zdążyła uskoczyć, podczas gdy niebo pojaśniało od błyskawicy. Monstrum zignorowało Ultra Zbroję i raptownie zaczęło kopać pod sobą. Skoro nie zdoła dotrzeć do wody, musi przestać być najwyższym punktem w okolicy!

Czas i wielkie cielsko działało na jego niekorzyść, lecz cztery przednie łapy były wręcz stworzone do rycia w ziemi. Szpony raz po raz cięły miękką glebę, a błoto bryzgało na boki niczym fontanny. Wtem dziwny dreszcz przeszedł przez pancerz stwora, a laser oślepił go na chwilę. Poczuł się dziwnie, jakby ktoś dobierał się do jego wnętrza, penetrował każdy zakamarek, nie dotykając go jednocześnie. Bestia zamroczona kiwała chwilę głową aby odzyskać wzrok i już za moment ujrzała coś przez co mina jej zrzedła. Morveler patrzył na skradającą się w jego kierunku swą wierną kopię. Czerwono-złote, uśmiechnięte monstrum o tysiącu kłów i ślepiach pożerających żywcem. 

Morveler z obrzydzeniem cofnął swój szeroki łeb, kiwając nim na boki i rycząc. Zmodyfikowana Ultra Zbroja nie była dłużna i szybkością błyskawicy doskoczyła do bestii. Jej kły zakotwiczyły się na szyi stwora i zacisnęły niczym prasa hydrauliczna. Morveler zaczął rzucać się na boki wściekle, starając się odepchnąć od siebie przeciwniczkę. Kiedy już mu się udało, z całych sił obrócił się i posłał ją ogonem w dal. Czym prędzej wrócił do kopania, gdyż pioruny waliły coraz bliżej. 

Ale zmodyfikowana w tryb bestii Walkiria nie odpuszczała i natarła na większego od niej stwora niema go wywracając. Chwyciła jego tylną kończynę i zaczęła ciągnąć. Energia przekierowana do siłowników spowodowała trzask w częściach stwora, który wierzgał próbując zrzucić z siebie natręta. Ultra Zbroja niczym wąż oplotła kończynę dodatkowo zapierając się o cielsko bestii ignorując kłapiącą paszczę czy uderzające ogony. Liczyło się tylko i wyłącznie efekt. 

Potworny ryk Morvelera obwieścił trwalsze uszkodzenie kończyny, choć nie wielka to była starta, gdyż miał ich jeszcze pięć w zanadrzu. Bestia była rozwścieczona do granic możliwości - jej organizm nakazywał podział, ale warunki były aż nadto niesprzyjające, próbował to wstrzymać! Burza waliła gromami tuż nad ich głowami, a on nawet nie był w połowie tego co chciał osiągnąć! Ryknął przeraźliwie czując jak trzask pancerza przebiega mu wydłuż pleców i zamiast jednej listwy pancerza znajdowały się teraz dwie. 

Rozdrażniony zamachnął się dwiema łapami aby przygwoździć swą mniejszą kopię do podłoża i uszkodzić na dobre. Przygniótł ją całym swym ciężarem, lecz niespodziewanie z jej paszczy wyskoczyła wiązka energii, która przeorała jego pysk. Odskoczył wstrząśnięty, lecz nie uszkodzony. W tym samym momencie Walkiria śmignęła pod jego cielsko ciągnąc jedną z łap i wykręcając pod niefortunnym kątem, ponawiając taktykę - pomału, ale skutecznie. 

Morveler charczał wściekle i zachwiał się starając się ustalić priorytet. Uciekać. Podział. Regeneracja. Ukryć się. Walczyć.  Nie dane mu było, gdyż mniejszy przeciwnik ponownie zaatakował jego łapy. Robił to raz po raz, ostrożnie i piekielnie skutecznie. Walkiria wykręcała lub łamała kończyny aby unieruchomić bestię. W Morvelerze kipiała furia, powłócząc nogami starał się paszczą dosięgnąć tej przeklętej karykatury jego samego. 

Aż w końcu się przyczaił, oczekując ataku, który nadejdzie uderzając w jego łapę. Gdy uchwycił kątem optyki, jak coś czerwono-złotego śmignęło obok, zaatakował niczym grzechotnik. Jego język wystrzelił niczym harpun i zmniejszył dystans. Przebił kłami pierś zbroi aż na wylot, gryzł się coraz mocniej i głębiej szczerząc w szyderczym uśmiechu. Wyrwał Ultra Zbroję ze swej powłoki i wyrzucił w błoto jak śmieć, obserwując z satysfakcją jak pancerz rozpada się kawałek po kawałku. 

Jego zwycięstwo nie trwało długo gdyż zachwiał się i niemal zaorał mordą w błoto. Nie rozumiał, przecież wygrał, natrętny przeciwnik przegrał! A mimo to uszkodził mu przedostatnią kończynę, przez co był unieruchomiony na otwartej przestrzeni! Rozwścieczony ryk niósł się wraz z wiatrem. Bestia ujrzała jak Ultra Zbroja ponownie staje do walki w swej humanoidalnej postaci. 

Walkiria uniosła nowo zmaterializowany miecz ze swych pleców i wycelowała nim pod nieboskłon,  po czym skierowała między oczy bestii. Morveler chciał bezskutecznie dźwignąć się na łapie, lecz szybko podupadł zawodząc przy tym okropnie.  Skoro nie może uciec, musi szybko się zregenerować. Jest przecież niepokonany!

Nagły blask z nieba spłynął na bestię zaskakując ją w desperackim akcie i huknął niczym młot. Piorun uderzył w róg na głowie bestii eksplodując iskrami. Żar wyładowania  wgryzał się w pancerz bestii wypalając ją do cna. Rozżarzone zagłębienia skwierczały od kropelek wody i zagłuszał je jedynie grom z nieba oraz histeryczne wrzaski monstrum. Bestia wiła się niczym bezbronny robak z rodzaju nędzy i rozpaczy. 

Bezradny Morveler, którego wiekowy umysł spowijała panika zaczął węgorzyć się w błocie, szurając łbem jak najniżej, chcąc jakkolwiek zanurzyć się w bagnie. Ultra Zbroja przeszkodziła mu w tym jednak nacierając na jego głowę. Uderzenie wygięło szyję stwora do tyłu razem z pyskiem, którego zgryz wyraźnie się skrzywił od impetu. Stwór już chciał zaatakować, lecz kolejny piorun sięgnął jego rogu. Kolejna fala wyładowania pogłębiła szramy tnąc pancerz Morvelera.

Monstrum zajazgotało ogłuszająco zmuszając przednią kończynę do posłuszeństwa, czego skutkiem był nieprzyjemny trzask. Fragmenty emanującego fioletem endoszkieletu wyłaziły żywcem na zewnątrz pancerza. Stwór w całym amoku ucieczki wolał miażdżyć swoje kończyny, byle uciec przed śmiercionośną burzą. Widząc to Walkiria ponownie wskoczyła na grzbiet stwora, próbując się utrzymać na chaotycznie poruszającym się cielsku. 

Gromy waliły po nieboskłonie, a pioruny raz po raz rozświetlało ciemne niebo. Deszcz uderzał z taką siłą, że szum jego grzmiał niczym wodospad. Bestia mozolnie poruszała się w błocie w kierunku morza. Walkiria z trudem utrzymywała się śliskiego pancerza, ale sukcesywnie wspinała się w kierunku jego głowy. 

Kolejny błysk uderzył w bestię przewracając ją w błoto, sprawiając,  że jej masywne cielsko wiło się przez chwilę w torsjach.  Srebrna przyłbica obserwowała jak piekielne korzenie burzy penetrują pancerz bestii w ułamkach sekund. Te na swój magiczny sposób piękne figury Lichtenberga, które emanowały światłem i ciepłem, pojawiły się również na pancerzu Ultra Zbroi wypalając ją do białego. Pancerz nie był wstanie pochłonąć takiej ilości energii. Wyładowanie burzy spowodowało, że na łbie Morvelera otworzyło się trzecie oko, które zaraz po tym oślepło eksplodując. Ultra Zbroja nie czekając dłużej poderwała się i skoczyła na łeb bestii. 

Ostrze sztyletu zagłębiło się w pustym oczodole i przebiło głowę stwora na wylot. Bestia zamiast zgasnąć zawyła jeszcze głośniej unosząc swą paszczę pod niebo. Słychać było jak pancerz stwora o siebie tarł, rozwarstwiając się i przeciekając. Ciało bestii nieuchronnie dążyło do degeneracji, rozpadając się przez wypalone od piorunów linie i nie wytrzymując już dłużej własnego ciężaru. Walkiria z trudem utrzymała się rogu bestii, która nie działała bezmyślnie. Wiedziała, że lada moment skona, a skoro ma zginąć, zabierze swojego przeciwnika ze sobą.

***Megatron***

Ciemność przeszył ból, który zdawał się oślepiać wszystko niczym grom z jasnego nieba. Otworzyłem optyki i gwałtownie zamachnąłem się ostrzem, chcąc wykończyć bestię, poprzez poderżnięcie gardła. Tylko refleks Breakdowna uratował medyka przed przedwczesną dekapitacją. Warknąłem z eksplodującego bólu, który jeszcze bardziej przyćmił mój umysł i obraz przed optykami. 

- Lordzie Megatronie... - jęknął niebieski mech 

- Dlaczego i ile tu leżę!? - syknąłem niezadowolony 

- S-straciłeś przytomność przez utratę Energonu, mój Panie... - wykrztusił wciąż wstrząśnięty czerwony mech, trzymający kurczowo spawarkę- Minęło może pół godziny od trafienia do zabiegówki?

Z trudem rozważałem obecną sytuację, starając sobie przypomnieć jak zakończyło się spotkanie z Morvelerem. 

- Soundwave! Gdzie ich posłałeś, Soundwave!? - warknąłem przez kanał komunikacyjny 

- ISLA DE PROVIDENCIA. - odpowiedział sztucznym głosem as wywiadu 

- CO?! Dlaczego?!

- Zgodnie z bazą danych Wikipedii: Wyładowania atmosferyczne nad Catatumbo – fenomen przyrodniczy w Wenezueli u ujścia rzeki Catatumbo do jeziora Maracaibo polegający na bardzo intensywnych wyładowaniach atmosferycznych, trwających ok. 300 dni w roku przez ok. 9 godzin dziennie.'' - wyrecytował spokojnie Soundwave 

Jeszcze większe niezrozumienie i gniew pogłębiły moje rysy na twarzy. Przeszyłem rozwścieczonymi optykami Vehicona aż dygnął niespokojnie. 

- ŻE CO!? - ryknąłem 

- W-walkiria zabrała bestię, tam gdzie burza... - stęknął zdenerwowany Steve- Analizowaliśmy różne plany awaryjne i... słuchałem takiej jednej piosenki z piorunami i wtedy zaczęliśmy szukać da-danych i okazało się, że temperatura powierzchni Słońca wynosi sześć tysięcy stopni Celsjusza, a uderzenie pioruna pięć razy więcej... - mruknął 

- CO ZROBIŁA!? - wychrypiałem krztusząc się Energonem 

- Mój Lordzie, nie możesz teraz wstawać, nie zdążyłem zaspawać wszystkich rozcięć...! - wydukał Knockout

- Nie rozumiecie?! - charknąłem, ocierając niebieską substancję z ust- Jeśli ten plan zadziała, to burza zabije ich oboje! 

- Wielki M, nie możesz tak iść w takim stanie, jako jedyny medyk na statku zalecam...

- Przynieś mi Mroczny Energon! 

- A-ale...!

- JUŻ! - ryknąłem 

Warknąłem i wstałem z medycznego stołu czując nieprzyjemny zgrzyt w zawiasach. Miałem wrażenie, że przejechało po mnie stado dzikich kombajnów górniczych, a następnie zrzucono z najwyższej góry... prosto na żwir, a z tego żwiru stoczyłem się do rozdrabniarki metalu. Czułem każde wgniecenie ze zwojoną siłą, a każde pęknięcie jakby się poszerzało. Świeże spawy puszczały, ale nawet to nie powstrzyma mnie. Ból jest ledwie błahostką, która testuje mą wytrzymałość. Ale nawet tak intensywny ból, nie będzie w stanie stanąć na mej drodze do celu.

- P-panie? A co mamy zrobić z Autobotami na naszym statku? - spytał Knockout podając mi kawałek kryształu Mrocznego Energonu 

- A weź ich wypierdol... - warknąłem oglądając przy optyce kryształ- Nie mam teraz na ich czasu, a nim się obejrzę dokonają sabotażu na moim statku!

Bez chwili zwłoki otworzyłem pancerz oraz wepchnąłem kryształ w komorę iskier. Żar zalał moje przewody, chwilę później przynosząc falę ulgi od bólu i zmęczenia. Zebrane mechy parzyły ni to zmieszane ni zlęknione. Vehicon niemal nie zemdlał. 

- Soundwave. Most ziemny do strefy rzutu Morvelera i Walkirii. 

Świetlisty portal otworzył się na końcu zatoczki medycznej, wprawiając w drżenie próbówki i sprzęt naprawczy. Ruszyłem w jego kierunku transformując. Gdy na pancerz mojego wehikułu zaczęły padać ciężkie krople ujrzałem końcówkę trwającej walki.

Teren wokół bestii był zawalony kawałkami metalu i pokryty świecącą mazią ciągnącą się za nim. Morveler przypominał pełzającą masę żelastwa, która się żywcem rozpadała. Wewnętrzne podzespoły potwora wypływały na zewnątrz pociągając za sobą kable. Przewody pruły się od ciśnienia i zalewały błotnistą glebę fioletowymi toksynami. Pancerz bestii jarzył się coraz intensywniej, topiąc od ciepła uderzających w niego piorunów. 

Morveler wyginał się w nienaturalnej pozie ku niebu, gdzie na czubku jego głowy stała Walkiria. Jej miecz wycelowany był w niebo i niczym antena zbierał pioruny. Ale energia musiała przejść również i przez nią. 

Nie zdążę dolecieć, przeszło przez mój procesor. Mimo iż daję ze swoich dopalaczy wszystko! Jestem za daleko! 

Piorun uderzył w mierz, oślepiając blaskiem całą wyspę. Energia wypaliła barwy Ultra Zbroi, przechodząc na pancerz Morvelera. Bestia wyła przerażająco, lecz ryk jej brzmiał jakby się topiła od własnych płynów, które wrzały w niej i tryskały na zewnątrz. Świetliste i puste oczy bestii wybuchły niczym żaróweczki, pozostawiając po sobie płonące oczodoły. W mrugnięciu optyki wnętrze bestii eksplodowało, rozrzucając wszędzie metalowe odłamki. 

Ignorując niebezpieczny grad przyśpieszyłem, by w ostatniej chwili transformować i złapać rozsypującą się Ultra Zbroję. Wylądowałem w grząskim błocie, czując jaki żar bije od Walkirii. Parowała, a każda padająca na nią kropelka deszczu natychmiastowo wyparowywała. 

- Charlie... - szepnąłem pełny niepokoju 

Wpierw sądziłem, że pancerz Ultra Zbroi jest pokryty popiołem, że to wierzchnia warstwa uległa spopieleniu, lecz... jak potwornie się myliłem. Uklęknąłem nie wiedząc co począć aby jej nie upuścić. Nie wiedziałem gdzie zaczepić optyki, gdy obserwowałem jak się rozpada. Kawałek po kawałku się rozkruszała aż pozostał sam artefakt. Artefakt! Biały, ciężki pył opadł by następnie się zdematerializować. 

Moje wentylatory z trudem wypuściły ciepłe powietrze, a umysł z trudem analizował fakty. Procesor nagle wypluł najgorszy scenariusz, druzgoczący wszystko co do tej pory miało miejsce. 

,,Nie zdążyłeś''. Nie zdążyłeś! Ile błędów mogłeś nie popełnić i zjawić się tutaj szybciej? Dlaczego zwlekałeś? Dlaczego nikt z tek niekompetentnej bandy idiotów nie przysłał wsparcia? Nie zdążyłeś? Nie zdążyłeś na czas... 

Co się z tobą stało, stary Megatronie? Miliony wiernych twoim ideom Decepticonów poległo na polach walki. Przelewałeś i rządziłeś ich Energonem, sam mordowałeś byle osiągnąć cel. To działo się tak szybko tak często, że później nie czułeś już nic, nic prócz celu. Nim się zorientowałeś narosło zewsząd fałszywych zdrajców, którzy tylko czyhali aby pozbawić się Iskry i przejąć władzę. Musiałeś stawać się coraz bardziej bezwzględny i bezduszny, aż zostałeś tylko ty i bestia, która w tobie była. Dlaczego tym razem było jakoś inaczej?   

Zbyt długo nosiłeś tą pustkę w sobie. Na wyjałowionej ziemi świecił w oddali punkt, który chciałeś zdobyć. A później rządzenie losu sprawiło, że ktoś rozświetlił tą trasę i zechciał z tobą iść. Nie stało się już tam samemu, nie trzeba było własnymi szponami żłobić każdego dnia... tak pustego, monotonnego i samotnego. 

- Oh Charlie... - wykrztusiłem patrząc jak moja dłoń drży. Przytknąłem artefakt do pancerza nad iskrą, wolną dłonią zakryłem twarz, ściskając optyki.- Przepraszam, nie zdążyłem. 

Tak przemyślany i piękny plan runął... ale czy chodziło tylko o osiągnięcie celu? Gdyby tak było nie ślęczałbyś teraz po kolana w błocie... nie czułbyś tego zawirowania w Iskrze, zupełnie jakby Mroczny Energon wyparował, a może nawet i gorzej, zmieniając się w ołów. Może Morveler miał rację i poszukiwałeś czegoś, co zwyczajnie nie jest ci dane. A nawet jeśli dane ci było tylko na chwilę, to nie potrafiłeś tego docenić. 

Jeszcze raz odchyliłem dłoń, by zerknąć na artefakt. Nieprzyjemne uczucie ponownie szarpnęło Iskrą i pogłębiło mój wyraz twarzy. Jak mogło do tego dość? Może odeszła szybko i bezboleśnie, może nie cierpiała zbyt długo... Padający deszcz nie miał najmniejszego znaczenia, po prostu padał i ściekał a kropelki padały na artefakt. Liczyło się tylko to, że wszystko się teraz zmieni. Nemesis z powrotem zmieni się w pustą i cichą latającą puszkę!

Już nie będzie kogoś, aby posłuchał twych dawnych podbojów, ani przedyskutować przyszłych planów. Nikt nie spojrzy z oczarowany historią o gladiatorze, nikt nie powie ''rozumiem''. Nie poczujesz wdzięczności za trening, bo nie będzie kogo uczyć. Straciłeś swą prawą rękę, Megatronie, asystę i wparcie, którego się tak wypierałeś. Którego pragnąłeś po eonach zdrad. 

Próbowałem zmusić pamięć do odkopania awaryjnego planu, który chyba nie istniał. Mój procesor nie był wstanie generować nowych pomysłów czy tras do celu. Nawet szum Mrocznego Energonu nie był wstanie tego stłamsić. Jedyne do miałem przed optykami to Charlie.

- Soundwave. Most ziemny. - wychrypiałem niskim tonem 

________________________________

*Temperatura Słońca 5.778 stopni Celsjusza 

Temperatura pioruna  30.000 stopni Celsjusza.

O Morvelerze słów kilka 

Jest on potworem z mojego uniwersum, został wrzucony na próbę, bo zauważyłam, że ma potencjał aby pojawić się gościnnie i w TFP. Morveler został stworzony na podobnej zasadzie jak powstały dementory do uniwersum Harego Pottera. Tam mroczne stwory reprezentowały depresję autorki, tutaj zaś monstrum powstało na bazie hejtera o wielkiej uśmiechniętej paszczy, która potrafi tylko kpić i wyśmiewać. Wydaje nam się, że ten stwór jest niezniszczalny, potężny i rośnie żywiąc się na naszymi słabościami. Potwór okazuje się być jednak bezsilny wobec niszczycielskiej mocy burzy. Nie mogłam pozwolić aby stwór padł od mocy przyjaźni czy wesołego tańca miłości  - choć wyszłaby z tego jeszcze gorsza komedia. Co symbolizuje burza? To dobre pytanie, ale każdy będzie musiał już odpowiedzieć sobie sam. 

Stwora miałam pierwotnie przekształcić w zmiennokształtną bestię, która żywcem wchłania inne transformery, ale stwierdziłam, że oszczędzę wam koszmarów c:
Koncept arts (więcej wrzucę do artbooka, ale to w wolnej chwili):




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top