Rozdział 89 - Kiedy życie daje ci cytryny, dodaj soli i tequilę!*

Kiedy życie daje ci cytryny, dodaj soli i tequilę* - chyba moje nowe, studenckie motto XD

A TERAZ

*światła, kamera, panika, szok!*

7,05 tysiąca gwiazd! Wiecie ile to jest!? STRASZNIE DUŻO *O*

Aaaaa, 63 400 luknięć w na to ff! Rzec, że jesteście NIESAMOWICI, to za mało!

Dziękuję wam, że wciąż jesteście :') I czytacie, komentujecie i wspieracie!

____________________________________________

- Nie rozmawiaj z nim. - fuknął Steve

- Zazdrosny?? Nie będziesz mi mówił co mam robić. - odwarknęłam 

Vehicon, nawet zgarbiony, w cieniu nocy wyglądał mrocznie. Nie wspominając, że teraz grałam mu na nerwach. Steve chwycił mnie w dłoń i podniósł na poziom swoich optyk. 

- Zakazuję. - rozkazał- Naprawdę dobrze ci radzę!  

- Phyh! - prychnęłam krzyżując ręce- Uważaj, bo posłucham! 

- Po co to robisz, nie możesz choć raz sobie odpuścić głupich pomysłów? Jeśli Lord Megatr...

- Słuchaj! - wtrąciłam- Staram się... staram się być obiektywna serio, szukać prawdy! Aby móc ocenić dobrze sytuację, wiedzę trzeba czerpać z różnych źródeł, wiesz? 

- Oh, a ja to może złym źródłem jestem! - zachłysnął się oburzony con- Wiesz ilu zdążył zgasić Decepticonów zanim go pojmano?! Dziesięciu i to gołymi rękoma! To morderca! I idę o zakład, że gdyby nie ta obroża zrobiłby ci krzywdę...!

- Tego nie wiesz.

- Charlie. - rzekł twardo Steve, jak rodzic odmawiający dziecku adopcji szczeniaczka

Nie mogłam nic na to poradzić. To było niezależne ode mnie. Nie ważne ile przeżyłam miałam w sobie skrę empatii, która sprawiała mi ból gdy tylko patrzyłam w przygaszone optyki obcego. Było mi przykro, że Headmaster był w niewoli. A co jeśli został pojmany, bo walczył o swój dom? O bliskich? Co jeśli jego czyny były uzasadnione... po jakiej stronie zatem ja stałam?

- Wojna to jednak chujnia. - burknęłam- I cały nastrój fajnego dnia poszedł w piz... eh.

- Chyba mam pomysł jak to naprawić. - orzekł zadowolony Vehicon 

***

https://youtu.be/v09g3XFdCrs

Krajobraz pędził zlewając się w jednolitą masę od godziny. Krzak za krzakiem, kamień za kamieniem. Nie nadążałam się przyglądać. Wszystko tak samo uschnięte, wszystko tak samo martwe w środku... jak ja. Westchnęłam. Me lube Jasper, chyba zdążyłam się stęsknić. 

Steve odetchnął głęboko. Był rozluźniony i dobrze, pomyślałam. I czysty jakby wyjechał z salonu, pomijając Vehicońskie otarcia i rysy na lakierze. Na szczęście po mule z dnia stawu nie było śladu ani zapachu. 

- Podoba się? - spytał 

- Oczywiście... Nie ma to jak przejażdżka! - orzekłam z uśmiechem na twarzy- Tylko ty i tylko ja... i pustynia... i jakaś tandetna szmira z radia.

- To zajebista piosenka! Nie umiesz się wczuć po prostu... - obruszył się Steve i przyśpieszył aż wbiło mnie w siedzenie

- O tak, to moooja wina! - parsknęłam- Zajedź pod mój dom, zobaczymy co tam się dzieje.

- Nie ma sprawy.

Nie z pełna pół godziny później byliśmy na miejscu. Vehicon zaparkował na chodniku, a ja wyszłam nieśpiesznie. Powiew duchoty i gorąca owiał mi włosy. Westchnęłam na widok domu, który miał być lepszą przyszłością. Rodziców nie było, pewnie już się wyprowadzili, lub są pod koniec przeprowadzki. W każdym razie kwiaty poznikały, podobnie jak firany w oknach. 

Za pośrednictwem nieocenionego Soundwave'a spieniężyłam kilka diamentów. Trochę gotówki przelałam rodzicom, a mówiąc trochę gotówki miałam na myśli milion szeleszczących zielonych. Kazałam się im wyprowadzić, nim Rząd się nimi zainteresuje. Powoli trzeba było brać na barki ciężar swoich życiowych wyborów. 

Skoro boty wiedziały gdzie ''mieszkałam'', zainteresowałyby moją rodziną prędzej czy później. Może nawet zaczęliby mnie szantażować? Kto ich tam kurwa wie... Nie mogłam do tego dopuścić. Soundwave obiecał poszukać odpowiedniej lokalizacji, na przesiedlenie moich rodziców... a póki co wynajęli domek letniskowy i zwiedzają świat. Na zdrowie. 

- Poczekaj chwilę, może przyniosę kilka gratów, które trzeba będzie zabrać. - mruknęłam i poklepałam Vehicona po masce

Kiedy wkroczyłam do domu zastałam pustki. Pokiwałam głową, dobrze. Bardzo dobrze. 

Poszłam na piętro, w stronę swojego pokoju. Z myśli wyrwał mnie hałas i krzątanie się kogoś. Tysiąc myśli przebiegło mi przez umysł. Chciałam spytać czy to mama, ale szybko zrezygnowałam. To mógł być każdy, agent botów, złodziej, dziwaczny sąsiad z sąsiedztwa. Przełknęłam ślinę zaniepokojona i rozejrzałam się w poszukiwaniu broni. 

Mój kij bejsbolowy wciąż zdobił wejście do mojego pokoju. Z duszą na ramieniu zbliżyłam się do uchylonych drzwi, lecz nikogo nie zauważyłam. Wstrzymałam oddech i najdelikatniej jak tylko mogłam zdjęłam kij. 

Może tylko mi się przesłyszało? Może to moja paranoja?! Może mam zwidy słuchowe i manię prześladowczą?! 

Wtem coś śmignęło przez pokój. Zamarłam. Czy to były... czy to była moja bielizna!? Dopiero teraz dostrzegłam burdel w swoim pokoju, wszystkie klamoty porozrzucane! Zaintrygowana zajrzałam przez szparę i dostrzegłam malutką postać. 

A więc krasnoludki robiące bałagan w pokoju istnieją...! A dokładniej minicony... mały, sięgający co najwyżej do kolana o niebieskim lakierze. Czerwone optyki na antenkach z brwiami**. Komiczny jegomość. Jebaniutki, siedział na szafce i przebierał po szufladach! Cóż za tupet! 

Decepticon? Hmm, ostatnio niebieskooki minicon był Decepticonem. O nie tym razem! Wparowałam do pokoju z kijem na ramieniu. Tym razem się powstrzymałam od dekapitacji robocika czy innego pierda i wrzasnęłam:

- Decepticon czy Autobot!?

- Autobot! Autobot! - pisnął przerażony- Poczekaj, pogadajmy! 

- Aha.

Uderzyłam kijem bejsbolowym w robocika, patrząc jak ten odlatuje niczym odbita piłka. Trzasnął o ścianę i padł nieprzytomny. Nabuzowana podeszłam do niego i szturchnęłam kijem. Chyba żył, ale na wszelki wypadek... Capnęłam gnojka i zbiegłam do piwnicy, gdzie na całe szczęście znajdowała się srebrna, wytrzymała taśma klejąca. 

Błędów nie popełniam dwa razy. Zrobiłam z gnoja pieprzoną mumię i wrzuciłam do pudła. Odetchnęłam. Nawet nieźle sobie poradziłam. 

A więc to tak? Autoboty mnie szpiegują? Chcą wojny? To będą ją miały. Tak się bawić nie będziemy, o nie nie! 

Chwyciłam starą encyklopedię i w napływie gniewu zaczęłam wydzierać z niej strony. Gniotłam kartki i wrzucałam do pudła. Kiedy było zapełnione, zakleiła pudło taśmą. Wyszłam z domu i uniosłam karton nad głowę potrząsając nim. 

- Jedziemy na pocztę, Steve! 

- Pooo cooo...? - westchnął Vehiocon

- Niech pomyślę, wyśle sobie paczkę tylko po to, aby odebrać awizo. Nie odbiorę i będą musieli odesłać. HA! Tego też nie odbiorę. 

- No co kto lubi. - stwierdził 

***

W drodze powrotnej z poczty zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpie. A dokładniej Steve zatrzymał się na parkingu, a ja skoczyłam na pyszną kawusię. Kelnerką była Afroamerykanka, z pięknymi złotawymi włosami uplecionymi w warkoczyki. 

- Ciasteczko do kawy? - spytała wyrywając mnie z zamyślenia 

- A jak szaleć, to szaleć. - potaknęłam 

- Sernik, muffin, brownie? 

- Brownie, proszę... To chyba wszystko. Przytulimy się? - rzekłam z uśmiechem unosząc kartę do góry. Kelnerka parsknęła i podała mi terminal płatniczy. Odchyliłam gwałtownie kartę- Albo, wie pani co...? - mruknęłam zerkając za nią, na półki zastawione najróżniejszymi trunkami- Można kupić całą butelkę? 

- Oczywiście. - odparła- Co dla pani podać? 

- Tą tequilę z uroczą meksykańską czapeczką. 

- Też uważam, że te czapeczki są cudowne - szepnęła nachylając się nad ladą. Wyciągnęła niespodziewanie ku mnie dłoń- A tak swoją drogą, Lisa McDaniel. 

Wyprostowałam się lekko, uśmiechając się również. Nie spodziewałam się tak miłej i otwartej kelnerki. 

- Charlie Twardowsky. 

- Miło poznać, nowa twarz w mieście?

- Nie... pierwszy raz w tej knajpce. - uśmiechnęłam się

- Rozumiem... A więc tequila... pytanie, która dokładnie?

- Hmh. - mruknęłam mrużąc powieki- Chyba widziałam kiedyś złotą lub srebrną tequilę, popraw mnie jeśli się mylę.

- Nah, lepiej nie gadać srebrna-złota, bo cię skarbie nie zrozumieją, albo w najgorszym wypadku dadzą co innego. - odparła wskazując na butelki- Te są mieszane, blanco czyli ta twoja srebrna i joven ta złota... Natomiast czysta tequila, moim zdaniem smaczniejsza, są cztery odmiany, niestety my tylko mamy plata i reposado*. 

- Huh, no to mnie zagięłaś. Wybierz dla mnie najlepszą... i tak po drodze będę musiała zgarnąć sól i cytrynę.

- Ha! Już mi się podobasz! - powiedziała wesoło klaszcząc- Poczekaj, pójdę ci to zapakować.

- Dzięki wielkie... Ej, a można to pogłośnić? - spytałam zerkając na telewizor, w których leciały wiadomości 

- Jasne!

- O Boże, co tam się dzieje...? - mruknęłam do siebie

- Straszne, prawda? Ciągle walczą z tymi pożarami, ale ogień rozprzestrzenia się tak szybko... - mruknęła kiwając głową- To pewnie przez te susze... 

- Ja pierdole... - szepnęłam, czytając na pasku wiadomości o ofiarach i stratach- Gdzie to jest?

- Grecja.

Przecież ostatnia misja, tam właśnie była. Ja pierdole. I pierdolony wybuch Energonu, jebany ogień. Nikt tego kurwa nie ugasił! Ani Decepticony, ani Autoboty... a żywioł się rozprzestrzenił! Suma summarum jestem współwinna, a na samą myśl o tym poczułam ucisk w żołądku.  

- Lisa dorzuć mi proszę jakieś wino, byle słodkie. 

- Jasne... Aż tak cię strapiły te wiadomości?

- Że muszę się napić...? Tak...

- To może jakiegoś drinka? 

- A wiesz ty co? Tak... - potaknęłam- Tak! Nabzdryngolę się aż zapomnę o sumieniu. Oh, jak ja dawno nie piłam... - przyznałam z nostalgią 

- Kiedy ostatnio? - mruknęła kelnerka

- Ohm... - zamyśliłam się drapiąc po głowie- Chyba miesiąc temu, jak nie więcej, piłam z szefem... ale miałam wtedy kaca... - jęknęłam na samo wspomnienie 

- Uuu czyżby krył się za tym jakiś gorący romans? - zachichotała Lisa

- Jeszcze tego by mi brakowało! - zakrztusiłam się śmiechem- Nie, to była impreza z okazji awansu...

Nie dokończyłam, gdyż przerwał mi alarm samochodu. Zamrugałam kilka razy. Westchnęłam posyłając Lisie ciepły uśmiech. 

- To mój. Zaraz wracam.

- Jesteś autem? - spytała unosząc brew

- Nie sama. - odparłam mrugając okiem- Jeden drink i spadam...

- Jeden drink. - potaknęła zgodnie

Wyszłam z knajpy i poprosiłam Steve'a aby dał mi jeszcze pięć minut. W drodze powrotnej podziwiałam uroki tego miejsca. Drewniany budynek z plakatami Coca Coli i plakatami starych filmów. Vehiconowi na pewno by się tu spodobało. Ten stary klimat. Pod knajpą stały majestatyczne harley'e, których właściciele siedzieli w lokalu. Zapewne w większości gośćmi przydrożnej knajpy bywali motocykliści, tirowcy i typy spod ciemnej gwiazdy. Na suficie leniwo kręciła się wentylacja, neony podświetlały nazwy piw oraz papierosów. 

Wróciłam na swoje miejsce kończąc kawę z ciastkiem. 

- Na co masz ochotę, Charlie? - spytała Lisa

- Mohito... modżito... mojito.... - westchnęłam przecierając dłonią twarz- Oj, no wiesz! Byle było mocne!

- Dla ciebie wszystko. - odparła z uśmiechem 

Uśmiechnęłam się. Kiedy ciemnoskóra kelnerka odwróciła się aby przyrządzić mi drink, wcisnęłam do skarbonki z napiwkami większą kwotę. Z dziwnych powodów poczułam się swobodnie w tej spelunie. Była jakby oderwana od świata.

Tu nie musiałam nikogo udawać. Tu większość była nawalona i mówiła w każdym języku. Tu lubiano motoryzację - od motorów po wyścigowe fury. I najważniejsze, tu byli tylko szczerzy ludzie - gdy ktoś chce ci wpierdolić ''bo tak'', po prostu to zrobi, bez zbędnego budowania fałszywego zaufania czy ideologi.

Czemu mi się tak tu spodobało? Może to urok tej przemiłej kelnerki i metalowych piosenek snujących się cicho z głośników? Przez chwilę poczułam się jakbym znalazła swoje miejsce na Ziemi. Przyjemne uczucie. A mohito było okropnie mocne i orzeźwiaj0ące. 

Zorientowałam się, że kilku brodatych motocyklistów, ubranych w skóry z ćwiekami, zerkało w moim kierunku. 

- Lisa... Lisa(!)- syknęłam- Jak postawię im piwo, to mnie nie zabiją?

- Spokojnie, kochanieńka. - szepnęła- To typowi motocykliści... twardziele, ale wewnątrz totalne miśki. 

No to dogadaliby się z Breakdownem. Przełknęłam ślinę, kątem oka widząc jak trzech rosłych chłopów przestaje pić piwo i odchodzi od stołu... i oczywiście podchodzi do mnie. Nie panikuj. To tylko ludzie. Mój mózg sam stworzył już dwadzieścia planów szybkiej ewakuacji. Zerknęłam na Lisę błagalnym spojrzeniem, w których wydrukowane było ''POMOCY''. 

Jeden z motocyklistów oparł się o barek uporczywie mi się przyglądając. Nienawidziłam tego. Odchrząknęłam i wyprostowałam się posyłając przybyszowi znaczące spojrzenie. 

- Ja cię znam... - stwierdził i pokiwał palcem- Ja ją zam!

Spojrzałam na niego przelotnie, starając się zachować nerwy na wodzy. Raczej zapamiętałabym tę brodę i stanowcze piwne oczy. Przecież Jasper to małe zadupie. 

 - Przepraszam, ale... - jęknęłam

- To ty wygrałaś Mad Max! - rzekł 

 Lisa zrobiła wielkie oczy, w które spojrzałam. Zaczęłam błądzić nerwowo wzrokiem, oblizałam wargi. Parsknęłam. 

- A to dopiero ciekawy zbieg okoliczności...! - zaśmiałam się 

- Larry, przestań. - zaczęła Lisa- Wiesz, że zwyciężczyni pozostała anonimowa...

- Byłem, widziałem! - sapnął z uśmiechem- To ty! 

- Ja... tak, to ja. - przyznałam z zakłopotaniem 

Motocykliści byli chyba wielkimi fanami Mad Maxa, bo ucieszyli się jak dzieci! Jeden z nich objął mnie uradowany.

- Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie??

- A-ale nie mam jak zakryć twarzy kominem! - sapnęłam, próbując się oswobodzić

- Mam ze sobą jego replikę!

- Zrobili replikę mojego komina?! - wykrztusiłam z wielkimi oczkami 

- A podpiszesz mój motor!? - spytał trzeci brodacz

- Ja byłem pierwszy! - wydarł się Larry

Przeżyła napad trzech motocyklistów. Nikt mi w to chyba nie uwierzy.

***

- Charlie, gdzie jesteś?

- Piwnicy!

- Już do ciebie idę! - odkrzyknął Steve

- Tylko tym razem trzymaj się balustrady, na miłość...!

Nie dokończyłam słysząc  huk i rumor. Westchnęłam, czekając aż Vehicon wyląduje. 

- Koty boją się ogórków, motocykliści to misie, a kosmici nie umieją schodzić ze schodów. - mruknęłam do siebie- Czym mnie jeszcze, życie zaskoczy?

- Ha, ha... o kurwa, ale coś mi strzeliło w zawiasach. - żachnął się Steve- Tak ci śmieszno?? Ty jakoś się nie śmiałaś, gdy próbowałaś wejść po NASZYCH schodach!

- Prawda. - przyznałam uśmiechając się nostalgicznie

- Mogę się rozejrzeć? Ciekawe to jest...

- Co. Kartony?

- Tak. - odparł 

Uniosłam brwi wysoko i wzruszyłam ramionami. Rozejrzałam się po piwnicy i po zostawionych szpargałach. Większość kartonów zawierała niepotrzebne klamoty, bez których też można byłoby wieść normalny żywot. Figurki, pamiątki z wycieczek, albumy ze zdjęciami. O, albumy muszę akurat zabrać! Karton na ozdoby choinkowe i te Wielkanocne oraz stroje na karnawał i Halloween. Karton ze starymi butami i ciuchami, oraz tymi przeznaczonymi na okres zimowy.

Zerknęłam na Vehicona, który dorwał się do błyszczącej kuli z syrenką w środku. Poruszający się w środku brokat nadzwyczaj zaintrygował obcego. Dopadł kolejną kulę, tym razem z bałwankiem i zachichotał cichutko. Uśmiechnęłam się na ten widok.

Westchnęłam dokopując się do kartonu z rzeczami dziadka. Było tam kilka dzienników, których nie szło łomem otworzyć, fotografie i teleskop. Mój ulubiony teleskop z pięknym złotym grawerem ''ODNAJDĘ CIĘ'', co odnosiło się do konstelacji lub ciał niebieskich. Dziadek  często nucił piosenki pod nosem szukając gwiazd, kosmitów i Bóg wie czego, mamrocząc pod nosem ,,odnajdę cię''. Uwielbiałam jako dziecko, kiedy odnajdował plejady... Westchnęłam z uśmiechem na miłe wspomnienia.  

- O, a co to takiego?

- N-Nie ruszaj tego - sapnęłam i zamknęłam oczy

Było już za późno. Pudło z łoskotem uderzyło o podłogę rozsypując całą swą zawartość, która miała nie patrzeć na światło dzienne. Westchnęłam boleśnie, patrząc na Steve'a.

- Przepraszam... - mruknął z optykami jak zbity roboszceniak

Oboje schyliliśmy się aby pozbierać wysypane rzeczy. 

- Co to jest?

- Coś o czym chciałabym zapomnieć. - burknęłam

Wszystkie zdjęcia spalone lub pocięte w pół. Drobiazgi oraz mały czerwony kuferek, którym oczywiście zainteresował się Vehicon. Wstrzymałam oddech aby nie wybuchnąć. 

- Ja wiem co to jest. - powiedział, otwierając czerwone wieczko- W komediach romantycznych, przechowywano w tym pierścienie... oh! - przerwał spoglądając na mnie- To był ten... pierścionek?

- Tak. - warknęłam- Sprzedałam go w diabły. Wszystko co dostałam, zniknęłam: oddałam, sprzedałam, wyrzuciłam... Ze zdjęć usunęłam. - syknęłam zamykając kuferek

- Czemu się tego gówna nie pozbędziesz?! - sapnął Steve, wskazując na wnętrze pudła 

- Żeby pamiętać... jak nierealnie fałszywi mogą być ludzie.  - mruknęłam

- Jebać go! - okrzyknął- Jebać go i wszystko co z nim związane! To przeszłość!

Steve wrzucił puste pudełeczko po zaręczynowym pierścionku do pudełka. Wstał gwałtownie z klęczek i przemienił rękę w działko. Wystrzelił. Osłoniłam się ręką czując żar niewielkiego pocisku plazmy. Pudełko przestało istnieć, a cokolwiek papierowego w nim było paliło się błyskawicznie na popiół.  

Nie protestowałam. Z przyjemnością patrzyłam na płonące zdjęcia i to coś co było pudełeczkiem na pierścionek. Vehicon dokończył dzieła miażdżąc kuferek nogą. Odetchnęłam. 

- Lepiej? - spytał z troską Steve 

- To było... Wyzwalające. - mruknęłam, wstając i otrzepując się.

- Chcesz się jeszcze gdzieś przejechać? Mamy czas.

- A ja wino do wypicia... - zachichotałam- Ktoś musi prowadzić. A później możemy obejrzeć jakiś film...? - mruknęłam obejmując Vehicona- Dziękuję Steve, dziękuję, że jesteś. 

___________________________________________

* rodzaje tequili - zinnejbeczki.com/tequila-co-to-jest-tequila-rodzaje-tequili-jak-sie-pije-tequile/

**zgadnijcie, kto będzie podróżował pocztą.... WHEELIE :D  XDDDDDDDDDDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top